Laba

Wyniki matur ogłoszone, koperty z egzaminami zawodowymi ocenione i spakowane, najwyższy czas odpocząć. Dziś w miłym towarzystwie Davida Bowiego, filmów katastroficznych i Casillero del Diablo.

Wakacje nad zalewem

Jakże uspokajająco i relaksująco działa w środku lipca widok na wodę, wyspę, łabędzie. Trzeba tylko skupić w kadrze to, co warto, a ignorować to, co poza nim. Należy przyjąć odpowiednią perspektywę, a nie patrzeć na to, co niepotrzebnie psuje wrażenia. Tak samo jak w życiu w ogóle. Koncentrować się na tym, co daje satysfakcję i radość, a wynagrodzi to nam wszystkie smutki i żale.
Dla niewtajemniczonych, na zdjęciu zalew w samym środku Nowej Huty, w połowie drogi między Placem Centralnym a Centrum Administracyjnym HTS. Ziemia się trzęsie, gdy po torowisku obok przejeżdżają tramwaje. Wielu ludzi spędza tu w okolicy miłe chwile, niekoniecznie na wczasach. Niektórzy nawet w pracy mają piękny widok przez okno.

Polska, Polska ponad wszystko

Polityk jednej z parii popularnych wśród wielu moich znajomych popełnił ostatnio gafę wobec płci tak zwanej pięknej, po czym tłumaczył się z tej nieszczęsnej twitterowej wpadki w iście patriotyczny sposób, a mianowicie twierdząc, że cytował jedynie klasykę polskiej muzyki rozrywkowej, zespół Big Cyc.
Warto wiedzieć, zanim się coś nazwie polskim, że tak naprawdę wszystko przychodzi z zachodu, a wiele rdzennie polskich rzeczy jest po prostu niemieckie.

Cała moja młodość, spędzona w cieniu kultowego hitu zespołu Kobranocka, legnie w gruzach, dopóki nie przyznam, że wszystko, co wydawało mi się na wskroś swojskie i polskie, nie przyszło zza Odry. Die Toten Hosen wymyślili wszystko to, co wspominam z moich najbardziej szalonych lat, także to, co wydawało mi się rdzennie polskie.

Na szczęście, młodość tych o dwadzieścia lat młodszych, fanów zespołu Ich Troje, też legnie w gruzach, dopóki nie ukłonią się głęboko przed Niemcami.

Paskudni, pozbawieni taktu Niemcy, przyjeżdżają potem nawet do nas, do uświęconego polskimi relikwiami Krakowa, do klubu studenckiego na naszym miasteczku akademickim, na które przez działki i lotnisko maszerują moi studenci, i robią sobie jaja z naszego najświętszego patriotyzmu, włączając w jego bezczeszczenie polskich artystów, pewnie niczego nieświadomych.

A czasami, wredne i podstępne niemieckie małpy, dla niepoznaki śpiewają po angielsku. Nie ma to jak XIX wiek. Miejmy nadzieję, że w najbliższych wyborach zwyciężą wreszcie partie, które w tym XIX wieku utknęły na dobre. Zrobią porządek z tymi ohydnymi Niemcami. Te wszystkie złe siły pchnęły nas za daleko do przodu. Trzeba by cofnąć zegar. Najlepiej do lat trzydziestych XX wieku.

Ten wpis ze szczególnymi pozdrowieniami dla Sandry i Alberta, z zaproszeniem na grilla. I nikomu nie wolno się z tego śmiać. A moim ulubionym artystą niemieckim jest w rzeczywistości Westernagen.

Propagowanie faszyzmu

W nagonce medialnej na prokuraturę białostocką, która niedawno umorzyła postępowanie w sprawie znaków swastyki namalowanych, a następnie zamalowanych w jakimś miejscu publicznym, nie myślę brać udziału. W gruncie rzeczy sprawy nie znam, więc trudno się wypowiadać, a tłumaczenie prokuratorów opublikowane w liście otwartym, gdzie podkreślają, że – aby kogoś ukarać – trzeba jednoznacznie wykazać, że eksponowanie symbolu miało na celu propagowanie związanej z nim ideologii, wydaje się logiczne.
Nie bronię ani narodowców, ani wandali, ani prokuratora z Białegostoku, dla którego swastyka jest azjatyckim symbolem szczęścia, ale słuchając kilkakrotnie dyskusji na ten temat w telewizji i widząc w tle obrazki podobne do poniższego, zastanawiałem się, na ile właściwie media dorosły do tego, by być naszą „czwartą władzą”, czy nie są czasem jeszcze na etapie wczesnego jaskiniowca, który nie rozumie jeszcze przekazu w malowidłach na skale. Bo w jaki sposób propaguje faszyzm swastyka powieszona na szubienicy, to ja naprawdę nie wiem.

Pozostaje nam mieć nadzieję, że w szybko rozwijającym się świecie, inspirowane wysokim poziomem merytorycznym BBC, Al Jazeery i innych profesjonalnych stacji, także polskie koncerny medialne szybko przejdą przez etap sztuki jaskiniowej, pisma obrazkowego, a z czasem może nauczą się pisać, czytać i używać poprawnej polszczyzny.

Radość

Są rzeczy, z pozoru niewiele warte, których nie da się kupić za żadne pieniądze.
I są też ludzie, zaskakująco niewielu, którzy to rozumieją i potrafią takimi rzeczami sprawić nieopisaną radość.

Angielskie akronimy, auta i znaki

OMG, LOL, WTF? Każdy wie, co to znaczy. Ale Mariusz Byczyński stworzył bazę programu Supermemo UX zawierającą akronimy, o których najtęższe umysły doświadczone w przesiadywaniu nad klawiaturą komputera nigdy nie słyszały.

Baza z angielskimi akronimami została dzisiaj wrzucona na serwer wraz z innymi nowościami: jednojęzycznym słownikiem terminologii diagnostyki samochodowej, Auto Repair Glossary, którego autorem jest Paweł Gancarz, oraz zestawem różnego rodzaju znaków (zodiaku, drogowych, przemysłowych i innych), stworzonym przez Wojciecha Fajczyka.

Angielski dla architektów

Bob Budowniczy ma pewnie w małym palcu wszystko, co jest w tej bazie, ale teraz każdy może mu dorównać. Bogdan Byczyński i Tomasz Dusik, studenci informatyki Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, stworzyli ilustrowaną bazę do programu Supermemo UX, zawierającą słownictwo polsko – angielskie związane z budownictwem i architekturą. By z niej korzystać, należy ściągnąć i zainstalować darmowy program Supermemo UX, a następnie otworzyć w nim stworzoną przez nich bazę (pobrane archiwum należy rozpakować do jednego folderu, a następnie otworzyć plik course.smpak w Supermemo UX).

Podobnie jak w przypadku bazy matematycznej, zapewniliśmy mechanizm do zgłaszania poprawek, a baza jest tylko jedną z wielu stworzonych i udostępnionych przez studentów Wydziału Mechanicznego. Już wkrótce kolejne.

Wiktor dzwoni

Wiktor w ubiegłym miesiącu skończył roczek, a kilka dni temu, bawiąc się telefonem swojej mamy, pierwszy raz do mnie zadzwonił. Nie miał wiele do powiedzenia, bo – choć rozumie wszystko i bardzo rezolutnie reaguje na to, co usłyszy, ba, potrafi włożyć kluczyk do stacyjki w dowolnym samochodzie, nawet w dużym dostawczym mercedesie wujka Michała – zasób słownictwa ma niewielki, a w wydawanych przez niego dźwiękach dopiero ostatnio zaroiło się od różnorodnych spółgłosek i samogłosek.
Śmieję się do Janiny, że ciekawe, czy za piętnaście lat Wiktor też zechce do mnie zadzwonić albo chociaż puścić mi bita, żebym oddzwonił, na co Janina – dowodząc po raz kolejny swojej mądrości i trzeźwości umysłu – mówi, że nie wiadomo, czy za lat piętnaście będzie się jeszcze używać telefonów.
Cofam się myślą kilkanaście – dwadzieścia lat wstecz i rzeczywiście, było zupełnie inaczej. Przypominam sobie, jak – zerwany w nocy z łóżka – biegłem pod Jasną Górę do automatu wezwać pogotowie do taty. Do najbliższego automatu miałem niewiele bliżej, niż do samej stacji pogotowia ratunkowego. W dodatku ten najbliższy był uszkodzony i musiałem biec kilkaset metrów dalej, do następnego. Kilka lat później, gdy moi rodzice mieli już telefon stacjonarny, przypominam sobie, jak podczas studiów dzwonili do mnie do akademika do Brukseli, jakie to było drogie, i jak okupowaliśmy jedyny w całym akademiku aparat telefoniczny. Telefony komórkowe musiały już wówczas się pojawiać, ale nikt z moich znajomych komórki wtedy nie miał, a ja kupiłem mojego pierwszego Philipsa Fizza pięć lat później. By z niego rozmawiać, wychodziłem na wzgórze kilometr od domu i z trudem udawało mi się czasami złapać odrobinę zasięgu.
Dzisiaj numer telefonu stacjonarnego moich rodziców jest przeniesiony do operatora internetowego i można z niego korzystać w dowolnym miejscu na świecie przez komórkę lub bramkę voipową. Moi rodzice potrafią przeprowadzić rozmowę video przez komunikator internetowy, wszyscy korzystamy z komunikatorów nie tylko w laptopach i tabletach, ale także w telefonach i telewizorach…
Zanim Wiktor pójdzie na pierwszą randkę, narzędzia służące ludziom do rozmowy zmienią się w sposób równie niewyobrażalny, jak zmieniły się odkąd ja byłem w liceum, albo jeszcze bardziej, bo tempo postępu jest lawinowe. Cwana i mądra bestia z tej Janiny. Ale nie ulega wątpliwości, że będę bardzo szczęśliwy, jeśli Wiktor użyje tego, co wówczas będzie dostępne, by się do mnie odezwać, choćby i po to, żeby wysępić na bilet do kina (o ile będą wtedy kina). A kto wie, może zechce się pochwalić po fakcie, jak było, albo pożalić, co mu nie wyszło? Życzymy mu z Janiną jak najlepiej, i niech mu się wszystko udaje, ale to bym dopiero był szczęśliwy, gdyby zechciał mi się poskarżyć albo zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc czy o radę…

Na drugi rok w tej samej klasie

Ten wpis, będący powtórką postu opublikowanego 22 października 2005 roku, a stanowiący wspomnienia mojego sąsiada – polonisty z pracy w technikum na Mazurach kilkadziesiat lat temu, dedykuję szczególnie Dominikowi i Pawłowi, moim wychowankom, którzy niech sięgają tam, gdzie wzrok nie sięga.

Malwinka była uczennicą przeciętną, z niektórych przedmiotów nawet bardzo słabą, ale wspaniale deklamowała poezję. Dlatego uroczysta akademia na koniec roku szkolnego nie mogła się obyć bez niej. Gdy odbywała się kończąca rok szkolny rada pedagogiczna, akademia była w zasadzie gotowa i przećwiczona na wszelkie możliwe sposoby na licznych próbach.
I wtedy okazało się, że mająca deklamować „Naukę” Tuwima Malwinka nie zdała do następnej klasy. Długo trwały negocjacje, w których zdesperowany polonista składał rozmaite propozycje matematyczce i nauczycielowi geografii. Nic z tego.
Na drugi dzień, gdy polonista spotkał swoją gwiazdę na korytarzu, wiedziała już ona o decyzji rady pedagogicznej. Polonista w krótkiej rozmowie dał jej do zrozumienia, że w zaistniałej sytuacji nie musi występować na akademii i recytować. Malwina jednak wzięła sobie za punkt honoru, by stanąć przed kolegami i koleżankami z klasy i szkoły oraz przed gronem pedagogicznym i rzeczywiście dopięła swego. Odświętnie ubrana w dniu, w którym wszystkim, tylko nie jej, wręczono świadectwa z promocją do klasy następnej, dumnie wyrecytowała:

Nauczyli mnie mnóstwa mądrości,
Logarytmów, wzorów i formułek,
Z kwadracików, trójkącików i kółek
Nauczyli mnie nieskończoności.

Rozprawiali o „cudach przyrody”,
Oglądałem różne tajemnice:
W jednym szkiełku „życie kropli wody”,
W innym zaś „kanały na księżycu”.

Wiem o kuli, napełnionej lodem,
O bursztynie, gdy się go pociera…
Wiem, że ciało, pogrążone w wodę
Traci tyle, ile…et cetera.

Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli
Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno!
Różne rzeczy do głowy mi wkuli,
Tumanili nauką daremną.

I nic nie wiem, i nic nie rozumiem,
I wciąż wierzę biednymi zmysłami,
Że ci ludzie na drugiej półkuli
Muszą chodzić do góry nogami.

I do dziś mam taką szaloną trwogę:
Bóg mnie wyrwie a stanę bez słowa!
– Panie Boże! Odpowiadać nie mogę,
Ja wymawiam się, mnie boli głowa…

Trudna lekcja. Nie mogłem od razu.
Lecz nauczę się… po pewnym czasie…
Proszę! Zostaw mnie na drugie życie,
Jak na drugi rok w tej samej klasie.

Pod koniec wiersza Malwina nie była już w stanie powstrzymać łez, ale dobrnęła do końca, choć coraz bardziej drżącym głosem. Nie było chyba nigdy i nigdzie tak uważnego audytorium na żadnym wieczorze poezji. Nikt nie drgnął, nikt nie odezwał się ani słowem, a burza oklasków rozległa się w chwilę po tym, jak zapłakana Malwina wybiegła z sali gimnastycznej. Nie zasłużyła sobie tym występem na promocję do następnej klasy. Ale kto wie, może dostanie za to szansę na drugie życie?