Pocztówka z Abbey Road

Ten wpis to moje nieudolne przeprosiny dla Dawida, za niewysłaną pocztówkę. Mam nadzieję, że mi wybaczy…
Nawiasem mówiąc, moje zdjęcie z Abbey Road, jak przechodzę przez słynne pasy, doszło do Dawida na Hangoutach już dawno dawno temu, a pocztówki, które wysłałem z Końca Świata, nie dotarły do nikogo.


Strajk podczas pogrzebu

Próbuję sprawdzić w brytyjskich mediach, jak Angole postrzegają dzisiejszy wielki protest Polaków na Wyspach. Wygląda na to, że nie postrzegają go w ogóle. Trwa transmisja na żywo z żałobnej mszy i pogrzebu wielkiej gwiazdy muzyki pop lat sześćdziesiątych i na świecie chyba nic innego w tym momencie się nie dzieje. Cała planeta zamarła wraz z tą dziewczyną z Liverpoolu. Cilla Black zmarła 2 sierpnia w swoim domu w Hiszpanii. Miłujący Facebooka wyspiarze polskiego pochodzenia wybrali sobie chyba niezbyt szczęśliwy dzień na to, by zwrócić na siebie uwagę. Ba, ci chcący oddać krew za (dla?) braci Angoli zdołali bodaj zebrać dwakroć więcej lajków niż ci chcący protestować przeciwko prześladowaniu imigrantów na Wyspach…
Patrzę – unosząc lekko brwi ze zdumienia – jak Sir Cliff Richard, nieświadom chyba, że wszystkie brytyjskie stacje telewizyjne i usługi strumieniowe w internecie podpisują to jako „requiem”, czyli „mszę żałobną”, opowiada kolejne dowcipy. Kościół pełen żałobników trzęsie się ze śmiechu. Cliff Richard beztrosko zaczyna sobie śpiewać piosenkę…
Tak właśnie ma być na moim pogrzebie. Mam nadzieję, że moi nieliczni bliscy będą pamiętać, by dobrze się tego dnia bawić, i będą mieć odwagę, by o tym nie zapomnieć. Wydaje się może, że trzeba by z tej Polski prowincjonalnej i zapyziałej pojechać gdzieś na koniec świata, by się na to odważyć, ale przecież na koniec świata jest nie tak znowu daleko… Z Wimbledonu do Camden to tylko kilkanaście stacji metrem… A takie Camden można w Polsce znaleźć co krok, na przykład przy Alei Wolności w Częstochowie albo w Proszowicach na 3 Maja. To jest dopiero koniec świata…

Dobra wróżba

Ledwo człowiek przyjechał do Anglii, a już im się wyniki matur poprawiły. Coś w tym musi być… A w każdym razie to jakiś znak na pewno. Taka moja prywatna teoria spiskowa. My conspiracy theory.

Odkrycie ortograficzne

Trzeba mieć albo niewyobrażalnego pecha, albo być wrednym i złośliwym niczym ja, by w pierwszym dniu pobytu w Londynie wpaść na tabliczkę z błędem ortograficznym umieszczoną na nieruchomości używanej przez rodzimych użytkowników języka angielskiego…

Czarownica

Siedmiu mieszkańców wsi ścięło głowę i poćwiartowało ciało sześćdziesięciotrzyletniej kobiety, matki pięciorga dzieci, która została oskarżona przez miejscowych kapłanów o rzucanie czarów. Mordercy zostali zatrzymani, ale ludność wioski już następnego dnia zgromadziła się tłumnie i domagała się ich uwolnienia. „Moni była wiedźmą i rzucała zaklęcia na swoich wrogów. Nie ma miejsca na takie czarownice i zabicie jej było usprawiedliwione” – powiedział jeden z wieśniaków… reporterom z lokalnej telewizji. Zajście miało miejsce w ubiegły poniedziałek, 20 lipca 2015 roku.
Samosądy nad rzekomymi czarownicami są powszechne na niektórych obszarach Indii. Bywa, że kobiety za karę rozbiera się do naga, pali żywcem, albo uprowadza z domów i zabija.
Sygnał radiowy z Kepler 452b potrzebuje 1400 lat, by dotrzeć do Ziemi. Koledzy z Kepler 452b, nie spieszcie się, za 1400 lat na Ziemi nie będzie jeszcze rozumnej cywilizacji, z którą warto by się kontaktować.

Filozofia sukcesu

Z jednej strony trudno się dziwić Karolinie Orleckiej, że się denerwuje i ma pretensje o to, że jej praca maturalna z filozofii zaginęła. Ten przykry przypadek losowy z pewnością nie cieszy nikogo.
Z drugiej strony jednak, zamiast załamywać ręce i obarczać winą anonimowy trybik machiny, który zawiódł, powinno się zwrócić uwagę na zupełnie inny aspekt tej sprawy. To, że po kilkunastu latach funkcjonowania systemu egzaminów zewnętrznych na masową skalę zaginął jeden arkusz, to w rzeczywistości – jakkolwiek niezręcznie w stosunku do pani Karoliny to zabrzmi – olbrzymi sukces Centralnej Komisji Egzaminacyjnej i Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych i świadectwo praktycznej niezawodności systemu.
Każdego roku polskie instytucje odpowiedzialne za egzaminy na różnych etapach edukacji obracają milionami arkuszy. Dyrektorzy szkół nie zawsze dobrze pakują i opisują koperty z tymi arkuszami, błędy te nie zawsze są jednoznacznie korygowane w tak zwanych punktach odbioru prac. Ocenianie zewnętrzne ma na celu obiektywizm, porównywalność wyników i anonimowość relacji między zdającym a egzaminatorem. W związku z tym prace wędrują niekiedy setki kilometrów, w zależności od zasięgu terytorialnego danej komisji. Ba, w niektórych przedmiotach bywa, że jadą przez całą Polskę.
Wędrówka prac to proces, w którym na los każdego arkusza i koperty czyha wiele różnych niebezpieczeństw. Najpierw – bezpośrednio po egzaminie – dyrektor szkoły odwozi je do najbliższego POP-u. Po drodze – czego żadnemu dyrektorowi nikt nie życzy – może mu wypaść i zawieruszyć się w kącie auta czy garażu jakaś koperta, może mieć wypadek samochodowy, w wyniku którego część kopert i arkuszy może ulec uszkodzeniu lub zniszczeniu, może też nie mieć pewności, czy członkowie zespołów nadzorujących prawidłowo spakowali i przeliczyli wszystkie arkusze na sali. Wbrew pozorom, ustalenie liczby arkuszy, jakie powinny spłynąć w dużej szkole po dużym egzaminie, nie jest wcale takie proste. Nie wszyscy maturzyści przychodzą na egzamin, chociaż wcześniej deklarowali przystąpienie do niego. Zwłaszcza maturzyści z minionych lat, którzy podnoszą wynik, nie zawsze się na egzamin zgłaszają. Wystarczy, by zespół nadzorujący pomylił się i nie odnotował czyjejś nieobecności na protokole sprawdzania, a już liczba arkuszy w kopercie nie zgadza się z liczbą osób przystępujących do egzaminu.
Poza tym powiedzmy sobie szczerze: nie chodziliście do szkoły, nie studiowaliście? Nigdy Wam się nie zdarzyło, że „pani” czy „pan” zgubili klasówki, które mieli w biurku w swojej własnej klasie, nigdzie niby ich nie zabierali? Nigdy Wam się nie zdarzyło, że oddaliście jakąś pracę i nigdy Wam jej nie oceniono? Ja, jako nauczyciel, przyznałem się do takiego błędu kiedyś publicznie. A i tak nie wątpię, że każdy taki przypadek kiedyś miał, jako nauczyciel, czy jako uczeń.
Po kilkunastu latach zginęła praca jednej maturzystki z jednego przedmiotu. Dla tego, który jest winny tej sytuacji, ktokolwiek to był, nie ma żadnego usprawiedliwienia. Pani Karolina potrzebowała tego wyniku i przystąpiła do egzaminu, chociaż od ukończenia liceum minęło już parę lat i chociaż ma już dyplom wyższej uczelni. Ale to, że miliony arkuszy co roku jakoś nie giną i miliony zdających otrzymują wynik, to prawdziwy triumf systemu. I chwała mu za to.

Jeden podpis

Jeden podpis odchodzącego prezydenta, a tyle hałasu. W przeciwieństwie do episkopatu, który pogrążył się w rozczarowaniu i głębokim bólu, miliony polskich rodziców i dzieci, obecnych i przyszłych, czują radość i wyraźną ulgę. A jeszcze liczniejsze miliony po prostu piją chłodne piwo, by bronić się przed upałem, bo cały problem ich w ogóle nie dotyczy i nie interesuje (w przeciwieństwie do 38 stopni Celsjusza w cieniu, które są bardzo dotkliwie odczuwalne).
W sporze ideologicznym, w którym zastanawiano się nad nakazaniem wszystkim Włochom, by żyli zgodnie z nauką kościoła katolickiego, włoski episkopat wypowiedział się ostatnio, że przed krajem stoją większe problemy i wyzwania. Broń nas Boże przed polskim episkopatem…

Roztrzepanie

Bywa, że uczeń – choćby mu przez cały rok co tydzień tłumaczyć – notorycznie popełnia ten sam błąd. Są takie błędy zresztą, które bardzo ciężko wytępić, nawet wśród tych potencjalnie bardziej zaawansowanych, czego przykładem jest chociażby opowiadanie na jednej z minionych matur rozszerzonych, na którym wielu zdających potknęło się o pisownię często mylonych wyrazów bear / beer i napisało o niebezpiecznej przygodzie podczas wędrówki górskiej, kiedy to z krzaków nieoczekiwanie wyszło i stanęło im na drodze … piwo.
Myślę, że może to skutek pewnego roztrzepania i kłopotów z koncentracją. Podobnie kierowca, który od kilku dni parkuje pod moim blokiem z taką kartką na tylnej szybie, chyba nie pojmie nigdy lekcji, jaką ktoś mu próbował dać, i nie nauczy się parkować (swoją drogą, jak to możliwe, że nigdy nie patrzy w lusterko wsteczne ani nie włącza tylnej wycieraczki?)

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed trzech lat.

Nowy przyjaciel

Mam nowego przyjaciela, z którym nic mi już nie wydaje się straszne. Lepiej mi nie podskakiwać. Swoją drogą, przy nim naprawdę jestem mały…