Podczas niedawnych warsztatów metodycznych zauważyłem w Bibliotece Głównej Politechniki Krakowskiej półkę wolnych książek. Słyszałem już kiedyś o akcji „Uwolnij książkę”, ale nigdy dotąd nie zajrzałem na stronę Bookcrossing.pl.
Pomyślałem jednak, że – zamiast trzymać w suszarni czy piwnicy stare książki, które teraz noszę ze sobą na Kindlu i ich papierowe wersje zupełnie się na tych półkach i w szufladach marnują – przyłączę się do akcji. Postanowiłem też spróbować stworzyć nową półkę, ponieważ nieopodal mojego domu nie ma żadnego oficjalnego miejsca związanego z akcją.
Na pierwszy rzut postanowiłem dać wolność trzem „półkownikom”; tomikowi wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego wydanemu przed dwudziestu laty, zbiorowi esejów pod redakcją Leszka Balcerowaicza „Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów”, oraz wyważonej, ale kontrowersyjnej rozprawie z mitami pontyfikatu Jana Pawła II, „Chrystus bez karabinu” Artura Domosławskiego.
Zobaczę, czy to ma sens, ale – póki co – postanowiłem sobie co tydzień uwalniać jakąś książkę. Będę te książki wypuszczał na świeże powietrze. Oby wyfruwały w dal niczym ptaki przez okno.
Urodziny
Powinienem dzisiaj być zupełnie gdzie indziej, niż jestem. Wyszło nie tak, jak należy. Przepraszam.
Ale, jak mówi Małgosia, przyjedziecie i nadrobimy. Bardzo Wam dziękuję za to, że niektóre role się odwróciły w tym roku. I chociaż z naszej wspólnej imprezy zrobiły się trzy – w Andegawenii, Bawarii i Małopolsce (jaka ta Europa malutka, kto by to pomyślał), to jesteśmy dużo bardziej razem niż rok temu. W życiu już tak jest, nie jest łatwo. Wyboje są.
Przy okazji, najlepszego dla Margoli. Jej urodziny też dzisiaj są. Ciekawe, czy jeszcze tu zagląda.
Skradzione obrazy w kurii
Częstochowska kuria metropolitalna przechowuje obrazy skradzione podczas festiwalu ART.eria. Złodziej przyniósł te obrazy pod opiekę arcybiskupa, ponieważ rzekomo raniły one jego uczucia religijne, a więc ich ekspozycja w Alejach może być uznana za przestępstwo z osławionego artykułu 196 KK. Przedmiotowe obrazy to stworzone przez anonimowego artystę z Białegostoku memy, wykorzystujące znane dzieła sztuki malarskiej i polegające na dodaniu do nich dymków z komentarzami o charakterze mniej lub bardziej poważnym, chociaż zwykle dość aktualnym, trafnym i błyskotliwym, czego dobitnym przykładem jest choćby mem z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, zamieszczony na fanpage’u Sztucznych Fiołków. Wśród eksponatów zatrzymanych w kurii znalazły się: wizerunek Chrystusa z bizantyjskiej mozaiki uzupełniony napisem: „Proszę mnie łaskawie nie mieszać ani w swój fallocentryczny Honor, ani w swoją Ojczyznę”, obraz Jacopa Pontormo przedstawiający grupę kobiet z czasów rzymskich z naniesionym dialogiem: „- Mario, Polacy obwołali cię swoją królową! – Kto? – No właśnie miałam nadzieję, że chociaż ty to wiesz! – Trzeba sprawdzić w Wikipedii”, a także przerobione na kpiące memy obrazy Caravaggia i Gustave’a Caillebotte’a.
Księdzu arcybiskupowi Wacławowi Depo serdecznie gratuluję, że został metropolitą w mieście, w którym – mimo usilnych starań kościoła – jeszcze coś się dzieje i są jeszcze ludzie, którzy mają dystans do siebie i do rzeczywistości, i którzy potrafią krytycznie spojrzeć na to, co się wokół nich dzieje. W happeningu białostockiego artysty nie wszyscy dopatrzyli się od razu obrazoburczych treści i są wśród mieszkańców Częstochowy ludzie, którzy potrafią jeszcze ze zrozumieniem przeczytać do końca kilka czy kilkanaście słów.
Z przykrością patrzyłem w niedzielę na opustoszałe centrum Częstochowy, miasta, z którego wszyscy zdają się uciekać. Ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że Robert, Gosia, Marcin i ja nie mamy dokąd pójść na obiad i przy reprezentacyjnej ulicy miasta wszystko jest głucho zamknięte. Czuję zażenowanie wjeżdżając do miasta i widząc wszędzie przy trasie billboardy i reklamy największego na świecie pomnika Jana Pawła II, który z farsy papieskiej pomnikomanii w tym mieście zrobił już chyba prawdziwą tragedię. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że – tak jak niektórzy z klapkami na oczach patrzyli na memy Sztucznych Fiołków – tak samo niektórzy nie zrozumieli, że stojąca w II Alei inna pozostałość po festiwalu ART.eria to kpina z tego częstochowskiego rekordu Guinnessa (papież wysoki na 14 metrów) i powinna – jeśli trzymać się tej samej wypaczonej logiki – ranić ich uczucia religijne zupełnie jak te memy. Jak inaczej wyjaśnić, czemu ktoś zapala znicz przy najmniejszym na świecie (20 cm) pomniku Jana Pawła II? Na szczęście są też tacy, którzy rozumieją, że Częstochowie bardziej teraz są potrzebne węzeł drogowy nad Aleją Wojska Polskiego koło Tesco, korytarz północny i jego przedłużenie, czy centrum handlowe Ikea. I że te inwestycje są ważniejsze niż kolejne pomniki.
Hymn zakazany
Z blogu kolegi belfra dowiedziałem się o inicjatywie posłów jedynej słusznej partii, polegającej na zobowiązaniu wszystkich szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, by każdy dzień w szkole rozpoczynał się od uroczystego odśpiewania hymnu państwowego, oraz o decyzji Ministerstwa Edukacji Narodowej, które uznało, iż brak jest przesłanek merytorycznych do zobligowania szkół do takiej formy edukacji historycznej i patriotycznej. Tak kolega, jak i portal fronda.pl rwą włosy na głowie i dopatrują się w decyzji ministerstwa kolejnego przykładu na celową depolonizację naszej szkoły.
Przeczytałem uważnie, o co chodzi. Podobno „decyzją MEN zdumieni są wychowawcy, nauczyciele, historycy oraz członkowie organizacji kombatanckich i niepodległościowych.” Przypadkowo jestem i wychowawcą, i nauczycielem, i historykiem, jednak decyzja rządu zupełnie mnie nie zaskoczyła, jestem natomiast zdumiony tym, że komuś mógł przyjść do głowy pomysł, by wycierać sobie gębę „Mazurkiem Dąbrowskiego” i robić sobie farsę w postaci sprowadzania go do jakiegoś cyklicznego bezmyślnego ceremoniału rozpoczynającego każdy dzień w szkole. Na taki pomysł mógł wpaść tylko ktoś, kto szkołę widuje jedynie z daleka, z ósmego piętra swojego wieżowca, przesłoniętą parkiem i kilkoma blokami, i kto w dodatku wyobraża sobie, że szkoła jest tubą propagandową i nie ma do spełnienia żadnych innych funkcji poza przyklaskiwaniem pomysłom polityków. Nie wspominając już o takich drobiazgach jak fakt, że klasy potrafią zaczynać lekcje o różnej porze, a zdarza się nadal, że szkoły pracują na zmiany – często na siebie nachodzące.
Już widzę, jak zastanawiamy się nad powagą obligatoryjnego hymnu w sytuacji, w której ktoś spóźnia się na lekcję, bo nie dokończył papierosa, musiał dać popis palenia gumy na parkingu szkolnym, nie zdążył zjeść kebaba albo miał inny, mniej lub bardziej poważny powód, by nie stawić się punktualnie na rozpoczęcie lekcji. Jeszcze mi w zmaganiach z tymi patologiami hymn państwowy potrzebny…
Ale prawdziwym majstersztykiem jest akcja propagandowa mająca przekonać Polaków, że tą decyzją rząd zakazuje śpiewania hymnu w szkołach. Cóż to za gimnastyka logiczna, by z odmowy wprowadzenia obowiązku rozpoczynania dnia od śpiewania hymnu zrobić akt depolonizacji i przedstawiać ją jako formę zakazywania używania hymnu! Tak jakby hymnu nie śpiewano podczas szkolnych uroczystości, w momentach ku temu stosownych i naprawdę podniosłych. Cóż, może właśnie o taki zamęt w głowach chodziło. Bo przecież chyba nikt tak naprawdę nie wyobrażał sobie, że inicjatywa obowiązkowego zbiorowego śpiewania hymnu przez wszystkich uczniów codziennie rano ma jakiś sens.
Działania pozorowane
Mój kolega z blogosfery, Dariusz Chętkowski, pisze właśnie o działaniach pozorowanych w edukacji. Nie wchodząc w dyskusje o tak podniosłych sprawach, jak mój zacny kolega, chciałbym podzielić się refleksją na temat działań pozorowanych w zakresie bardzo przyziemnej, wydawałoby się jednoznacznej procedury, jak przyjmowanie usprawiedliwień od uczniów, którzy byli nieobecni w szkole.
Polityka wychowawców jest w tej kwestii zupełnie niespójna. Niektórzy bez pytania usprawiedliwiają ciągiem, jak leci, wszystkie nieobecności, o nic nie pytając. Przekłada się to oczywiście bardzo pozytywnie na statystyki i – pośrednio – na oceny ze sprawowania. Inni stosują konsekwentnie, do samej matury, wymóg składania pisemnych oświadczeń o przyczynie nieobecności podpisanych przez rodziców.
Wielokrotnie byłem świadkiem, jak uczniowie pisali – jeden drugiemu – lewe zwolnienia. W niektórych klasach są nawet etatowi pisacze zwolnień, potrafiący udawać różne charaktery pisma i niezwykle kreatywni w wymyślaniu powodów nieobecności. Gdy moi wychowankowie byli w pierwszej klasie, mieliśmy zasadę, że te oddane przez nich usprawiedliwienia zbieram i oddaję potem rodzicom. A mina niektórych rodziców oglądających wypisane przez siebie rzekomo zwolnienia jest, co tu owijać w bawełnę, bezcenna. Gdy stali się pełnoletni, próbowaliśmy znaleźć jakąś inną metodę, by ukrócić to „ściemnianie”. Przyjmowanie zwolnień tylko lekarskich, z policji czy sądu okazało się zupełnie nieżyciowe. Dyskusja o tym, czy kłamstwo o pogrzebie dziadka jest lepsze, niż prawda o tym, że dla kogoś suszenie tytoniu jest ważniejsze od siedzenia na kilku godzinach zastępstw czy innych bezużytecznych lekcji, też nie ma wielkiego sensu. Podobnie trudno od dorosłego ucznia, który na dojazd do szkoły musi sobie sam zapracować, wymagać, by podczas organizowanego przez szkołę z funduszy unijnych kursu spawania czy obsługi wózka widłowego zrezygnował z pracy i siedział w szkole od ósmej rano do wieczora.
Fikcję można oczywiście tworzyć, ze szkodą dla środowiska naturalnego i z pożytkiem dla kabareciarzy. Można na przykład dostać takie usprawiedliwienie, w którymś czyjaś „mama” uprzejmie prosi o to, żeby ją samą zwolnić na „wyjazd do Krakowa”. Tak jak „mama Łukasza” na załączonym obrazku. Tyle, że – zamiast szarpać się i szargać nerwy nad kwadraturą koła (która, jak wiadomo, jest niemożliwa) – lepiej od czasu do czasu coś, w granicach rozsądku, usprawiedliwić, a ewidentne ucieczki traktować jak ucieczki i nie dyskutować o nich w nieskończoność. Ja mogę czasem przymknąć oko na to, że ktoś miał kaca, ale gdy się uciekło całą klasą i pojechało „na wiadrę”, to może lepiej nie opowiadać o tym, jak to się zostało zmuszonym i „wyniesionym” ze szkoły przez kolegów. Miejmy wzajemnie szacunek dla swojego intelektu…
Epitafium
Pamiętam, że – jako licealista – byłem dziwakiem, który słucha muzyki o pokolenie wstecz (nie żebym nie miał innych oznak dziwactwa). Na przykład takie King Crimson. Nie wspominając o Pink Floyd, The Doors, Uriah Heep i innych. To nawet za moich czasów było muzeum.
Teraz bywa, że koledzy z pracy mają mi za złe, że mam jakichś znajomych w kapturach o pokolenie do przodu. Także tych, dla których mój rówieśnik – Eminem – jest już dziadkiem z minionej epoki. Albo że ci znajomi utrzymują ze mną kontakt, chociaż dawno powinni już o mnie zapomnieć, bo przygotowywałem ich do matury cztery czy pięć lat temu.
No cóż. Zawsze interesowała mnie temporalistyka. Ciekawe, że – chociaż przeszukałem pół internetu – nie znalazłem nazwiska autora książki, która była moją biblią lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, i z której słowa „temporalistyka” się nauczyłem, a potem oszałamiałem nim swoich nauczycieli i egzaminatorów. Napisałem jakieś wypracowanie w klasie maturalnej z użyciem tego słowa, za co dostałem ocenę celującą. A potem – to były czasy, gdy maturę oceniało się w szkole – celujący z polskiego za pracę, która była zupełnie nie na temat, gdy tak teraz o tym pomyślę i patrząc na to według dzisiejszych, zobiektywizowanych standardów.
Tej książki pewnie już nigdy nie znajdę, chociaż czytałem ją w liceum kilkakrotnie. Znałem ją prawie na pamięć. Dziś jestem już dziadkiem. Mój wnuk bawi się jak szalony w pokoju, w którym stoją meble z półkami, a jedna z tych półek do złudzenia przypomina półkę, na której spoczywała niegdyś powieść z terminem „temporalistyka” na okładce. Tylko że to już nie jest ten sam pokój, na półkach nie ma już tamtych książek, ani nie sposób ustalić, gdzie wylądowała tamta biblioteczka. Nie pamiętam, jak nazywał się autor tej książki, choć zmienił moje życie bardziej niż Jezus Chrystus czy Mahomet.
Nieważne. Na YouTubie jest nadal King Crimson, ja patrzę nadal na Ziemię z jej orbity i dziwię się, że rozumiem słowa tej piosenki, chociaż wcale nie mają większego sensu niż słowa piosenek, przy których tańczą dzisiaj gimnazjaliści. A dwadzieścia lat temu, nie wiedzieć czemu, wydawała się nieść tak głębokie przesłanie…
Wiktor ma rok i cztery miesiące. W jego mowie występują już rozmaite samogłoski i coraz więcej spółgłosek. Mowa Wiktora jest – tak czy inaczej – mądrzejsza od mojej. Przynajmniej w niektórych przypadkach. Nie mogę się już doczekać, żeby zaczął używać języka polskiego w takim zakresie, bym ja mógł już całkiem zamilknąć. Ale ten dzień przyjdzie, przyjdzie wkrótce, i przyjmę go z pokorą. Tej samej pokory życzę mojemu przyjacielowi, Leszkowi, z okazji narodzin jego syna, Adama.
Warsztaty 2013
Dzisiaj w Bibliotece Głównej Politechniki Krakowskiej zaprezentowaliśmy z moją koleżanką, Iwoną, metody i efekty naszej pracy ze studentami. Nasze prezentacje stanowiły część warsztatów metodycznych, zorganizowanych przez Studium Praktycznej Nauki Języków Obcych.
Atmosfera imprezy była znakomita, merytorycznie i organizacyjnie wszyscy stanęli na wysokości zadania. Jedynym problemem było chyba to, że nie dało się być jednocześnie wszędzie i nie sposób było wybierać jednej oferty spośród kilku równolegle dostępnych. Na zajęcia moich koleżanek Agnieszki, Eli i Zuzanny nie sposób się było dostać, a jako prowadzący zajęcia o godzinie 10:30 nie mogę sobie wybaczyć, że nie mogłem być obecny na zajęciach niektórych innych koleżanek, w szczególności powszechnie ubóstwianej za rewelacyjne blond włosy Basi.
Goście Iwony wychodzili z zajęć z autografem autorki w skrypcie dostępnym u Pani Zosi i w sklepie internetowym Studium.
Uczestnicy warsztatu prowadzonego przeze mnie otrzymali na pamiątkę po tych zajęciach płytkę, przygotowaną przez moich studentów, a zawierającą wybrane produkty studenckiej mordęgi z ostatnich kilku lat. Jeśli jesteś osobą odrobinę kumatą komputerowo, a niezwykle żałujesz swojej absencji na moim warsztacie, na pewno dasz radę wypalić sobie swoją własną kopię płyty z tegoż to obrazu.
Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim studentom, których wkład w tę płytę jest naprawdę nieoceniony. Andrzejowi i Sławkowi, których matematyczna baza jest absolutnym hitem tej płyty. Gościom z Wrocławia, Gdańska, Warszawy i z Akademii Górniczo – Hutniczej. Karolowi i Wojtkowi, którzy spięli to wszystko w całość. Przemkowi i Małgosi, którzy opiekowali się Zuzią na czas warsztatów. Iwonie, za wsparcie – pod każdym względem.
Promocja na wesele
Jutro wyjątkowo uroczysty dzień i wielkie święto. A jako że dopatrzyłem się, iż mogę w księgarni Amazon zarządzać promocjami i udostępniać opublikowane przez siebie tytuły za darmo w ograniczoną liczbę dni, postanowiłem – nie tylko dla Róży – zrobić to właśnie jutro.
Na Amazonie od niedawna dostępne są dwa zbiory moich wierszy z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia: Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis. Oba będzie można pobrać za darmo jutro, 7 września 2013 czasu kalifornijskiego (tych ostatnich ustawień, dotyczących strefy czasowej, chyba nie da się zmienić, a przynajmniej nie dopatrzyłem się tego w panelu księgarni).
Do czytania potrzebny jest czytnik Kindle albo aplikacja Kindle na telefon lub tablet z systemem Android.
Przy okazji – wierzcie albo nie, ale to jest jedyny sposób, żebym sam zdobył darmowe egzemplarze tego grafomaństwa na własny czytnik.
Zuzanka
No proszę, myślałem, że tylko dyktatorzy doczekują się uznania w postaci pomników, placów i ulic za życia. A tu okazuje się, że nawet moja poczciwa suka znalazła uznanie u mieszkańców Podzamcza, o którym kiedyś już zresztą pisałem. W imieniu Zuzanny serdecznie dziękuję i zapewniam, że zasłużyła sobie na ten zaszczyt.
Dystans lodziarek
Zaczyna się rok szkolny. Większość rodziców i uczniów o tym nie wie, ale nauczyciele w tym tygodniu już są w pracy. Egzaminy poprawkowe, matura sierpniowa, konferencje…
Na początek roku szkolnego wszystkim moim koleżankom i kolegom nauczycielom (tym, których jeszcze nie zwolniono, bo ponoć w tym miesiącu traci w Polsce pracę 11 tysięcy nauczycieli) życzę dystansu do siebie i swojego zawodu. Żebyście nie pomylili nauczycielskiej misji z urzędniczym autorytetem pod ochroną prawa.
Niezłą lekcję pokory i dystansu do swojej osoby i zawodu dają nam dziewczyny sprzedające lody nad Soliną i wystawiony przez nie słoik na napiwki „dla dobrych lodziarek”. Nie, nie namawiam do korupcji. Namawiam do pielęgnowania poczucia humoru, unikania nadęcia i przesady, a przede wszystkim uśmiechu, radości i optymizmu. Bierzcie przykład z dobrych lodziarek znad Soliny.