Stasiowi z II klasy zawodówki trzydzieści sekund zajęło odnalezienie sprzeczności w telewizyjnej zapowiedzi na zdjęciu poniżej. Nie musisz się porównywać ze Stasiem, masz już zaznaczone, co jest nie tak.
Komuś zabrakło albo koncentracji i staranności, albo wiedzy. A jeśli wiedzy, to albo z historii, albo z rzymskiego zapisu liczb. Akcja filmu faktycznie dzieje się w średniowieczu.
Ciekawe tylko, ile zarabia ktoś, kto wymyśla i wklepuje te zapowiedzi. I czy zarabia więcej, niż ty, ja albo Stasiu. Pytanie bodajże retoryczne.
Skreślony
To zimowe zdjęcie to wszystko, co mogę dodać do poniższej powtórki wpisu o Kamilu w związku ze śmiercią Macieja. Chciałbym już nigdy nie dodawać żadnego zdjęcia do tego wpisu. I chciałbym już nigdy do niego nie wracać.
Na początku i na końcu tego wpisu jest zdjęcie z widokiem z tego samego okna w pracy, a jednak coś uderza na pierwszy rzut oka, chociaż pozornie różnica jest niewielka, bo jest to różnica zaledwie kilku tygodni, paru burz, wichur, a także kilku słonecznych dni, gdy studenci wylegiwali na tym trawniku w przerwach między zajęciami. Coś uderza, podobnie jak uderzyła mnie wiadomość o śmierci jednego z nich.
Sprawdzając nazwiska przypisane w wirtualnym dziekanacie do mnie jako do prowadzącego zanotowałem sobie wprawdzie, że jest skreślony, ale nie przyszło mi do głowy sprawdzać, czemu. Dzisiaj dopiero się dowiedziałem od innych studentów i studentek z jego grupy, a potem z przykrością odczytałem w decyzjach dziekana: „skreślony z powodu zgonu”. Zginął w wypadku samochodowym.
Przez najbliższe trzy miesiące będę musiał w protokole zaliczeniowym wpisywać mu w każdym kolejnym terminie nieobecność nieusprawiedlioną, a potem się pod tym podpisać, inaczej protokół jego grupy nie zamknie się. Tak sobie myślę, że ta obecność naprawdę jest nieusprawiedliwiona, podobnie jak ja nie zasłużyłem sobie chyba na to, by przeżyć tylu fajnych, inteligentnych, sprytnych, dwa razy młodszych od siebie ludzi.
Jakie dzisiaj właściwie ma znaczenie to, że powtarzał rok, albo że w ogóle studiował? Takie wydarzenia pozwalają spojrzeć z dystansem na problemy, przez które codziennie marnujemy wiele czasu i energii. Jakie one mają znaczenie?
Oblicza islamu
Pierwszy tydzień ramadanu, rue Marx Dormoy, w pobliżu stacji metra La Chapelle, gdzieś w okolicach zmierzchu. Dzielnica, delikatnie mówiąc, wielokulturowa. Wychodzę z zatłoczonego baru z kebabem i sałatkami, w którym ustawia się coraz dłuższa kolejka klientów, idę za róg i czekam, aż Robert z Gosią dokonają wyboru i zrobią zakupy na wynos.
Staję za winklem, obok dwudziestoparoletniej dziewczyny, która spokojnym wzrokiem omiata ulicę i przechodniów. Siedzi we wnęce nieużywanych drzwi wejściowych do kamienicy, na rozłożonych tekturowych pudłach starannie ułożyła poduszki i czysty, błękitny śpiwór, do którego cała się wsunęła i wydaje się gotowa do snu.
Z baru, w którym Robert i Gosia nadal wybierają rodzaje mięsa, sosów i innych dodatków, wychodzi inna młoda dziewczyna z kilkoma papierowymi torbami jedzenia. Rozgląda się, podchodzi do dziewczyny w śpiworze i oferuje jej poczęstunek. Bezdomna w pierwszej chwili odmawia, mówi, że nie jest głodna, ale w końcu pokazuje na niebo i mówi, że między wysokimi kamienicami słońca wprawdzie już nie widać, ale nie jest pewna, czy zaszło. Przez chwilę, w bardzo przystępnych słowach, mieszczących się zupełnie w moim zasobie słów francuskich, rozmawiają o astronomii, dochodzą do wniosku, że jest już po zachodzie słońca, ale postanawiają wspólnie jeszcze kwadrans zaczekać, a potem razem spożyć symboliczny iftar.
Dziewczyny zaczynają rozmawiać ciepło, spokojnie, naturalnie, jakby znały się od lat i były najlepszymi przyjaciółkami. Bezdomna w żaden sposób nie wydaje się w tej rozmowie słabszą niż ta, która właśnie ofiarowała jej jałmużnę. Traktują się wzajemnie z szacunkiem i serdecznością.
Atmosfera jest tak cudowna, tak wyjątkowa, że wypadałoby życzyć podobnej wszystkim, którzy szukają duchowej inspiracji w Łagiewnikach czy na Jasnej Górze w czasie postu. Gdy pół godziny później obżeramy się kebabami na Rue Pajol i popijam mojego kebaba Guinnessem, czuję wyrzuty sumienia.
Po kilku miesiącach wojownicy Państwa Islamskiego wrzucają do sieci nagranie z brutalnej egzekucji kolejnej ofiary. Zastanawia mnie, co jest islamskiego w tej organizacji terrorystycznej, od której odcinają się muzułmanie z całego świata, a w szeregach której walczą ekstremiści z Wielkiej Brytanii, Francji, Ameryki, Polski, a nawet z … Chin. Nie chce się wierzyć, że gość obcinający głowy dziennikarzom i wolontariuszom czyta ten sam Koran, świętuje ten sam ramadan i spełnia obowiązek jałmużny tak samo, jak tamte dziewczyny z Paryża.
zdjęcie zrobione następnego dnia rano przy stacji metra La Chapelle
Z każdym rokiem
Gdy żyje się z dnia na dzień, rzeczywistość wydaje się nie zmieniać zanadto gwałtownie. Ale wystarczy pomyśleć, że na zdjęciu powyżej uwieczniono w 1956 roku scenę załadowywania na pokład samolotu dysku twardego o pojemności pięciu megabajtów, a dzisiaj – w 2015 roku – wielu pasażerów przechodzi przez bramki z setkami gigabajtów danych w różnej formie i nie wzbudza to zainteresowania dziennikarzy.
Z każdym rokiem wszystko wokół się zmienia nie do poznania.
Przy okazji polecam Historical Pics – niektóre zdjęcia po latach są naprawdę ciekawe.
Jeremy i media społecznościowe
W niektórych krajach policja ma swoje fanpage’e na portalach społecznościowych i umieszcza na nich ważne, bieżące informacje dotyczące swojej społeczności lokalnej. Takiemu właśnie zwyczajowi zawdzięcza sławę Jeremy Meeks, jeden z największych memów internetowych kończącego się roku. Ma na Facebooku prawie ćwierć miliona fanów, tyle samo, co Częstochowa mieszkańców. Nie przeszkadza im ani to, że jest przestępcą, ani to, że większość wrzucanych na profilu zdjęć to efekt komputerowej obróbki pierwszego, najsłynniejszego z nich, z którego narodziła się legenda Jeremiego. Bywa, że Jeremy ma tatuaże, bywa, że znikają, czasami jest szczupły, czasami przypakowany… Oprócz zdjęć wrzuca motywujące, ilustrowane sentencje, niczym z pocztówek sprzedawanych w sklepach z pamiątkami pod Jasną Górą.
Pamiętaliście ten mem? Dzisiaj, pół roku po tym, jak skazaniec Jeremy Meeks podbił serca milionów i mówiono o nim w największych stacjach telewizyjnych na całym świecie, bardzo prawdziwe wydaje się zdanie Richarda Dawkinsa z 1976 roku:
Like viruses, memes arise, spread, mutate and die.
Niczym wirusy, memy pojawiają się, rozprzestrzeniają, mutują i wymierają.
Zombi szopka
Z mediów anglojęzycznych można się w świątecznym sezonie dowiedzieć sporo o nowej modzie w przydomowych ogródkach. Od morza do morza miłośnicy Apokalipsy Z i całej lawiny książek, seriali i filmów pełnometrażowych o „żywych trupach”, stawiają przy domach bożonarodzeniowe szopki, w których miejsce Świętej Rodziny, Trzech Króli i reszty typowych bohaterów zajmują mniej lub bardziej straszni „nieumarli”.
W Krakowie, w którym tradycja szopek sięga niepamiętnych czasów, i w którym szopki też nie zawsze są konwencjonalne, a większość z nich w ogóle nie przypomina wiejskiego budynku gospodarczego ze strzechą, żłobem i sianem, warto pomyśleć nad tym, czy tego rodzaju pomysł nie pozwala nieco zaoszczędzić. W jednym z krakowskich sklepów pierwsze, nieśmiałe dekoracje związane z Bożym Narodzeniem, widziałem w tym roku już pod koniec października. Szopka z zombi pasuje do wystroju sklepu od Halloween aż po Trzech Króli.
Inna sprawa, czy to by nie wzbudziło kontrowersji. W takim Ohio były protesty. W Krakowie pewnie też nie wszystkim podobałby się Zombi Jezus.
Po drugiej stronie lustra
Po wyjechaniu z Eurotunelu Janina czuje się nieswojo, bo autobus porusza się w ruchu lewostronnym. Niby się wie, ale co innego być na to przygotowanym, a co innego odczuć to na własnej skórze, będąc przyzwyczajonym do ruchu prawostronnego.
Uspokajam Janinę, że widocznie dlatego autobus jedzie lewym pasem, że znalazł się po drugiej stronie lustra, w krainie czarów. Jacek tłumaczy, że został „przez widnokrąg zdarzeń wciągnięty przez czarną dziurę, w której siła grawitacyjna zdąża asymptotycznie do nieskończoności”. Ta brzmiąca dość ponuro interpretacja ma też wyjaśniać, dlaczego wszystkich ostatnio ciągnie do Anglii.
Warto jednak uświadomić sobie, że po lewej stronie drogi jeździ jedna czwarta świata, nie tylko byłe kolonie brytyjskie, a w dodatku – z racjonalnego i historycznego punktu widzenia – jest to rozwiązanie logiczne i uzasadnione. Śmiem twierdzić, że gdyby prawo naturalne kierowało ruchem drogowym, wszyscy jeździlibyśmy lewą stroną drogi. Tak ponoć też uważał papież Bonifacy w 1300 roku.
Ustalono, że w Starożytnym Rzymie wojska poruszały się lewą stroną drogi. W rządzącym się brutalnymi prawami społeczeństwie feudalnym podróżowanie po lewej stronie było kwestią rozsądku – praworęczny podróżny mijając się z obcym na odludziu niejednokrotnie zaciskał dłoń na rękojeści noża i oczywiste było, że ręka z nożem powinna być pomiędzy nim samym a potencjalnie niebezpiecznym współużytkownikiem drogi. W turniejach rycerskich walczący konno rycerze z kopiami pod prawym ramieniem mijali się w naturalny sposób tak, że każdy z nich miał przeciwnika po swojej prawej stronie.
Powszechny ruch prawostronny w całej Europie pojawił się zdaniem niektórych historyków w zasadzie tylko dlatego, że Napoleon był mańkutem i jego armie musiały maszerować prawą stroną, jeśli miał on trzymać szablę po odpowiedniej stronie, zgodnie z zasadą średniowiecznych turniejów rycerskich. Ruch prawostronny był też wyrazem rewolucyjnego odwracania zastanego porządku i wraz z napoleońskimi podbojami upowszechnił się w całej Europie. Podział Europy na lewostronną i prawostronną w zasadach ruchu drogowego przez ponad sto lat odzwierciedlał podziały polityczne i militarne czasów Napoleona.
Mniej złośliwi historycy twierdzą, że ruch lewostronny w Anglii utrzymał się dzięki jej prowincjonalizmowi i ubóstwu. W osiemnastowiecznej Francji do powozów zaprzęgano często większą ilość koni ustawianych w pary i aby kierować takim zaprzęgiem, siadało się na koniu po lewej stronie, żeby – trzymając w prawej ręce bicz – panować nad pozostałymi zwierzętami w zaprzęgu. Naturalne było, iż siedząc po lewej stronie lepiej było się mijać jadąc prawą stroną drogi, zapewniało to bowiem lepszą widoczność i zapobiegało zderzeniom i otarciom. W Anglii nie używano tak dużych zaprzęgów i woźnica siedział na specjalnym krześle zamontowanym u szczytu powozu. Co więcej, siedział zwykle po prawej stronie, by nie okładać razami przewożonego ładunku, gdy zamachiwał się do uderzenia konia, praktyka mijania się na drodze nie wymusiła więc zmiany naturalnego zwyczaju jazdy lewą stroną drogi.
W Ameryce, stany południowe i kanadyjski Quebec zostały skolonizowane przez Francję, Nowy Amsterdam (czyli Nowy Jork) przez Holendrów, Ameryka Południowa i środkowa zostały w dużej części opanowane przez Hiszpanów (Portugalczycy do lat dwudziestych XX wieku jeździli lewą stroną drogi), Brytyjczycy stanowili więc mniejszość w kształtowaniu modelu ruchu ulicznego. Ruch prawostronny był też swoistą manifestacją niepodległości i uniezależnienia się Stanów Zjednoczonych od Imperium, jego przyjęcie miało więc uzasadnienie w dużym stopniu psychologiczne i patriotyczne. Z kolei historia motoryzacji przez długi czas była tak jednoznacznie związana z amerykańskim rynkiem samochodowym, że większość krajów świata podjęła decyzję o ruchu prawostronnym z konieczności – Amerykanie produkowali wyłącznie samochody z kierownicą po lewej stronie (oczywiście nie od razu: kierownicę wynaleziono w roku 1898, wcześniejsze samochody miały mechanizm sterujący umieszczony centralnie, podobnie jak w powozie czy karocy, a siedzenie kierowcy po lewej stronie samochodu pojawiło się w Fordzie T w roku 1908).
Ujednolicenie zasad ruchu drogowego wydaje się przedsięwzięciem tak wielkim, że wręcz niemożliwym do wykonania, jednak stosunkowo niedawno, bo w roku 1967, zmieniono ruch lewostronny na prawostronny w Szwecji. Co więcej, w okresie przejściowym, gdy wszyscy powoli przyzwyczajali się do jeżdżenia po prawej stronie drogi, odnotowano znaczący spadek w ilości wypadków, co tłumaczono zwiększoną koncentracją i uwagą kierowców.
Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed sześciu lat.
Biesiadowanie bez różnic
Radosnego biesiadowania przy stole pełnym serdecznych, mówiących ludzkim głosem kompanów, nawet jeśli są innego gatunku, dla wszystkich moich bliskich, dalszych i całkiem mi dalekich.
Jak widać na załączonym obrazku, wszystko jest możliwe, nie tylko w święta.
Serdecznie dziękuję wszystkim tym, którym w kończącym się roku zawdzięczałem uśmiech na twarzy albo podniesione ciśnienie, ściskam mocno tych, którzy przeze mnie płakali lub klęli oraz tych, którzy choć raz pomyśleli o mnie ciepło. Tak czy inaczej, na dobre czy na złe, uczyniliśmy swoje życie barwniejszym i ciekawszym.
Pomyślności.
Blady strach
Wizyta w osiedlowym dyskoncie potrafi człowiekowi zmienić życie. Nic już nie będzie takie samo. Dotąd nie bałem się korzystać z bankomatów, nie zwracałem specjalnie uwagi na to, jakiego banku czy jakiej sieci są własnością. A tu nagle taki widok.
I odtąd ta potworna świadomość. Nie, nie że bankomat może się zepsuć. Blady strach padł na mnie, gdy uświadomiłem sobie, z jakiego systemu operacyjnego korzysta to urządzenie. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś podejmę gotówkę…
Najznamienitsi
Tak wygląda prześwietna katedra fizyki w jednym z najlepszych liceów w mieście. Od lat moi najlepsi studenci przychodzą między innymi z tego liceum. Jeden z rektorów naszej uczelni też się tu uczył. Tutaj zdawał maturę rektor jeszcze jednego krakowskiego uniwersytetu. Wśród nauczycielek pracujących w regionie – absolwentek tej szkoły – niektóre pamiętają, jak wchodziły przez okno do tej sali, bo dyrektor zamknął drzwi wejściowe, a one musiały jakoś wrócić z papierosa na Plantach.
Znakomite liceum, które wkrótce obchodzić będzie dwusetną rocznicę istnienia. Obszerny artykuł na Wikipedii o nim. Absolwenci, którzy zmienili historię świata, nauki, kultury. Palili papierosy na nowosądeckich Plantach, chodzili na wagary, bazgrali po ławkach i po biurku nauczyciela, a co niektóre absolwentki twierdzą, że są z tego dumne i że wstydziłyby się, gdyby po nich żadne bluzgi w tej sali nie zostały. Niektórzy z tych chuliganów zginęli w walce z hitlerowskim okupantem, w obozach koncentracyjnych, na innych zawirowaniach historii.
Na korytarzach tabla absolwentów (wśród nich wielu takich, których w ostatnich latach miałem zaszczyt poznać i uczyć), ale także tablice pamiątkowe ku czci wielu różnych osób. W tej szkole widocznie wiedzieli, że powoływanie się przy każdej okazji na jeden i ten sam autorytet co najwyżej ten autorytet ośmiesza i deprecjonuje, a historia szkoły i historia Polski jest pełna postaci, które mogą posłużyć za źródło inspiracji i które zasługują na to, by o nich pamiętać. O edukacji, niepodległości, wolności i różnych innych wartościach, wypowiadał się pięknie i ciekawie niejeden Polak. Było paru wybitnych, niektórzy dostali nawet nagrodę Nobla.
Znakomita placówka, której uczniowie i absolwenci szczycą się malowaniem i pisaniem wulgaryzmów w pracowni fizyki. O ileż lepsza musi być szkoła, w której nie wolno nawet odezwać się na szkolnym forum? No cóż, porównanie może być tylko jedno. Szkoła, w której nie wolno się odezwać, będzie lepsza od tej na obrazku tak samo, jak Nowy Jork będzie lepszy od Nowego Sącza. W gruncie rzeczy miasta te są podobne. Tu jest Central Park, tu są Planty. Pytanie, gdzie wolisz mieszkać. W Nowym Jorku, czy w Nowym Sączu.
Cieszę się, że są ludzie, którzy marzą o tym, by być z Nowego Sącza.