Jeden z moich przyjaciół, na tyle młody, że nieobca jest mu sfera życia człowieka zwana seksualnością, zwierzył mi się kilka tygodni temu, że bez żadnego oczekiwanego przez siebie rezultatu odwiedził wszystkie apteki w dwóch podkrakowskich miasteczkach, próbując kupić tak zwaną pigułkę „dzień po”. W paru aptekach kazano mu przynieść receptę od lekarza specjalisty (chociaż zgodnie z obowiązującymi przepisami tak zwana antykoncepcja awaryjna powinna być dostępna bez recepty), w niektórych powiedziano mu, że wprawdzie nie mają na stanie, ale mogą zamówić i że przyjdzie w ciągu dwóch tygodni, a w kilku wprost odmówiono sprzedaży specyfiku twierdząc, że nie ma go w ofercie.
Pewnym światełkiem w tunelu okazał się nagle fakt, że drugiej osobie zainteresowanej kupnem pigułki udało się zdobyć numer telefonu ginekologa w Nowej Hucie, który podobno podaje kobiecie ten środek w ramach prywatnej wizyty w swoim gabinecie. Wizyta kosztuje 180 zł i można się na nią umówić już dzisiaj wieczorem.
Ponieważ do wieczora było jeszcze trochę czasu, wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do najbliższego dużego centrum handlowego w Krakowie, gdzie ja udałem się do biura sprzedaży mojego operatora telefonicznego, by załatwić pewną formalność, a dość pesymistycznie nastawiony przyjaciel poszedł do apteki. Po chwili wrócił i z pełną satysfakcji miną pokazał mi ukradkiem zawartość jednej z kieszeni. Udało się, zaoszczędziliśmy kilkadziesiąt złotych i kilka godzin nerwów.
Myślę, że wszyscy protestujący wczoraj i dzisiaj przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Polsce postępują bardzo rozsądnie. Trzeba działać prewencyjnie, a nie awaryjnie. Zanim zostanie ustanowione drakońskie prawo, postulowane przez ludzi, dla których bezpieczeństwo, zdrowie i godność kobiety są niczym, i którzy nie rozumieją, że powołując się na obronę życia chcą zakazać nawet stosowania leków regulujących menstruację albo ograniczyć dostęp do badań, które pozwalają ratować i leczyć życie w fazie prenatalnej.
Czarny poniedziałek
W pracy wiele z moich koleżanek było dzisiaj ubranych na czarno. Jedna z nich ma żałobę, ale niektóre nie kryły, że kolor garderoby dobrały celowo, jako wyraz swojego uczestnictwa w tak zwanym „czarnym proteście„, a przynajmniej poparcia dla niego. Dyskusja o totalitarnych pomysłach partii rządzącej na sterowanie życiem Polaków i ograniczanie naszych praw dość mocno nawet na chwilę rozgorzała w pokoju lektorskim.
Było mi trochę głupio, że jestem ciemno – szary. To tak, jakbym był niezdecydowany, jakie zająć stanowisko. Zdaję sobie również sprawę, że w sytuacji, w której 3 października jest inauguracja roku akademickiego i mamy godziny rektorskie, mój gest będzie miał charakter całkowicie symboliczny, ale chciałbym niniejszym oznajmić, idąc w ślady między innymi doktor Dagmary Woźniakowskiej-Fajst z Uniwersytetu Warszawskiego, doktor Małgorzaty Michel z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prorektora w Wyższej Szkole Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia w Warszawie, Katarzyny Pytkowskiej, że w związku z tak zwanym „Czarnym Poniedziałkiem” nie wyciągnę żadnych konsekwencji w stosunku do Studentek i Studentów, którzy tego dnia nie przyjdą na moje zajęcia.
Chciałbym jednocześnie zapewnić, że szanuję prawo wszystkich swoich Studentów do tego, by samodzielnie decydowali o tym, jak żyć w zgodzie z zaleceniami wyznawanych przez siebie religii, ideologii i wartości. Nikt nie może być zmuszany do dokonania aborcji dziecka, które począł i które chce wychować, ale nikomu nie można też narzucać przykazań religii, której nie wyznaje, albo zachowań sprzecznych z wartościami, z którymi się identyfikuje, a nie są one sprzeczne z obowiązującym prawem.
Piękna i bestia
Kilka dni temu, podczas spaceru pustą wiejską szosą między polami, spotkałem taką istotę i przystanąłem na dłuższą chwilę, nie mogąc się oprzeć jej urokowi. W ruchu wyglądała jeszcze bardziej urzekająco, niż na zdjęciu, ponieważ szykowne kształty i kolory falowały, drgały we wszystkie strony i połyskiwały w porannym słońcu, a przedziwne wypustki w różnych miejscach ciała wprawiały w zdumienie tajemniczością pełnionych funkcji.
Gdy w końcu odszedłem, zostawiając uroczego robaka w połowie drogi przez jezdnię, z oddali usłyszałem zbliżający się samochód. W pierwszym odruchu miałem ochotę stanąć na środku drogi, zatrzymać auto, ostrzec je, by nie zrobiło krzywdy zwierzęciu, któremu poświęciłem właśnie przed chwilą tyle uwagi. Po chwili zreflektowałem się jednak, że to po prostu niemożliwe, że nie sposób jest ludzi w zbliżającym się Golfie zatrzymać podając im taki powód. Jak tu powiedzieć im, żeby uważali, bo mogą przejechać robaka na jezdni, jak tu być poważnie potratowanym.
Ludzie, nasi sojusznicy nawiasem mówiąc, parę dni wcześniej omyłkowo zbombardowali w Syrii nie ten cel, co chcieli. Niechcący zabili sześćdziesiąt dwie osoby. Ale może nie wszystko stracone. Pomyślałem, że jeśli każdy z nas miałby w sobie czasem odrobinę empatii dla jakiegoś pięknego robaka, może byłaby dla nas jeszcze nadzieja, może nie bylibyśmy takimi bestiami.
Zastanawia mnie, co też właściwie spotkałem na mojej drodze. Mam nawet pomysł, kogo poprosić o zidentyfikowanie stwora na zdjęciu. Wierzę, że zechce zajrzeć tutaj i nas pouczyć, co to takiego.
Ostatni tydzień wakacji
Nowe szaty króla
Na początek, zanim napiszę w ogóle, o co mi chodzi, proste pytanie. Czy kiedy słyszysz „nowe szaty króla”, postrzegasz to jako sformułowanie pozytywne czy też pejoratywne?
Mnie to określenie kojarzy się natychmiast z baśnią Hansa Christiana Andersena o tym samym tytule, która to – jeśli ktoś nie zwykł czytać książek – może mu być znajoma także z filmu studia Walta Disneya i paru innych ekranizacji. A skoro tak mi się kojarzy, to konotacje muszą być jednoznacznie negatywne.
Nowe szaty króla (czy też cesarza, w zależności od tłumaczenia) były w rzeczywistości oszustwem. Podający się za krawców naciągacze wyłudzili od pysznego władcy krocie za uszycie stroju, który został rzekomo uszyty z najszlachetniejszych tkanin i długotrwałym, hojnie opłacanym wysiłkiem. Problem polegał jednak na tym, że szaty te były niewidzialne dla ludzi, którzy są głupi albo niegodni swojego urzędu. Bojąc się przyznać, że są niekompetentnymi idiotami, wszyscy kontrolujący pracę „krawców” zachwalali pod niebiosa powstającą kreację. Podczas uroczystej procesji, w której odziany w nowe szaty, czyli w rzeczywistości nagi król maszerował ulicami stolicy, wszyscy wzdychali nad nieistniejącymi szatami z zachwytu. Aż wreszcie małe dziecko krzyknęło, że cesarz jest nagi, i czar prysł, a sam król zdał sobie sprawę, że padł ofiarą oszustwa.
No właśnie. I tak się zastanawiam, co miała na myśli firma Toyota (oraz jej copywriter) puszczając w medialny świat reklamę, z której dowiadujemy się, że nowa Toyota Hilux to „nowe szaty króla”.
Czasownik zbliżeniowy
Jutro kończy się sesja poprawkowa i zostały nam jeszcze dwa tygodnie wakacji, ale przypomniało mi się akurat coś, co pasowałoby w końcu raz na zawsze ustalić, zanim po raz kolejny sięgnie się, jak co roku, po ćwiczenia z pewnych dwóch podręczników, różnych wydawnictw, które w rozdziałach poświęconych między innymi zakupom i kartom kredytowym uparcie lansują czasownik „swipe” jako czasownik opisujący czynność, którą wykonujemy (czy też kasjer wykonuje) podczas płacenia kartą. Rozumiem jednak, że oba podręczniki są tutaj odrobinę nie na czasie, bo czasownik ten opisuje technikę płacenia kartą polegającą na przesuwaniu jej w czytniku tak, by został odczytany magnetyczny pasek. Kto tak płaci w dzisiejszych czasach? Czy wszystkie karty mają jeszcze w ogóle pasek magnetyczny?
Wydaje mi się, że czasownikiem, który prawidłowo opisuje czynność wykonywaną kartą podczas płatności zbliżeniowej, jest „tap”. Potwierdza to reklama jednego z ogólnoświatowych systemów płatności. Ale ciekawi mnie, czy nie można użyć w tym kontekście innych, bardzo prostych i kolokwialnych czasowników, i czy się ich nie używa. Pytałem o to w kilku sklepach w Londynie, ale sprzedawcy sugerowali rozmaite słowa, w dodatku większość z nich okazywała się być Polakami.
A co się robi kartą z chipem, gdy płaci się nie zbliżeniowo? Czy jest jakiś inny adekwatny, używany w tym kontekście czasownik niż „insert”?
Zadałem pytanie w Usenecie i czekam na odpowiedzi. Będę wdzięczny za wiarygodne opinie. Mam nadzieję, że gdy następnym razem wylądujemy w ćwiczeniu koncentrującym się na sprawdzaniu znajomości czasownika „swipe”, będę mądrzejszy niż dotąd.
Premiera Smoleńska
Krakowscy grafficiarze (choć to może zbyt dumne słowo w tym określonym przypadku) entuzjastycznie przyjęli premierę lansującego teorie spiskowe filmu „Smoleńsk”.
Nieładnie tylko, że ktoś pozwolił sobie tak zniekształcić nazwisko Prezydenta RP, w końcu to głowa państwa. Nie należy jej porównywać do części ciała nieszczególnie dumnej, nawet jeśli przez wielu pożądanej.
Ostateczne rozwiązanie
Kilka dni temu profesor Bogusław Śliwerski zwrócił – bardzo celnie – uwagę na fakt, że bezprzedmiotowe przepychanki słowne, nomenklatura i definicje, w dodatku stosowane na siłę i przez ludzi, którzy nie znają znaczenia używanych przez siebie słów, nie powinny przysłaniać partii rządzącej rzeczywistych potrzeb zmian w oświacie ani przyćmić wizji tych zmian, o ile kiedykolwiek można było mówić o jakiejś wizji reformy edukacji w wykonaniu PiS.
W liście, który minister edukacji skierowała do szkół z okazji zbliżającej się inauguracji roku szkolnego, mnie z kolei zastanowiło coś innego. Mam bowiem wrażenie, że kwintesencją braku kompetencji i predyspozycji Pani Zalewskiej do zajmowanego przez nią stanowiska jest to, co napisała na samym końcu listu, jako swego rodzaju formułę grzecznościową, kończącą list. Zaprasza tam wszystkich do współpracy nad „ostatecznymi rozwiązaniami” dla polskiej oświaty.
Życząc udanego nowego roku szkolnego, pełnego satysfakcji z pracy z uczniami, zachęcam do aktywnego włączenia się do prac nad ostatecznymi rozwiązaniami dotyczącymi polskiej edukacji.
Trzeba być bardzo niekompetentnym albo popełnić wyjątkową gafę, by zapomnieć, że szkoła i edukacja to proces z definicji stale ewoluujący, w którym osiągane wyniki poddawane są analizie, a wyciąganie wnioski prowadzą do przemyślanych i celowych zmian. Trzeba też być bardzo zarozumiałym, żeby uważać, że jest się w stanie zaproponować rozwiązania, które będą miały charakter ostateczny. Nie mówiąc już o tym, że „ostateczne rozwiązanie” to termin dość niefortunny. Osobie posiadającej elementarne wykształcenie humanistyczne powinno się kojarzyć z najczarniejszymi kartami historii i nie powinno raczej mieć pozytywnych, konstruktywnych konotacji.
Piesek z puszek
Na dworcu kolejowym Kraków Główny mijałem się dzisiaj z dwoma panami, z których jeden prowadził na smyczy pieska zrobionego z puszek po piwie, a drugi gestykulował bardzo energicznie, tłumacząc coś temu pierwszemu. Piesek miał łeb, tułów, ogon, cztery łapy, wszystko co trzeba. Do jego misternej i bardzo naprawdę starannej konstrukcji użyto puszek po piwie trzech różnych marek (możliwe, że licząc te marki nieco się pomyliłem). Piesek poruszał się bardzo zgrabnie i dosyć cicho dzięki mechanizmom z kółkami, zamocowanym na końcu każdej z jego psich łap oddzielnie.
Mijaliśmy się, gdy panowie z pieskiem wchodzili do Galerii Krakowskiej. W tłumie przechodniów – czy to klientów tego centrum handlowego, czy pasażerów udających się na pociąg, na autobus na RDA albo na tramwaj na przystanek w tunelu – nikt nie zwracał szczególnej uwagi na pieska z surowców wtórnych, nawet gdy panowie strofowali pieska, żeby się nie szarpał na smyczy i żeby szedł spokojnie.
Od dłuższego czasu, gdy przyjeżdżam do Krakowa, chociaż nie stąd pochodzę, a i mieszkam w jednej z gmin ościennych, a nie w samym mieście, czuję się tak, jakbym wracał do domu. Trochę dzięki takim blaszanym pieskom i temu, jak naturalne się wydają wszystkim wokół.
Kraków, miasto Karola Wojtyły (pozdrowienia dla Basi), miasto otwarte także na blaszane pieski z puszek, co akurat mi nie przeszkadza, nawet jeśli sam wolę te żywe, te autentyczne (patrz zdjęcie poniżej). Tutaj naprawdę można się poczuć u siebie, nawet jeśli jesteś zupełnie nie z tej ziemi…
Piękna inicjatywa
Ktoś kupił domenę internetową, ktoś zapłacił za hosting, ktoś zrobił prostą stronę internetową. Szacun za to. Na stronie 5zdan.pl można dzięki temu komuś zaapelować do Pana Prezydenta i Pani Premier o poszanowanie prawa, można – choć to w sumie spóźniony apel – poprosić Senatorów o odrobinę refleksji, a można także – to gest bardzo piękny – wyrazić solidarność z jednym z największych bohaterów współczesnej Polski, profesorem Andrzejem Rzeplińskim, Prezesem Trybunału Konstytucyjnego, atakowanym przez arogancką władzę dążącą do destrukcji instytucji sądu konstytucyjnego i wielu innych instytucji Państwa. Profesor Rzepliński to człowiek, któremu nasze dzieci i wnuki będą stawiać pomniki. Człowiek, którego nazwisko będzie w podręcznikach historii wyróżniane na równi z Rejtanem.
Grupie Przyjaciół, Marii Ejchart-Dubois, Paulinie Kieszkowskiej-Knapik, Mikołajowi Pietrzakowi i Filipowi Wejmanowi, za ich inicjatywę serdecznie dziękuję. Zapraszam także do odwiedzania strony i podpisywania wszystkich listów i apeli. Nie trzeba dużo czasu na to, by przeczytać, pod czym się podpisujemy. Oto list do Profesora Rzeplińskiego:
Panie Profesorze!
Dziękujemy Panu i Trybunałowi za niezłomność w obronie Państwa Prawa.
To jest szczególnie potrzebne, gdy politycy próbują zabrać Polakom Konstytucję.
Sprzeciwiamy się bezprawnym próbom zastraszenia Pana.
Ale za twarda Rzepa do zgryzienia.
Jesteśmy z Panem i z Trybunalem!!!