Lizus

Przychodzi student na pierwsze zajęcia z takim zeszytem i siada w pierwszej ławce, jak najbliżej tablicy. No lizus normalnie. Nie wziął pod uwagę, że mogę być przekorny i że będzie miał ze mną pod górkę.

Przechodzi student na pierwsze zajęcia z takim zeszytem... No lizus

A tak naprawdę, w zeszycie są przede wszystkim notatki z … analizy matematycznej.

Czarny poniedziałek

W pracy wiele z moich koleżanek było dzisiaj ubranych na czarno. Jedna z nich ma żałobę, ale niektóre nie kryły, że kolor garderoby dobrały celowo, jako wyraz swojego uczestnictwa w tak zwanym „czarnym proteście„, a przynajmniej poparcia dla niego. Dyskusja o totalitarnych pomysłach partii rządzącej na sterowanie życiem Polaków i ograniczanie naszych praw dość mocno nawet na chwilę rozgorzała w pokoju lektorskim.
Było mi trochę głupio, że jestem ciemno – szary. To tak, jakbym był niezdecydowany, jakie zająć stanowisko. Zdaję sobie również sprawę, że w sytuacji, w której 3 października jest inauguracja roku akademickiego i mamy godziny rektorskie, mój gest będzie miał charakter całkowicie symboliczny, ale chciałbym niniejszym oznajmić, idąc w ślady między innymi doktor Dagmary Woźniakowskiej-Fajst z Uniwersytetu Warszawskiego, doktor Małgorzaty Michel z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prorektora w Wyższej Szkole Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia w Warszawie, Katarzyny Pytkowskiej, że w związku z tak zwanym „Czarnym Poniedziałkiem” nie wyciągnę żadnych konsekwencji w stosunku do Studentek i Studentów, którzy tego dnia nie przyjdą na moje zajęcia.
Chciałbym jednocześnie zapewnić, że szanuję prawo wszystkich swoich Studentów do tego, by samodzielnie decydowali o tym, jak żyć w zgodzie z zaleceniami wyznawanych przez siebie religii, ideologii i wartości. Nikt nie może być zmuszany do dokonania aborcji dziecka, które począł i które chce wychować, ale nikomu nie można też narzucać przykazań religii, której nie wyznaje, albo zachowań sprzecznych z wartościami, z którymi się identyfikuje, a nie są one sprzeczne z obowiązującym prawem.

Nienawiść wykładowcy

Przed nami ostatni tydzień sesji. Na konsultacjach zjawiają się tłumy, nie mieścimy się w pokoju, w którym zwykle przyjmujemy studentów, trzeba sobie szukać sal. Kolejki do poszczególnych lektorów zapychają korytarz tak, że ciężko jest przejść, a niektórzy ustawiają się w nich już o szóstej rano.
Jeszcze przed rozpoczęciem sesji, na jednym z ostatnich spotkań ze studentami pierwszego roku analizowaliśmy po kolei sytuację, w której są poszczególni z nich. Komu już można dać zaliczenie, kto jeszcze na nie nie zasłużył, jaka komu wychodzi ocena i co może zrobić, żeby ją podnieść.
Piotrowi wyszło 3,0. Mógłby tę ocenę jeszcze podnieść, gdyby spełnił pewne określone warunki. Zostało mu na to zresztą prawie trzy tygodnie czasu. Z uśmiechniętą – jak zwykle – miną poprosił jednak, by wpisać mu ocenę dostateczną. Zrobiłem to więc i przeszedłem do następnej osoby.
Po chwili widzę, że uśmiech zniknął z twarzy Piotra, mina mu zrzedła i coś najwyraźniej go trapi. Myślę sobie, że pewnie zaraz się okaże, że ta ocena jednak go nie satysfakcjonuje i zadeklaruje jej poprawianie. Mija kolejne kilkadziesiąt sekund i Piotr nagle pyta mnie, czy go nienawidzę. Gdzieś wewnątrz mojego mózgu opada mi szczęka, ta widoczna dla studentów wprawdzie trzyma się reszty twarzy, ale chyba nie udaje mi się przed nimi ukryć zdumienia. Przez moją głowę przelatuje szybko kilkadziesiąt zapytań do bazy danych mojego sumienia sprawdzających, w jaki sposób mogłem skrzywdzić tego studenta i sprawić, że czuje się niesprawiedliwie oceniony. Nim jednak procesor w mojej głowie zwrócił wyniki rachunku sumienia, Piotr wyjaśnia, o co chodzi.
Okazuje się, że przyszło mu do głowy, iż mogę mieć do niego żal, bo nie ma ambicji na wyższą ocenę i nie chce się poprawiać. Kamień spada mi z serca i uspokajam Piotra, że to nie moja sprawa, czy zależy mu na średniej albo czy będzie się starać o stypendium, i że – jak wiele innych aspektów jego życia – także i ten nie jest moją sprawą. Na twarz Piotra wraca uśmiech i nie wiadomo tylko, czy jest zadowolony z dowcipu, jaki udało mu się zrobić, czy on też naprawdę poczuł ulgę.

Smutne oczy

Dostałem niedawno maila od niejakiego Alieksjeja Jebiewdenko, który – jak wynika z logów platformy e-learningowej – uważa się za mojego studenta. Ewentualnie nim jest, ale – przynajmniej w kontaktach internetowych – stara się zachować anonimowość. Wiadomość email miała temat: „Podaruj dzieciom słońce”, a oto jej treść – w całości:

Witam!
W związku ze zbliżającym się systemem eliminacji studenta zwracam się do ludzi dobrego serca z prośbą o wsparcie akcji „panda 3”.


Po całym dniu patrzenia w oczy równie smutne, jak te na obrazku, nieprędko dzisiaj zasnę. Bartłomiejowi, Magdalenie, Rafałowi i wszystkim innym smutnym studentom życzę krótkiej, radosnej i pełnej sukcesów sesji. Niech Wam pan da nie tylko trzy, ale i cztery, a nawet pięć.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2010 roku.

Juwenalia

Poranna grupa studentów jakaś wyjątkowo niemrawa. Zwykle żywi i spontaniczni, dzisiaj – z dwoma lub trzema wyjątkami – zupełnie nieprzytomni.
W końcu zacząłem podejrzewać, co kryje się za ich niespotykaną apatią i biernością. Przecież są juwenalia. Pytam kolejno jednego, drugiego, trzeciego, o której wrócił do domu. Patrzą dziwnym wzrokiem, jakby zaskoczeni pytaniem. Rozglądają się niepewnie, z trudem próbują sobie przypomnieć. Nie pamiętają, o której…
Michał wydaje się wiedzieć, o której wrócił, a przynajmniej nie robi dziwnej miny. Pytam się w związku z tym jego, o której wrócił do domu. Z pewną siebie miną odpowiada:
– Ja jeszcze nie wróciłem!
To miło, że ktoś przychodzi rano na angielski prosto z imprezy.

Jest nadzieja

Jest siła w narodzie i jest nadzieja na przyszłość. Młodzież studencka – co można poznać nie tylko po naklejkach w windach – ma coraz bardziej patriotyczne nastroje. Nie brak im także gotowości do gestów altruistycznych, co rusz a to dają sobie upuścić krwi w szlachetnym geście, a to – jak w ostatnich dniach – rejestrują się jako dawcy szpiku. Trudno takie akcje przeoczyć, bo cały wydział obwieszony jest wtedy ogłoszeniami i strzałkami kierującymi do punktu altruistycznego wykazywania się.

DSC_0005

Jak jednak widać na poniższym przykładzie, szlachetnej braci studenckiej nie brak także innych cech. Są ekologiczni i nie marnują papieru – poniższy znak ze strzałką może się nie udał do końca, ale nie został zmarnowany. Poza tym tak świetnie posługują się angielskim, że pomyłkę łatwiej im było wyjaśnić w tym języku, niż po polsku. Swoją drogą jakby to było po polsku? Oj tam oj tam?

DSC_0004

Koniec sesji

Koniec sesji zbliża się wielkimi krokami. Mam wrażenie, że przyniesie mi to ulgę. Od kilku dni – niestety – brak mi już cierpliwości, co daje o sobie znać przede wszystkim wtedy, gdy jakiś student czy studentka przyślą mi maila lub SMS-a z pytaniem, kiedy będzie mnie można zastać na Wydziale / Uczelni.
Najbardziej rozbrajający są ci, którzy podczas mojego dyżuru przysyłają mi to pytanie SMS-em, którego ja odczytuję zwykle po powrocie do domu (paradoksalnie, maile i wiadomości przez komunikatory odczytuję zwykle szybciej niż SMS-y, których spora część w ogóle do mnie nie dociera dzięki różnym aplikacjom blokującym marketingowy spam).
No i zacząłem im odpowiadać tym obrazkiem. Wiem, trochę chamsko. Mam wyrzuty sumienia… Z drugiej strony, większość z nich to studenci … informatyki.

English Quiz

Większość moich studentów, którzy decydują się na tworzenie jakichś komputerowych pomocy dydaktycznych do nauki języka angielskiego, robi bazy słownictwa do Supermemo albo strony internetowe. Niewielu decyduje się na napisanie własnego programu, chociaż zdarzyło mi się już przyjąć i zaakceptować programy napisane na Androida, Windowsa i działające niezależnie od platformy (np. w Javie). Ci, którzy tworzą coś własnego, rzadko kiedy dochodzą ze swoim projektem do etapu, który można by uznać za zakończony, chociaż w Google Play i Sklepie Windows Phone jest parę projektów, które powstały wskutek inspiracji lektoratowej podczas studiów na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej. W związku z tym aplikacje te rzadko udostępniam.
Program, którego autorem jest Oskar Strzelecki, to stworzony w C# prosty interfejs do ćwiczenia leksyki (i nie tylko) w oparciu o ćwiczenia w dopasowywaniu oraz pytania prawda/fałsz. Program zawiera autorską bazę pytań (nie bezbłędną, więc choćby z tego powodu można uznać, że to taka wersja „alfa”) z zakresu informatyki i matematyki. Surowość interfejsu dla jednego będzie wadą, dla drugiego zaletą – zwłaszcza, że jest to w oczywisty sposób związane z prostą, intuicyjną obsługą programu.

Dodatkową zaletą programu jest fakt, że potencjalny użytkownik może przy jego pomocy tworzyć / edytować własną bazę pytań na dowolny temat.

Netykieta

Po kilku otrzymanych w październiku mailach od studentów nie wytrzymałem i na którychś zajęciach spytałem informatyków z pierwszego roku, co jest grane. Osobiście jestem w internecie od samych jego początków i kojarzy mi się on ze wspólnotą, w której ludzie szanują się wzajemnie, ale licealista jest w nim na równych prawach z profesorem uniwersytetu i mogą ze sobą dyskutować nie kwestionując swojego autorytetu ani nie twierdząc, że którykolwiek z nich jest lepszy czy mądrzejszy. Rozumiem, że internet lat „nastych” wieku dwudziestego pierwszego jest już inny i że studenci zwracają się do nas w formie grzecznościowej, ale kolejne maile tryskające lizusostwem w rodzaju poniższego wprawiły mnie w zdumienie:

Wielce Szanowny Panie Profesorze (tu moje imię i nazwisko, mniejsza z tym, że jestem magistrem, może do kwadratu, ale jednak magistrem)!
Proszę wybaczyć, że pozwalam sobie zwrócić się do Pana za pośrednictwem poczty elektronicznej (tak jakby internet był w ogóle niestosowny w kontaktach między studentami a prowadzącymi zajęcia), w dodatku podczas weekendu (tak jakby serwery mojej poczty działały tylko w godzinach konsultacji), ale… (i tu następuje długi, pełen osobistych szczegółów elaborat)

Gdy spytałem gości z pierwszego roku, o co chodzi, wyjaśnili mi – lekko zmieszani – że tak ich pouczono na spotkaniu z wydziałowym samorządem studenckim. To ponoć taka wydziałowa netykieta. Mają być grzeczni do bólu i dostali w tym celu od starszych kolegów garść gotowych formułek. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że są one przesadzone i – co najmniej niekiedy – po prostu śmieszne.
Dzisiaj rano wstałem i odpisałem na maile. Jeden z nich był od studenta ze starszego roku. Dziwne, że studenci starszych lat przekazują „kotom” takie instrukcje, a sami – tak jak Marcin – piszą w ostatnim zdaniu maila tłumaczącego się z nieobecności w ostatnich tygodniach:

Mam nadzieję, że nie przesrałem sobie za bardzo.

Cholera, jak to jest, że oni młodym każą tak się płaszczyć, a sami piszą do mnie w mailach coś takiego?

Przyjaźni dla środowiska

Dzisiaj na zajęciach z drugim rokiem informatyki słuchaliśmy fragmentu podcastu, z którego można się między innymi dowiedzieć, że pobranie z internetu jednego gigabajta danych wiąże się z zużyciem dwustu litrów wody. Jednym słowem, korzystanie z komputera połączonego z siecią jest bardzo, bardzo nieekologiczne.
Studenci – niezwykle zatroskani, także dzielący się z nami przez hotspota swoim pakietem internetowym Michał – zaczęli podejmować szlachetne rezolucje, by pomóc ratować naszą biedną poczciwą planetę.
Może by tak na przykład, zamiast pobierać piracki film z internetu, jechać na rowerze do znajomych, którzy już ten film mają, i obejrzeć go u nich?
Heniek, jak zawsze najrozsądniejszy, wpada na pomysł genialny i jakże dla wszystkich inspirujący. Zamiast ściągać z sieci filmy pornograficzne, trzeba sobie znaleźć dziewczynę…