Intensywna terapia

My młodzi, których Jan Paweł II nazywał nadzieją świata, potrzebujemy wsparcia, by tych nadziei nie zawieść. Choć czasem jesteśmy przekorni, dziękujemy Panu Ministrowi, że troszczy się o nas i robi dużo, byśmy czuli się w szkole bezpiecznie. Życzymy mocy i wiary w nas – wyrecytowała uczennica łódzkiego gimnazjum na Gali Strojów Szkolnych zorganizowanej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w łódzkiej hali Expo tuż po wręczeniu wicepremierowi i ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi kwiatów przez delegację uczniów łódzkich szkół.

Jeśli ktoś czytając tego newsa w Gazecie Wyborczej nie umarł, a jedynie doznał palpitacji serca, to polecam się uspokoić i przypomnieć sobie, jak skończyły pomniki historycznych postaci, do których zwracano się tymi samymi albo bardzo podobnymi słowami. A teraz głęboki wdech, zamykamy oczy i…




Oby nasi uczniowie nigdy nie dziękowali nam słowami wiernego poddanego czytanymi z kartki.

Szkoła – w poszukiwaniu definicji

Staramy się jak możemy spełniać oczekiwania ministerstwa i w naszej szkole zajmujemy się już prawie wyłącznie wychowaniem patriotycznym i religijnym, a także przeciwdziałaniem przemocy. Dzisiaj mieliśmy na przykład zamiast lekcji imprezę ku czci powstańców styczniowych w oddalonym o dwadzieścia kilometrów od szkoły pięknym szczerym polu na skraju lasu. Nasi uczniowie dowiedzieli się na tej imprezie bardzo dużo ciekawych rzeczy. Na przykład panowie z maturalnej klasy Technikum Mechanizacji Rolnictwa powiedzieli mi, że powstanie styczniowe to było takie coś, że „tłukli się tu jacyś ludzie i to było jeszcze przed drugą wojną światową”. Podobno ci staruszkowie, co stali z przodu po prawej stronie, to byli właśnie weterani pamiętający czasy powstania styczniowego (mamy rok 2007, jakby ktoś to czytał po latach). Ta pani co się podpierała balkonikiem to ponoć była wdowa po tym Langiewiczu czy jak on tam się nazywał.
Ta wyjazdowa akademia rozpoczęła się hymnem państwowym i odbyła bez żadnych ekscesów, ponieważ piwo skończyło się w okolicznych sklepach na pół godziny przed początkiem imprezy. Co zaradniejsi uczniowie, którzy przyjechali na imprezę własnymi samochodami, natychmiast się rozjechali w cztery strony świata i tyle ich było widać. Wiadomo przecież, że taki samochód mieści zazwyczaj pięć osób, z czego przynajmniej cztery czują się pasażerami uprawnionymi do spożywania wszelkiego rodzaju płynów. Ci mniej zaradni zostali i zadowolili się bigosem ze szkolnej wyjazdowej stołówki (wegetarianie mieli kanapki).
Większość moich obecnych obowiązków służbowych to lekcje w klasach maturalnych, z czego sporą część notorycznie przeznaczamy na wychowanie w duchu zgodnym z wytycznymi ministerstwa oświaty. W ubiegłym tygodniu w poniedziałek pojechaliśmy na pielgrzymkę maturzystów do Częstochowy – na oko jedna trzecia licealistów i uczniów technikum z naszej diecezji zmieściła się w bazylice na Jasnej Górze, pozostałe dwie trzecie czmychnęły czym prędzej na Rynek Wieluński do knajpy. Kto miał szczęście, poszedł w dobrą stronę i dotarł w Trzecią i Drugą Aleję, gdzie knajp jest trochę więcej.

Mnie udało się zmusić kilku panów z Technikum Mechanicznego do tego, by – skoro już naprawdę nie chcą uczestniczyć w drodze krzyżowej (bo głodni byli zwyczajnie) – obejść przynajmniej jasnogórskie wały i sfotografować się na tle armaty.

Potem odwiedziliśmy na chwilę mojego Tatę, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest zamieszkałym tuż pod Jasną Górą absolwentem mechanika z lat czterdziestych ubiegłego stulecia i który opowiedział moim uczniom, jak to z narażeniem własnego i kolegów z wojska życia uczył się angielskiego w pierwszych latach Polski Ludowej.

We wtorek fakultet przepadł, ponieważ mieliśmy spotkanie z tak zwaną „trójką Giertycha”, jutro przepadnie, ponieważ mamy specjalną, nadzwyczajną radę pedagogiczną mającą uchwalić tak zwany program naprawczy (tak jakby nasza szkoła nie radziła sobie dotąd z niczym i wszystko trzeba teraz będzie naprawiać). Dzisiaj nasi uczniowie oddali się modlitwie i wychowaniu patriotycznemu, więc niektórym maturzystom przepadły kolejne godziny angielskiego (nie wiedzieć czemu niektórzy mają je ochotę odrobić przychodząc do szkoły w godzinach pozalekcyjnych i nie wiedzieć czemu mam zamiar się z nimi w tych godzinach spotkać – jacyś idealiści chyba jesteśmy albo co). W najbliższy piątek przepadnie pięć kolejnych godzin w klasach maturalnych, ponieważ z trzecią klasą liceum ogólnokształcącego pojadę oglądać kuźnię w podkrakowskiej gminie Igołomia – Wawrzeńczyce, w której to Artur Grottger namalował słynną scenę kucia kos przez powstańców styczniowych.

Robimy, co możemy, by w naszej młodzieży tego ducha patriotyzmu wykrzesać. Nie wiedzieć czemu, najlepsza uczennica w mojej klasie powiedziała mi przed wycieczką do Częstochowy, że szkoda jej dnia i woli zostać w domu i się trochę pouczyć do matury. Nie wiedzieć czemu, najlepszy uczeń w mechaniku powiedział swoim kolegom, że ma robotę w polu i zamiast zajmować się pierdołami, woli dzisiaj coś w domu zrobić. Nie wiedzieć czemu, moi wychowankowie w trzeciej klasie ogólniaka woleli dzisiaj iść do lekarza (powiedziałem, że będę honorował wyłącznie zwolnienia lekarskie), niż przyjechać na bigos ku czci powstańców styczniowych z 1863 roku (przyjechało go jeść osiem osób).
Gdy rozesłałem wczoraj uczniom przez internet mapę z trasą dojazdu na dzisiejszą uroczystość i poinformowałem o surowych warunkach usprawiedliwiania nieobecności, kilka osób spytało mnie, czy nam nauczycielom to już całkiem odjebało i czy naprawdę nie wiemy, do czego służy szkoła. Dzisiaj podczas uroczystości uczeń ostatniej klasy, Marcin, pochwalił w rozmowie ze mną swoich nieobecnych kolegów mówiąc, że nie rozumie po kiego (tu był brzydki wyraz) tu przyjechał, skoro za niespełna dwa miesiące jest matura.
A przecież my działamy zgodnie z duchem tego, czego oczekuje od nas ministerstwo. Zastanawiam się nad tym, co to jest ta szkoła i do czego służy. Może jeden z tych moich uczniów niezainteresowanych dzisiejszą imprezą kiedyś nam to przypomni. Jako przyszły minister oświaty. Może. Aczkolwiek wątpliwe to bardzo. Żaden z nich nie należy do żadnej organizacji nacjonalistycznej.
Niestety, w przeciwieństwie do tekstu Ireny Dzierzgowskiej z Monitora Edukacji, powyższa relacja ze szkolnego święta nie ma satyrycznego charakteru i jest oparta na wydarzeniach autentycznych. Natomiast poniższe zdjęcia zostały oczywiście wykonane nie podczas pielgrzymki maturzystów, nie przez naszych uczniów i nie na Jasnej Górze ani w drodze na nią. Poniższe zdjęcia są oczywiście całkowicie nieautentyczne, totalny fotomontaż. Naszym uczniom podczas uroczystości patriotycznych i religijnych piwo i panny w ogóle nie są w głowie.

Hymn dobry na wszystko

Załóżmy, że pracuję w maturalnej klasie męskiego technikum, że klasa jest słaba i frekwencja niska. Większość uczniów przyniosła ze sobą przy rekrutacji do technikum od kilkunastu do kilkudziesięciu punktów z obu części egzaminu gimnazjalnego w sumie. Praca w takiej klasie, aczkolwiek nie pozbawiona chwil dających satysfakcję, na co dzień jest żmudna i nie przynosi wielkich efektów. Załóżmy, że w karnawale niektórzy trafiają w poniedziałek do szkoły prosto z dyskoteki. Załóżmy, że frekwencja na siódmej godzinie lekcyjnej była niedawno bliska zeru, ponieważ jeden z uczniów miał dwudzieste urodziny i panowie zdecydowali się na konsumpcję alkoholu zamiast na wielogodzinne siedzenie w szkole. Załóżmy, że jest w tej klasie uczeń, który ma na imię Marcin i od niedawna mimo całkowitego braku talentu językowego robi wszystko co może, by jednak się nauczyć angielskiego w stopniu wystarczającym do zdania egzaminu maturalnego. Załóżmy, że Marcin od kilku dni nie chodzi do szkoły, ponieważ „zasiał pannę” i tak się „poszturchał” z ojcem, kiedy ten się o tym dowiedział, że ma poważnie uszkodzoną symetrię twarzy.
Pocieszające w tym wszystkim jest to, że nie muszę się wcale martwić, jak ten teoretyczny Marcin poradzi sobie ze zdaniem matury albo czy sprosta wyzwaniom ojcostwa. Otuchy dodaje mi wsparcie mądrych i szlachetnych ludzi kierujących resortem edukacji, którzy znając doskonale problemy polskiej szkoły i uczącej się w niej młodzieży, służą nam – uczniom i nauczycielom – radą. Jakże mógłbym się przejmować tymi wyimaginowanymi sprawami na głowie Marcina mając w ręku przywracające właściwą hierarchię wartości pismo z Ministerstwa Edukacji Narodowej, w którym to można przeczytać, co jest naprawdę istotną i palącą sprawą do załatwienia. Pilnym zadaniem jest spowodowanie, aby uczniowie opanowali na pamięć kilka zwrotek tekstu hymnu państwowego i wykonywali go na żywo przy każdej szkolnej uroczystości. Dzięki temu pismu odetchnąłem z ulgą i zrozumiałem, że „Mazurek Dąbrowskiego” będzie lepszym łącznikiem między dawnymi a młodszymi laty niż nowo poczęte hipotetyczne dziecko hipotetycznego Marcina. Zjednoczenie się wokół dobra ojczyzny jest wartością, dla której warto bezwzględnie poświęcić te ostatnie kilka godzin, jakie jeszcze pewnie uda się Marcinowi być na lekcjach do końca roku szkolnego w przerwach między różnymi akademiami, rekolekcjami i kupowaniem wyprawki. A poza tym pozwoli to na spełnienie autentycznej, osobistej potrzeby uczniowskich i nauczycielskich serc.
Recepta na rozwiązanie problemów polskiej szkoły okazuje się taka prosta. Aż wstyd, że trzeba było ministra, żeby nam uświadomił, co polską szkołę naprawdę boli i jak wyzwolić w nauczycielach poczucie dumy i godności. Jak dobrze, że do ministerstwa trafili wreszcie ludzie, którzy mają prawdziwe rozeznanie w sprawach szkolnictwa i kontakt z rzeczywistością szkolną i pozaszkolną młodzieży.

Ekshibicjonizm moralny

Londyńska stewardessa sądzi się z British Airways o to, że przełożeni nie pozwalają jej na noszenie krzyżyka na wierzchu stroju służbowego, a może użyjmy dobitniejszego słowa, na wierzchu służbowego munduru.
Stewardessa uważa, że w wielokulturowym społeczeństwie, w firmie obsługującej przedstawicieli różnych kultur, narodów i wyznań z całego świata, nikogo nie powinno razić to, że utożsamia się ona z katolicyzmem.
Zastanawiam się czasem, na ile to charakterystyczne raczej dla nastolatków obwieszanie się symbolami wyznawanych poglądów i ostentacyjne obnoszenie się z nimi ma u dorosłego człowieka pokrycie w dojrzałej i konsekwentnej wierności tym ideałom. I czy wiara w te ideały jest wprost proporcjonalna do wielkości noszonych symboli i intensywności ich eksponowania.
Nadzorowałem niedawno przebieg matury próbnej w grupie moich mechaników. Egzamin odbywał się w sali, w której nigdy nie bywam. Moją uwagę oraz uwagę kolegi wuefisty, który ze mną ich pilnował, przykuł natychmiast monstrualnych rozmiarów krzyż wiszący nad tablicą. Krzyż miał około 80 centymetrów wysokości, sama figura Chrystusa na tym krzyżu była chyba dwukrotnie wyższa niż orzeł na wiszącym pod krzyżem godle państwowym.
Poczułem się dziwnie i odetchnąłem z ulgą, że siedzimy tam akurat w takim gronie, w jakim siedzimy. W jednej z klas zwrócono mi kiedyś uwagę, gdy do jednej z uczennic powiedziałem „Bóg zapłać!”. Było mi wówczas bardzo głupio, tym bardziej, że generalnie zgadzam się z uczniami i uczennicami uważającymi, że w wielu szkołach trafiają się nauczyciele, którzy indoktrynują ich religijnie tak samo, jak dziesiątki lat temu indoktrynowano socjalistycznie ich rodziców czy dziadków.
W Poznaniu odbył się niedawno Marsz Równości, w którym organizacje homoseksualne starały się zademonstrować swoje przywiązanie do ideałów tolerancji, wolności i demokracji poprzez postawienie znaku równości między swoimi rzekomymi prześladowaniami a prześladowaniami politycznymi z zamierzchłej historii Wielkopolski, wykorzystując cudzą symbolikę do przedstawiania swoich racji. Tymczasem powiedzmy sobie szczerze: co wiemy o najbardziej znanych działaczach ruchu gejowskiego i lesbijskiego w Polsce poza tym, że obnoszą się ze swoją przynależnością do mniejszości seksualnej? Czy wiemy, czym się interesują, co robią w czasie wolnym, albo czym się zajmują zawodowo? Czy da się polubić człowieka, o którym niczego się nie wie poza tym, że jest homoseksualistą?
Zasadniczo nie mam nic przeciwko temu, by ktoś obwieszał siebie i swoją własność dowolnymi znakami, symbolami czy napisami, dopóki będzie to zgodne z prawem i dopóki nie będzie to się działo z naruszeniem prywatności i wolności sumienia innych osób (eksponowanie symboli religijnych w szkole publicznej jest dla mnie takim naruszeniem). Jestem także zwolennikiem wolności zgromadzeń i wszelkiego rodzaju marszów, parad, pielgrzymek pieszych, pochodów i manifestacji, o ile zostaną dochowane wszystkie wymogi bezpieczeństwa w przypadku imprez o charakterze masowym i odpowiednie służby czuwać będą nad ograniczeniem stopnia uciążliwości tych imprez dla osób nie biorących w nich udziału.
Ten olbrzymi krucyfiks w klasie i działalność niektórych aktywistów gejowskich są dla mnie jednak w równym stopniu niesmaczne. Nie jestem pewien, czy ucząc spod takiego olbrzymiego krzyża umiałbym zadbać o komfort psychiczny uczniów, których ten symbol niepokoi. Wydaje mi się, że uniwersalne i piękne wartości chrześcijańskie mieszczą się w zupełności w sercu człowieka i nie ma potrzeby rozwieszać ich symboli na lewo i na prawo w miejscach, w których niekoniecznie będą uszanowane. Podobnie – działalność niektórych aktywistów ruchu homoseksualnego, którzy uzurpują sobie prawo do historycznych symboli narodowych, społecznych i religijnych, może przeciętnemu gejowi czy lesbijce bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
Wspomniana przeze mnie na początku stewardessa zakładając mundur zobowiązuje się jednakowo obsługiwać wszystkich możliwych klientów British Airways. Większości z nich, tak jak moim panom mechanikom, będzie zapewne obojętne, czy i jakiej wielkości krucyfiks wisieć będzie na jej szyi. Niektórzy muzułmanie czy Żydzi pewnie tego krucyfiksu nie zauważą. Ale czy krzyż ukryty pod mundurem naprawdę oznaczałby jednoznacznie mniejszą więź z Chrystusem w pracy? Czy bez tego krzyża naprawdę trudniej byłoby jej kochać Chrystusa?
Mam wrażenie, że zdarzają się przypadki, w których przywiązanie do ostentacyjnie okazywanych idei bywa równie powierzchowne, jak powierzchowne jest założenie, że pewien program zalecany przez Ministerstwo Edukacji ochroni komputery w szkołach przed niepożądanymi treściami. Wśród stron blokowanych przez ten program jest, na przykład, witryna poświęcona wczesnej historii muzyki rockowej, a jedynym powodem jej zablokowania wydaje się być informacja, iż bluesmani od dziesiątków lat używali wyrazów rock i roll nawiązując w tekstach piosenek do stosunków płciowych.
W szkołach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pełno było nauczycieli z powołaniem, którzy robili dobrą robotę niezależnie od ustroju politycznego państwa. Z kolei to, że w klasach, w których indoktrynowano dzieciaki w tamtych czasach, powieszono krzyże, niekoniecznie sprawiło, że ta dobra robota zagościła wszędzie.
Nie broniąc nikomu prawa do ekspresji, cenię sobie raczej głęboko przeżywane i świadome przekonania, poglądy i opinie, niż powierzchowne stwarzanie pozorów. Obawiałbym się też bardzo, że tak jak stosowanie wspomnianego programu może w jakiejś szkole uśpić czujność nauczycieli, tak obnoszenie się z symbolami na zewnątrz może ułatwić nam zapomnienie o faktycznej wierności ideom, które one reprezentują.

Wieża Babel


11 milionów złotych rocznie, sto etatów. Tyle ma kosztować skarb państwa powołanie Narodowego Instytutu Wychowania, który będzie niezależny od ministerstwa i rządu, ale finansowany z budżetu. Jest on odpowiedzią na potrzebę uporania się z rzekomym kryzysem wychowania i upadkiem wartości. Jak mówi wiceminister edukacji: „Szkoła wobec tego kryzysu jest bezradna. Musimy na nowo nauczyć młodzież, czym jest dobro, prawda i piękno. Przypomnieć, czym jest patriotyzm, postawa obywatelska, poświęcenie dla dobra ogółu.”
Instytut ma czuwać nad tym, by uczelnie przygotowywały przyszłych nauczycieli do roli wychowawcy i „do wychowywania młodzieży w kulcie wartości i ku wartościom”. Wartościom oczywiście chrześcijańskim, bo przed nastaniem chrześcijaństwa nie narodziło się na naszej planecie nic cywilizowanego. Tak samo jak nic cywilizowanego nie dzieje się w niechrześcijańskiej części świata naszej ery.
W jednym z odcinków kultowego serialu South Park pod wpływem powszechnej mody i euforii, zachęceni poradami dietetyków, lekarzy, całego sztabu specjalistów, wszyscy obywatele zaczynają się odżywiać wkładając sobie jedzenie do odbytu i wydalając przez usta. Coś, co zapoczątkował Cartman, najgłupsza i najwredniejsza postać spośród głównych bohaterów serialu, przyjmuje się powszechnie. Ale South Park, jakkolwiek szokujący i prowokujący, jest serialem niezwykle mądrym i każdy kolejny odcinek prowokuje nie tylko nasz zmysł smaku i burzy przyzwyczajenie do stereotypów, ale pobudza także do myślenia. Każdy odcinek, także ten, kończy się morałem.
Twórcy South Parku wiedzą, że człowiek, chociaż popełnia błędy, na dłuższą metę myśli jednak racjonalnie. A na błędach się uczy.
Nie wydaje mi się, żeby trzeba było budować dziesiątki instytucji, które wyrosną do nieba i pochłoną miliony, a nic mądrego z tych instytucji się nie wyłoni i nikt w tych współczesnych Wieżach Babel z nikim się nie dogada na żaden temat. A już na pewno nie da się narzucić prawdziwemu żywemu człowiekowi, a takim jest przecież każdy uczeń i każda uczennica, decyzji o tym, co jest dobre, a co złe. Człowiekowi trzeba pozwolić myśleć i poszukiwać wartości.
Nie wiem, co ma na celu nagonka na szkołę w ciągu ostatnich miesięcy, w której powtarza się ciągle o upadku wartości, o kryzysie wychowania, o potrzebie szybkiej interwencji w celu przywrócenia ładu. W szkole nie ma żadnego kryzysu wartości i wiele razy próbowałem o tym pisać. Kryzys wartości nastanie, jeśli zabronimy ich młodzieży poszukiwać i narzucimy im jakieś własne. A oni swoją drogą i tak będą szukać i odnajdywać te wartości, tyle że nasz autorytet znacznie ucierpi.
Uczniowie technikum próbują różnych rzeczy. Na przykład zastanawiają się, czy da się chodzić nie po podłodze, tylko po ścianach pod sufitem. I czy nie byłoby lepiej w ten sposób. Współczesna szkoła świetnie sobie radzi z rozwiązaniem tej kwestii, oni sami sobie z tym świetnie radzą. Myślę, że niepotrzebna im instytucja, która nauczy ich wszystkich chodzić po podłodze.
Trzeba mieć trochę zaufania do zdrowego rozsądku ludzi, którzy będą rządzić tym światem, gdy my będziemy grać w szachy w parku na emeryturze.

Tam musi być jakaś cywilizacja


Rozmawiam z Karolem, który zdał maturę i za miesiąc wyjeżdża studiować architekturę w Cardiff. Razem z nim na studia za granicę wyjeżdża większość jego klasy. Niedawno w Guardianie przeczytałem zwierzenia Anglika, któremu głupio się odzywać w londyńskim autobusie w Ealing, bo wszyscy mówią po polsku. Londyńscy twirlies.
Za kilka tygodni, gdy wrócę po wakacjach do pracy, odwiedzi mnie pewnie paru absolwentów, którzy jeżdżą w tej chwili tymi autobusami. A niektórzy mnie nie odwiedzą, bo dalej będą nimi jeździć. W ławkach będzie siedziało paru uczniów, którzy tymi autobusami jeżdżą…
Połowa moich znajomych i rodziny siedzi poza granicami Polski, niektórzy na stałe. Także Asia, wychowana przez moją ultrakatolicką kuzynkę, czytelniczkę Naszego Dziennika i słuchaczkę Radia Maryja.
Politycy rozdzierają nad tym zjawiskiem szaty i urządzają debaty publiczne nad tym, jak zatrzymać młodzież w kraju. Ale tak właściwie zastanawiam się intensywnie, czemu mielibyśmy nie puszczać tej młodzieży w świat?
Niejeden wielki Polak spędził pół życia na emigracji, niejeden wieszcz na emigracji umarł, niejeden bohater narodowy więcej – a przynajmniej tyle samo – zrobił dla historii Stanów Zjednoczonych, co dla historii Polski. I w ogóle jaki to ma sens w dzisiejszych czasach rozdzierać szaty nad czyimś wyjazdem do Londynu na przykład? Dzisiaj z Londynu szybciej się przyleci do Krakowa, niż kilkadziesiąt lat temu trwała podróż robotnika nowohuckiego kombinatu do jego krewnych czy rodziców na Podkarpaciu. I relatywnie nie kosztuje to wcale drożej. A tak jak ten robotnik w Krakowie poznał świat, o jakim mieszkańcy jego wioski nie mieli pojęcia, tak i ten Polak w Londynie coś z tego emigracyjnego doświadczenia wyniesie.
Poza tym niektórzy z tych ludzi wrócą i coś ze sobą przywiozą. Zobaczą trochę innego świata, poznają trochę różnorodnych ludzi, wyleczą się z polskiej zaściankowości i otworzą na innych. Ja się swego czasu w akademiku w Brukseli okropnie schlałem z paroma Arabami. Bardzo mnie głowa bolała na następny dzień, ale za to nigdy bym nie powiedział tak, jak przedwczoraj kilkakrotnie powtórzyła pewna ogólnopolska stacja telewizyjna, iż wszyscy aresztowani terroryści nosili „muzułmańsko” brzmiące nazwiska.
A w ogóle może dobrze wyjechać i popatrzeć na rzeczy z pewnego dystansu? Może wtedy doceni się własną zaściankowość albo uzna, że zaścianek nie zależy od długości i szerokości geograficznej, tylko od otwartości naszej własnej głowy i szczerości serca?
Radek przed wyjazdem do Londynu zerwał z dziewczyną. Dopiero tam zrozumiał, że to pomyłka. Teraz śpi na trawniku pod jej balkonem w Kwidzynie i czeka, by zechciała z nim porozmawiać.
Piotrek wrócił z Irlandii, chociaż mógł tam w zasadzie się ustawić do końca życia i mógł zapewnić pracę Oli. Ale wrócił, bo Ola chciała zostać w Polsce i zmusiła go do dokonania wyboru. Jedna polska kobieta okazała się ważniejsza, niż całkiem spora jak na europejskie warunki wyspa.
A patrząc na to z innej strony, rzymskie wille powstawały w najdalszych zakątkach Europy, na dalekiej północy tego, co wówczas było Anglią. Dzisiaj Polska jest w Unii Europejskiej, może my też powinniśmy budować polskie wille wszędzie, gdzie tylko to możliwe? Może to taki nasz europejski obowiązek, by rozpychając się łokciami rozprzestrzeniać naszą europejską cywilizację wszędzie w Europie (w tym także w Polsce)?

Zbawienny Giertych

W każdej, nawet największej tragedii, zawsze można wypatrzeć jakąś iskierkę nadziei. Zawsze jest jakieś światełko w tunelu.
I tak na przykład obecnie, w samym środku upalnego lata, z rekordowymi temperaturami, jakich meteorolodzy nie notowali od 1779 roku, polscy licealiści i studenci, na których przywykli wszyscy narzekać, że są bierni, obojętni, nie interesuje ich ojczyzna i jej losy, nagle zainteresowali się polityką. W osłabionym składzie, bo przecież połowa z nich pojechała w wakacje pracować w Anglii, Szkocji i Irlandii, inspirująco inteligentni, błyskotliwi młodzi ludzie wymyślają akcje protestacyjne, satyry, urządzają manifestacje, parają się mniej lub bardziej poważną publicystyką.
Nie tak dawno temu młodemu człowiekowi nie wypadało interesować się polityką, nie wypadało iść do wyborów ani w nich startować. Tymczasem okazuje się, że ekstremalne poczucie zagrożenia antysemityzmem, homofobią, religijnym fanatyzmem środowisk pseudokatolickich, ksenofobią i nacjonalizmem obudziły nagle w tych młodych ludziach pokłady patriotyzmu, o które ich w ogóle nie podejrzewaliśmy. Ci wszyscy młodzi ludzie będą chyba pierwszym od 1989 roku pokoleniem osiemnastolatków, które gremialnie pójdzie do wyborów i nie będzie mówiło, że polityka go nie interesuje. Byli małymi dziećmi, gdy w atmosferze kompromisu i dumy narodowej powstawała III Rzeczpospolita, nie pamiętają tego, ale dziś, kiedy kwestionuje się wszystkie jej osiągnięcia, są jej najgorliwszymi obrońcami.
Jak grzyby po deszczu powstają niezależne portale informacyjne i publicystyczne, a wokół nich aktywizują się rzesze młodocianych myślicieli i początkujących dziennikarzy. Graficy komputerowi dają popisy pomysłowości i ironii organizując internetowe akcje protestacyjne i wymieniając się banerami. Na forach internetowych w wyważonych i merytorycznych debatach ćwiczą się parlamentarne talenty przyszłych posłów i senatorów. W środku wakacji licealiści całymi godzinami słuchają BBC i czytają Financial Timesa, żeby dowiedzieć się, co naprawdę sądzi się o polskich władzach z bezpiecznej perspektywy. Ćwiczą się w retoryce i przy okazji szlifują swój angielski. Ze słownikiem języka polskiego pod pachą polują na gafy i potknięcia językowe w wypowiedziach prezydenta Rzeczpospolitej.
I taki jest z całą pewnością zbawienny wpływ Romana Giertycha na młode pokolenie. Na jego edukację, na jego patriotyzm, na jego obywatelską aktywność i zaangażowanie. Minister Roman Giertych uważa bodajże, że wszyscy ci protestujący przeciw niemu ludzie to byli członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, nawet jeśli mają obecnie po szesnaście lat. Ale bez względu na to, jak będą się nazywały partie w polskim parlamencie za parę lat, po lewej i po prawej stronie izby zasiądzie dużo bardzo mądrych ludzi, którzy właśnie dzięki obecnemu buntowi zainteresowały się polityką. I polska polityka nie będzie już dłużej wyglądać tak, jak wygląda obecnie, cytując Gustawa Holoubka:

Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce. W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: „Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić”. A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła: „Odpierdol się strażaku”. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: „Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo stara!”. Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: „A pan jest chuj!”. Przy czym strażak był inny. Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju.

Dzięki Romanowi Giertychowi i cynizmowi rozdających klucze do resortów przywódców Prawa i Sprawiedliwości jest szansa, że życie polityczne w naszym kraju za lat dziesięć będzie na zupełnie innym poziomie.

Matura za darmo

Są na tym świecie ludzie, których cenię i szanuję. Niektórzy z nich są bardzo mądrzy i stanowią dla mnie olbrzymi autorytet, chociaż nie mają matury. Najmądrzejszy człowiek, jakiego znam, jest cholewkarzem.
Dlatego nie uważam, aby było tragedią to, że się matury nie ma. Matura to taki egzamin, który uprawnia do pójścia na studia, a przecież nie każdy ma predyspozycje akademickie. Ich brak zresztą w niczym nie umniejsza wartości człowieka. Można być prostakiem z tytułem profesora na najwyższym urzędzie państwa, tak samo jak można być po zawodówce i być dobrym i mądrym ojcem, mężem, członkiem społeczności.
Dlatego za żadne skarby nie potrafię zrozumieć, jak można było podjąć decyzję, jaka przyszła do głowy zdesperowanemu pragnieniem głosów wyborców wicepremierowi, ministrowi edukacji, by w tym roku dać świadectwa dojrzałości pięćdziesięciu tysiącom maturzystów, którzy wprawdzie nie zdali jednego przedmiotu na maturze, ale ich średnia ogólnie plasowała sie powyżej 30% punktów.
Z tego, że co piąty maturzysta nie zdał w tym roku matury, zrobiono aferę polityczną na wielką skalę. Gadające głowy w telewizorze prześcigują się w opowiadaniu o tym, jak to u nich w klasie wszyscy zdali maturę, albo jakieś pojedyncze przypadki oblania się zdarzyły, a tu nagle jedna piąta. Nikt zdaje się nie pamiętać, że to nie ta sama matura. Zdawalność w mojej klasie też wyniosła 100%, ale prawda jest taka, że krążyły ściągi, nauczyciele udawali że nic nie widzą albo wręcz pomagali. A dopiero po tej szkolnej maturze następowało zderzenie z prawdziwym życiem. Nie wszyscy się dostaliśmy na wypragnione studia, niektórzy dopiero za rok, niektórzy musieli zrezygnować z marzeń o tej czy innej uczelni czy kierunku i podjąć studia zupełnie gdzie indziej. Niektórym z nas może i to wyszło na zdrowie, bo nie wiem co ja bym teraz robił, gdybym się wówczas dostał na tą hinduistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. A i stres egzaminacyjny też trwał do połowy lipca, czy w niektórych przypadkach nawet do końca września.
Obecna matura w zasadzie przytłaczającej większości maturzystów daje przepustkę na studia. Uczelnie zminimalizowały własne postępowania kwalifikacyjne, kandydat nie jest egzaminowany z przedmiotu, który zdawał na maturze. Wydaje się, że z oczywistych względów podnosi to rangę nowej matury, sprawdzanej przy użyciu obiektywnych kryteriów oceniania przez zewnętrznych egzaminatorów w oparciu o wypracowane przez lata i stale ulepszane procedury.
Odkąd pokończyli szkołę pierwsi absolwenci gimnazjów, mało kto decyduje się na naukę w szkole zawodowej. A przecież z moich kolegów i koleżanek z podstawówki olbrzymia grupa poszła do szkół nie kończących się maturą. Czyżby dzisiejsza młodzież miała przeciętnie wyższe I.Q. czy większą motywację i umiejętności uczenia się, niż młodzież 20 lat temu? Nie sądzę. Dlaczego więc wydaje nam się, że zdawalność matury na poziomie 79% w pierwszym roku jej funkcjonowania w pełnym przekroju szkół średnich to poziom niezadowalający? Z mojej klasy z podstawówki maturę ma znacznie mniejsza część z nas.
Zastanawiam się, czy jeśli zaproszę pana ministra, który za darmo chce dać świadectwa dojrzałości pięćdziesięciu tysiącom potencjalnych wyborców, by przyjechał we wrześniu do mnie do szkoły i wszedł ze mną na każdą pierwszą lekcję w każdej klasie maturalnej, to zechce nas odwiedzić i znajdzie argumenty przemawiające do przeciętnego ucznia i przekona każdego, że warto coś jednak w życiu robić, skoro i tak wszystko dostaje się za darmo. Zastanawiam się, czy pan minister podejmie kiedyś jakąś merytorycznie uzasadnioną decyzję, której jedynym motywem nie będzie populistyczna chęć uzyskania garstki głosów dla swojej balansującej na krawędzi progu wyborczego partii w najbliższych wyborach. Jakiś czas temu pan minister wydłużył młodzieży wakacje, by rok szkolny nie zaczynał się w piątek. Cóż, ja myślę, że jeśli by pan minister zechciał nas odwiedzić, ja jestem w stanie zmobilizować moich maturzystów do pojawienia się w szkole w piątek pierwszego września i posłuchania, czemuż to w cywilizowanym rzekomo kraju zasada lex retro non agit nie funkcjonuje i można nagle zmienić zasady przeprowadzania egzaminu maturalnego, o którego procedurach i zakresie nauczyciel zobowiązany jest poinformować ucznia na dwa lata przed nim. Zmienić te zasady już po przeprowadzeniu egzaminu. Brawo, panie ministrze. To jest znakomita lekcja patriotyzmu z pana strony – pokazać młodzieży, że nie ma żadnych zasad, że można wszystko, a jedyne co się w życiu liczy, to własny stołek. Minister, którego udział w rządzie kole w oczy szereg instytucji i społeczności międzynarodowych, i przeciwko któremu protestują liczne środowiska w kraju i zagranicą, podejmie każdą decyzję żeby kupić sobie odrobinę sympatii i głosów, depcząc przy okazji wieloletnie wysiłki nauczycieli, egzaminatorów i ekspertów w zbudowanie autorytetu i powagi nowej matury.
Mateusz zdał w tym roku maturę. Wprawdzie zdał, ale słabo. Dziewięć osób w jego klasie nie zdało. Wczoraj przysłał mi maila z pytaniem, co sądzę o decyzji ministra. Nie bałem się mu odpowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem. Warto mieć w życiu tę odrobinę odwagi. Najważniejsze i najcenniejsze przyjaźnie mojego życia zdobyłem mówiąc ludziom prawdę, do bólu. Opłaca się to bardziej niż stołek. Nie jestem w stanie w tej chwili obiektywnie tego stwierdzić, ale przypuszczam, że z czystym sumieniem lepiej się umiera.

Wychowanie patriotyczne

Miesiąc temu tegoroczni maturzyści zdający na maturze język angielski usiedli nad arkuszem matury podstawowej i napisali w liście, że wyjeżdżają na rok do Londynu. Mieli za zadanie uzasadnić swoją decyzję i większość z nich nie miała z tym wielkiego problemu.
W pracach napisanych przez maturzystów dominowały argumenty czysto ekonomiczne: muszę zarobić na studia, muszę kupić sobie samochód, muszę się ustawić. Ale wielu sięgnęło po argumenty bardzo kategoryczne: nienawidzę tego kraju i muszę go opuścić, nie wytrzymam w tym kraju, Polska jest do dupy, wstydzę się tego, że jestem Polakiem, nie ma tu dla mnie życia, nie czeka mnie tutaj żadna przyszłość.
Minister edukacji na konferencji prasowej zdiagnozował dzisiaj braki w miłości do ojczyzny u młodego pokolenia i ogłosił lekarstwo na te bolączki w postaci wprowadzenia nowego przedmiotu szkolnego – wychowania patriotycznego. Jak rozumiem, minister wprowadzając taki przedmiot zwolni nauczycieli wszystkich przedmiotów z obowiązku realizowania wychowania patriotycznego przez międzyprzedmiotowe ścieżki edukacyjne, a etatowy magister patriotyzmu wyręczy odtąd wszystkich nauczycieli w organizowaniu apeli i akademii. Młodzież zacznie robić ściągi z miłości do ojczyzny, a czyja miłość będzie niewystarczająca, ten nie dostanie promocji do następnej klasy. Oczywiście trzeba będzie opracować kryteria obiektywnej oceny patriotyzmu i wynegocjować jego definicję. Co to jest bowiem patriotyzm w XXI wieku? Wyzwania współczesnego świata przewróciły do góry nogami wartości polskiego patriotyzmu dziewiętnastowiecznego. To, co w dobie rozbiorów było bohaterstwem, w dzisiejszych realiach jest donkiszoterią i warcholstwem.
Pan minister podkreślił, że w ramach wychowania patriotycznego młodzież należy uczyć o tym, co w naszej historii dostarcza powodów do dumy. Czyli – powiedzmy sobie szczerze – indoktrynować. W historii Polski, jak i w historii każdego kraju czy w historii Kościoła, są karty chlubne i są karty haniebne. Nauczanie historii i wychowanie patriotyczne powinno wskazywać wzorce godne naśladowania, ale i powinno przestrzegać przed błędami przodków.
Gdy skończę ten wpis w blogu, jestem umówiony na rozmowę konferencyjną przez telefon do Irlandii. Mam pomóc byłemu uczniowi dogadać się z pracodawcą, do którego jedzie drugi rok z rzędu do pracy na wakacje. I zastanawiam się nad patriotyzmem Artura i tym, czy jeśli śpiewałby codziennie rano hymn Rzeczpospolitej i pisał raz w miesiącu klasówkę z wychowania patriotycznego, oprowadzałby teraz w wakacje wycieczki Polonii Amerykańskiej po Wawelu zamiast zasuwać na irlandzkim polu mieszkając kilka miesięcy w przyczepie. I czy gdyby nie zdecydował się jeździć do Irlandii na zarobek, byłby to w ogóle jakiś namacalny dowód jego patriotyzmu. Póki co, Artur wraca do Polski i studiuje na polskiej uczelni.
Nie jestem pewien, co mogę zrobić dla wychowania patriotycznego moich uczniów. Ale czasami wydaje mi się, że wbrew wszystkiemu odwalając swoją robotę tutaj na miejscu i nie wyjeżdżając do Szkocji czy północnej Anglii robię dużo więcej dobrego, niż zrobi magister patriotyzmu na swoich lekcjach. Gdy pójdę zagłosować w najbliższych wyborach, także zrobię coś by pobudzić ten patriotyzm. Nie oddam głosu na nikogo, kto pragnie z Polski robić skansen Europy, przydupasa Ameryki i pośmiewisko świata. Mój głos nie liczy się wiele, ale będzie odrobinę mądrzejszy niż dzisiejszy głos pana ministra.

Gdzie pieprz rośnie

Na początku grudnia, czyli jakieś dwa miesiące temu, wybuchła straszna afera wokół wiadomości email, jaką ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Charles Crawford komuś tam wysłał i została ona ujawniona przez prasę, a ściślej biorąc przez Sunday Timesa.

W zeszłym roku rząd Jej Królewskiej Mości stworzył w Polsce więcej miejsc pracy niż rząd polski. Ale Wlk. Brytania nie usłyszała ani słowa wdzięczności i uznania żadnego z Was ani żadnej z Waszych gazet. To tyle w sprawie solidarności.

Tyle ambasador. Mniejsza z tym, że była to jego wypowiedź adresowana na pewno nie do opinii publicznej i niezbyt dobrze się stało, że została ujawniona, ale czy burza, jaka wokól wyrażonego przez ambasadora poglądu rozpętała się w polskich mediach jest w jakimkolwiek stopniu uzasadniona?
Może ja jestem jakimś dziwnym nauczycielem, a moja młodzież jest nienormalna, ale w zasadzie nie ma już dnia, abym się nie dowiedział, że ten czy tamten z moich absolwentów jest w Londynie, Irlandii, Szkocji… Michał jest w trzeciej klasie technikum, nie jest sierotą, ale mieszka i prowadzi gospodarstwo sam. Jego rodzice z krótkimi przerwami pracują za granicą. Wczoraj tłumaczyłem jego ojcu, który dopiero co wrócił ze Stanów, kolejne C.V., jedzie do Irlandii. Dzisiaj miałem telefon w podobnej sprawie od absolwenta sprzed paru lat, Andrzeja, który także wyjeżdża. Mam ucznia, który latem pracował na budowie w Chicago. Innego, który wrócił z Irlandii po to, żeby zdać maturę i znowu wyjechać. Firma motoryzacyjna z północnej Anglii zatrudniła ostatnio 60 osób z naszej okolicy, w tym wielu naszych absolwentów. Hurtem.
Gdy otwieram komunikator internetowy, na mojej liście kontaktów przynajmniej jedna trzecia osób to osoby, z którymi rozmawiam po polsku, ale które w Polsce nie mieszkają. Ba, większość z nich nie planuje tu wracać.
Przeżyłem wielki szok, gdy dowiedziałem się o wyjeździe Wojtka. Pamiętam do dziś, jak mieliśmy z nim rozmowę na egzaminie wstępnym do liceum ekonomicznego i jakim był wtedy patriotą i idealistą. Wtedy i przez całe liceum. Teraz siedzi w Londynie i nie przyjechał nawet na święta.
Sławek ukończył studia na prestiżowej technicznej uczelni, zrobił dwa fakultety i podyplomówkę, ma żonę i dwójkę dzieci, a też przysłał mi mailem C.V. do sprawdzenia, bo wyjeżdża do Anglii.
Leszek parę tygodni temu został po lekcji w pracowni trochę dłużej, bo coś tam kończył na komputerze, i przed wyjściem zapytał mnie: Profesorze, a czemu profesor stąd nie spierdoli? Z takimi możliwościami, ze znajomością języka, to co tutaj profesora trzyma?
Czasami się sam zastanawiam. Tylko że skoro tylu młodych nie ma już nadziei i nie widzi sensu wiązać z tym krajem swojej przyszłości, to może tym bardziej trzeba tu zostać, żeby tych co zostają nauczyć trochę cieszyć się życiem w miejscu, w którym nas zastało? I wlewać w nich tę odrobinę oleju, żeby jeśli tu zostaną, nie padli ofiarą populizmu i propagandy?