Po latach uczenia, że za pracę w szkole otrzymuję wynagrodzenie, więc nie przyjmuję kwiatków, alkoholu ani wszelkiego rodzaju innych prezentów, uczniowie potrafią zaskoczyć i rozbroić. No bo jak tu odmówić przyjęcia urodzinowego upominku, gdy cała czwarta mechanika układa człowiekowi na biurku stos ze swoich drugich śniadań?
Chłopaki mieli bekę, ale potem jeszcze pozwolili zrobić normalną lekcję i rozwiązaliśmy kilka ćwiczeń z repetytorium. Na tle tych kanapek, „upominek” od drugiej klasy maturzystów był jakiś taki mniej satysfakcjonujący.
Praca w szkole średniej czy na uczelni to jednak wielkie szczęście. Zmroziło mnie, gdy zobaczyłem takie ogłoszenie na sklepiku szkolnym i wyobraziłem sobie, przez co muszą przechodzić nauczyciele w szkole podstawowej.
Wydaje mi się, że nader często szkoła jest niczym ten betonowy chodnik, a młodzież niczym to maleńkie drzewko, ktore próbuje wyrosnąć w centrum Nowej Huty. Ten klon pewnie nie przetrwa, ktoś prędzej czy później zadepcze go albo wydłupie spomiędzy płytek. Na szczęście szkoła, jako instytucja, nigdy nie była i nie będzie na tyle silna, by w myśl takich czy innych modnych trendów politycznych czy światopoglądowych stłamsić prawdziwy rozwój. W dzisiejszych czasach szkoła w ogóle odgrywa coraz bardziej marginalną rolę w poznawaniu i uczeniu się. Na szczęście. Warto by było, żeby do wszystkich nauczycieli dotarło, że w nowoczesnym świecie szkoła stanowi tylko uzupełnienie ogólnodostępnych narzędzi edukacyjnych i źródeł wiedzy, a nauczyciel pełni w niej funkcje służebne.
Mówi się, że z roku na rok młodzież coraz gorsza, coraz bardziej egoistyczna, mniej skłonna do spontanicznych akcji i dobroduszności. A tu proszę, panowie z I B nie chcą pozwolić, by ich kolega z klasy obchodził urodziny w szkole, wokół której walają się śmieci, więc posprzątają. Takie ogłoszenia zawisły dzisiaj na wszystkich korytarzach.
Dwie trzecie klasy technikum odchodzą mi na praktyki zawodowe. To najlepsze dwie klasy, jakie dotąd miałem ucząc w technikum, więc będzie mi bez nich trochę smutno, bo nie będę z kim miał pogadać po angielsku, ale do września wytrzymam, a zresztą spotykam się z nimi sporadycznie, gdy przyjeżdżają na kursy spawania, wózki widłowe, albo na fejsowym czacie. Jedną z tych klas udało mi się jeszcze podczas tych ostatnich przed końcem zajęć dydaktycznych lekcji zaangażować w dyskusję nad tekstem piosenki, druga niestety już nie przyszła, więc nie do końca wiem, co mieliby do powiedzenia o przyjaźni, zaufaniu, samotności i imprezowaniu Krystian, Sławek, Piotrek i paru innych. Mogę się wprawdzie domyślać, ale to nie to samo. Ale jeśli macie klasy, z którymi można sobie porozmawiać w języku angielskim, serdecznie polecam poniższą piosenkę. Oni ją wszyscy znają, ale mało kto zastanawiał się nad słowami. Ba, mało kto zwracał na nie uwagę. A słowa są o czymś, co jest im dobrze znane, co stanowi – w gruncie rzeczy – esencję życia dla większości z nas. Są o tym, czego większość z moich uczniów – gdzieś między Trzyciążem, Wielgusem i Izdebnikiem, z Krakowem pośrodku, doświadcza co weekend. I podczas tych czerwcowych lekcji cóż może być bardziej naturalne, niż porozmawianie sobie o czymś, co nie pochodzi z podręcznika, nie wiąże się z wykładem z gramatyki, a jednocześnie obfituje w idiomy, którymi można się popisać przed egzaminatorem podczas egzaminu maturalnego? Jednego nie rozumiem, jak takie błyskotliwe chłopaki, doszukujący się tylu ukrytych znaczeń w takim tekście, mogą się bać matury ustnej z polskiego? Zachęćcie swoich uczniów do interpretacji słów tej piosenki. To naprawdę bardzo satysfakcjonujące doświadczenie, usłyszeć z ust Marcina, który dwa lata temu nie potrafił sklecić kilku słów po angielsku, że „this guy seems to have some issues with himself”. To była dla mnie jedna z najprzyjemniejszych lekcji w trzeciej mechanika w tym roku. Luźna rozmowa o tekście tej piosenki i opowiadanie o ich doświadczeniach i ideałach.
Sprowokowani czytanką w podręczniku dyskutujemy z panami z pierwszej „b” nad tym, czy powinno się zezwolić głosować w wyborach powszechnych osobom, które ukończyły szesnaście lat. W pierwszej chwili większość z nich jest na nie, bo cóż takie młode osoby miałyby mieć do powiedzenia i na czym się znają. W miarę jednak, jak dociera do nich, że to właśnie oni stanowią grupę wiekową, o której dyskutujemy, przybywa zwolenników przyznania im praw wyborczych. Podstawa to legalizacja zioła. No i że może lepiej, żeby oni głosowali, niż te babki słuchające radia. Przyznają wprawdzie, że polityka ich nie obchodzi i że się na niej nie znają, ale szacują, że za dziesięć lat będzie dokładnie to samo, więc co za różnica. W naszej rozmowie zaczyna natomiast dominować wątek odebrania praw wyborczych osobom w podeszłym wieku. Przede wszystkim te babki od radia, ale zaczynamy schodzić niżej, niżej, niżej… Dochodzimy do czterdziestki. No to pogłosowałem sobie. Jeśli w najbliższym czasie nie stanie się coś niezwykłego i nie dojdzie do rozpisania niespodziewanych, dodatkowych wyborów, a nic na to nie wskazuje, nigdy już nie pójdę do obwodowej komisji wyborczej. Z drugiej strony, myślę sobie, chłopaki mają chyba rację. To już jest ich świat i powinni urządzać go po swojemu, a mnie nie pozostaje nic innego jak tylko im zaufać, że chcą dla nas wszystkich dobrze.
Instytut Transportu Samochodowego demonstruje na dorocznej imprezie dla uczniów szkoły działanie alkogogli, czyli okularów symulujących stan upojenia alkoholowego. Telewizja regionalna w relacji z wydarzenia podkreśla, że organizowanie dla uczniów szkoły średniej tego rodzaju pokazów jest szczególnie celowe, ponieważ większość wypadków drogowych powodują właśnie młodzi kierowcy, często także pod wpływem alkoholu. Popijając kawę i patrząc z okna szkolnej stołówki na Jarka z trzeciej klasy, który w alkogoglach bez najmniejszego problemu, z pewnością i precyzją przejeżdza w tę i z powrotem krętą linię wymalowaną na parkingu, zaczynam mieć wątpliwości. Skąd u Jarka taka wprawa w jeżdżeniu po pijanemu? Może trzeba by dodać tym alkogoglom parę promili, by założenie ich powodowało większe zaburzenia percepcji? Czyż pewność i bezbłędność, z jaką porusza się Jarek, nie dodadzą mu pewności siebie i nie zachęcą do kierowania nawet po paru piwach?
W jednej z najbardziej tajemniczych, przynajmniej dla mnie, klas lekcyjnych w Polsce, obok zagadek, o których niegdyś już pisałem, można między innymi natrafić na znakomity katalog norm ucznia, z którego dowiadujemy się między innymi, że uczeń nie opuszcza zajęć szkolnych bez usprawiedliwienia, identyfikuje się ze szkołą i promuje ją w środowisku, stara się być dobrym człowiekiem. Obok tych norm widnieją także trochę mniej zrozumiałe i jednoznaczne, jak na przykład ta, że uczeń nie pali papierosów i nie pije alkoholu. Czy oznacza to, że co innego wolno już sobie zapalić? Albo czy norma ta obowiązuje ucznia wyłącznie na terenie szkoły, czy także poza nią? A co ze stwierdzeniem, że uczeń nie używa telefonu komórkowego?
Zainspirowani wyjątkowo infantylną czytanką z pewnego podręcznika, po który już pewnie nigdy nie sięgnę, zgodnie z duchem katalogu norm ucznia, postanowiliśmy wraz z całą klasą pierwszą „b”, że staniemy się odtąd lepszymi ludźmi, więc czym prędzej przepędziliśmy otaczające nas zło gdzie pieprz rośnie, a ściślej do kosza na śmieci.
W naszej stoczni wypuszczamy właśnie na pełne morze kolejny rocznik maturzystów. Jak co roku, zasiedliśmy dzisiaj na drzewie, na którym siadali już tacy, o których tylko nagłówek tego blogu pamięta. A chwilę później panowie udowodnili, że młodzież jest z roku na rok nie tylko coraz bardziej ambitna, ale i coraz skuteczniejsza w swoich postanowieniach. Obyście w tym postanowieniu wytrwali i dopłynęli jak najdalej. Szerokiej drogi!
Wczorajsze popołudnie. Wracam z pracy, idę na spacer z psem. Dla mnie to przedostatni dzień zajęć dydaktycznych (dzisiaj jeszcze, przy praktycznie zerowej frekwencji, udawaliśmy, ze pracujemy). Kilkaset metrów od domu spotykam chłopaków z trzeciej klasy technikum, których uczę, a którzy są na jakimś unijnym szkoleniu i – wygrzewając się w słońcu – grają w karty. Dla nich to już praktycznie środek ferii wielkanocnych. Od jakiegoś czasu rozmawiam z nimi tylko po angielsku i udaję, że nie rozumiem, gdy mówią przy mnie (lub do mnie) po polsku. Teraz, w późnopopołudniowych godzinach, ze smyczą w ręku, widząc ich przez siatkę, nad kartami, zapominam się i zagaduję do nich po polsku. Błyskawicznie udają, że nie rozumieją i zaczynają do mnie nawijać po angielsku. Stworzyłem potwory. Udali mi się, skurczybyki.