Noc zombi

Jak co święta, w mojej skrzynce na listy zjawiła się własnoręcznie ilustrowana, piękna kartka z życzeniami od Justyny, do tego także drugie papierowe pozdrowienia świąteczne od Haliny, telefon zasypały SMS-y z mniej lub bardziej wymyślnymi wierszykami, część z nich poważna i podniosła, część – jak przystało na Wielkanoc – jajcarska. W skrzynce mailowej i na Facebooku wylądowały ilustracje z zajączkami, jajkami, kurczaczkami, w tym takie rysowane czcionkami z ery wczesnego internetu, tego w wersji tekstowej. Przyszła też – chyba na przekór – jedna śliczna choineczka.
Po raz pierwszy jednak dostałem sporą garść życzeń wykorzystujących symbole religijne w sposób karykaturalny, prześmiewczy, nie zawaham się powiedzieć, że bluźnierczy. Większość z nich kojarzy obchodzone przez katolików święto Zmartwychwstania Pańskiego z tradycjami związanymi w świadomości społecznej raczej z pogańskim świętem Halloween, nazywając zmartwychwstałego Jezusa zombi, które wstało z grobu, by żerować na ludzkich mózgach. Nietrudno zresztą znaleźć tego rodzaju karykatury w internetowych składnicach plików, także polskich, na przykład tu, a na wielu tych grafikach powtarza się ironiczna definicja chrześcijaństwa:

Chrześcijaństwo: wiara, że żydowskie zombi nie z tego świata może sprawić, że będziesz żyć wiecznie, jeśli będziesz symbolicznie spożywać jego ciało i oddasz się mu telepatycznie jako swemu panu, by mógł przegonić z twojej duszy złego ducha, który wstąpił w ludzkość, gdy kobieta – żebro została przekonana przez gadającego węża do zjedzenia owocu z magicznego drzewa. Brzmi całkiem logicznie.

Jest nawet specjalna strona internetowa promująca obchody Zombie Jesus Day, a Łukasz dostał życzenia w postaci grafiki (do której linku pozwolę sobie już nie zamieszczać) pokazującej pisankę z satanistycznymi inskrypcjami, z elementami pornograficznymi w postaci genitaliów (i to bynajmniej nie męskich) w tle. Napisy wokół pisanki radują się nie tyle z tego, co Kościół świętuje w Niedzielę Wielkanocną, co raczej z tego, na czym się koncentruje w Wielki Piątek.
Niesmaczne, niepoważne, godne potępienia? Ale wszystkie te życzenia dostałem od bardzo sympatycznych, normalnych, wesołych ludzi. Nikt z nich nie przysłał ich w złej wierze i trudno mi żywić do kogoś z nich urazę.
Z drugiej strony, jak Pan Bóg Kubie, tak Kuba Bogu. Trudno się dziwić ostrym formom przekazu w tych wszystkich karykaturach Chrystusa, bo wielkanocne homilie hierarchów kościelnych służą świetnym przykładem brutalizacji języka debaty publicznej w sprawie aborcji, in vitro i eutanazji, a w niektórych kościołach zrobiono sobie niezłą szopkę z inscenizacji Grobu Pańskiego, pokazując Jezusa odłączonego od kroplówki albo nabijając się z rodzicielskich aspiracji kochających się, spragnionych dzieci małżeństw, przy pomocy płytkich instalacji z probówkami. Gdy ludzie należący do wspólnoty religijnej agresywnie i bez zrozumienia potępiają ludzkie pragnienie dobra, miłości, szydzą z cierpienia i godności ludzkiej, trudno się dziwić ludziom niewierzącym, że nie mają wielkiego szacunku dla symboli religijnych i starają się na swój sposób zachować jakiś zdrowy dystans.
Dziękując za wszystkie otrzymane życzenia wielkanocne – te wyrażające głęboką wiarę w radość i nadzieję zmartwychwstania, te mistyczne i agnostyczne zarazem, te całkowicie pogańskie, a pełne wiosennej radości, a także te kontrowersyjne, życzę nam wszystkim świata, w którym będziemy wzajemnie się szanować i nauczymy się żyć obok siebie, miłość będzie wyborem serca, a nie przymusem, eutanazja nie będzie przywilejem papieży, a nasze dzieci nie będą się w szkole i na znanych konkursach matematycznych uczyły mordować muzułmanów. W Wielką Sobotę, gdy wielu ludzi pochylało się w refleksji nad cierpieniem i śmiercią Jezusa, byłem z psem na spacerze i widziałem innych, którzy korzystając z pogody kąpali się, pływali kajakami, opalali się i uprawiali seks na łonie natury. Dla jednych i drugich powinniśmy mieć miejsce w naszych sercach.

Wolność religijna

Niektórych denerwuje mania promujących epikureizm ateistycznych autobusów, jakie wyjechały już na ulice w wielu krajach i na kilku kontynentach, inni skłonni są pochylić się z szacunkiem nad żądaniami ograniczania wolności słowa po feralnych karykaturach proroka Mahometa w duńskiej prasie, a mało kto zauważa, gdy obraża się wartości chrześcijańskie w ramach rodzącego się na naszych oczach kultu. Czwartkowa okładka „Faktu”, na której wypisano wielkimi literami, że Jan Paweł II wskrzesił zmarłą, albo użyty w dość dwuznaczny sposób cytat z Modlitwy Pańskiej na ołtarzyku, w którym obok portretu Jana Pawła II widnieje napis „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”, wydają mi się dużo bardziej obrażać Pana Boga niż nawołująca do radowania się życiem autobusowa kampania. Na szczęście żyjemy w wolnym kraju, obowiązuje wolność słowa i swoboda wyboru obiektu kultu, a parafrazowanie słów z ksiąg świętych, nawet gdy zupełnie wypacza ich sens, jest metaforą artystyczną, a nie bluźnierstwem.
Z radością odnotowałem, że w tym roku nikt z moich uczniów nie został zmuszony do oddawania hołdu Janowi Pawłowi II, a jednak mała grupka zainteresowanych z własnej woli zrezygnowała z dużej przerwy i poświęciła ją na apel ku czci papieża w rocznicę jego śmierci. Wprawdzie Łukasz z lekką niechęcią mówi o kilka lat od siebie starszych nauczycielkach z tzw. „pokolenia JP2”, ale w porównaniu z minionymi rocznicami wyraźnie normalniejemy. Może jeszcze kiedyś będzie tak, że nawet rekolekcje wielkopostne nie będą musiały być organizowane po pierwszej lekcji, pomiędzy zajęciami ze zwykłych przedmiotów, a nikt z nauczycieli nie będzie biegać po okolicy i strasząc nieusprawiedliwioną nieobecnością zmuszać wychowanków do udziału w mszy świętej na sali gimnastycznej. Kto wie, może wpłynie to pozytywnie na frekwencję i w szkole, i na takich – zupełnie dobrowolnych – rekolekcjach?
Ludzie czasami chętniej robią coś, do czego nikt ich nie zmusza. W jednej z klas maturalnych wystawiłem już wszystkim pozytywne oceny, a mimo to – po kilku godzinach wagarów odliczyli mi się wczoraj prawie w komplecie na szóstej i siódmej godzinie lekcyjnej. Na religii i WOSie zajadali kebaby na stacji benzynowej, ale na angielski przyszli. Przychodzą przygotowani, odrabiają lekcje, a przecież właściwie już nie muszą. W drugiej klasie maturalnej, w której wciąż jest kilka zagrożeń, frekwencja, atmosfera i efektywność pracy są dużo gorsze.

Nowy Rok, nowy język

Podobno po 20 stycznia, gdy Barack Obama zostanie Prezydentem USA, rozpoczną się w Ameryce prześladowania Kościoła na niewyobrażalną skalę, porównywalne w swoim wymiarze jedynie do ukrzyżowania Chrystusa. Taką odkrywczą nowinę – rzekomo wypowiedź amerykańskiego biskupa – przeczytałem w piśmie katolickim, które regularnie czytuje mój ojciec. Z każdą kolejną wypowiedzią hierarchów zastanawiam się, czy nie zatracili oni już czasem instynktu samozachowawczego i nie dążą do zagłady własnej instytucji. Jak długo we współczesnym świecie można liczyć na to, że da się dalej szerzyć nienawiść, uprzedzenia i ciemnotę?
Myślałem, że po symbolicznych przeprosinach Jana Pawła II za Galileusza i inne krzywdy, jakie wyrządził Kościół światu nauki, wierni nie będą już słuchać listów pasterskich w duchu przedsoborowym, a za tymi przeprosinami pójdą kolejne akty skruchy i jakieś zadośćuczynienie.
Tymczasem papież ostatnio przyrównał współczesne zmiany cywilizacyjne w funkcjonowaniu mężczyzn i kobiet do największych zagrożeń ekologicznych, a ratowanie nieprzystających do współczesnego świata roli płci uznał za równie ważne, co ochronę lasów tropikalnych. Natomiast polscy biskupi wystosowali z Jasnej Góry list w sprawie in vitro tak impertynencki, niegodziwy, że nie mieści mi się w głowie, iż ktoś mógł go w ogóle wymyślić. Czy biskupi nie zdają sobie sprawy z tego, że wielu rodziców wychowuje dzieci właśnie dzięki metodzie in vitro i że niejedno uczęszczające na katechezę dziecko zostało poczęte właśnie w ten sposób? Jakie prawo mają biskupi, by kwestionować godność takiego dziecka albo zaprzeczać miłości jego rodziców? Wydawałoby się, że głosząc dogmat o niepokalanym poczęciu Jezusa powinno się mieć trochę więcej szacunku dla życia, bez względu na jego źródło. Pierwsze „dziecko z probówki” ma już dzisiaj ponad 30 lat, najwyższa pora się z tym medycznym faktem pogodzić! A jak poczuli się spragnieni potomstwa bezpłodni, kochający się małżonkowie, gdy usłyszeli od biskupa Hosera, że przyczynami niepłodności są rozwiązłość i antykoncepcja?
Nieomylność papieża okazała się dla Kościoła nie lada pułapką, bo oto w dobie fundamentalnych sporów katolicyzmu z nauką w sprawach antykoncepcji, badań prenatalnych, zapłodnienia in vitro, klonowania, badania komórek macierzystych, Watykan zmuszony jest zaprzeczać nawet naukom największych ojców samego Kościoła. W kwestii aborcji na przykład, święty Augustyn uważał, że dusza wnika do ciała dopiero czterdzieści dni po zapłodnieniu, a pogląd ten potwierdził II Sobór Nicejski w 787 roku precyzując, że u mężczyzn dzieje się to czterdzieści dni po zapłodnieniu, a u kobiet po osiemdziesięciu dniach. Aborcja przed tym terminem przez całe wieki nie była uważana za grzech, a święty Tomasz z Akwinu wprost stwierdził, że „aborcja nie jest grzechem, dopóki płód nie został obdarzony duszą”.
Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że w XXI wieku nie wypada już popełniać takich gaf, jak kategoryczne zakazanie przeprowadzania sekcji zwłok przez papieża Bonifacego VIII w 1299 roku, orzeczenie Świętej Inkwizycji z 1616 roku, że teza, iż Słońce jest w centrum Wszechświata, a Ziemia się wokół niego obraca, jest sprzeczna z Biblią, czy opór stawiany w XIX wieku szczepionkom, uważanym za sprzeczne z prawem naturalnym.
Warto byłoby, by ci, którzy chcą prowadzić innych, w dzisiejszym wyspecjalizowanym świecie podpierali się autorytetem specjalistów, zanim zabiorą głos. Z takiego założenia wyszła chyba telewizja BBC, gdy z myślą o przyszłym prezydencie Stanów Zjednoczonych tworzyła The President’s Guide to Science, program dokumentalny z serii BBC Horizon. Może dobrze by też było dla autorytetu Kościoła, gdyby jego hierarchowie zrozumieli, że nie wszyscy Polacy są katolikami i że w naszym kraju musi być miejsce dla każdego, bez względu na wyznanie. Można mieć swoje poglądy, można dawać im wyraz, ale nie wolno narzucać ich wszystkim albo wyrażać się bez szacunku o osobach wyznających inne wartości.
Nie mam złudzeń, że Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu, jest aniołem, albo że jest bardziej postępowy niż Benedykt XVI, ale w swoim świątecznym orędziu do Brytyjczyków dał przykład takiego właśnie wzorowego szacunku dla przedstawicieli innych kultur. Życzyłbym nam wszystkim takiej kultury słowa, takiego opanowania, takiego spokoju ducha, jakim wykazał się w Channel 4 prezydent Iranu. Niech się nam wszystkim w Nowym Roku spełnią wszystkie dobre życzenia. A nasza mowa niech będzie piękna i mądra, niech nikogo nie obraża i niech żadnej istocie ludzkiej nie odbiera jej godności.

Przesłanie po polsku

Od niechcenia przeglądając kanały zatrzymałem się dzisiaj na chwilę na pewnej polskojęzycznej, a podobno nawet uważającej się za szczyt polskości, stacji telewizyjnej. Zatrzymałem się z zaciekawieniem, bo nigdy nie oglądałem ani jednego programu w tej stacji, a odkąd napisałem pierwszą pracę magisterską o stereotypach i uprzedzeniach politycznych, nie słuchałem też siostrzanej stacji radiowej ani nie czytałem należącego do tego samego koncernu tytułu prasowego.
Wysłuchałem kilkuminutowego felietonu, z którego dowiedziałem się, że jedna z największych gazet w Polsce ostatnio zamieściła poradnik dla rodziców chcących zaspokajać potrzeby seksualne swoich dzieci. Gazeta ta podobno nie może się też doczekać wiosny, bo jak wiadomo, geje będą mogli wtedy wyjść na ulice i zmuszać nas do oglądania różnych części swojego ciała, a ta gazeta im pomoże. Zboczeńców wspiera też w tym Unia Europejska, ponieważ jakiś znajdujący się w jej instytucjach przedstawiciel Zielonych jest w istocie czerwony i w młodości nie krył swoich kontaktów seksualnych z dziećmi, a nawet opisał je w książce, której na antenie nie da się cytować, bo jest zbyt szokująca. Jakby tego wszystkiego było mało, zbliża się rocznica marca 1968 roku i dobrze wiadomo, jak ją teraz wykorzystają wrogowie Polski i Polaków.
Pierdu – pierdu. Gdyby wielkonakładowy ogólnopolski dziennik rzeczywiście zamieścił artykuł propagujący pedofilię, grzmiałby o tym nie tylko felietonista stacji, którą oglądałem przez chwilę po raz pierwszy w życiu i już pewnie nigdy nie obejrzę. Nieprędko włączę telewizor na tym samym kanale.
Przesłania felietonu zupełnie nie zrozumiałem, jakoś – nie wiedzieć czemu – bardziej docierają do mnie przesłania pozytywne, takie jak wiara, nadzieja czy miłość, niż straszenie fobiami.

„Cudowny” cudzysłów

Trzy lata temu, będąc przejazdem w pewnym sanktuarium maryjnym, doznałem przeżycia mistycznego, ale chyba zupełnie innego rodzaju, aniżeli powinienem był – zdaniem gospodarzy tego miejsca – doznać.
Abstrahując już od całkowicie groteskowej – moim zdaniem – idei oświetlania figury, bo to mieści się jeszcze jakoś w moich kategoriach pojmowania ludowej pobożności, nie mogę pojąć interpunkcji, a ściślej rzecz biorąc funkcji cudzysłowu.
No bo czy nie wydaje się Wam, że wzięta w cudzysłów „Cudowna Figurka” może być rozumiana jako wyraz pewnego braku szacunku i kłóci się trochę z oczekiwanym przez nas stosunkiem gospodarzy sanktuarium do swojej patronki? Ale może to moja wina, miałem zawsze problemy z interpunkcją i pewnie czegoś nie rozumiem.

Galileusz poruszy Ziemię?

W przeciwieństwie do Dawkinsa czy Hitchensa, Sam Harris w swojej książce „The End of Faith” nie próbuje już nawet zachować pozorów poprawności politycznej i na każdym kroku przypomina, że wiara i religia, każda, nie tylko islam, to największe zło i zagrożenie dla współczesnego świata.
Lektura Harrisa jest niepokojąca nie dlatego, że bezkompromisowo burzy on różne stereotypy i przesądy, obala mity i pokazuje naturę religii w świetle podobnym, jak wspomniani wcześniej autorzy. To, że Maryja zawdzięcza być może swoje dziewictwo i fenomen niepokalanego poczęcia niewiedzy językowej ewangelistów, albo że pochodzenie Chrystusa od Dawida opisane rodowodami na początku ewangelii kłóci się z tym, jakoby Józef nie miał udziału w jego poczęciu, to argumenty jedne z wielu, z którymi spotkać można się w rozmaitych miejscach i nie są szczególnie szokujące ani odkrywcze. To, że współczesna zachodnia kultura dorosła do takiego poziomu empatii i pragnienia dobra, że obala dyktatorów dopuszczających się małego ułamka okropności, których dopuszczał się na co dzień Bóg Starego Testamentu, też nie jest jakimś szczególnie oryginalnym stwierdzeniem w dzisiejszej dobie. Że normy moralne w różnych społeczeństwach wykluczają się wzajemnie i poza kazirodztwem nic nie jest postrzegane jednoznacznie jako grzech i jako zło we wszystkich religiach świata, to także wie każdy student socjologii. W jednej kulturze zgwałconą kobietę otaczamy opieką i pocieszamy, w innej kulturze mordujemy ją w obronie honoru rodziny, nawet jeśli jest naszą córką czy żoną.
Ale Harris przez całą książkę przypomina uparcie i bardzo sugestywnie, i tym chyba najbardziej mnie zaniepokoił, że w istocie większą szkodę przynoszą naszej cywilizacji ci, którzy w imię poprawności wyłączają sferę religii z dyskursu logicznego, aniżeli ci, którzy w imię fanatyzmu religijnego dopuszczają się przemocy. Zdaniem Harrisa tolerancja religijna prowadzi do tego, że uwsteczniamy się i pogrążamy w otchłani, w której barbarzyńcy o czternastowiecznej mentalności dostają do zabawy środki masowej zagłady z XXI wieku. Harris daje liczne przykłady tego, jak Ameryka coraz bardziej pogrąża się w średniowieczu przesądów i guseł, a konstytucyjny rozdział religii i państwa staje się fikcją.
Harris czy Dawkins martwią się, że naszą cywilizację czeka zagłada, jeśli w imię tolerancji, umiarkowanej religijności i szacunku dla prywatności sumienia nie rozprawimy się z religią i nie nadejdzie nowa era oświecenia. Musieli obaj poczuć ulgę dowiadując się, że papież Benedykt XVI pod naciskiem profesorów i studentów rzymskiego uniwersytetu La Sapienza odwołał swój udział w jutrzejszych uroczystościach na uczelni i swój wykład inauguracyjny.
15 lat temu, jeszcze jako kardynał, papież podobno uznał proces Galileusza za rozsądny i sprawiedliwy, twierdząc, iż w owych czasach Kościół pozostał bardziej wierny rozsądkowi, niż sam Galileusz. Astronom twierdził, że Ziemia krąży wokół Słońca, co stało w sprzeczności z ówczesnym nauczaniem Kościoła, i został zmuszony do publicznego odwołania swoich poglądów.
Wydaje się, że stający w obronie astronoma profesorowie i studenci uniwersytetu La Sapienza to zemsta Galileusza zza grobu po niemal czterystu latach od procesu. Ważny gest w świecie, w którym do dziś nie brakuje ludzi zaprzeczających podstawowym osiągnięciom współczesnej nauki i gotowych mordować w obronie dosłownie pojmowanych treści, jakie czerpią z ksiąg pisanych przez ludzi, którzy – jak pisze Harris – nie potrafiliby pojąć skomplikowanego wynalazku, jakim jest taczka na jednym kółku. Ważny gest, ale czy Galileusz zza grobu poruszy Ziemię?
Książkę Harrisa warto przeczytać, ale na miejscu protestujących na Uniwersytecie La Sapienza starałbym się pamiętać, że groźni wrogowie rozumu są wszędzie i gdyby Benedykt XVI należał do tych najbardziej niebezpiecznych, nie byłoby tak źle, jak jest w rzeczywistości.

Arcybiskup wypowiada wojnę

Arcybiskup Głódź – jak przystało na kapelana wojskowego – dał popis militarnego języka. Zagwarantował nowemu ministrowi edukacji konflikt i dysharmonię społeczną, jeśli minister odważy się bronić Konstytucji Rzeczypospolitej i przywracać normalność, a przynajmniej jakąś jej namiastkę, w polskiej szkole. Szkole w państwie, które – jak na razie – nosi etykietę państwa świeckiego.
Profesor Legutko, tradycjonalista i konserwatysta z przekonania, wspomniał jedynie mimochodem w TVN24, że nie jest entuzjastą wliczania oceny z religii do średniej ocen szkolnych. Nie zapowiedział podjęcia żadnych konkretnych kroków, by uchylić rozporządzenie swojego poprzednika, dał jedynie wyraz swojemu prywatnemu poglądowi, z którym zgadza się 86% internautów w dzisiejszej sondzie Onetu.
W wypowiedzi arcybiskupa razi mnie pewien fragment, na który mało kto zwraca uwagę. Zarzucając ministrowi arogancję, powiedział on, że „religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania”. Uderzyło mnie to, bo moim zdaniem to właśnie wprowadzenie religii katolickiej do szkół było eksperymentem, który przyniósł same szkody, także Kościołowi katolickiemu. Pierwotny sukces chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim nie wynikał ze zmuszania ludzi do jego wyznawania, przez pierwsze trzy stulecia chrześcijaństwo miało się dobrze wbrew prześladowaniom. Wieszanie krzyża w Sejmie i w salach lekcyjnych, nadawanie religijnego charakteru każdej uroczystości państwowej, marginalizowanie, a czasem nawet prześladowanie uczniów nie będących katolikami – to są dopiero eksperymenty na Kościele.
Wprowadzając religię do szkół starano się zachować pozory przyzwoitości, potem jednak to wszystko runęło w gruzach. Poza religią katolicką młodzież nie ma przeważnie żadnej alternatywy, zajęcia z etyki odbywają się w nielicznych szkołach, osoby innych wyznań są często pozostawiane bez opieki albo poniżane przez katechetów. Na wprowadzeniu religii ucierpiały nieliczne fakultety filozoficzne i religioznawcze w lepszych liceach. Co gorsza, pod pozorem realizacji programu nauczania wielu katechetów przekazuje absurdalne i nieprawdziwe informacje o innych religiach. Znam przypadki, w których pogardliwymi oszczerstwami pod adresem buddyzmu, hinduizmu, islamu, judaizmu czy innych złożonych i pięknych systemów religijnych katecheci szerzyli stereotypy i nienawiść, a następnie oceniali uczniów stopniami w uznaniu fobii, wrogości i fanatyzmu, które udało im się w ten sposób w nich zasiać.
Znam również nieliczne przypadki księży katechetów z prawdziwym zacięciem pedagogicznym i darem rozmawiania z młodzieżą. Osoby niewierzące i sceptyczne chętnie uczestniczyły w ich lekcjach, mogły bowiem zawsze liczyć na partnerską dyskusję, nie były upokarzane ani uciszane dogmatami, ale miały wyjątkową okazję do przedstawienia swoich poglądów i skonfrontowania ich z poglądami wierzących kolegów i koleżanek. Na lekcjach tych księży wartości poszukiwali i uczyli się czegoś nowego wszyscy – katolicy, innowiercy, ateiści, sam ksiądz.
Poszukiwanie i bunt stanowią naturę młodego człowieka. Będzie bardzo niedobrze dla Kościoła, jeśli – wbrew tej naturze – biskupi będą się opowiadać za modelem nauczania religii, w którym ocenia się wierność dogmatom i stopień fanatyzmu. Więcej ludzi Kościół przyciągnąłby do siebie, gdyby pomagał im odnajdywać odpowiedzi na pytania i uczył szacunku do wszystkich innych poszukujących.

Gdzie te pielgrzymki?

Zupełnie się zapomniałem wsiadając wczoraj po południu do samochodu i udając się na kolejne kilka dni do znajdującego się u stóp Jasnej Góry domu rodziców. Dopiero w drodze przypomniałem sobie, że mam zamiar wjechać do Częstochowy w przeddzień największego święta maryjnego, gdy wchodzić będą do miasta najliczniejsze pielgrzymki. Przypomniałem sobie kilka scen z dzieciństwa i młodości i przez chwilę miałem nawet ochotę zawrócić, ale ponieważ byłem już zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od celu podróży, zaryzykowałem.
Jeszcze kilka lat temu samozwańcze siły porządkowe pielgrzymów nie chciały mnie 14 sierpnia wpuścić na moją własną wówczas ulicę twierdząc, że nie ma tu już miejsca i że mam jechać gdzie indziej. Samochód z częstochowską rejestracją i meldunek w dowodzie nie stanowiły dla nich żadnego argumentu. Autokary stały wzdłuż całej ulicy jeden przy drugim, blokując wjazd i wyjazd z posesji, przez co nie byłem kiedyś w stanie wyjechać na ulicę, a policja odmówiła mi interwencji tłumacząc, że dopóki autokary nie zaczną się rozjeżdżać, nie ma szans na rozładowanie komunikacyjnego paraliżu. Gdy byłem dzieckiem, hordy pielgrzymów przewalały się naszą ulicą w sierpniu, tworząc tłok jak na Krupówkach w Zakopanem. Pamiętam też, jak kiedyś jechałem autobusem ulicą Świętego Rocha i – przebijając się przez idące środkiem ulicy tłumy – przejechaliśmy w czterdzieści minut jeden przystanek, od cmentarza do Rynku Wieluńskiego.
Wczoraj wieczorem przez pustą Częstochowę przejechałem szybciej, niż w każdy inny wtorek. Po drodze nie utknąłem w żadnym korku, musiałem tylko zwolnić na trasie szybkiego ruchu w okolicach wiaduktu kolejowego na Błesznie. Ruch na podjasnogórskich ulicach Kazimierza, Barbary i Kordeckiego był płynny i chyba tylko na straganach na Barbary dało się zauważyć więcej klientów, niż w zwykły dzień powszedni.
Przeczytałem gdzieś dzisiaj, że malejąca ilość pielgrzymów świadczy o tym, że normalniejemy. Pewnie wykorzystywanie Jasnej Góry do fałszywych gestów politycznych też nie przyczynia się do wzrostu jej popularności.
Szkoda, że niektórzy częstochowianie – także we władzach miasta – nie zauważają, że ruch pielgrzymkowy odchodzi w przeszłość. Nie da się ograniczać promocji miasta do promocji Jasnej Góry, nie da się podporządkowywać całego Śródmieścia i życia jego mieszkańców uroczystościom religijnym pod szczytem, nie wolno liczyć na to, że ćwierćmilionowe miasto utrzyma się ze sprzedaży fast foodów i dewocjonaliów. Nie można porównywać Częstochowy do Lourdes czy Fatimy, bo to zupełnie inna skala. Podobnie jak Łagiewniki są tylko jedną z wielu atrakcji turystycznych Krakowa, tak i Częstochowa powinna się starać funkcjonować na wielu różnych polach. Nie powinno się dobijać życia studenckiego w mieście, ograniczać rozwoju gospodarczego, zniechęcać inwestorów, wyganiać na Śląsk, do Zagłębia, Krakowa, Łodzi czy Wrocławia ludzi, którym w Częstochowie jest coraz duszniej. Miejmy nadzieję, że przyjdą czasy, gdy będzie to rozumiał każdy rajca miejski i wszyscy w zarządzie miasta.
Tak zwane Okopy, szczyt Jasnej Góry od strony zachodniej. Sierpień 2007. Gdy byłem dzieckiem, w sierpniu było tu wielkie miasteczko namiotowe. Namioty stały jeszcze w pierwszych dniach września, gdy chodziłem tędy do szkoły.

Ewangelista Richard Dawkins


Jeśli ktokolwiek poczuje się urażony treścią mojego dzisiejszego wpisu, zawsze można to złożyć na karb mojej mocno nadwyrężonej psychiki i nieszczególnie sprawnego umysłu, o czym niech świadczy fakt, że Bruce Willis i Mos Def (a ściślej film 16 Blocks z nimi w rolach głównych) właśnie doprowadzili mnie do łez tak rzewnych, do wzruszenia tak głębokiego, że nie pamiętam niczego, co w przeciągu ostatnich kilku lat wprawiłoby mnie w podobny stan, może poza piosenkami Marii Magdaleny i Judasza w musicallu Jesus Christ Superstar. No, może jeszcze Arek śpiewający solo kolędę.
Głównym przesłaniem 16 Blocks jest wiara w to, że ludzie potrafią się zmieniać na lepsze. Odkąd ksiądz Karol, powszechnie nazywany przez wszystkich Karolkiem, powiedział moim rodzicom, że znam Pismo Święte lepiej od niego, moje zwyczaje i upodobania czytelnicze też się bardzo zmieniły. Ostatnio dużo czasu spędziłem nad Koranem, część wakacji spędzam w hamaku słuchając książek Dana Browna w wersji audio, w miniony weekend – o czym już wspominałem – wzruszałem się ostatnim tomem sagi o Harrym Potterze. Są w Biblii księgi, do których czasami wracam z przyjemnością, ale w gruncie rzeczy rację ma Richard Dawkins pisząc, że nie jest to książka, którą można z czystym sumieniem dać do czytania dziecku – niejedna księga ocieka rzekami krwi, Bóg Starego Testamentu ma charakter – delikatnie mówiąc – niegodny naśladowania, a z lektury Pięcioksięgu można by wywnioskować, że do rzeczy cnotliwych należy ćwiartowanie żony albo oferowanie swoich córek do gwałtu zbiorowego obcym mężczyznom.
Dawkins stawia znak równości między trzema wielkimi religiami monoteistycznymi naszej cywilizacji – judaizmem, chrześcijaństwem i islamem. Sprowadza je do tego samego źródła i pokazuje, jak jedna wynika z drugiej. Może to stanowić spore zaskoczenie dla przeciętnego katolika, który ani o swojej religii, ani o islamie nie ma zielonego pojęcia, ale decyduje się w oparciu o różnego rodzaju mity i stereotypy dokonywać ocen i sądzi, że wartości chrześcijańskie i muzułmańskie są sobie całkowicie przeciwstawne.
Bezlitośnie obchodzi się Dawkins z Tomaszem z Akwinu, a przeczytawszy w tym tygodniu jego The God Delusion zrozumiałem lepiej, dlaczego kreacjoniści tak bardzo się boją nauczania teorii ewolucji w szkole (chociaż mnie jakoś nigdy świadomość słuszności tej teorii nie przeszkadzała wierzyć w Boga), a także dlaczego Terry Eagleton napisał swego czasu w Guardianie, że Jan Paweł II był największą katastrofą, jaka przydarzyła się kościołowi katolickiemu od czasów Darwina.
Gdyby dosłownie traktować nakazy księgi, na którą lubią powoływać się moraliści, musielibyśmy przestrzegać sabatu i uśmiercać każdego, kto tego dnia dopuściłby się jakiejkolwiek pracy, choćby zbierania drewna na opał. Mężczyźni kamienowaliby swoje żony, gdyby w noc poślubną okazało się, że nie są one dziewicami, śmierć czekałaby nieposłuszne dzieci. Równie absurdalne wskazówki do dobrego życia znajdziemy zresztą także w Nowym Testamencie, zwłaszcza w listach apostolskich. Większość ludzi wierzących wyznaje tak naprawdę zupełnie inne wartości niż te, które zdaje się nam wpajać Biblia.
W 16 Blocks najbardziej wierni wartościom okazują się notoryczny przestępca i policjant pijaczyna, po których najmniej byśmy się tego spodziewali. Najbardziej radosną nowiną w książce Dawkinsa jest pewna naturalna i oczywista konstatacja, że człowiek może dążyć do dobra także wtedy, jeśli jest ateistą. Że poszukuje dobra i piękna także wówczas, jeśli żaden bóg nie jest dla niego źródłem tych wartości. Ba, ponieważ pewna część wierzących przyznaje się do tego, że wystrzega się zła tylko ze strachu przed gniewem bożym, szczerość i wytrwałość ateistów w poszukiwaniu wartości mają większy potencjał.
Serdecznie polecam The God Delusion Richarda Dawkinsa zarówno tym, którzy wstydzą lub boją się przyznać do swojego ateizmu, jak i tym, dla których ateizm jest jednoznaczny z nihilizmem. Książka jest też dostępna w języku polskim.

Ateiści z meczetów

Ostatni raz, gdy Krzysztof był w kościele, dowiedział się, że muzułmanie nie wierzą w Boga i nie mają żadnych wartości. Dobrze, że Krzysztof myśli, gorzej z tymi setkami ludzi, którzy usłyszeli tego dnia to samo.
Jeden z bloggerów, których często odwiedzam, dziwi się, że prasa relacjonująca zamachy terrorystyczne w Londynie określa zamachowców jako Azjatów, czyli unika nazywania rzeczy po imieniu. Nadal nie umiem pojąć celowości używania określenia „islamski terroryzm”, podobnie jak zdziwiłaby mnie informacja, że katolicy z Polski byli sprawcami jakiegoś przestępstwa na Wyspach.

Zdarzyło mi się też słyszeć księdza, który podczas homilii wymienił protestantów jako jedną z sekt, przed którymi należy chronić młodzież. A o Świadkach Jehowy jako o sekcie słyszę i czytam na okrągło.