Polska, Polska ponad wszystko

Polityk jednej z parii popularnych wśród wielu moich znajomych popełnił ostatnio gafę wobec płci tak zwanej pięknej, po czym tłumaczył się z tej nieszczęsnej twitterowej wpadki w iście patriotyczny sposób, a mianowicie twierdząc, że cytował jedynie klasykę polskiej muzyki rozrywkowej, zespół Big Cyc.
Warto wiedzieć, zanim się coś nazwie polskim, że tak naprawdę wszystko przychodzi z zachodu, a wiele rdzennie polskich rzeczy jest po prostu niemieckie.

Cała moja młodość, spędzona w cieniu kultowego hitu zespołu Kobranocka, legnie w gruzach, dopóki nie przyznam, że wszystko, co wydawało mi się na wskroś swojskie i polskie, nie przyszło zza Odry. Die Toten Hosen wymyślili wszystko to, co wspominam z moich najbardziej szalonych lat, także to, co wydawało mi się rdzennie polskie.

Na szczęście, młodość tych o dwadzieścia lat młodszych, fanów zespołu Ich Troje, też legnie w gruzach, dopóki nie ukłonią się głęboko przed Niemcami.

Paskudni, pozbawieni taktu Niemcy, przyjeżdżają potem nawet do nas, do uświęconego polskimi relikwiami Krakowa, do klubu studenckiego na naszym miasteczku akademickim, na które przez działki i lotnisko maszerują moi studenci, i robią sobie jaja z naszego najświętszego patriotyzmu, włączając w jego bezczeszczenie polskich artystów, pewnie niczego nieświadomych.

A czasami, wredne i podstępne niemieckie małpy, dla niepoznaki śpiewają po angielsku. Nie ma to jak XIX wiek. Miejmy nadzieję, że w najbliższych wyborach zwyciężą wreszcie partie, które w tym XIX wieku utknęły na dobre. Zrobią porządek z tymi ohydnymi Niemcami. Te wszystkie złe siły pchnęły nas za daleko do przodu. Trzeba by cofnąć zegar. Najlepiej do lat trzydziestych XX wieku.

Ten wpis ze szczególnymi pozdrowieniami dla Sandry i Alberta, z zaproszeniem na grilla. I nikomu nie wolno się z tego śmiać. A moim ulubionym artystą niemieckim jest w rzeczywistości Westernagen.

Propagowanie faszyzmu

W nagonce medialnej na prokuraturę białostocką, która niedawno umorzyła postępowanie w sprawie znaków swastyki namalowanych, a następnie zamalowanych w jakimś miejscu publicznym, nie myślę brać udziału. W gruncie rzeczy sprawy nie znam, więc trudno się wypowiadać, a tłumaczenie prokuratorów opublikowane w liście otwartym, gdzie podkreślają, że – aby kogoś ukarać – trzeba jednoznacznie wykazać, że eksponowanie symbolu miało na celu propagowanie związanej z nim ideologii, wydaje się logiczne.
Nie bronię ani narodowców, ani wandali, ani prokuratora z Białegostoku, dla którego swastyka jest azjatyckim symbolem szczęścia, ale słuchając kilkakrotnie dyskusji na ten temat w telewizji i widząc w tle obrazki podobne do poniższego, zastanawiałem się, na ile właściwie media dorosły do tego, by być naszą „czwartą władzą”, czy nie są czasem jeszcze na etapie wczesnego jaskiniowca, który nie rozumie jeszcze przekazu w malowidłach na skale. Bo w jaki sposób propaguje faszyzm swastyka powieszona na szubienicy, to ja naprawdę nie wiem.

Pozostaje nam mieć nadzieję, że w szybko rozwijającym się świecie, inspirowane wysokim poziomem merytorycznym BBC, Al Jazeery i innych profesjonalnych stacji, także polskie koncerny medialne szybko przejdą przez etap sztuki jaskiniowej, pisma obrazkowego, a z czasem może nauczą się pisać, czytać i używać poprawnej polszczyzny.

Dzień Flagi

Jutro Dzień Flagi. Cały długi weekend majowy to w rzeczywistości nie tylko otwarcie sezonu grillowego i siatki plażowej, ale świetna okazja do wychowania patriotycznego, w szkole i poza nią. Miłość do ojczyzny i wiedzę o jej historii można przy okazji krzewić na festynach, w atmosferze i towarzystwie zupełnie innym, niż na co dzień.
I może jednym uda się bardziej, innym mniej, ale – nawet jeśli wata cukrowa nie będzie dość słodka – wyjdzie na pewno lepiej, niż w szkolnej gablocie, z której można się dowiedzieć, że w 1981 roku w Polsce… powstał stan wojenny.

Ślub kościelny

Nad Wisłą trwa zażarta dyskusja nad odrzuconymi hurtowo projektami ustawy o związkach partnerskich. I chociaż adresatami tych projektów były pary wszelkiego rodzaju, nie tylko homoseksualne, a doświadczenia innych krajów wskazują na to, że związki partnerskie są zawierane przede wszystkim przez pary mieszane, przytłaczająca część argumentów używanych w tej dyskusji w Polsce to mniej lub bardziej wyraźnie wygłaszane homofobiczne tezy.
Dlatego długo nie mogłem dziś rano wstać z łóżka, gdy ustawiony na wczesną godzinę radiobudzik włączył się, a z jego głośników popłynęła poranna dyskusja na antenie lokalnego londyńskiego radia. Jakże inna to była dyskusja od tej, którą – chcąc nie chcąc – za sprawą burzy w polskim parlamencie mamy u siebie na co dzień.
Brytyjski konserwatywny premier, chcąc bronić tradycyjnych wartości i wzmocnić instytucję małżeństwa, lansuje obecnie projekt zrównujący prawa małżeństw hetero- i homoseksualnych. Jego zdaniem, kochający się ludzie – bez względu na płeć – powinni mieć dokładnie takie same możliwości, w tym prawo do nazywania się żonami, mężami, a nie tylko partnerami, a odbieranie tego prawa związkom homoseksualnych czyni rzekomo krzywdę nie tylko parom jednopłciowym, ale także osłabia małżeństwo i deprecjonuje wartości rodzinne.
W porannej audycji stacji BBC London słuchacze będący w związkach partnerskich, także wychowujący dzieci, opowiadali o czymś, co przez kilkanaście minut nie pozwoliło mi w ogóle wstać – ani lewą, ani prawą nogą, i przez co o mało nie spóźniłem się do pracy. Opowiadali o tym, dlaczego zależy im na możliwości zawierania małżeństw przed ołtarzem. Zgodnie z zamysłem premiera, i w pewnym uproszczeniu, państwo ma uznawać śluby kościelne par homoseksualnych na podobnej zasadzie, jak polskie śluby konkordatowe. Związki wyznaniowe nie będą wprawdzie zmuszane do sankcjonowania takich małżeństw (obawa dość realna w brytyjskich warunkach, gdzie nie tak dawno toczyła się wojna związana z tym, że katolickie sierocińce zostały zmuszone do uznawania prawa do adopcji dzieci przez homoseksualistów, a kryterium orientacji seksualnej potencjalnych rodziców nie może być brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o oddaniu dziecka do adopcji), ale religijne ceremonie zaślubin będą miały oficjalny charakter i moc prawną.
Kolejni słuchacze i słuchaczki dzwonili do stacji i opowiadali o tym, jak bardzo im zależy na ślubie przed ołtarzem, jak bardzo wiara stanowi integralną część ich życia, i jak bardzo czują się dyskryminowani przez fakt, iż nie mogą uczestniczyć w funkcjonowaniu swoich wspólnot religijnych na tych samych zasadach, jak ich heteroseksualni sąsiedzi. Wypowiadający się na antenie słuchacze, w większości geje i lesbijki, powoływali się bez przerwy na wielkie słowa i idee, a z ich słów wynikało dość jasno, że uważają się za osoby broniące słusznej racji, za którymi stoi Pan Bóg, Chrystus i chrześcijaństwo w ogóle.
Byli pewni, że Pan Bóg jest ich sojusznikiem. Mniej więcej tak samo, jak przekonana o swoich racjach jest posłanka jedynej słusznej partii, pani Krystyna Pawłowicz, przez niektórych zwana profesorem, a przez wielu uważana za dużo mniej kobiecą, niż nazywana przez nią „chłopem” Anna Grodzka, transseksualna kandydatka na zajęte póki co stanowisko wicemarszałka Sejmu.
Wstając wreszcie z łóżka zastanawiałem się, czy od Londynu dzielą mnie tylko tysiące kilometrów, czy może lata świetlne.

Cechy wspólne

Podobnie jak papież Benedykt XVI i premier Donald Tusk, jestem na Twitterze. Ba, jestem tam od lat, ale życzę nowym członkom ćwierkającej społeczności, by czuli się wśród nas – weteranów – jak najlepiej.
Z innych głośnych wydarzeń ostatnich dni, wartych skomentowania, nie mogę przemilczeć pretensji Jarosława Kaczyńskiego do losu, który skrzywdził go okrutnie, gdyż oszczędził mu internowania. Pragnę pocieszyć tego coraz bardziej wymagającego współczucia i litości polityka i poinformować go (i wszystkich innych), że ja również w stanie wojennym nie byłem represjonowany. Miałem wówczas dziewięć lat, więc można było przynajmniej zadbać o to, by rodzice zabrali mi chociaż część zabawek, albo żeby pani w szkole postawiła mnie w kącie. Tymczasem żyłem sobie nieświadom tego, co się wokół dzieje, a rodzice nie zabronili mi nawet oglądać telewizji, więc przemówienie generała Jaruzelskiego obejrzałem dwukrotnie – najpierw rano, zamiast Teleranka, a potem wieczorem, gdy puszczano powtórkę. Co gorsza, wydawało mi się ono tak poważne, mądre i odpowiedzialne, że do dziś – po części z uwagi na to wspomnienie z dzieciństwa, ale pewnie nie tylko dlatego – trudno mi się zdystansować do takich wypowiedzi o stanie wojennym, jak najnowszy wpis na blogu Leszka Millera.
Jak to miło mieć coś wspólnego i z Benedyktem XVI, i z Donaldem Tuskiem, i z Jarosławem Kaczyńskim, i Leszkiem Millerem. Można się poczuć naprawdę cukierkowo, w sam raz na święta.

Idole listopada

Patrząc na migawki obchodów Święta Niepodległości w Warszawie, czy to tych organizowanych przez Prezydenta, odrobinę – jak dla mnie – za smętnych, czy to przez narodowców, wybitnie przerażających i ponurych, czułem tęsknotę za normalnością. Tą, którą znamy z każdego filmu amerykańskiego, pokazującego parady i fajerwerki 4 lipca. Tą, która pozwoliłaby rodzicom z naprawdę czystym sumieniem zabrać na obchody dzieci i mieć gwarancję, że będzie tam można w radosnej atmosferze uczyć je patriotyzmu, historii i kultury ojczystej.
Dlatego idolami listopada są dla mnie ludzie, którzy przeszli ulicami Poznania przebrani za maszynę szyfrującą Enigma. Cały pochód w Poznaniu był w ogóle przykładem na to, że uroczystości patriotyczne nie muszą być ani drętwe i nudne, ani nie muszą budzić strachu mało komunikatywnymi pohukiwaniami i różnego rodzaju znakami przypominającymi swastyki, obnoszonymi na sztandarach.
Poznaniakom serdecznie gratuluję trafnego pomysłu i dobrego humoru! Takiego hołdowania ojczyźnie i jej historii potrzeba nam dzisiaj dużo bardziej niż walki z wrogami, których już nie ma albo nigdy nie było, czy też hodowania kolejnych Niewiadomskich.

Zdjęcie z portalu TVN24

Mózg w rozkładzie

Znam lekarza, skądinąd bardzo sympatycznego, starszego pana, którego darzę olbrzymim szacunkiem, a który – mimo wielu lat praktyki i setek albo i tysięcy przeprowadzonych operacji – stracił przytomność podczas ekshumacji zwłok swojej żony. Albo jest strasznym mięczakiem, albo od przedwczoraj przybyło nam w kraju, zwłaszcza w szeregach zwolenników teorii spiskowych i wśród posłów jedynej słusznej partii, niesamowitych twardzieli. Nie wiedzieć czemu, grupy ludzi szturmują w godzinach wczesno porannych cmentarze, zamknięte celem przeprowadzenia ekshumacji, choć od pochówku minął okres czasu dziesięciokrotnie krótszy niż ten uznawany przez instytucje państwowe i inspektorat sanitarno – epidemiologiczny za bezpieczny.
Skąd bohaterstwo tych pragnących być świadkami ekshumacji patriotów i strażników praworządności? Podobno nie ufają prokuraturze, Sanepidowi i innym instytucjom sprawującym nadzór nad całą procedurą. Słyszałem, że domagają się udziału niezależnych patomorfologów w badaniu ludzkich szczątków. Ich demonstracje antysystemowe – chociaż nie do końca rozumiem, w jaki sposób – są rzekomo wyrazem wsparcia dla pogrążonych w bólu i rozterce rodzin ekshumowanych. Bardziej umiarkowani twierdzą, że ekshumacja to coś w rodzaju drugiego pogrzebu i chcą być przy niej obecni z szacunku dla osoby ekshumowanej.
Jestem gorącym zwolennikiem kremacji i mam głęboką nadzieję, że moje szczątki zostaną po śmierci jak najszybciej spopielone. Obawiam się, że pewnych rzeczy, jakie dzieją się wokół osób zmarłych, mój rozkładający się mózg mógłby zwyczajnie nie ogarnąć.

Komisja śledcza

Przyznam się szczerze, że premier ostatnio mi zaimponował, gdy po godzinach bredni wygłaszanych przez posłów różnych frakcji z mównicy sejmowej, podsumował całą dyskusję celnym stwierdzeniem: „Ja i mój syn wspólnie z nieżyjącym Nikosiem, Masą i Kiełbasą wywoziliśmy samolotami pieniądze do Niemiec, na które czekał dziadek z Wehrmachtu.” Na Platformę w kolejnych wyborach pewnie nie zagłosuję, ale – naprawdę – chapeau bas!
Posłom entuzjastom komisji śledczych w każdej sprawie, którzy zapominają o tym, że państwo ma cały szereg instytucji sprawujących wszelkiego rodzaju funkcje, chciałbym podsunąć pewien pomysł.
Zauważyłem otóż – na pewno nie tylko ja – że telefon komórkowy prawie zawsze dzwoni wtedy, kiedy człowiek stoi w sklepie samoobsługowym i czeka w kolejce do kasy. Bywa, że przez wiele godzin nikt do mnie nie dzwoni, a potem nagle stoję sobie przy kasie na rogu Warszawskiej i Szlaku, mam płacić, obie ręce zajęte, zakupy jeszcze nie spakowane, a tu dzwoni komórka. Niemożliwe, żeby to był przypadek. Węszę tu jakiś spisek.
Niejedna zagadka zostanie rozwiązana, jeśli powoła się komisję śledczą w tej sprawie. Kto ma większy interes w tym, by przerywać nam lub co najmniej utrudniać transakcję płatniczą? Operator sieci telefonicznej, systemy obsługujące karty kredytowe, a może konkurencyjne sieci handlowe? Kto jest odpowiedzialny za monitorowanie, pod jaki numer telefonu należy w danym momencie zadzwonić i czy nie dochodzi w ten sposób do naruszenia prywatności? Kto na tym najwięcej zarabia, a kto najbardziej traci?
Mam nadzieję, że Sejm Rzeczpospolitej zajmie się tą sprawą i szybko doprowadzi do wyjaśnienia wszystkich moich wątpliwości.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Pussy Riot

Z pewnym zdziwieniem usłyszałem dzisiaj, jak z ekranu telewizora ustawionego na kanale publicystycznym pada kilkakrotnie słowo „cipki”. Z drugiej strony trzeba by być obłudnym, by protestować przeciwko sformułowaniu „zbuntowane cipki” wypowiadanemu przez dziennikarza i komentatorów, skoro nie widzi się niczego złego w tym, że co chwilę mówią to samo po angielsku, a na pasku na dole ekranu przesuwa się „Pussy Riot”.
Ze stosunkowo niewielkim zainteresowaniem obserwowałem dotąd sprawę członkiń feministycznej grupy punkrockowej, które zostały dzisiaj skazane przez rosyjski sąd na dwa lata łagrów za to, że 21 lutego w moskiewskim Soborze Chrystusa Zbawiciela, najważniejszej świątyni prawosławnej Rosji, wykonały swoją – jak to określają – modlitwę punkową, utwór „Bogurodzico, przegoń Putina”. Była to w ich zamyśle forma protestu przeciwko poparciu Władimira Putina przez cerkiew w tegorocznych wyborach.
Nie chcę wchodzić w dyskusję o tym, czy wyrok jest słuszny, czy dopuszczono się profanacji świątyni czy też ograniczana jest wolność słowa i artystycznej ekspresji. Nie interesuje mnie też ocena poziomu artystycznego występu.
Sięgnąłem jednak do źródła i obejrzałem przedmiotowy film, o ktory rozpętała się cała burza (w lutym performance Pussy Riot zakończył się interwencją ochrony i wyprowadzeniem feministek z cerkwii, skandal wybuchł później, po umieszczeniu filmu w internecie). I wtedy dopiero się zdziwiłem. Okazuje się, co zdaje się umykać uwadze naszych komentatorów, że występ ten miał wprawdzie bez wątpienia charakter antyputinowski, atakował cerkiew za powiązania z władzą, ale można polemizować, czy rani on uczucia religijne, czy ich broni. Zawiera wszak inwokację do Bogurodzicy i przedkłada wiarę w Boga nad przywiązanie do wartości materialnych.
Uważna lektura słów tej punkowej modlitwy pokazuje wyraźnie, jak nieostre jest pojęcie obrazy uczuć religijnych i jak kontrowersyjne jest w związku z tym funkcjonowanie w polskim prawie trudnego w interpretacji artykułu 196 kodeksu karnego. Nie zapominajmy bowiem, zwłaszcza protestując dzisiaj pod ambasadami i konsulatami Rosji w Polsce, że problem Pussy Riot nie jest tak naprawdę problemem rosyjskim, i że podobne sprawy toczyły się przed sądami w naszym kraju, między innymi przeciwko Dorocie Nieznalskiej, Adamowi Darskiemu i Dorocie Rabczewskiej.

Google z Madonną

Wchodząc dzisiaj z polskiego adresu IP na główną stronę Google zobaczymy, że wyszukiwarka świętuje setną rocznicę urodzin Julii Child, genialnej kuchmistrzyni, autorki bestsellerowych książek popularyzujących kuchnię, zwłaszcza francuską, oraz gwiazdy telewizyjnych programów kulinarnych.

Znam kilka osób przekonanych, że Warszawa jest tak malutka, że nie pomieści jednego dnia obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i koncertu amerykańskiej gwiazdy muzyki popularnej. Poprzednim razem, gdy te same osoby protestowały przeciwko koncertowi Madonny, był właśnie 15 sierpnia, dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Na koncert amerykańskiej gwiazdy poszło wówczas trzy razy więcej osób, niż dzisiaj na odpustową mszę pod jasnogórskim szczytem, więc zagrożenie bluźnierstwem niektórzy traktowali bardzo realnie
Ciekawe, czy dla tych osób Google też dziś dopuścił się profanacji i podeptał to, co dla nas, Polaków, najcenniejsze?
Przy okazji, jeśli Madonna nadal będzie planowała swoje europejskie tournée pod koniec lata, a jednocześnie będzie się przejmować uczuciami naszych patriotycznych rodaków, następny jej koncert najprawdopodobniej obrazi prawdziwych Polaków zbieżnością z rocznicą wybuchu II wojny światowej. Kalendarz – nawet kalendarz Google – ma tylko 365 dni i jest bardzo, bardzo malutki. Dużo mniejszy, niż Warszawa.