Obcy wylądowali w Czyżynach. Na szczęście Kraków jest bardzo gościnny, a statek obcych ma kształt wyjątkowo opływowy i osiadł płasko tam, gdzie trzeba. Gdyby był wyższy, zasłaniałby nam widok na Tatry, a tak to nie mogę się wręcz doczekać, by sfotografować kosmiczny pojazd z górami w tle. Tatry widoczne są z szóstego piętra bardzo wyraźnie, ale tylko kilka razy w roku.
1972 – część trzecia
Piosenka w moim wieku, teledysk z moich czasów licealnych. Ktoś w 1989 roku uznał za stosowne stworzyć teledysk do kultowego nagrania sprzed lat, tak jak ja na piosenkach takich jak ta, na Bobie Dylanie, The Doors, Pink Floyd i innych uczyłem się angielskiego, jeszcze nieświadom faktu, że będzie to mój chleb powszedni i mój sposób na życie. Jedenaście lat po tym teledysku Madonna nagrywa swój cover, American Pie znowu trafia na listy przebojów.
Tak właśnie powinno być. Nowe przegląda się w starym i uczy się od niego. Jest lepsze, mądrzejsze i głębsze. Stare patrzy pobłażliwie i życzliwie się uśmiecha. Też czegoś się uczy. A nie odwraca się tyłem, obrażone, zamyka się w sobie i porasta chaszczami.
Carpe diem
Przywykłem już jakoś do pogrzebów uczniów i byłych uczniów, do informacji o śmierci osób, które siedziały kiedyś w ławce skazane na moje humory i humorki, narażone na bycie przeze mnie pytanym, sprawdzanym, ocenianym… Paradoksalnie, nie zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, że sam jestem śmiertelny i że kiedyś mnie też zabraknie. Usunąłem konta na Naszej Klasie i Facebooku, mam sporadyczny kontakt z paroma osobami z klasy z liceum, a tu nagle dowiaduję się, że jeden z moich kolegów z klasy nie żyje. Dziwnie się poczułem, chociaż przecież to kiedyś musiało przyjść. Nasza wychowawczyni zmarła trzy lata temu i – chociaż wstyd się może przyznać – dowiedziałem się o jej śmierci wiele miesięcy po pogrzebie. Z Jarkiem widziałem się ostatnio siedem lat temu, nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów, ale tamto spotkanie wypadło niezwykle naturalnie, jakby od matury nie dzieliły nas wszystkie te minione lata. Trochę się dziwnie czuję na myśl, że kolejnego takiego spotkania już nie będzie, chociaż nie mam pewności, że doszłoby do niego kiedykolwiek, gdyby Jarek nadal żył.
Podobnie poczułem się kilka miesięcy temu, gdy po dwóch dniach słuchania w mediach o bestialskim zamordowaniu małżeństwa z dzieckiem dowiedziałem się nagle, że ofiary były moimi krewnymi. Tym dziwniej musiała to przyjąć kuzynka mojej mamy, która na kilka dni przed tą zbrodnią była ich odwiedzić, obejrzeć film z wesela, bawiła się z dzieckiem.
Śmierć krąży czasami bliżej, niż nam się wydaje. Trzeba korzystać z życia, póki się da. Nie będę dzisiaj sprawdzał egzaminów. Pójdę na piwo.
1972 – część druga
Podobno jednym z pierwszych wyrazów, jaki przeczytałem, była nazwa domu towarowego, której przyglądałem się stojąc z rodzicami na przystanku, a której ostatnia litera sprawiła mi pewną trudność. Była to nazwa „MERKURY”. Ciekawe, że mniej więcej w tym samym okresie – zupełnie przecież nie rozumiejąc słów – śpiewałem w autobusach i tramwajach piosenki po angielsku. Wśród nich przede wszystkim Billa Withersa, a może i Roberta Johna…
Wiktor nie umie jeszcze czytać literek, ale parę tygodni temu wprawił mnie w osłupienie. Przeglądaliśmy książeczkę, w której najbardziej – na jednym z obrazków – podobał mu się kotek. Nagle pobiegł do półki, przyniósł inną książeczkę, przewertował kartki i pokazał mi, że tam również jest ilustracja z kotkiem. Myślałem, że z radości zaśpiewam niczym Robert John w drugiej z poniższych piosenek… 🙂
Ten wpis to druga część moich muzycznych rekolekcji adwentowych, których pierwszy odcinek można znaleźć tutaj:
1972 – Michael Jackson, Ben
1972 – adwentowych wspominek część pierwsza
W ubiegłoroczne święta zrobiliśmy sobie muzyczne wspomnienia piosenek, które były przebojami w wyjątkowych dla nas latach. Ta jest równie stara, jak ja. Ten mały chłopczyk, który śpiewał ją na rozdaniu Oscarów rok później, już nie żyje.
Rozejrzyjcie się wokół siebie, a zobaczycie dzieci, o których przyszłości też niczego w tej chwili nie możecie powiedzieć. W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewacie się po nich tego, co kiedyś osiągną, tak jak Charlton Heston nie przypuszczał pewnie, że Michael Jackson przeżyje jego samego tylko o rok, zaś swoją sławą co najmniej mu dorówna, o ile go nie przerośnie.
Ben, the two of us need look no more
We both found what we were looking for
With a friend to call my own
I’ll never be alone
And you my friend will see
You’ve got a friend in me
Ben, you’re always running here and there
You feel you’re not wanted anywhere
If you ever look behind
And don’t like what you find
There’s something you should know
You’ve got a place to go
I used to say „I” and „me”
Now it’s „us”, now it’s „we”
Ben, most people would turn you away
I don’t listen to a word they say
They don’t see you as I do
I wish they would try to
I’m sure they’d think again
If they had a friend like Ben
Cztery pory roku
Wiadomo, chciałoby się może, żeby zawsze była wiosna, żeby wszystko się budziło, zaczynało, rozwijało, by w powietrzu unosiły się aromaty pobudzające do optymizmu. Ale tak nie jest i być nie może. Przychodzi lato, jesień, a w końcu także i to, co przyjść musiało. Zima.
Na szczęście zima nie jest wieczna, a w świetle wielkiego niczym oczy dziecka żółtawego księżyca znajdzie się zawsze ktoś, na kogo można liczyć. Ktoś, kto pomoże łopatą odrzucić śnieg, posypać oblodzoną drogę, albo – ze śpiewem na ustach – topić Marzannę.
Autodestrukcja
Nie dość, że po kolejnych aktualizacjach wiadomości ze skrzynki pocztowej na Yahoo! nie wyświetlają się w aplikacji na Androida (do czego zresztą z rozbrajającą szczerością twórcy aplikacji przyznają się na stronie z jej opisem w Google Play), a linki nawigacyjne pozwalające korzystać z poczty częściowo nie działają w interfejsie webowym na przeglądarkach Chrome, Opera i Firefox, to jeszcze od jakiegoś czasu jednym z najczęstszych maili w mojej skrzynce jest poniższy spam, ewidentnie próbujący wyłudzić ode mnie informacje. Dziwne, że sztandarowa usługa kultowej firmy w ramach udoskonaleń staje się coraz gorsza, a jej filtry przeciwspamowe nie radzą sobie z wiadomościami podszywającymi się pod ich własny serwer.
Obserwując rozwój internetu od połowy lat dziewięćdziesiątych nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Yahoo! było pionierem na bardzo wielu frontach, pomysłodawcą i prekursorem wielu usług i serwisów, ale z czasem ustępowało konkurencji i dawało się jej pokonać w swoich własnych, przez siebie wykreowanych dyscyplinach.
Takie czasy
Moja duma
Jak wiadomo, na końcu tęczy można znaleźć dzbanek złota. Wie o tym każde dziecko, które czytało lub któremu czytano bajki. To nie przeszkadzało niektórym uczestnikom świątecznych pochodów w stolicy podskakiwać rytmicznie wokół płonącej tęczy i rzucać wyrwanymi z chodnika kostkami bruku w strażaków próbujących ją ugasić. Euforyczny trans sprawił, że narodowcy łamali drzewka i niszczyli znaki drogowe, uznali także za stosowne podpalić znajdujące się na terenie ambasady Rosji w Warszawie budkę strażniczą i samochód. Ucierpiało także kilkadziesiąt samochodów przypadkowych mieszkańców stolicy i niejedna elewacja. Zaatakowano maczetami, pałkami, kamieniami i butelkami ośmioro dzieci w wieku od 3 do 14 lat.
Chuligańskie wybryki zdarzają się wszędzie i trudno nawet identyfikować je nierozerwalnie z taką czy inną orientacją polityczną, tak samo jak trudno uznać którąkolwiek orientację i jej zwolenników za wolne od tego rodzaju wynaturzeń. Ale od tego, co w moje imieniny wyprawiali niektórzy podekscytowani młodzieńcy na stołecznych ulicach o wiele bardziej przeraża mnie to, co kilka dni później elegancko ubrani panowie pod krawatem powtarzają w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych. Że ten dzień, te pochody i te zamieszki to był „wielki sukces”, że „udało się bardziej niż w minionych latach”, i że „te wydarzenia pokazują, że Polacy jeszcze się nie poddali”. Komu się nie poddali? Kogo nazwać przegranym w obliczu tego rzekomego sukcesu?
Tego dnia w godzinach popołudniowych patrzyłem, jak Przemek i Dominik uszczelniają i ocieplają na zimę drzwi warsztatu. Zrobiłem im herbaty, a oni zmienili mi opony na zimowe. W Święto Niepodległości warto nie włączać telewizora i nie jeździć do miasta. Z dala od pochodów i manifestacji można przekonać się na pierwszy rzut oka, że Polacy faktycznie się nie poddali i robią swoje. I wbrew idiotom palącym tęczę na Placu Zbawiciela znajdą pewnie kiedyś ten garnek złota. Z nich trzeba być dumnym, a nie z jakichś narwańców podskakujących z chorągiewkami.
Zwyciężył na całej linii
Gdy miałem dwadzieścia parę lat, świat polityki nie był dla mnie korytem pełnym przepychających się świń, gotowych po trupach dorwać się do łupu. Dzisiaj, dla wielu moich uczniów i studentów słowo polityk jest synonimem słowa złodziej, dla mnie dwadzieścia lat temu tak nie było, a zawdzięczam to przede wszystkim jednej osobie, będącej – nawiasem mówiąc – rówieśnikiem mojego ojca.
Gdy drukowałem przed obroną moją pierwszą pracę magisterską, (może niektórych czytelników to zdziwi, ale była to praca magisterska z historii, a jej tematem były stereotypy polityczne w okresie uchwalania Konstytucji III RP), poza zwyczajowymi podziękowaniami dla promotora, profesora Michała Śliwy, obecnego Rektora Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, zamieściłem na stronie tytułowej dedykację dla Tadeusza Mazowieckiego, bez którego autorytetu, spokoju i równowagi ducha pewnie nigdy nie sięgnąłbym po tak bardzo bieżący i kontrowersyjny temat pracy magisterskiej.
Dziś, w dniu pochówku doczesnych zwłok pierwszego premiera III Rzeczypospolitej, jest on dla mnie nadal zwycięzcą na całej linii, a wśród jego największych osiągnięć pozostanie na zawsze krytykowana przez oszołomów filozofia grubej kreski oraz niniejsze słowa, od których rozpoczyna się nasza ustawa zasadnicza:
W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna,
jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski,
wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponadtysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów,
gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym
oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot. Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali,
wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej.
W Katedrze Świętego Jana, podczas uroczystości pogrzebowych, obecni byli także ci, którzy z dorobkiem Tadeusza Mazowieckiego walczyli przez ostatnie lata. Niech ten pokłon, który oddali przed trumną Mazowieckiego, będzie trwały i ostateczny, i obym nigdy już na moim blogu nie musiał pisać o ich urojeniach, problemach osobistych i ambicjach, które pasują do zupełnie innej epoki, słusznie uważanej za minioną.
Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania.