Kilo Wiejskiej

Od jakiegoś czasu, za sprawą jednego z trzecioklasistów, moja pracownia i mój netbook oznakowane są barwami klubowymi drużyny piłkarskiej o wyjątkowo swojskiej nazwie. Zastanawiałem się nawet już kiedyś, czy oznakowane w ten sposób przez uczniów przedmioty należy traktować jako służbowe albo sponsorowane.

Jakże przyjemnie było zobaczyć imię i nazwisko swojego ucznia i nazwę jego klubu na banerze reklamowym podczas pierwszego meczu na Stadionie Narodowym w Warszawie, z największymi gwiazdami polskiego i międzynarodowego futbolu na pierwszym planie.

Swojskie widoki i treści wyświetlały też telebimy na Stadionie Narodowym. O tym, jak do tego doszło, można przeczytać na nieoficjalnej stronie klubu.

Widząc takie rzeczy cieszę się bardziej, niż gdyby moi uczniowie zostawali laureatami ogólnopolskiej olimpiady języka angielskiego. Robią coś, co kochają, i zostanie im już to w pamięci na całe życie.

Nowy model bałwana

W XX wieku, w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa, bałwan składał się z trzech kul śniegu ułożonych jedna na drugiej, z których największa stanowiła jego podstawę, a najmniejsza, osadzona na szczycie, symbolizowała głowę i przeważnie była ozdabiana kamykami, patykami czy marchewką tak, by bałwan miał oczy, usta i nos.
W XXI wieku natknąłem się właśnie na całkiem nowy model bałwana. Nie jestem do końca pewien, czemu daje wyraz ten nowatorski projekt, ale wydaje mi się, że nawiązuje do kultu religijnego popularnego wśród młodzieży, o którym już kiedyś pisałem.


Wieża Babel

„Guide” – odpowiadam bezmyślnie na otrzymaną na telefon wiadomość od Alberta z pytaniem o to, jak jest po angielsku „przewodnik”.
Po chwili nachodzi mnie refleksja i odpisuję mu jeszcze raz, że jak człowiek, który oprowadza turystów, to „guide”, jak książka to może być np. „guidebook”. A jeśli człowiek, który czemuś przewodzi, stoi na czele czegoś, to „leader”.
Mija kolejna chwila, a burza w mojej głowie podpowiada mi, że Albert nieszczególnie interesuje się na co dzień turystyką, a już na pewno nie w największe zimowe mrozy, polityki chyba też nie miał na myśli, więc piszę jeszcze raz, że jeśli taki, co przewodzi ciepło czy elektryczność, to „conductor”.
Za moment kontekst pytania Alberta staje się oczywisty i wszystko już wiadomo.
To zajście sprzed kilku dni przypomniało mi się wczoraj, gdy podczas dyżuru użyłem służbowego telefonu, by zadzwonić do sekretariatu. Panowie, w sprawie których dzwoniłem, z mieszaniną politowania i niedowierzania na twarzy przyglądali się, jak podnoszę słuchawkę i wykręcam czterocyfrowy numer wewnętrzny na tarczy telefonu, który – przypuszczalnie – jest starszy od nich. Czekając na załatwienie sprawy po drugiej stronie linii zacząłem mimowolnie czytać testy, położone przez jedną z koleżanek przy aparacie. W jednym z zadań utknąłem na tłumaczeniu z języka polskiego na angielski wyrwanego z wszelkiego kontekstu zwrotu „odwiesić słuchawkę”. Dłuższą chwilę musiałem się zastanawiać, co to właściwie znaczy, i chyba do tej pory nie jestem pewien. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z moich znajomych tak mówił, ale po kilku godzinach dochodzę do wniosku, że zwrot ten należało pewnie przetłumaczyć „hang up”.
Nie spytałem panów, którym stary telefon ze słuchawką na długim, kręconym kablu wydawał się tak kuriozalny, czy rozumieją polskie wyrażenie „odwiesić słuchawkę”, ale jestem pewien, że za dziesięć lat będzie to zwrot zupełnie obcy dla młodzieży. A ja mam jeszcze pracować dwadzieścia osiem lat? Trzeba się zastanowić nad tym, w jakim zawodzie, bo wszystko wskazuje na to, że – jak tak dalej pójdzie – jako nauczyciel nie dogadam się z uczniami czy studentami ani po angielsku, ani po polsku.

Łapówki nie do odrzucenia

Panowie z trzeciej mechanika dość szybko pojęli, że ani na koniec roku szkolnego, ani na urodziny czy imieniny, ani na Dzień Nauczyciela nie należy mi kupować kwiatków, bombonierek, alkoholu, ani niczego innego, co ludzie zwykli dawać innym ludziom po to, by sprawić im kłopot albo wprawić w zakłopotanie.
Jak jednak przystało na nieprzeciętnie inteligentnych, pomysłowych i dobrze ułożonych młodzieńców, bardzo szybko wymyślili sobie sposoby na obdarowywanie mnie ukradkiem takimi prezentami, że po prostu nie sposób im je zwrócić. Pierwszym takim upominkiem, jaki bezsilnie przyjąłem, a następnie skonsumowałem z inną klasą, była główka czosnku. Czosnku nie byle jakiego, importowanego, kupionego w supermarkecie, ale takiego najprawdziwszego, świeżego i aromatycznego. Prosto ze wsi.
Następnie panowie obdarowali mnie specjalnym magicznym długopisem do wpisywania ocen niedostateczych. Nie jakimś drogim przyrządem piśmienniczym renomowanej firmy, lecz długopisem tak wyjątkowym, że wrócił do mnie pod koniec dnia nawet wtedy, gdy pożyczyłem go uczniowi jakiejś innej klasy, który nie miał przy sobie niczego do pisania.
Obecnie mam już dwa takie długopisy, drugi panowie podrzucili mi przed feriami z myślą o ślubie, na który się wybierałem. Nie, pan młody i panna młoda nie podpisali aktu małżeństwa tymi dwoma pięknymi długopisami od trzeciej mechanika, ale mam je zawsze przy sobie i nie za bardzo wiem, co z nimi zrobić. Choć zabrzmi to absurdalnie, są dla mnie bardzo, bardzo cenne. Chociaż może nie aż tak bardzo, jak ci nowożeńcy.

Pies z dresem

Mój plan zajęć i rozkład domowych obowiązków doprowadziły do tego, że od pewnego czasu, co wtorek, przechodzę koło szkoły z psem, a ściślej suką, podczas gdy trzecia klasa technikum ma matematykę. Lekcje są z pewnością bardzo ciekawe, ale panowie z okien pracowni zawsze zauważają, gdy przechodzimy, i reagują bardzo spontanicznie i żywiołowo. Podnoszą się, machają rękami, wykonują gesty zachęcające nas do zwiększenia tempa naszego spaceru… Nauczyłem się już, że przechodząc muszę popatrzeć w ich stronę i odmachnąć, inaczej podnoszą taki raban, by zwrócić na siebie uwagę, że na miejscu koleżanki matematyczki chyba bym się zdenerwował.
Zastanawiałem się nad tym, skąd sympatia uczniów do Zuzi i przypomniało mi się, że młodzież w szkole średniej i owczarki niemieckie, które mieliśmy w domu, zawsze wydawały mi się mieć ze sobą coś wspólnego. Ilekroć ktoś pytał o kłopoty z psem, dziwiłem się, jak można mieć tego rodzaju kłopoty, skoro pies – w moim odczuciu z definicji – jest grzeczny i posłuszny niczym uczniowie, z którymi mam kontakt w szkole. Gdy ktoś się pytał o kłopoty z młodzieżą, dziwiłem się, jak można mieć kłopoty z ludźmi, którzy – niczym pies – szczerze cię kochają albo szczerze nienawidzą i – jeśli tylko traktujesz ich należycie – będą ci jeść z ręki, a jeśli będziesz dla nich hyclem, gotowi cię pogryźć. I doszedłem do wniosku, że ta sympatia bierze się z wzajemnego podobieństwa charakterów.
Może się ktoś oburzyć, że porównuję osiemnastoletnich dryblasów do owczarka niemieckiego. Kocham jednak i szanuję tych panów i moją sukę w jednakowym stopniu. Miłością szczerą i pozbawioną podtekstów, taką, jaką pies potrafi kochać człowieka. Co więcej, stopniowo sie do nich upodabniam. Zdaniem Irka, odkąd po ciemku chodzę z psem po parku w bluzie z kapturem na głowie, w dodatku specyficznym rozbujanym krokiem, stałem się dresem i budzę respekt zupełnie taki, jaki u mnie budzą Krystian, Damian czy Adrian z trzeciej klasy.

Niczego nie będzie

Za sprawą podręcznikowego wręcz przykładu hackingu w białym kapeluszu, dokonanego przez uczniów technikum informatycznego, wybuchła afera, a w jej rezultacie Facebook, Nasza Klasa i parę innych zakątków sieci stały się niedostępne na komputerach w naszej szkole. Dołączyliśmy do tysięcy placówek na całym świecie, w których – przynajmniej za pośrednictwem szkolnych serwerów proxy – dostęp do największych serwisów społecznościowych został zablokowany. Z jednej strony nie przeszkadza mi to szczególnie w pracy, a bezrozumne przeglądanie zdjęć użytkowników Naszej Klasy zawsze wydawało mi się mieć zgubny wpływ na odbiorców tej wątpliwej jakości rozrywki, ale patrząc na to z innej perspektywy, coś się nie zgadza.
Przypadek lekkomyślnego udostępnienia publicznie swojego loginu i hasła do portalu społecznościowego na publicznym komputerze przez jednego z uczniów należałoby raczej wykorzystać do zwrócenia uwagi na bezpieczeństwo w internecie i napiętnowanie takiego bezmyślnego postępowania. Tym bardziej, że korzystający z tego aktu beztroski „hakerzy” nie zrobili niczego destrukcyjnego, a jedynie pozwolili sobie na w gruncie rzeczy nieszkodliwy żart. „Ofiara” powinna właściwie być wdzięczna „hakerom” za zwrócenie jej uwagi na kwestie bezpieczeństwa i prywatności przy korzystaniu z komputera, do którego dostęp mają inne osoby. Nie utraciła kontroli nad swoim kontem, o którego prywatność niewiele dotąd dbała, a umieszczone przez „hakerów” treści z łatwością usunęła.
Portale społecznościowe to dzisiaj integralna część internetu i wiele witryn po prostu nie działa prawidłowo po wyłączeniu społecznościowych funkcji. Konto na Facebooku jest używane jako mechanizm logowania na milionach stron poza samym Facebookiem, a część użytkowników wykorzystuje zintegrowaną skrzynkę wiadomości na portalu jako swoją pocztę email. Co jeszcze ciekawsze, portale społecznościowe to nie tylko miejsce grania w idiotyczne gierki i przeglądania „sweet foci”. Kilka klas w naszej szkole ma na Facebooku tajne lub zamknięte grupy, w których notują zadane z różnych przedmiotów prace domowe i terminy ich oddania, pomagają sobie w ich odrabianiu, przygotowują się razem do klasówek. Wydaje się, że zablokowanie im dostępu do tych grup w szkole jest bardzo lekkomyślne i nie prowadzi do niczego dobrego.
YouTube to miejsce, gdzie uczniowie oglądają setki głupawych filmików, ale nie brak tam także kanałów edukacyjnych i materiałów, które można wykorzystać przy nauce każdego praktycznie przedmiotu. Natura internetu jest taka, że perły znajdują się na śmietniku. Pytanie, czy szkoła ma zakazać szukania tych pereł, czy powinna wspomagać ich wyławianie i uczyć, jak się przy tym nie pobrudzić?
Jeden z trzecioklasistów wybił ostatnio zęba przewracając się na kaloryfer. Stosując logikę przyjętą po zajściu w technikum informatycznym powinniśmy poważnie się zastanowić nad likwidacją centralnego ogrzewania.

Odwieczna kultura

Kult falliczny, czyli kult bogów związanych z płodnością i wyrażany symbolami męskiego członka w stanie wzwodu, jest odwiecznym elementem cywilizacji ludzkiej, nieporównanie starszym – i chyba trwalszym – od chrześcijaństwa. Kulty falliczne były szeroko rozpowszechnione w hinduizmie, starożytnej Grecji, Egipcie, w każdym zakątku Ziemi i w każdym momencie historii. Nawet w czasach wyraźnego odwrotu od religii, fallicyzm ma się nieźle w Kanadzie, gdzie w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia założono Kościół św. Priapa, boga greckiego, nauczający, iż męski członek to źródło życia, piękna, radości i przyjemności, i że należy go czcić przy pomocy różnorodnych aktów seksualnych, wliczając w to grupową masturbację. Z należytym szacunkiem należy również traktować męskie nasienie, a aktem szczególnego kultu jest jego spożywanie.
Wydaje się, że kulty falliczne mają się nieźle także wśród polskiej młodzieży w szkołach średnich i na uczelniach. Rysunek męskiego członka jest chyba jednym z najpospolitszych, jakie można spotkać na ławkach, krzesłach, korytarzach i w rozmaitych zakamarkach budynków instytucji edukacyjnych. Widziałem już fallusa narysowanego w niejednej pracy maturalnej, nie wspominając o zwykłych klasówkach. W ubiegłym roku maturzyści z technikum mechanicznego stworzyli na lekcjach w szkolnych warsztatach album z rysunkami przedstawiającymi ich członki w niezwykle fantazyjnych pozach. Myślę, że byliby dumni z tegorocznych trzecioklasistów, którzy wyprodukowali „CUM-DRINK” – „wyrób nasieniopodobny” „rocznik – zeszła środa” i zostawili go w mojej pracowni.
Nie ulega wątpliwości, że pewne wartości są stale kultywowane, a młodzież stale przejawia oznaki głębokiej religijności i czci dla starożytnych symboli.


Oszczędzam na myjni

Przeprosiłem ostatnio panów z trzeciej klasy technikum, bo po kilku tygodniach jeżdżenia brudnym, podpisanym przez nich „III TMR” autem, pojechałem w końcu na myjnię i czar prysł. Służbowe auto nauczyciela trzeciej klasy technikum przestało być służbowe, stało się takie zwykłe, prywatne. Napis, z którym zjeździłem cały Kraków, Rzeszów, Lublin, Częstochowę, zniknął. Przyjęli łaskawie moje przeprosiny i kazali mi się nie przejmować, zapewniając jednocześnie, że znajdą jakieś rozwiązanie, by napis był trwalszy, na przykład wyryją go gwoździem.
Patrzę, a tu dziś znowu służbowa fura.

Panom z trzeciej klasy przypominam, że moje auto właściwie dawno jest już służbowe. Z tegorocznymi absolwentami sprawiliśmy sobie nawet specjalne naklejki i jeździmy oznaczonymi, budzącymi respekt samochodami.