Choinka mechaników

Kto powiedział, że na choince, zamiast lampek produkcji chińskiej albo zamiast tradycyjnych świeczek, nie można powiesić świecy zapłonowej, termostatu, łożyska, tłoka, filtru oleju, klucza albo śruby? Można, zwłaszcza jeśli choinkę ubierają mechanicy.

Na choince mechaników nawet zardzewiałemu łańcuchowi trudno odmówić uroku, a pod choinką nie brak prezentów…

Cechy wspólne

Podobnie jak papież Benedykt XVI i premier Donald Tusk, jestem na Twitterze. Ba, jestem tam od lat, ale życzę nowym członkom ćwierkającej społeczności, by czuli się wśród nas – weteranów – jak najlepiej.
Z innych głośnych wydarzeń ostatnich dni, wartych skomentowania, nie mogę przemilczeć pretensji Jarosława Kaczyńskiego do losu, który skrzywdził go okrutnie, gdyż oszczędził mu internowania. Pragnę pocieszyć tego coraz bardziej wymagającego współczucia i litości polityka i poinformować go (i wszystkich innych), że ja również w stanie wojennym nie byłem represjonowany. Miałem wówczas dziewięć lat, więc można było przynajmniej zadbać o to, by rodzice zabrali mi chociaż część zabawek, albo żeby pani w szkole postawiła mnie w kącie. Tymczasem żyłem sobie nieświadom tego, co się wokół dzieje, a rodzice nie zabronili mi nawet oglądać telewizji, więc przemówienie generała Jaruzelskiego obejrzałem dwukrotnie – najpierw rano, zamiast Teleranka, a potem wieczorem, gdy puszczano powtórkę. Co gorsza, wydawało mi się ono tak poważne, mądre i odpowiedzialne, że do dziś – po części z uwagi na to wspomnienie z dzieciństwa, ale pewnie nie tylko dlatego – trudno mi się zdystansować do takich wypowiedzi o stanie wojennym, jak najnowszy wpis na blogu Leszka Millera.
Jak to miło mieć coś wspólnego i z Benedyktem XVI, i z Donaldem Tuskiem, i z Jarosławem Kaczyńskim, i Leszkiem Millerem. Można się poczuć naprawdę cukierkowo, w sam raz na święta.

Przyjaźniej na Warszawskiej

Główny kampus Politechniki Krakowskiej wydawał mi się kiedyś obcy, a w Czyżynach czułem się bardziej swojsko. Od tamtej pory wiele się jednak zmieniło. Szefowa przestała mnie paraliżować ze strachu swoim autorytetem, bo – przy bliższym poznaniu – autorytet wyraźnie wzrósł, a strach się ulotnił. W dodatku oznaczenia na drzwiach toalet stały się dużo bardziej przyjazne.

Niecodzienny asortyment

W sklepie spożywczym, do którego zajrzałem niedawno zamiast nudzić się na przystanku autobusowym, odkryłem niespotykany gdzie indziej asortyment.
Śmiałkom zainteresowanym testowaniem „alkocholu” mogę podać adres, pod którym jest on dostępny.

Student dochodzi

W grupach, w których się lepiej znamy, zwykle nie dochodzi już w ogóle do zadania takiego pytania – każdy robi to, co w danym momencie uważa za ważniejsze i za stosowne, nikt nie zawraca głowy. Ale w tej grupie jest kilku panów, którzy znaleźli się między nami w tym semestrze i to dopiero nasze drugie wspólne spotkanie, więc jeden z nich – poczuwszy w kieszeni wibrującą komórkę – pyta:
– Przepraszam, czy mogę wyjść szybko i odebrać telefon?
Wzrok studenta spoczywa na mnie, więc domyślam się, że pytanie jest skierowane do mnie, zatem spokojnie – jak zawsze w takiej sytuacji – odpowiadam, że nie mam pojęcia, bo to nie mój telefon. Student, zdezorientowany, nie rozumie mojej odpowiedzi i – nie wiedząc, co począć – zaczyna nerwowo i pospiesznie się tłumaczyć:
– Ale muszę szybko odebrać, bo to kolega i on właśnie dochodzi…
Mina reszty grupy świadczy dobitnie o tym, że nie tylko mnie to tłumaczenie wydaje się nie tyle pokrętne, co niejednoznaczne. Kolega pewnie nas szuka i nie wie, gdzie jesteśmy, ale my wszyscy wyobrażamy sobie coś zupełnie innego.
Gdy po chwili student wchodzi do sali wraz z kolegą, głośne komentarze, że „szybko doszedł”, tylko nowo przybyłemu nie wydają się śmieszne i puszcza je mimo uszu. Rozpromieniony i zadowolony, zapewne ze znalezienia sali, w której odbywają się zajęcia, zaczyna się z wszystkimi witać, podając im rękę i przyjmując od wszystkich gratulacje, że „tak szybko doszedł”. Przechodząc koło mnie, przed podaniem mi ręki waha się przez chwilę i pyta głośno:
– A z Panem też mogę?
Grupa pęka ze śmiechu i ostrzega mnie, żebym nie odbierał wieczorem telefonu. To jeden z takich momentów, które po latach pamięta się ze studiów lepiej, niż połowę wykładów. Niestety.

Marketing drobnym drukiem

Przechadzając się z psem po parkingu pełnym uczniowskich samochodów popatrzyłem z zazdrością na reklamę, którą ktoś zatknął za wycieraczkę jednego z samochodów.
Mnie się dostaje sam chłam, pełen kolorowych obrazków i mniej lub bardziej udanych sloganów, a tu ktoś dostał tak dokładną publikację informacyjną…

Idole listopada

Patrząc na migawki obchodów Święta Niepodległości w Warszawie, czy to tych organizowanych przez Prezydenta, odrobinę – jak dla mnie – za smętnych, czy to przez narodowców, wybitnie przerażających i ponurych, czułem tęsknotę za normalnością. Tą, którą znamy z każdego filmu amerykańskiego, pokazującego parady i fajerwerki 4 lipca. Tą, która pozwoliłaby rodzicom z naprawdę czystym sumieniem zabrać na obchody dzieci i mieć gwarancję, że będzie tam można w radosnej atmosferze uczyć je patriotyzmu, historii i kultury ojczystej.
Dlatego idolami listopada są dla mnie ludzie, którzy przeszli ulicami Poznania przebrani za maszynę szyfrującą Enigma. Cały pochód w Poznaniu był w ogóle przykładem na to, że uroczystości patriotyczne nie muszą być ani drętwe i nudne, ani nie muszą budzić strachu mało komunikatywnymi pohukiwaniami i różnego rodzaju znakami przypominającymi swastyki, obnoszonymi na sztandarach.
Poznaniakom serdecznie gratuluję trafnego pomysłu i dobrego humoru! Takiego hołdowania ojczyźnie i jej historii potrzeba nam dzisiaj dużo bardziej niż walki z wrogami, których już nie ma albo nigdy nie było, czy też hodowania kolejnych Niewiadomskich.

Zdjęcie z portalu TVN24

Marazm i bezcelowość

Przy okazji rozmowy Elizy Michalik z szefem Młodzieży Wszechpolskiej – rozmowy, którą można by nazwać niesmaczną, gdyby nie ratujące sytuację elokwencja, obycie, intelekt i refleks dziennikarki Superstacji – przypomniałem sobie wpadkę, jaką zaliczył kiedyś znajomy katecheta, człowiek skądinąd bardzo sympatyczny i otwarty, którego w kontaktach prywatnych bardzo sobie cenię. Podobnie jak Robert Winnicki uważa katolicyzm za jedyną prawdziwą religię, a jego instytucje – jego zdaniem – jako jedyne wywodzą się bezpośrednio od Jezusa i świętego Piotra, tak i mój znajomy dał się niepotrzebnie zapędzić w kozi róg grupie dorosłych uczniów i – zamiast rozpalać w nich szczery entuzjazm do nauczania katolickiego – przez kilkanaście minut roztaczał przed nimi wizję tego, jak bezcelowe, smutne i pozbawione sensu jest życie poza wspólnotą kościoła. Dwa najpotężniejsze działa, jakie – zapewne w dobrej wierze – wytoczył, trafiły – chyba nie tylko moim zdaniem – kulą w płot.
Po pierwsze, panowie dowiedzieli się, że jeżeli nie odbędą pełnego cyklu kształcenia katechetycznego przewidzianego dla szkoły średniej, nie otrzymają świadectwa ukończenia kursu przedmałżeńskiego, albo w ogóle odłączą się w swoim prywatnym życiu od kościoła, to mają mniejsze szanse na udany podryw. Jaka bowiem dziewczyna zechce się wiązać z chłopakiem, który nie będzie jej w stanie zagwarantować wymarzonego ślubu przed ołtarzem, w białym welonie, z majestatycznym przejściem główną nawą?
Po drugie, jeśli ktoś pozbawia się możliwości katolickiego pogrzebu, to lepiej iść od razu położyć się pod płotem cmentarnym, umrzeć i ulec rozkładowi, bo będzie to mniejsza hańba niż pogrzeb bez księdza, bez pokropku, bez mszy świętej. Pogrzeb świecki to przecież rozpaczliwy akt desperacji, uroczystość żenująca dla uczestników i pogrążająca tylko zmarłego w ich pamięci.
Argumentacja tego typu, koncentrująca się na negatywnych stereotypach, wydaje mi się mało przekonująca, a na pewno dużo mniej entuzjastyczna niż wiele ateistycznych i agnostycznych inicjatyw popularnych obecnie na całym świecie, których pierwowzorem była chyba akcja radosnych reklam na londyńskich autobusach, i w którą wpisują się poniekąd polskie billboardy „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”.
Poza tym, śluby i pogrzeby humanistyczne stają się – co by nie mówić – coraz bardziej popularne, a społeczeństwo przyzwyczaja się do tego, że uroczystości te mogą być organizowane w różny sposób, niekoniecznie po katolicku. Po wystawnym i – w moim odczuciu – przesadnie religijnym pogrzebie prezydenta Rzeczpospolitej, pochowanego tak, jakby był członkiem episkopatu, świeckie pogrzeby kolejnych znanych i cenionych osób świata polityki i sztuki wydają się o wiele bardziej taktowne i na miejscu. Trudno też uważać je za nihilistyczne. Także ślub poza kościołem daje spontanicznym nowożeńcom możliwość wykazania się dużo większą pomysłowością, kreatywnością, oryginalnością, nie wspominając już o tym, że bywa niezwykle uroczysty i wystawny.
Byłem już na wielu pogrzebach, na których ksiądz zepsuł swoim kazaniem powagę ceremonii. Na przykład mówiąc przez kilkanaście minut o walce z aborcją podczas pogrzebu zostawiającego po sobie liczną rodzinę osiemdziesięciolatka, albo opowiadając bzdury o tym, że zmarły walczył z laicyzacją życia publicznego, bo czterdzieści lat temu przyszedł do kościoła ochrzcić obie swoje córki. Po jednym z takich pogrzebów przypadkowo stanąłem na światłach pod Jasną Górą za samochodem firmy organizującej pogrzeby świeckie i pomyślałem, że oni nie dopuściliby się chyba takiego faux pas.

Dobry Google

Jak wiadomo, Google wie o nas wszystko.
Bez względu na to, z której korzystam w danym momencie przeglądarki, przeważnie jestem zalogowany na moim koncie Google Apps. Pełna ciasteczek wyszukiwarka i cały szereg usług w chmurze beztrosko obnażają mnie przed Googlem i mówią mu, co robię, kim jestem, jakie mam potrzeby i jak można je zaspokoić.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w wysoce spersonalizowanej usłudze reklam Google AdSense, w dodatku na stronie mojego własnego blogu, zobaczyłem taką oto receptę na życie. Jej treść w pierwszej chwili mnie zdumiała, ale może jednak w Mountain View wiedzą lepiej ode mnie samego, czego mi potrzeba i gdzie tego szukać?

Ankieta o czasie pracy

Jednym z najbardziej bezsensownych obowiązków służbowych, jakiemu musiałem sprostać w minionych tygodniach, było wypełnienie ankiety dla MillwardBrown SMG/KRC o czasie pracy nauczyciela. Domyślam się, że była to ankieta, na podstawie której Ktoś Bardzo Mądry i Ważny będzie mógł ustalić z Olbrzymią Dokładnością, ile godzin, minut i sekund ze swojego pensum nauczyciele pracują, a ile dłubią w nosie.
Wyniki ankiety nie będą wiernie odzwierciedlały rzeczywistości chociażby z tej prostej przyczyny, że sposób zadawania pytań uniemożliwiał udzielenie odpowiedzi zgodnej z prawdą, a w niektórych przypadkach zadawane pytania nijak nie przystawały do szkolnej rzeczywistości w drugiej dekadzie XXI wieku (ale zapewne ankietę tworzyli ludzie, których kontakt ze szkołą zakończył się długo przed końcem minionego stulecia).
Nie rozumiem zupełnie tego, w jaki sposób może się sondażowni przydać mój dokładny plan lekcji, określający precyzyjnie w jaki dzień tygodnia, o której godzinie i z jaką grupą mam zajęcia. Tak czy inaczej, podałem dane nieprawdziwe. Nie ze złej woli, ale zwyczajnie dlatego, że podanie danych prawdziwych nie było możliwe. Sondażownia nie przewidziała, że niektóre lekcje odbywają się co drugi tydzień, że zajęcia w szkołach niestacjonarnych odbywają się nieregularnie, albo że niektóre lekcje odbywają się w grupach połączonych z różnych klas.
Zdumiało mnie pytanie, w którym należało odpowiedzieć, ile przeznacza się czasu w szkole, w domu i w innym miejscu na czynności, które – zgodnie z literą prawa – można wykonywać tylko w szkole.

Przy okazji, trudno mi było się oprzeć wrażeniu, że – wypełniając ankietę – źle rozumiem, a w każdym razie nie jestem pewien, czy rozumiem intencje autorów pytań. Na przykład wydaje mi się, że prowadzenie dziennika, sprawdzanie obecności i wpisywanie tematu odbywają się – zdaniem sondażowni – nie podczas lekcji. Nawiasem mówiąc, trudno też porównywać wypełnianie dziennika w grupie, w której wszyscy uczniowie stanowią jedną klasę, w dodatku w całości chodzącą na te same zajęcia, do grupy wchodzącej w skład klasy podzielonej równolegle na zajęcia z dwoma, a czasem nawet trzema nauczycielami jednocześnie. Wpisanie tematu w pierwszym przypadku liczy się pewnie w sekundach, w drugim – przy kłopotach ze zlokalizowaniem dziennika i wliczając czas na jego poszukiwania – trwa niekiedy kilka dni.
Pytania o pokój nauczycielski były bardzo zabawne, ale najbardziej zaskoczyła mnie informacja, że można w tym pomieszczeniu zajmować się swoim życiem prywatnym. Będę musiał spróbować.
Wypełniając ankietę, czułem się też chwilami jak w muzeum. Od lat odtwarzam wszystkie nagrania audio i wideo wprost z komputera, do którego na stałe podłączone są głośniki i projektor, a tymczasem obraz wyłaniający się z udzielonych przeze mnie odpowiedzi musi wskazywać na to, że żyję i pracuję w szkole średniowiecznej: nie mam magnetofonu, magnetowidu, odtwarzacza DVD, odtwarzacza CD itd. Przy jednym z pytań musiałem sięgnąć do Wikipedii, by sprawdzić, co to takiego kreda. Niestety, Wikipedia także, podobnie jak ja, nie kojarzy tego pojęcia ze szkołą.

Ponieważ pracuję w zespole szkół, w którym poszczególne klasy są formalnie w różnych szkołach, na pytania o kredę, magnetofon, odtwarzacz CD i wiele innych dotyczących tak zwanych warunków pracy, musiałem odpowiadać wielokrotnie, w kółko jedno i to samo. Wypełnianie ankiety było bardzo czasochłonne, a towarzyszyło mu rozpaczliwe poczucie bezcelowości i świadomość, że wnioski, jakie olbrzymim nakładem środków i wysiłków Ktoś Bardzo Mądry i Ważny z niej wysnuje, będą nic nie warte. Najlepiej całą tę ankietę podsumowuje ekran, który od czasu do czasu się w niej pojawiał (trzeba się było wówczas wylogować, zalogować ponownie i powrócić do wypełniania ankiety).