Pycha i arogancja obecnego obozu władzy sprawia, że Prawi i Sprawiedliwi oskarżani są przez coraz większą liczbę krytykantów o zawłaszczanie państwa. Przejęli już służby specjalne, sparaliżowali Trybunał Konstytucyjny, odgrażają się mediom publicznym, wkrótce będą robić przemeblowanie w twojej szkole, zakładzie pracy i sypialni. Tymczasem w rzeczywistości Prawi i Sprawiedliwi – moim skromnym zdaniem – dostaną wkrótce Nagrodę Nobla i to z fizyki, a ich buta i lekceważenie przeciwników mają naprawdę logiczne uzasadnienie.
Otóż kroki podjęte przez rządzących w ostatnich dniach i tygodniach pokazują wyraźnie, że odkryli oni mechanizm podróżowania w czasie, ale – z jakichś powodów – jeszcze tego nie ogłaszają. To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, dlaczego prezydent i większość parlamentarna zdają się zupełnie ignorować procedury prawne, zwyczajowe i logikę legislacyjną.
Najpierw prezydent ułaskawił pewnego miłego pana, który nie został jeszcze skazany. Wprawił tym w konsternację najtęższe głowy mieszkające w królestwie Temidy, bo jak można skorzystać z prawa łaski i darować karę komuś, kto nie został jeszcze prawomocnie skazany i w związku z tym, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, powinien być postrzegany jako osoba niewinna. Poza tym, jak sąd ma procedować dalej i orzekać o winie kogoś, kto już z wyprzedzeniem został ułaskawiony? Albo co ma robić z wnioskiem osoby pokrzywdzonej w tej samej sprawie, zignorować go? Jak może głowa państwa „wyręczać” sądy, jakby nie była świadoma ich niezależności?
Minister Obrony Narodowej zapowiada, że kompetentni i uczciwi fachowcy ponownie zbadają sprawę tragedii smoleńskiej i że nowa komisja dojdzie do wniosków rzetelniejszych niż komisje, które dotąd zajmowały się sprawą. Jednocześnie minister ogłosił już właściwie wynik pracy tej komisji, bo składając kondolencje Francuzom powiedział, że Polacy rozumieją świetnie, jak to jest być ofiarą zamachów terrorystycznych, ponieważ nasz obóz władzy padł ofiarą takich zamachów stosunkowo niedawno.
Sejm Rzeczpospolitej, głosami większości parlamentarnej, podjął uchwałę o tym, że decyzja podjęta przez sejm poprzedniej kadencji była nieważna, a tym samym, że wszystko to, co wskutek tej decyzji nastąpiło, w ogóle się nie stało. Znowu autorytety w kwestii prawa i legislacji wyrywają sobie włosy ze swoich tęgich głów, a przecież jest bardzo proste wytłumaczenie.
Prawi i Sprawiedliwi posiedli moc podróżowania w czasie. Prezydent wiedział, jak się skończy sprawa tego miłego pana, więc – by nie marnować czasu – zrobił od razu to, co inny, nie potrafiący podróżować w czasie prezydent, zrobiłby (być może) dopiero po wielu, wielu miesiącach (a może latach?) żmudnego obradowania kolejnych instancji. Zignorował niezawisłość sądów i trójpodział władzy? Co z tego, może po prostu wie, że rzeczywistość wkrótce się zmieni i sądy nie będą już niezawisłe?
Minister Obrony Narodowej wie, do jakich wniosków dojdzie kolejna komisja, która dopiero jest powoływana.
Parlamentarzyści w maszynach czasu cofną się wkrótce do przeszłości i naprawią wszystko to, co kiedyś zostało zepsute. Udaremnią ogłoszenie Manifestu Lipcowego i przyjście ustroju socjalistycznego do Polski, zapobiegną bombardowaniu Wielunia i Westerplatte i powstrzymają wybuch II wojny światowej, a może nawet udadzą się do osiemnastego wieku i anulują rozbiory Polski.
Opozycja i coraz szersze kręgi użytkowników mediów społecznościowych straszą, że partia rządząca dokonuje zamachu na państwo, prawo, sprawiedliwość i telewizję publiczną. Dziennikarze dziwią się ministrom prawego i sprawiedliwego rządu, że w arogancki sposób odmawiają udzielania wywiadów i komentowania. Jeden z nich powiedział dzisiaj w nocy do kamer dosłownie, że nie musi się tłumaczyć mediom ze swoich decyzji.
Oburzamy się, jak to możliwe, by rządzący zachowali się tak impertynencko. A oni po prostu dostali narzędzie, o którym pokolenia pisarzy science-fiction marzą od wielu dekad. Korzystając z tego narzędzia, są od nas wszystkich, nie potrafiących podróżować w czasie, o wiele mądrzejsi. Wiedzą, jaka będzie przyszłość, potrafią zmieniać przeszłość, a tym samym i teraźniejszość. Jakie znaczenie ma wobec takiej wiedzy teraźniejszość chwilowa, którą za moment może zastąpić jakaś jej alternatywna wersja?
Ktokolwiek widział jakiś film o podróżach w czasie albo czytał jakąś książkę na ten temat, wie jedno. Manipulowanie rzeczywistością i próby zmieniania czegoś, co się już stało, mogą za sobą pociągnąć konsekwencje zupełnie nieprzewidywalne. I tego naprawdę się boję… Gdy wzdłuż Wisły u podnóża Wawelu będą biegać dinozaury, które nie wyginęły, może być nieciekawie.
Tag: polityka
Nie będzie niczego
Serdecznie popieram Prawo i Sprawiedliwość oraz ruch Kukiz’15 w zamiarze likwidacji wszystkiego.
Należy zlikwidować nauczanie początkowe dla sześciolatków, by miliony dzieciaków z Wysp, które rozpoczęły naukę w czwartym lub piątym roku życia, sprowadziły do Polski swoich rodziców, zachęcone pokusą dwuletnich wakacji. W ten sposób ściągniemy wreszcie z obczyzny młodych – bardzo młodych – Polaków, których głupi rodzice wyjechali stąd za rządów Premiera Kaczyńskiego. A rodzice, na pocieszenie, dostaną od razu 85 funtów (500 złotych) na kieszonkowe dla każdego dziecka.
Należy zlikwidować gimnazja, bo skoro po latach zmagań z systemem coś wreszcie zafunkcjonowało i tak nam się udało, że inni chcą nas naśladować, to należy to wywrócić do góry nogami, zburzyć, wrócić do rozwiązań sprzed lat i zacząć naprawiać od nowa. Co będziemy marnować czas na tłumaczenie się z sukcesu, skoro można go zaprzepaścić.
System egzaminów zewnętrznych należy zlikwidować, bo pani nauczycielka z Zadupia Dolnego powinna mieć prawo dać piątkę miernemu uczniowi, który jest gorszy pod każdym możliwym względem od przeciętnego trójkowicza z dobrego liceum, skąd z okna poddasza widać Zamek Królewski w Warszawie, a jej ocena ma być brana pod uwagę do średniej przy rekrutacji na studia.
Należy zlikwidować matury zewnętrzne, bo przecież łapówki dla nauczycieli w klasach maturalnych i korepetytorów, którzy są w stanie zagwarantować miejsce na wymarzonym kierunku studiów, są znakomitym sposobem na poradzenie sobie z problemem żądań podwyżek w sektorach oświaty i szkolnictwa wyższego. Nie oszukujmy się: jak arkusze maturalne będą w całości składać się z zadań otwartych, to maturzyści będą się mogli popisać prawdziwą kreatywnością (a może nawet kreacjonizmem?), ale też prace ich będzie można ocenić w zupełnie dowolny sposób i wreszcie nikt się nie będzie mógł od niczego odwoływać. Zostaną tylko korepetycje i łapówki.
Należy porzucić system boloński, bo nasi studenci nie powinni dłużej jeździć na wymiany i staże do CERN-u i do setek europejskich uniwersytetów, tylko powinni mieć więcej czasu na studiowanie historii narodu polskiego tutaj, na polskiej ziemi.
Dzieci, a także dorosłych poczętych z in vitro należy pozabijać, chyba że zdecydują się wyjechać z Polski po wcześniejszym pozbawieniu ich obywatelstwa. Najlepiej, żeby wszyscy wyjechali gdzieś poza Unię Europejską, ponieważ wkrótce granice Polski zostaną rozszerzone na całą Unię, by wszyscy mogli zakosztować tego szczęścia i dobrobytu, jakie Polska jest w stanie zagwarantować swoim obywatelom, gdy zostanie uwolniona spod europejskiego jarzma.
Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku kalendarzowym ruszy demontaż dróg zbudowanych za rządów Platformy Obywatelskiej. Jeden poseł z mojego okręgu mówił nawet podczas kampanii na spotkaniach z wyborcami, że trzeba będzie rządzących rozliczyć z tych wszystkich autostrad, które są do niczego niepotrzebne zwykłemu szaremu człowiekowi, i że te pieniądze, które zmarnowano na ich budowę, należało rozdać rolnikom. U mnie w okolicy jest chodnik. Ludzie chodzą nim do sklepu, a tymczasem chodnik przy tak ruchliwej ulicy, na tak niebezpiecznym zakręcie, nie powinien w ogóle istnieć. Lepiej go rozebrać, to ludzie przestaną chodzić do sklepu, bo się już całkiem będą bać. Dzidek zamknie sklep i już niczego nie będzie. Będzie prawo i sprawiedliwość. Nie będzie niczego.
Zwycięstwo Platformy
Platformie Obywatelskiej wypada pogratulować prawdziwego sukcesu w tych wyborach. Jedyna partia, która jak dotąd (po 1989 roku) rządziła dwie kadencje, nie zużyła się wskutek tego aż tak, jak się to mówi, rysując wyniki wyborów w czarnych barwach. Na Platformę oddał wszak głos co czwarty wyborca.
Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości wydaje się naturalną w demokracji wymianą kadr i elit. Rozmiar tego zwycięstwa jest na tyle duży, by partia musiała wziąć odpowiedzialność za wszystkie dyrdymały, które wygadywała w kampanii, wszystkie obietnice, jakie złożyła, a jednocześnie by nie zrzucała winy za swoje niepowodzenia i wynaturzenia władzy na poczciwe przystawki, jak to zrobiła w roku 2007, gdy oddawała władzę. Jednocześnie zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego nie jest na tyle przytłaczające, by – nawet przy przychylności „swojego” Prezydenta – mógł z łatwością naszkodzić tak dużo i tak szybko, jak się wielu z nas obawia. Gdy porównamy wyniki wczorajszych wyborów z tymi z 2007 roku, nie da się nie zauważyć, że ówczesny triumf Platformy Obywatelskiej nad ustępującym obozem Prawa i Sprawiedliwości był o kilka punktów procentowych wyższy, niż obecny triumf Prawa i Sprawiedliwości nad Platformą, a i tak nie dało to Platformie władzy absolutnej. Senat, który zostanie zaprzysiężony za kilka tygodni, nie będzie aż tak zdominowany przez senatorów Prezesa Kaczyńskiego, jak dotychczasowy był przez Platformersów. Patrząc na to z tej perspektywy, zwycięstwo PiS-u może się okazać może nie pyrrusowe, ale też nie tak spektakularne.
Odnieśli sukces młodzi ludzie. Niektórzy dokonali wyborów nieszczególnie świadomie, bywa że wbrew swoim prawdziwym poglądom. Trudno im jednak się dziwić albo mieć do nich żal. Jak ktoś, kto nie pamięta lat 2005-2007, albo jego jedynym związanym z polityką wspomnieniem z tamtych czasów jest noszenie szkolnego mundurka, ma mieć trzeźwe spojrzenie na propagandę anty-ustrojową, w której zręcznie przeinacza się fakty albo pokazuje je w krzywym zwierciadle? Ale młodzież odniosła sukces, bo tupnęła nogą na tyle silnie, że na placu zabaw przewróciła się niejedna zabawka.
Ja także odniosłem sukces w tych wyborach. Mój kandydat do Sejmu, Rafał Trzaskowski, otrzymał ponad 47 tys. głosów i został ponownie posłem. Mój senator, Jerzy Fedorowicz, zdobył ponad 72 tys. głosów i będzie zasiadał w Izbie Wyższej. To ludzie otwarci, z dystansem do siebie i szacunkiem dla innych. Oby tego samego nauczyli się ci, którzy przejmują dzisiaj władzę.
W każdym razie: nie jest tak źle, jak obawialiśmy się, że może być.
Zakon Feniksa
Obiecanki, cacanki, a wyborcy radość
Postanowiłem altruistycznie wybudować dziesięć milionów nowych willi dla polskich rodzin, spłacić cały polski dług publiczny, załatać dziurę budżetową i zapewnić wszystkim Polakom darmową edukację (do doktoratu włącznie), kompleksową ochronę zdrowia, w tym sfinansować wszystkie operacje plastyczne każdemu, kto tylko zechce. Zbuduję czterdzieści tysięcy kilometrów nowych autostrad do końca przyszłego roku i będę wypłacał 10.000 euro becikowego na każde pierwsze, a 25.000 euro na każde następne dziecko.
Polska będzie krajem ludzi szczęśliwych i żyjących w dobrobycie. Doprowadzę do tego wszystkiego w bardzo prosty sposób i wymaga to stosunkowo niewielkich nakładów ze strony państwa.
Otóż kilka razy w tygodniu, a bywa że parę razy na dzień, dostaję maila informującego mnie o tym, że setki milionów dolarów, tony złota lub luksusowe nieruchomości w egzotycznych miejscach świata czekają tylko na to, bym je zagarnął ręką. Zwykle polega to na tym, że przed paru laty w jakimś tajemniczym wypadku samochodowym lub tragedii lotniczej zginął gdzieś jakiś zupełnie mi nieznany człowiek noszący przypadkowo moje nazwisko. Wraz z nim zginęła oczywiście cała jego rodzina: żona, dwójka dzieci, a bywa że nawet brat z bratową. Tragicznie zmarły człowiek był naturalnie niezmiernie bogaty i zostawił po sobie olbrzymi spadek, ale – mimo długich poszukiwań – nie udaje się znaleźć żadnego spadkobiercy i w związku z tym cały majątek ma ulec przepadkowi na rzecz skarbu jakiegoś państwa o mało znanej nazwie. Życzliwy urzędnik banku, w którym zmarły pozostawił swoje miliardy, albo adwokat poszukujący spadkobierców, przerażony perspektywą zaprzepaszczenia wyników swojej długiej pracy, odnajduje przez internet mnie i proponuje mi bardzo uczciwy, wyjątkowo korzystny i całkowicie legalny układ. Przygotowane zostaną wszystkie dokumenty, ja odziedziczę przytłaczającą większość majątku, a ten poczciwy urzędnik zadowoli się ochłapami, które inaczej – bez mojej pomocy – utraciłby, bo też by przepadły.
Jako niezwykle szczęśliwy człowiek nigdy nie korzystam z tych ofert i nie odpowiadam na nie, bo przecież pieniądze szczęścia nie dają. Skoro jednak ojczyzna w potrzebie, jest moim patriotycznym obowiązkiem podzielić się ze współobywatelami i zaspokoić ich potrzeby. Dzięki mnie Polacy mają szansę żyć w komforcie i poczuciu bezpieczeństwa.
Myślę, że w ciągu kilku lat mógłbym wyprowadzić naszą ojczyznę na prostą. Będę potrzebował pełni władzy, nieograniczonych możliwości komunikowania się ze światem i podróżowania. Państwo powinno mi zagwarantować mieszkanie w reprezentacyjnym pałacu, w którym będę mógł godnie przyjmować zagranicznych gości pomagających mi w uzyskaniu spadku, będę musiał otrzymać kolumnę samochodów służbowych i ochronę porównywalną z prezydencką (będę przecież człowiekiem numer jeden w państwie). Przy tej ilości spraw do obsłużenia (nawet kilka maili tygodniowo urasta przecież w końcu do olbrzymiej ilości spraw, które zapewne będą się przeciągały) będę potrzebował kancelarii zatrudniającej około stu osób. By na bieżąco weryfikować wszystkie zgłoszenia o spadkach, będę podróżować na koszt państwa do wszystkich tych egzotycznych miejsc, w których wydarzyły się tragiczne wypadki, a także odwiedzać siedziby wszystkich tych banków, z których spływa korespondencja.
Każdy przyjęty spadek będę następnie przekazywał skarbowi państwa i polskim obywatelom, do podziału środków wykorzystując instytut mojego imienia, w którym zatrudnię wszystkich moich znajomych oraz czytelników mojego bloga (tylko oni będą umieli zgodnie z moimi przekonaniami rozparcelować pieniądze).
Jeśli po pięciu latach mojego telefonowania, podróżowania i bankietowania na koszt skarbu państwa okaże się, że państwo polskie nie skorzystało na moich darowiznach więcej, niż na mnie wydało, podam się do dymisji i odejdę na dożywotnią emeryturę w symbolicznej wysokości trzech średnich krajowych, a winą za niepowodzenie mojej misji obarczę systemy przeciwspamowe polskich portali internetowych.
DR JOSEPH WALTER
DIRECTOR OF FINANCE
AUDITING AND ACCOUNTING UNIT,
CEMAC BANK OF AFRICA,
COTONOU-BENIN REPBLIC.
CELL PHONE:+229-93-680617
ATTN: PLEASE
I AM DR JOSEPH WALTER , A BANKER BY PROFESSION AND CURRENTLY A DIRECTOR WITH CEMAC BANK OF AFRICA COTONOU BENIN REPUBLIC BRANCH. I GET YOUR NAME AND ADDRESS IN MY SEARCH FOR A REPUTABLE AND RELIABLE PERSON TO HELP ME CLAIM
THE SUM OF UD$15 MILLION UNITED STATES DOLLARS DEPOSITED IN OUR BANK BY ONE OF OUR CUSTOMER WHO DIE WITH THE WIFE AND TWO CHILDREN ON THE 21ST DAY OF APRIL 2004 IN A CAR CLASH ALONG NOVESSEL ROAD. SINCE HIS DEATH NO
ONE HAS COME UPAS HIS NEXT OF KIN AND ALL OUR EFFORTS TO LOCATE ANY MEMBER OF HIS IMMEDIATE FAMILY HAS PROVE ABORTIVE THAT WAS WHY I DECIDED TO SEE IF I CAN GET ANYBODY WHO HAS THE SAME LAST NAME WITH HIM VIA INTERNET PREFERABLY SOME ONE OF THE SAME NATIONALITY WITH HIM WHICH I BELIEVE YOU HAVE ALL THE QUALITIES WE NEED. WHY I AM CONTACTING YOU IS PRESENT YOU TO OUR BANK AS THE NEXT OF KIN TO OUR DECEASED CUSTOMER
HE WAS A DRILLING CONTRACTOR WITH SOME OIL COMPANIES HERE IN WEST AFRICA,BECAUSE YOU HAVE THE SAME LAST NAME WITH HIM. SO IT WILL BE MORE ACCEPTABLE AND WISER TO PRESENT YOU THROUGH PAPER WORK TO THE BANK FOR THE CLAIM OF THE TOTAL FUND. I WILL GIVE YOU ALL THE NECESSARY REQUIREMENTS THAT THE BANK MAY REQUEST FROM YOU AND I FOLLOW UP THE TRANSFER OF THE FUND INTO YOUR A/C AS AN INSIDER. IT WILL INTEREST YOU TO KNOW THAT I AND MY PARTNERS HAS BEEN KEEPING OUR EYES ON THIS FUNDS AND HAS PUT THE ACCOUNT BLINDAND COVERED TO THE PUBLIC BY KEEPING THE ACCOUNT DORMANT TO ENABLE OUR PLANS FOR THE FUNDS TO COME THROUGH AND THIS IS THE TIME AND WE ARE HAPPY TO LOCATE YOU FOR THE PERFECTION OF THE TRANSFER OF THE FUND INTO YOUR NOMINATED BANK A/C TO BE GIVEN. AS SOON AS I GET YOUR POSITIVE RESPONSE I WILL UPDATE YOU ABOUT THE MODE OF DISBURSEMENT AND WE WILL ALSO NEED TO KNOW ABOUT INVESTING IN YOUR COUNTRY AS A WAY TO OF HELPING YOU PEOPLE WHO SUPPOSE ARE THE ORIGINAL OWNERS OF THIS FUNDS .
LOOKING FORWARD TO YOUR URGENT RESPONSE BY UPDATING ME WITH YOUR DIRECT
TELEPHONE AND FAX NUMBER FOR EASY COMMUNICATION.
YOURS SPECIALLY
DR JOSEPH WALTER
PLEASE IS VERY URGENT REPLY
Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dziewięciu lat. W polskiej polityce, jak się okazuje, niewiele się przez te lata zmieniło. Za to systemy poczty elektronicznej lepiej sobie radzą z nigeryjskim spamem.
Okręg wyborczy 15 (Sejm) i 34 (Senat)
W minioną sobotę spędziłem kilka godzin przeglądając strony internetowe i profile społecznościowe kandydatów, którzy non stop lądują za moją wycieraczką albo w garści (z ulotek rozdawanych na skrzyżowaniach), a gdy już miałem nawet jakąś koncepcję, na kogo zagłosować w wyborach parlamentarnych 25 października, nagle dotarło do mnie, że nie jestem wcale z Nowej Huty, w której pracuję, robię zakupy i prowadzę skromne, ale jednak, życie towarzyskie, tylko z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Tarnowa. A w każdym razie jakimś dziwnym zrządzeniem losu tam znajduje się siedziba mojego okręgu wyborczego.
W pierwszej chwili byłem niemile zaskoczony, ale nie zdegustowany. Dopiero później sytuacja stała się nie do zniesienia. Okazało się, że wprawdzie znam osobiście kilku kandydatów ze swojego okręgu wyborczego, ale tylko Władysław Kosiniak-Kamysz (którego akurat nie znam osobiście) ma konto na Twitterze. Z pozostałymi nie wiadomo, jak się skontaktować, a najpopularniejszy kandydat do Senatu ma na Facebooku osiemdziesięciokrotnie mniej followersów, niż ja miałem – do niedawna – na swoim zlikwidowanym fanpage’u. Jedyny kandydat do Sejmu RP z tego okręgu, na którego mógłbym – bez większego zastanawiania się – zagłosować, ma konto tylko na LinkedIn, ale nie udało mi się z nim skontaktować. Przypuszczam, że od wielu miesięcy się tam nie logował. Mam numer telefonu do jego żony i znam jeszcze kilka osób, które pewnie mają do niego numer, no ale bez przesady. Do kontaktu wyborców z wybieranymi powinny wystarczać inne niż prywatne kanały komunikacji, mamy rok 2015 i jest na to wiele sposobów.
Jednak wybory do Sejmu to pestka. Prawdziwy ubaw jest w wyborach do Senatu. Żadna z partii, na kandydatów której mógłbym z czystym sumieniem oddać głos, nie wystawiła nawet kandydata w okręgu wyborczym numer 34. To chyba pokazuje dobitnie, jak niedorzecznym pomysłem są jednomandatowe okręgi wyborcze i jak bardzo zniechęcają obywateli do udziału w demokracji. W okręgach, w których z góry wiadomo, że większość głosów zbierze przedstawiciel tej czy innej opcji, inne partie nawet nie startują.
Dlatego najprawdopodobniej wezmę z urzędu gminy jutro (lub któregoś kolejnego dnia) zaświadczenie o prawie do głosowania i udam się na wybory do miasta, w którym i tak spędzam większość czasu, w którym startuje w wyborach kilku moich byłych i obecnych studentów, a nawet ludzie, których nie znam osobiście, są ludźmi na swój sposób znajomymi, jest z nimi kontakt i można łatwo z nimi wymienić poglądy na każdy temat i w każdej chwili.
Jeśli ktoś z okręgu wyborczego numer 15 (Sejm) i 34 (Senat) chciałby mnie jednak do siebie przekonać, serdecznie zapraszam do dyskusji w komentarzach lub dowolny inny sposób. Jak na razie, tylko jeden kandydat z tego okręgu jest u mnie spalony, a jego spot wyborczy na YouTube zgłosiłem dzisiaj z wielkim niesmakiem jako nawołujący do nienawiści na tle religijnym. Uważam, że publikacja tego spotu jest przestępstwem w świetle artykułu 96 Kodeksu Karnego, bo w dużo większym stopniu ubliża religii, niż zrobiła to Pani Dorota Rabczewska, dlatego też nie linkuję do niego.
Kandydaci, których sztaby lub oni sami zareagowali na ten wpis
Okręg Wyborczy 13 (Kraków):
Mikołaj Janus (KORWiN)
Ireneusz Raś (Platforma Obywatelska)
Okręg Wyborczy 15 (Tarnów):
Władysław Kosiniak – Kamysz (Polskie Stronnictwo Ludowe)
Okręg Wyborczy 32 (Kraków II do Senatu)
Jerzy Fedorowicz (Platforma Obywatelska)
Lingwiści wśród polityków
W ostatnich dniach polscy angliści stanęli przed nie lada wyzwaniem, są bowiem ot nagle „in the spotlight” w samym środku kampanii wyborczej, w której oto „patrioci” zarzucają „liberałom”, że ci nie uważali na lekcjach języka angielskiego i że „nie odrobili lekcji” z tego przedmiotu.
Dowiadujemy się bowiem, że jedna z partii „dała ciała” używając sloganu „GO WEST” na jednym ze swoich plakatów czy billboardów, jako że słowa te – zgodnie z wiedzą łatwo dostępną w internetowych (i nie tylko) słownikach – są wyrażeniem idiomatycznym oznaczającym zgon, śmierć, zepsucie i odejście w niebyt.
No cóż, może „patrioci” nie mogą się już doczekać oddania rządów przez „liberałów”, ale prawda jest taka, że idiomy mają to do siebie, że bazują częstokroć na zamierzonej dwuznaczności wyrazów, na zaskakującym zestawieniu znaczeń i skojarzeń, i że niejednokrotnie – poza znaczeniem idiomatycznym – mogą być użyte dosłownie albo w jakimś zupełnie nieoczekiwanym kontekście (na przykład ironicznym).
Platforma Obywatelska wcale nie „dała ciała” sloganem „GO WEST”, chyba że przebój Village People z lat siedemdziesiątych, znany bardziej ze swojego coveru w wykonaniu duetu Pet Shop Boys, wydaje wam się smutny i pesymistyczny. Miło, że propaganda prawicowa umie korzystać ze słowników języka angielskiego. Gdyby jednak się trochę bardziej przyłożyła i skorzystała także z wiedzy pozasłownikowej, może dostrzegłaby, że można – ku zadowoleniu swoich wyborców – przyłożyć PO z zupełnie innej strony. Z kolei PO chyba nieświadomie odwołuje się do wyborców, którzy – w ślad za Krystianem Legierskim – dali się oszukać Andrzejowi Dudzie i zagłosowali na niego w wyborach prezydenckich. No chyba, że PO świadomie mobilizuje mniejszości seksualne, jak sądzicie?
Mam nadzieję, że nikt nie napuści spin doktorów prawicy na użycie „true colours” do promowania biało – czerwonych symboli albo czystości rasowej (np. w walce z tzw. „islamistami”). To by było dopiero zabawne. Dwie wiodące siły polityczne w kraju walczące krypto-metodami o elektorat LGBT…
Wyborcza netykieta
W internecie jestem od 20 lat. Pamiętam, że kiedyś było to bardzo szlachetne miejsce, gdzie licealista, student i profesor uniwersytetu dyskutowali razem, wymieniali poglądy, doradzali sobie wzajemnie w rozmaitych sprawach, od technicznych zagadnień związanych z obsługą komputera, praniem, gotowaniem czy regulacją instalacji LPG w aucie, poprzez kwestie naukowe, społeczne czy polityczne, a na niezwykle intymnych zagadnieniach kończąc. Wszyscy byli ze sobą na „ty”, nikt nie był autorytetem tylko dlatego, że jest starszy, wyższy, jest „bardziej” Polakiem czy katolikiem niż inni. Każdy cieszył się wówczas szacunkiem wszystkich innych, nikt się nie wstydził zadać pytania w obawie o ujawnienie swojej ignorancji. Panowała swoista cyfrowa wspólnota.
Z czasem internet przestał być tak elitarny. Im więcej nas wchodziło do internetu, tym łatwiej było się nim rozczarować. Jak to powiedział genialny polski pisarz Stanisław Lem: „Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.”
Moim pierwszym wielkim rozczarowaniem internetem był szturm sieciowych wandali i barbarzyńców na … Naszą Klasę. Idiotyczna fascynacja tym portalem i bezmiar żenującej głupoty, jaka się tam wylała, spowodowały u mnie odruch obronny w postaci usunięcia konta, gdy liczba kontaktów osiągnęła 79. Kilka lat później barbarzyńcy zaatakowali Facebook, na którym wytrzymałem o wiele dłużej, bo skasowałem konto mając 1948 znajomych. Infantylność zachowań użytkowników tych sieci społecznościowych, wytrwałość w używaniu funkcji, których się całkowicie nie rozumie i nie potrafi konfigurować, lekceważący stosunek do regulaminu portalu, beztroska swoboda w obnażaniu swoich słabości, grzeszków i występków, a przy okazji danych osobowych, były jednak niczym w porównaniu z tym, co przez cały internet – od sieci społecznościowych, poprzez komentarze na forach i portalach związanych z wszelkiego rodzaju mediami (prasą, radiem, telewizją), po dziennikarstwo internetowe mniej i bardziej niezależne, w mniejszym lub większym stopniu zorganizowane – przewala się w ostatnim czasie.
Od pewnego czasu internetową normą stało się niestety cieszenie się z czyjejś śmierci albo życzenie komuś, by umarł. Nie przebiera się w słowach – ludzie są wysyłani do gazu, każe im się zdychać, nazywa się śmierdzielami, sierściuchami. Oskarża się ich bezpodstawnie o wszelkie możliwe występki, a gdy nawet w sposób oczywisty okaże się, że na oskarżenia niczym sobie nie zasłużyli, nikt ich nie przeprasza.
Muszę się ugryźć w język, by nie napisać, że przywykłem już do gróźb, że ktoś mi otworzy parasol w du*** albo że mam sp***dalać z Polski, bo tu nie ma miejsca dla Żydów. W minionym miesiącu obrzucili mnie już obelgami zwolennicy prawie każdej możliwej partii politycznej startującej w wyborach do parlamentu, zarówno po lewej jak po prawej stronie, ksiądz katolicki, któremu nie spodobał się mój liberalizm, gej, któremu nie spodobał się mój konserwatyzm. Anonimowy czytelnik przysłał mi prywatną wiadomość, w której oskarżył mnie o to, że podejmuję dyskusje z kimś, kogo jego zdaniem należy eksterminować.
Tak prowadzony dyskurs – w internecie i w realu – donikąd nie prowadzi. W kampanii wyborczej, zamiast rozmawiać o tym, co można i należy zrobić, kandydaci straszą nas tym, czego się boimy, nawet jeśli tego nie rozumiemy, i odnoszą się do naszych najbardziej prymitywnych instynktów. Stereotypy z internetowych memów, nawet jeśli nie mają nic wspólnego z rzetelną wiedzą, przenikają do naszej świadomości tak głęboko, że nie umiemy odróżnić ich od faktów.
To jest równia pochyła i trzeba z niej – moim skromnym zdaniem – jak najszybciej uciekać, póki się jeszcze da. Dlatego z radością odnotowałem inicjatywę wybierambezhejtu.pl i wsparłem ją swoim podpisem. Dekalog Dobrych Wyborów przypomina mi tę netykietę internetu lat dziewięćdziesiątych, do której przestrzegania przynajmniej się poczuwaliśmy, nawet jeśli nie zawsze nam wychodziło. Na stronie kampanii polecam filmy z wypowiedziami Michała Rusinka i Agnieszki Holland, a w całym internecie zachęcam do stosowania zasad promowanych przez kampanię. I może przesadzam, ale marzy mi się, byśmy byli dla siebie lepsi nie tylko w internecie.
Polityka gospodarczo – historyczna
Profesja kowala wpisana jest nierozerwalnie w naszą polską historię. Wpisana do tego stopnia, że nazwisko pochodzące od słowa opisującego ten zawód jest jednym z najczęstszych nazwisk w Polsce. A jednocześnie, kowalstwo w Polsce jest zagrożone i na próżno czasami jeździć po wsi i szukać specjalisty, który podkuje nam konia czy w ogóle zajmie się pielęgnacją jego kopyt. Osobiście znam jednego kowala, ale – zamiast pracować sobie po bożemu w tradycyjnej kuźni – musi się biedak zajmować balustradami okiennymi i ogrodzeniami.
W nadchodzącej kampanii wyborczej będę nasłuchiwał obietnic, jakie kandydaci poszczególnych partii skierują właśnie do kowali. Oddam swój głos na tę partię, która najwięcej postulatów programowych złoży właśnie w kwestii wspierania polskiego kowalstwa. Uważam, że z przyczyn patriotycznych, historycznych i praktycznych, powinniśmy przywrócić instytucję kuźni w każdej wsi i na każdej rogatce w miastach. W dużych miastach powinno się ustalić maksymalną liczbę mieszkańców, jaką może obsłużyć jeden kowal, i należy zapewnić odpowiednią liczbę tychże specjalistów, by dostęp do nich był łatwy, tani i bez kolejek. Państwo powinno sfinansować wyposażenie odpowiedniej liczby kuźni w każdej gminie, a także przejąć na siebie opłacanie składek ubezpieczenia społecznego wszystkich osób zatrudnionych w tej branży.
Dopiero kiedy wszystkie problemy kowali zostaną załatwione, należy wspomóc górnictwo.
Google dla uchodźców
Jeśli nie używacie przeglądarki Google Chrome, pewnie nie wyświetlił Wam się dyskretny, ale przejmujący komunikat, zachęcający do finansowego wsparcia organizacji pomagających uchodźcom.
Ci, którzy używają Chrome’a, otrzymują od Google propozycję nie do odrzucenia. Google podwaja każdą darowiznę. Gdy zajrzałem tam rano, mieli 20 milionów złotych. Teraz mają 34 miliony.
Póki co, nie podarowałem za pośrednictwem Google nic, ale zapisałem się do Amnesty International i opłaciłem składkę członkowską. A teraz trzeba zakasać rękawy.