Docendo discimus

Dobrze jest mieć studentów mądrzejszych od siebie, ale trzeba się z tym niejako pogodzić, zawstydzić i korzystać z sytuacji – czerpać garściami z ich wiedzy, z pożytkiem dla siebie. Zamiast ich gnoić, może lepiej poczuć od nich inspirację do własnego rozwoju i spróbować się od nich czegoś nauczyć. Inaczej gotowi przyjść w bordowych koszulach.


Panowie sytuacji

Poniższa historyjka sprzed lat najlepiej zobrazuje, dlaczego lubię uczniów błyskotliwych i sprytnych, chociaż nieszczególnie potulnych. Historyjka autentyczna, ale sprzed tak wielu lat, że mnie nie było jeszcze chyba na świecie, zasłyszana od emerytowanego kolegi nauczyciela.
Rzecz miała miejsce w środku nocy w internacie, w którego dwóch częściach, przedzielonych dyżurką drzemiącego stróża, mieszkali oddzielnie dorośli uczniowie i uczennice starszych klas szkoły średniej. Około godziny wpół do drugiej dwóch dziarskich młodzieńców postanowiło – korzystając z późnej godziny i wyjątkowego zmęczenia, jakie o tej porze musiał odczuwać stróż – przeczołgać się ostrożnie pod jego okienkiem i przedostać się do żeńskiego skrzydła budynku.
Plan praktycznie się udał, chłopakom udało się bez problemu przejść stróżowi pod nosem, a następnie – pokonawszy kolejne schody – znaleźli się w korytarzu pełnym wejść do pokojów dziewcząt. Tu ogarnęły ich poczucie triumfu i wesołości, więc zaczęli wydawać z siebie dźwięki na tyle głośne, że w końcu uchyliły się drzwi jednego z pokojów. Wyjrzały z nich głowy dwóch profesorów płci jak najbardziej męskiej, z których jeden – zmierzywszy chłopców surowym wzrokiem – spytał:
– A co wy tu robicie o tej porze?
W ułamku sekundy jeden z chłopców odparował, nieprzypadkowo chyba zapominając o formie grzecznościowej:
– A wy?
Zapadła chwila ciszy, po czym – w miarę stopniowego pojmowania przez nauczycieli, kto tutaj jest panem sytuacji – surowa mina ustąpiła konsternacji, a następnie z ust profesora padły słowa:
– Nie widzieliście nas tu.
– Wy nas też. – odpowiedział rezolutnie uczeń, który należał do gatunku uczniów, jakich się nie zapomina.

Cześć dla Batmana

Jeden z moich uczniów przywitał dzisiaj księdza słowami „Cześć Batman!”, co wywołało ponoć u przywitanego reakcję alergiczną i nerwową. Wszczęto intensywne śledztwo celem ustalenia sprawcy (myślałem, że łatwo go rozpoznać po głosie, skoro się uczy klasę od paru miesięcy, ale widocznie niewiele na religii się odzywa). Panowie musieli chyba coś opacznie zrozumieć, bo padły ponoć groźby wydalenia z kościoła oraz wezwania policji w związku z zaistniałym zajściem. Policja jednak nie przyjechała, więc domyślam się, że zaszło zwykłe nieporozumienie i druga mechanika źle odebrała jakieś słowa katechety jako groźbę, podczas gdy nie mógł on mieć na myśli niczego złego.
Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że to prawdziwy zaszczyt być nazwanym Batmanem. W końcu ten komiksowy i filmowy superbohater, którego sławę porównywać można chyba jedynie z Supermanem, to prawdziwa klasyka gatunku. Jego postać w jednoznaczny sposób opowiada się po stronie dobra i pilnuje porządku w Gotham City już ponad 70 lat. Pomaga ludziom prawym, prostym i sprawiedliwym, a gnębi knujących niecne plany złoczyńców – morderców i złodziei. Magazyn SFX uznał Batmana za największego superbohatera w historii, a to chyba najdobitniejszy możliwy dowód na to, że Batman wychodzi naprzeciw potrzebie autorytetu.
Bywa, że tenże uczeń zwraca się do mnie „ojcze niebieski”. Nie przyszło mi nigdy do głowy zastanawiać się nad tym, czemu tak robi, ale bez wątpienia nie ma na myśli niczego złego.

Społecznościowe ściąganie

Jako społeczny redaktor ODP obserwuję od jakiegoś czasu nasilenie zjawiska społecznościowych stron internetowych ułatwiających ściąganie, nieuczciwe odrabianie prac domowych i oszukiwanie w szkole. Niczym grzyby po deszczu powstają portale, których użytkownicy wymieniają się odpowiedziami do ćwiczeń w podręcznikach, udostępniają sobie klucze z rozwiązaniami testów i egzaminów, a nawet – na zasadzie swego rodzaju giełdy – odrabiają za siebie prace domowe. Hierarchia użytkowników oparta jest naturalnie na ich aktywności, a więc im więcej udostępnisz materiałów, im więcej odrobisz za innych prac domowych, tym wyższa twoja ranga.
Zastanawiam się, skąd bierze się popularność takich portali, i co – lub kto – tu zawodzi. Czy uczniowie, którzy nie potrafią się zmobilizować do najmniejszego wysiłku, by samodzielnie odrobić pracę domową, a może przerasta ich ona intelektualnie? Czy szkoła, bo zadaje za dużo albo w zbyt szablonowej formie? A może system oceniania nie motywuje do samodzielnej pracy?
Nie mogę zrozumieć, do czego przydają się wyniki poszukiwań kluczy zadań na takich portalach. Zdarza mi się zadawać uczniom do zrobienia zadania zamknięte i od razu podawać im klucz rozwiązań, zwłaszcza jeśli praca domowa jest obszerna, a zależy mi na tym, by naprawdę została zrobiona. Sprawdzając ją, dociekam nie tyle tego, jaka jest poprawna odpowiedź, ale dlaczego jest ona poprawna, a także dlaczego odpowiedzi błędne są złe. Pytam o uzasadnienie odpowiedzi, nie interesuje mnie sama odpowiedź.
Starsi uczniowie wiedzą też dobrze, że szkoda w mojej klasie czasu na niesamodzielne pisanie zadań otwartych. Ocenę niedostateczną łatwiej jest ode mnie dostać za plagiat, pracę niesamodzielną lub jej całkowity brak, niż za pracę słabą, nieudaną, ale pisaną uczciwie. Dlatego nie potrzebuję ich już nawet rozsadzać, gdy piszemy zadania otwarte, a nawet nieczęsto zdarza mi się kogokolwiek upomnieć.
Skąd ta popularność portali z kluczami i ściągami? Czyżby ktoś oceniał uczniów za to, czy potrafią przepisać z klucza do ćwiczeń odpowiedzi, nie robiąc w tym błędów i nie wpisując odpowiedzi w nieodpowiednich miejscach? Sami uczniowie chyba też nie uważają za celowe, by kształcić w sobie umiejętność takiego bezmyślnego przepisywania?
A może szkoła po prostu przeszkadza ludziom w nauce i rozwoju? Kiedyś doszliśmy z maturzystami do wniosku, że każdy z nich umie sobie ściągnąć piracki film z internetu i wypalić go na płycie albo znaleźć materiały pornograficzne w interesującej go kategorii na obcojęzycznej stronie, chociaż nikt ich tego nigdy nie uczył w szkole. Z wyszukiwaniem ściąg jest chyba podobnie. Tylko czy to nie marnowanie czasu i energii na coś, co w ostatecznym rozrachunku nie przynosi żadnych korzyści?

Wypełniamy dzienniczki

Podobno po feriach zimowych, w ramach ankiety przeprowadzanej przez Instytut Badań Edukacyjnych, kilkuset nauczycieli będzie co kilka minut, przez cały dzień, zapisywać w dzienniczkach, co właśnie robią. Ma to po raz kolejny pomóc ustalić, ile godzin właściwie poświęcają nauczyciele obowiązkom służbowym, a z wstępnymi wynikami badań będziemy się mogli zapoznać jeszcze w tym roku szkolnym.
Byłbym chyba odrobinę złośliwy i niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że pewne pomysły mogą się narodzić jedynie w głowach urzędników, którzy podczas pracy za biurkiem mają czas zajrzeć na profil znajomych na „fejsie” i „ence”, obejrzeć śmieszne demoty i filmiki, do których linki dostali przez email albo gg, wyjść na papierosa i zrobić zakupy koleżankom.
Już sobie wyobrażam te panie z nauczania początkowego, które przerywają zabawę muzyczno – taneczną z rozentuzjazmowanymi dzieciakami, by zapisać w dzienniczku, że właśnie śpiewają i tańczą w kółeczku. Albo wuefistów przerywających mecz siatkówki, by zapisać, że właśnie go sędziują. Nie powiem, bywa różnie, w zależności od tego, co się akurat robi w klasie i na ile technika nauczania wymaga bezpośredniego zaangażowania nauczyciela, ale mój dzień pracy wygląda czasami tak, że – łącząc obowiązki nauczyciela dyżurującego na korytarzu, prowadzącego zajęcia dydaktyczne i odpowiedzialnego za skoordynowanie jakiejś międzyklasowej imprezy – nie mam przez kilka godzin czasu się wysikać. Wypełnianie dzienniczka uwagami o tym, że właśnie idę po dziennik, sprawdzam obecność albo nadzoruję pracę w grupach, na pewno znacząco mi, moim uczniom i mojej szkole pomoże oraz usprawni naszą pracę. Będę się także musiał poważnie zastanowić, czy nie ignorować odtąd wszystkich przypadków – a nie są one wcale takie rzadkie – gdy uczniowie w środku weekendu zwracają się nagle przez komunikator z wątpliwościami dotyczącymi zadanej pracy domowej czy proszą o wyjaśnienie czegoś. Bo jak tu im odpowiedzieć, jeśli nie będę miał akurat przy sobie dzienniczka z Instytutu?
W niektóre dni tygodnia jadam obiady w szkolnej stołówce. By zdążyć przed jej zamknięciem, zacząłem do niej ostatnio zabierać maturzystów, którzy coś jeszcze ode mnie chcą po fakultecie. Dzielę się z nimi obiadem i załatwiamy nasze sprawy przy stole, ze sztućcami w ręku. Jeśli jeszcze dostaniemy dzienniczek, w którym będziemy mogli odnotować, co jest na obiad, wyjdzie nam to na pewno na zdrowie.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Najpiękniejsze życzenia

W tym miesiącu mieliśmy tak zwany Dzień Nauczyciela, choć oficjalna nazwa święta jest nieco inna. Tego dnia udało mi się uniknąć otrzymania wszelkich kwiatków czy jakichkolwiek innych prezentów. Moich pierwszoklasistów wprawiło w lekką konsternację to, że nie przyjąłem od nich pięknego słonia z olbrzymią wstążką na trąbie, lecz odesłałem ich ze słoniem do dyrektora. Ale nieliczni z nich, którzy podczas szkolnych uroczystości Dnia Edukacji Narodowej byli obecni, przyjęli z pewnym zrozumieniem fakt, że mam taki dziwaczny zwyczaj i kwiatów ani żadnych innych łapówek czy oznak sympatii od uczniów po prostu nie przyjmuję.
Parę lat temu wyleczyłem się skutecznie z przyjmowania prezentów, gdy ówcześni maturzyści z technikum mechanicznego kilkakrotnie pokłócili się przy mnie o składkę na kwiatki dla nauczycieli, a potem jeden z nich bardzo niegrzecznie apelował do nich o złożenie się po 20 złotych na ten – w jego mniemaniu – gest wdzięczności, umieszczając ich nazwiska i pewne bardzo niecenzuralne słowo w statusie na komunikatorze internetowym. Zapowiedziałem wtedy panom, że żadnych kwiatków od nich nie przyjmę, a nawet obietnicy dotrzymałem, chociaż jeden z nich próbował mi bardzo wytrwale podziękować za trud włożony w ich edukację. Myślę, że ta odmowa nie odbiła się cieniem na naszych stosunkach, bowiem z większością z nich spędziłem później bardzo udanego Sylwestra, a wyniki ich matury do dziś napawają mnie dumą i uważam je za jedno z największych moich życiowych osiągnięć, nawet jeśli są dużo słabsze, niż wyniki niektórych innych roczników.
Podobnie dziwaczne są moje poglądy na temat życzeń z okazji Dnia Nauczyciela. Najpiękniejsze, jakie dostałem w tym roku, były od absolwenta, z którym tego dnia rozmawiałem kilka minut przez telefon. Marcin chyba w ogóle nie pamiętał o tym, że jest tego dnia takie święto. Porozmawialiśmy chwilę o czymś zupełnie innym, a jakiś czas później dostałem od niego SMS-a, w którym podziękował mi za tę krótką rozmowę pisząc, że była mu bardzo potrzebna. Zaprawdę, Marcinie, mnie również. Dużo bardziej niż kwiatki i słonie, dużo bardziej niż wiersze i akademie.

Wszystkiego kreatywnego

Znajomi nauczyciele angliści, w niecierpliwej antycypacji pierwszego dnia września, od prawie tygodnia przysyłają mi zestaw ilustracji pokazujących niestandardowe odpowiedzi uczniów na pytania zadane im przez nauczycieli. Tę przesyłaną niczym jakiś łańcuszek wiadomość dostałem już od tylu osób, że chyba nie będzie wielkim uchybieniem, jeśli wybrane skany uczniowskich prac wrzucę do blogu.
Swoją drogą można się śmiać z niedoborów wiedzy tych uczniów, ale czyż nie są oni kreatywni i błyskotliwi? A czy niektóre z tych odpowiedzi nie są bezapelacyjnie prawidłowe, bo nauczyciel w gruncie rzeczy popełnił gafę formułując pytanie w taki sposób?
Jutro początek roku szkolnego. Bądźmy kreatywni i doceniajmy naszych uczniów, nawet jeśli zaskoczy nas to, jak wykonują zadania, które przed nimi postawiliśmy. Wszystkiego najlepszego!


















Zbędne łapówki

Wdzięczność wobec nauczyciela – mniej lub bardziej szczera – przybiera czasami formy zupełnie namacalnych, realnych prezentów, a to o wartości czysto estetycznej, jak skromny bukiet kwiatów, a to pragmatycznej, jak sprzęt gospodarstwa domowego, a to luksusowo – eleganckiej, np. komplet piór czy zegarek na rękę, a to – tu nie jestem pewien, jak zaszufladkować – alkohol.
Przyzwyczaiłem się od jakiegoś czasu nie przyjmować żadnego rodzaju prezentów, chociaż bywa, że wywołuje to pewną konsternację u darczyńców – jak wtedy, gdy nie przyjąłem bukietu od absolwentów technikum mechanicznego, którym zresztą tydzień wcześniej zapowiedziałem, że nie życzę sobie od nich żadnych kwiatów, tym bardziej, że ubliżają sobie wzajemnie w mojej obecności, próbując z trudem zebrać pieniądze na ten cel.
Studenci i uczniowie z prezentami zachowują czasami pewne pozory przyzwoitości i próbują wręczyć prezent nauczycielowi już po zaliczeniu przedmiotu, a gdy ten stawia opór, wymyślnie podrzucają upominek lub zostawiają go gdzieś ukradkiem i co prędzej czmychają w dal. O ile dojdzie do konfrontacji i próbuje się im wyperswadować wręczanie prezentu, dochodzi zwykle do użycia przezabawnego argumentu. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, gdy ktoś, kto chce mnie obdarować, a ja odmawiam przyjęcia daru, mówi: „To po co myśmy to kupili? Co my z tym teraz zrobimy?”. To przezabawna sytuacja, w której natychmiast przychodzi mi do głowy, że przecież chyba w ogóle nie ma większego sensu kupować komuś czegoś, co nam samym na nic by się nie przydało i nie mamy pojęcia, co z tym zrobić.

Polska język trudna język

Dzisiaj rano podczas lekcji wymyślamy zdania i zapisujemy je na kartkach. Jeden z uczniów pyta nagle, czy ktoś nie ma długopisu, bo jemu stanął.
Od razu przypomina mi się przygoda sprzed tygodnia, gdy wybiegłem z klasy za trzecioklasistą Łukaszem i spytałem go krzycząc przez pół korytarza:
– A jakiego masz dużego?
Na szczęście Łukasz natychmiast odkrzyknął, podając wielkość w gigabajtach, a nie centymetrach, więc żadna z przypadkowo się tam znajdujących osób nie zdążyła mieć głupich skojarzeń, a ja sam dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z dwuznaczności tak postawionego pytania.
Aż ciężko sobie wyobrazić reakcję klasy matematycznej, a więc w dużej mierze męskiej, gdy na pytanie Janiny o znaczenie angielskiego słowa „descend” jeden z uczniów odpowiedział pospiesznie „spuścić się”.
Albo gdy przed kilku laty Janina spytała ucznia, który siedział na ściądze podczas klasówki:
– Co Ty masz, Zbysiu, między nogami?

Uczą się sami

Późno wieczorem, gdy już pożegnałem się dawno z podopiecznymi praktykantami we Francji, szykując się do snu, przypomniałem sobie, że miałem ich ostrzec przed jeszcze jedną rzeczą, która może okazać się dla nich niespodzianką. Nie ostrzegłem ich przed francuską pościelą. Pamiętam, że dla mnie samego przed laty, przy pierwszym pobycie we Francji, a może w którymś innym kraju tego regionu, sporym kłopotem było rozszyfrowanie sposobu, w jaki należy oblec kołdrę, skoro nie ma na nią poszewki, a jedynie tak jakby dodatkowe, zbędne prześcieradło.
Praktykantów spotykam następnego dnia podczas obiadu. Przeżyli kilka szoków kulturowych, o których mi opowiadają. Wśród nich nie ma tego z pościelą, uporali się z nią sami i nie uważają za stosowne, by mi to relacjonować. Kolejnego wieczora, kładąc się spać, zastanawiam się nad tym, jak często nasi uczniowie uczą się czegoś bez naszego udziału, samodzielnie radzą sobie z problemami. Mamy swoje programy nauczania, podstawy programowe, a jednak czytałem gdzieś, że coraz większy odsetek młodzieży (wprawdzie w Stanach, ale u nas pewnie jest podobnie) uważa, że szkoła w ogóle nie pomaga w zdobywaniu wiedzy i umiejętności, a czasem wręcz przeszkadza, bo nijak nie przystaje do życia i do potrzeb współczesnego człowieka.
Potrafią się uporać z problemami nie słuchając naszych wskazówek i nie potrzebując naszej pomocy. Słuchając ich, miewam czasami wrażenie, że odpowiadają sobie sami na pytania, jakie nam nigdy nie przychodziły do głowy. A my z naszą wiedzą odchodzimy powoli do lamusa i z roku na rok stajemy się coraz głupsi, coraz bardziej odstający, nieprzystosowani. Pozostaje nam jeszcze próbować się czegoś od nich nauczyć, ale to też będzie przychodziło z coraz większą trudnością.