Wycieczka przedszkolaków

Ruchliwy węzeł drogowy Stella-Sawickiego, Kraków. Dwupoziomowe skrzyżowanie, wydzielony przejazd dla tramwajów, po kilka pasów ruchu w każdym kierunku. Rozkosznie nieuporządkowana grupa około trzydziestu maluchów, poganiana przez trzy panie wychowawczynie, wchodzi na jezdnię na czerwonym świetle. Zdumieni kierowcy patrzą z niedowierzeniam, jak część dzieci na pasach, część gdzieś w pobliżu, niekoniecznie równolegle do tych pasów, przemieszcza się krokiem a to swawolnym, a to roztargnionym, a to frywolnie zaczepnym, w kierunku Osiedla II Pułku Lotniczego.
Po przejściu przez jezdnię następuje wyraźna reorganizacja szyku. Na środku skweru, w zacisznym, pełnym zieleni miejscu przy stole do tenisa stołowego i ławeczkach, dwie z pań nerwowo doprowadzają dzieci do porządku, ustawiają je w pary, liczą. Od razu przychodzi mi do głowy, że po ryzykownej przeprawie przez ulicę sprawdzają, ilu szkrabom udało się dotrzeć na drugą stronę, a ile poległo po drodze.
Ale nie, okazuje się, że tylko ja mam takie makabryczne wyobrażenia i jestem pesymistą. Dwie z pań po prostu ustawiają dzieci w pary, by trzecia z nich miała czas na zakup papierosów w kiosku.

Długopis czy krawat

Michał wpada na egzamin kilkanaście minut spóźniony, w pięknie uprasowanej koszuli i długim, wzorzystym krawacie. Siada na ostatnim wolnym miejscu i po chwili nerwowego grzebania po kieszeniach pyta, czy ktoś ma pożyczyć długopis.
Lekko rozbawiony, piszę na tablicy po angielsku, żeby piękny, długi krawat założyć na egzamin ustny, a na pisemne przychodzić z czymś do pisania.
Dwa dni później pytamy z Agnieszką tych samych studentów na ustnym. Wszyscy są w garniturach, włoski na żelu, ogoleni i pachnący. Nawet dziewczyny mają piękne, długie, kolorowe… krawaty. Długopisów nie sprawdzaliśmy.

Skreślony

To zimowe zdjęcie to wszystko, co mogę dodać do poniższej powtórki wpisu o Kamilu w związku ze śmiercią Macieja. Chciałbym już nigdy nie dodawać żadnego zdjęcia do tego wpisu. I chciałbym już nigdy do niego nie wracać.

Na początku i na końcu tego wpisu jest zdjęcie z widokiem z tego samego okna w pracy, a jednak coś uderza na pierwszy rzut oka, chociaż pozornie różnica jest niewielka, bo jest to różnica zaledwie kilku tygodni, paru burz, wichur, a także kilku słonecznych dni, gdy studenci wylegiwali na tym trawniku w przerwach między zajęciami. Coś uderza, podobnie jak uderzyła mnie wiadomość o śmierci jednego z nich.
Sprawdzając nazwiska przypisane w wirtualnym dziekanacie do mnie jako do prowadzącego zanotowałem sobie wprawdzie, że jest skreślony, ale nie przyszło mi do głowy sprawdzać, czemu. Dzisiaj dopiero się dowiedziałem od innych studentów i studentek z jego grupy, a potem z przykrością odczytałem w decyzjach dziekana: „skreślony z powodu zgonu”. Zginął w wypadku samochodowym.
Przez najbliższe trzy miesiące będę musiał w protokole zaliczeniowym wpisywać mu w każdym kolejnym terminie nieobecność nieusprawiedlioną, a potem się pod tym podpisać, inaczej protokół jego grupy nie zamknie się. Tak sobie myślę, że ta obecność naprawdę jest nieusprawiedliwiona, podobnie jak ja nie zasłużyłem sobie chyba na to, by przeżyć tylu fajnych, inteligentnych, sprytnych, dwa razy młodszych od siebie ludzi.
Jakie dzisiaj właściwie ma znaczenie to, że powtarzał rok, albo że w ogóle studiował? Takie wydarzenia pozwalają spojrzeć z dystansem na problemy, przez które codziennie marnujemy wiele czasu i energii. Jakie one mają znaczenie?

Prorok podatkowy

Na osiedlu II Pułku Lotniczego w Nowej Hucie działa firma świadcząca usługi z jednej strony zupełnie przyziemne i takie, na które zapotrzebowanie wczesną wiosną jest naprawdę duże, a jednocześnie zupełnie niespotykane, magiczne. Bo że można oferować ludziom pomoc w wypełnianiu rocznego zeznania podatkowego PIT-36 czy PIT-37, to się da zrozumieć.
Ale że nieopodal legendarnego pasa startowego lotniska w Czyżynach ktoś od dwudziestu lat pomaga rozliczyć podatki za rok 2013, to już czysta magia. Skąd dwadzieścia lat temu nasz prorok wiedział, ile zarobią jego klienci w odległej przyszłości?
Co jeszcze bardziej mnie intryguje, to pytanie o reakcję urzędu skarbowego na zeznanie za rok 2013 złożone przed dwudziestu laty.

UFO w Krakowie

Obcy wylądowali w Czyżynach. Na szczęście Kraków jest bardzo gościnny, a statek obcych ma kształt wyjątkowo opływowy i osiadł płasko tam, gdzie trzeba. Gdyby był wyższy, zasłaniałby nam widok na Tatry, a tak to nie mogę się wręcz doczekać, by sfotografować kosmiczny pojazd z górami w tle. Tatry widoczne są z szóstego piętra bardzo wyraźnie, ale tylko kilka razy w roku.

Rzeczywistość wielowymiarowa

Kilka tygodni temu, zbliżając się do budynku, w którym miałem mieć cztery godziny zajęć, zobaczyłem czarne kłęby dymu wydobywające się z uchylonego okna na piątym piętrze. Zaskakujące było to, że grupy studentów wchodziły spokojnie do budynku i poruszały się po nim, nikt nie zwracał szczególnej uwagi na pożar, chyba nikt go w ogóle nie zauważał. Upewniwszy się, że ochrona budynku szuka już kluczy do pokoju, w którym się pali, poszedłem pod naszą salę i ze zdumieniem odnotowałem, że moi panowie sądzą, że żartuję, gdy mówię im o pożarze, i że odbierają moją propozycję wyjścia na zewnątrz jako sugestię, by tego dnia w ogóle darować sobie zajęcia, nawiasem mówiąc jedne z ostatnich w semestrze.
Wczoraj, gdy pojechałem na uczelnię oddać oceniony egzamin, był upał, żar lał się z nieba, nic nie zapowiadało gwałtownej burzy. Ale kilka godzin później stacje telewizyjne i portale internetowe pokazywały Kraków strzaskany gradem, nieprzejezdne drogi zamienione w rzeki i powyrywane z korzeniami drzewa.
Bez żadnych utrudnień pokonałem wczoraj kilkadziesiąt kilometrów drogą krajową numer jeden. Nie było żadnych korków, przewężeń, wyprzedziło mnie kilkadziesiąt szalonych TIR-ów, jadących z prędkością dwukrotnie większą niż dozwolona. Z niedowierzaniem patrzyłem więc na popołudniowe relacje telewizyjne z krajowej jedynki, na której ponoć tego dnia w ramach protestu kierowcy samochodów ciężarowych poruszali się z prędkością 20 kilometrów na godzinę, całkowicie blokując prawy pas drogi. Zatroskani znajomi pytali się, jak udało mi się dojechać, ile godzin jechałem, nie dowierzali, gdy mówiłem, że zupełnie normalnie.
Wygląda na to, że tkwimy w głębokiej schizofrenii pomiędzy rzeczywistością namacalną a tą kreowaną przez media. Nie zauważamy niebezpieczeństwa, jeśli media nas nie zaalarmują, nawet jeśli gęste, czarne kłęby dymu unoszą się nad wejściem do budynku, do którego wchodzimy.
Na forach internetowych roi się od apokaliptycznych wizji osób przerażonych ilością kataklizmów dotykających współczesny świat. Warto jednak wziąć na to pewną poprawkę – rzeczywistość jest widać bardzo wielowymiarowa, bo przecież trudno zaprzeczyć autentyczności nawałnicy, która przeszła wczoraj nad Krakowem parę godzin po moim wyjeździe z miasta. Nowoczesne media pomagają nam postrzegać tę mnogość wymiarów i pokazują nam rzeczy, których bez ich pomocy nie moglibyśmy zauważyć. Gdybym zdał się na własne zmysły i doświadczenia, Kraków wczoraj cieszył się piękną pogodą i nie doszło do żadnego kataklizmu. Jeśli ktoś zda się wyłącznie na relacje medialne, nie zauważy słonecznej pogody za oknem. Albo wejdzie do płonącego budynku.
Żyjemy w czasach, które stwarzają nam niewyobrażalne możliwości percepcji. Potrzeba tej odrobiny wysiłku, by nie zamknąć się w jednowymiarowym postrzeganiu rzeczywistości.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed pięciu lat.

Hogwarts w Czyżynach

Prosta na pozór bryła Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej potrafi czasami zadziwić, gdy popatrzeć na nią, zwłaszcza inaczej niż zwykle, pod nietypowym kątem. Pisałem kiedyś o pożarze tego budynku, którego nikt z wchodzących do środka nie zauważał.
Poniższe zdjęcie zrobiłem już jakiś czas temu, telefonem komórkowym. O dziwo, jest ono kolorowe, a aparat – nawet jeśli w zwykłej komórce – całkiem nieźle oddał barwę budynku i nieba tamtego wieczoru. Pamiętam, że poczułem się wtedy jak w scenie rozpoczynającej pierwszą część sagi o Harrym Potterze, gdy Dumbledore gasi latarnie na Privet Drive, profesor McGonnagall pod postacią kocicy zostaje przez niego zdemaskowana, a Rubeus Hagrid na czarodziejskim motorze przywozi małego Harry’ego pod opiekę mugolskich krewnych, Vernona i Petunii Dursley’ów.
Kraków potrafi być bardzo magiczny, nawet w miejscach, po których w ogóle byśmy się tego nie spodziewali.

Nielojalne partnerstwo

Jednym z przywilejów przysługujących teoretycznie posiadaczom i użytkownikom karty kredytowej Carrefour Visa są specjalnie dla nich przeznaczone kasy w hipermarketach tej sieci. Mają one – w przypadku tłoku przy innych kasach – umożliwić priorytetowe potraktowanie klienta korzystającego z usług finansowych Carrefour i skrócenie mu czasu oczekiwania w kolejce. Z takich kas, których w większych hipermarketach potrafi być nawet kilka, można bowiem skorzystać wyłącznie wtedy, gdy płaci się kartą Carrefour Visa.
Jak to wygląda w praktyce? W praktyce tylko raz zetknąłem się z kasjerką, która zwracała na to uwagę. Wielokrotnie natomiast stałem w takiej kolejce cierpliwie, podczas gdy kilkanaście osób przede mną bez najmniejszych oporów płaciło gotówką albo kartami wydanymi przez swoje banki, zupełnie jakby nad kasą nie wisiały z każdej możliwej strony olbrzymie znaki informujące o tym, dla kogo jest ona przeznaczona. Kilkakrotnie zdarzyło mi się również nie wytrzymać i zwrócić uwagę kasjerce lub klientowi przede mną, że nie powinno było w ogóle dojść do płacenia gotówką i że, na przykład, nie powinienem czekać na to, aż kasjer czy kasjerka rozmienią w którejś sąsiedniej kasie jakąś kwotę, bo nie mają jak wydać reszty. Odkąd jednak nie tylko zostałem agresywnie wyzwany przez płacącego gotówką klienta, ale także wyśmiany przez jedną z kasjerek, przestałem liczyć na priorytetowe traktowanie przy kasie i staję w kolejce gdzie tylko popadnie.
Zastanawia mnie tylko, po co hipermarket wydaje kasę na te wszystkie reklamy, neony i znaki, które wprowadzają jedynie w błąd.

Restauracja wyznaniowa

Znam parę osób, które drażni myśl o koszernych barach na krakowskim Kazimierzu. Jest to myśl dla nich niepokojąca, ponieważ – chociaż pewnie by się do tego nie przyznały – dręczą je lekkie, podświadome fobie antysemickie. Z olbrzymim zaskoczeniem natknąłem się dzisiaj na przykład, który pewnie te same osoby uznałyby za mniej bulwersujący, choć – w gruncie rzeczy – sytuacja jest analogiczna.
Bywa, że jadę do pracy środkami transportu publicznego. Czekając na swój autobus, zaglądam wówczas często do centrum handlowego w Czyżynach, a jeśli nie mam żadnych zakupów do zrobienia, a burczy mi delikatnie w brzuchu, posilam się w lokalu na pasażu. Dziś miałem tam ochotę zjeść trochę zieleniny i wyjątkowo dobrego kurczaka w cieście, który zawsze jest tam dostępny, ale – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – zostałem przez personel pouczony, że mamy Środę Popielcową, obowiązuje post i w związku z tym mam do wyboru kilka rodzajów ryb, przyrządzonych na różne sposoby.
Lubię ryby. Lubię surówki. Lubię ten lokal, ale nigdy już tam nie zajrzę. Po drugiej stronie korytarza jest KFC. Bez mrugnięcia okiem mnie i kilku klientom przede mną wydano różne wersje dań z kurczaka, nie komentując naszego wyboru ani nas nie pouczając. Wydałem około 10 zł mniej, niż zwykle wydaję u serwującej po katolicku konkurencji, a pojadłem do syta i nie gorzej niż zwykle. Zajadając, przypomniałem sobie, że przecież parę dni temu spędziłem przy sąsiednim stoliku pół godziny z kimś bardzo bliskim, kto wolał jeść tu, niż tam, gdzie ja zwykle. Potem dotarło do mnie, że prawie każdy mój maturzysta, który jest na wagarach, zalicza podczas nich właśnie KFC – w Plazie, na osiedlu Niepodległości, na Andersa, w Krokusie albo właśnie w Czyżynach. I że z KFC – tym na Andersa – mam parę naprawdę miłych, intymnych wspomnień.
Jestem pewien, że od sklepów, punktów usługowych i restauracji nie oczekuję, by mnie pouczały o dogmatach religijnych. Jestem pewien, że stojąc w korku na Matecznym nie spodziewam się, że do mojego samochodu podejdzie ksiądz i będzie posypywał moją głowę popiołem, niczym bezdomni myjący szyby na skrzyżowaniach czy inwalidzi wciskający reklamy. Od handlowców i usługodawców spodziewam się, że będą się starali zarabiać pieniądze sprzedając mi takie towary i świadcząc mi takie usługi, jakich ja sobie zażyczę. Nawet jeśli będą próbować sprzedać nowego Kindle Paperwhite za kilkaset złotych więcej, niż kosztuje on na Amazonie, tak jak próbują to zrobić właściciele stoiska w Galerii Krakowskiej znajdującego się piętro pod stoiskiem, gdzie pracują Kasia i Sylwia. W galeriach handlowych jest miejsce na ekonomię, nie na rekolekcje.