Refleksji maturalnych część druga

Dear Marcin,
Thank you for your recent letter, I hope you and your family are fine.
You will never guess what happened last Monday. There was a hurricane in my village, it was scary. The hurricane destroyed my house and there was water in my garden. Then I saw something weird in the water. It was a coffin with a dead body. And then I saw there were a lot more of them. They were open, so parts of human bodies were everywhere. People in my village were screaming and crying, one of them was running with an axe and killing other people.
It will be better if you don’t come to me now like we planned. I promise I will invite you when I rebuild my house.
Could you give me some money and food? I will spend your money for vodka and eat your food.
Hope to hear from you soon. Give my regards to your family.
Lots of love,
XYZ

Powyższy dłuższy tekst użytkowy, jedna z ostatnich prac, jakie oceniałem w tym roku w drugiej klasie technikum mechanicznego, jest znakomitym przykładem na to, że w przypadku języka angielskiego nie ma mowy o sztywnym kluczu, jakim rzekomo posługują się egzaminatorzy przy ocenianiu matury, a zdający otrzymuje maksymalną ilość punktów, jeśli zrozumiał temat, wypowiedział się zgodnie z poleceniem i spełnił wszystkie wymogi formy.
Sprawni językowo uczniowie technikum, choćby nie wiem jak długo ich prosić, będą pisali prace, które nie będą szablonowe i stereotypowe, niektórych egzaminatorów mogą zaszokować, ale uczeń jest oceniany zgodnie z obiektywnymi kryteriami, a nie według zgodności jego pracy z przykładową pracą podawaną przez Centralną Komisję Egzaminacyjną, a przez dziennikarzy mylnie interpretowaną jako model odpowiedzi.
Powyższa praca, napisana przez Michała, bez wątpienia jest znakomitą realizacją polecenia zawartego w zadaniu ósmym poziomu podstawowego materiału diagnostycznego przygotowanego przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną w Poznaniu i udostępnionego w tym roku wraz z maturą próbną. Jeśli kogoś ona bulwersuje, pretensje można mieć wyłącznie do polecenia, zresztą zestaw ten rzeczywiście może budzić pewne wątpliwości.
Mnie osobiście bardziej bulwersują ewidentne gotowce, teksty z podręcznika wyuczone na pamięć i wpisane jako własna wypowiedź maturzysty. Dziwi mnie bardzo obrona takich wykutych na pamięć gotowców przez doświadczonych nauczycieli i osoby zarządzające oświatą. Moim zdaniem lepiej wykazuje się znajomością języka Michał, który pisze list taki, jak powyższy, niż ktoś, kto przepisuje z pamięci list z repetytorium, tylko częściowo lub zupełnie nie na temat.
Zostały mi jeszcze dwa lata, by przekonać Michała, że nie warto szokować egzaminatora. Ale bez wątpienia Michał przekazuje informację, co współlokator ma zrobić, jeśli on nie wróci przed północą, gdy pisze w innej pracy: „If I don’t come back before midnight you can fuck my wife”. Albo trudno zaprzeczyć, że jego list prywatny zawiera wstęp, gdy w pierwszym akapicie Michał pisze: „I was so sorry to hear about your mother’s death in the car crash. I hope her death was quick and not very painful”. W kolejnym liście, na pewno proponuje koleżance z zagranicy dwie formy spędzania wolnego czasu podczas pobytu w Polsce, gdy pisze: „When you come to me, we can have sex all the time or drink vodka and beer”. Będę przekonywał Michała, by nie pisał takich rzeczy. Ale też każdy egzaminator ma obowiązek takie prace przeczytać i przyznać należne punkty zgodnie z kryteriami oceniania, bez względu na to, czy zdający budzi w nim sympatię, czy nie. Pan C. spytał ostatnio mnie i Janinę, czy powinno się oceniać pracę, w której zdający pisze, że nie zgadza się z nauczaniem papieża. Powinno się. Matura z angielskiego to matura z umiejętności językowych, nie z poglądów czy savoir-vivre’u.

Kolejny pracowity weekend

Wczoraj wieczorem byłem świadkiem masowego eksodusu mieszkańców Krakowa, który uświadomił mi, że zaczyna się kolejny majowy długi weekend i wszyscy udają się na wypoczynek. Podobnie jak poprzednio, bardzo mnie to zaskoczyło, bo dla mnie zapowiada się kolejny pracowity piątek, sobota i niedziela, jeden z najgorętszych okresów w roku, przy ocenianiu prac maturalnych. Potem nie zdążę nawet porządnie się wyspać, a będę musiał egzaminować ponad dwadzieścia osób z liceum ogólnokształcącego, które w poniedziałek mają maturę ustną.
Maj w dużej szkole średniej, w której są różne kierunki kształcenia, w tym także technika, to czas, kiedy nauki właściwie już nie ma. Są święta państwowe i kościelne, matury, wycieczki, niektóre klasy trzeba sklasyfikować, bo odchodzą na praktyki. Nauczyciel języka obcego, jeśli nawet nie zostanie posadzony w komisji na egzaminie pisemnym z matematyki czy biologii, jest ustawicznie delegowany na matury ustne w swojej szkole i poza nią. Gdy w ostatnich dniach kwietnia próbowałem umówić się na klasówkę, w dwóch grupach okazało się, że z różnych przyczyn w maju widzimy się tylko dwa razy.
Drugie z tych spotkań będzie miało miejsce w najbliższy wtorek, 27 maja, gdy wiadomości telewizyjne będą pokazywały zamknięte szkoły i strajkujących nauczycieli. My tymczasem będziemy tego dnia po raz pierwszy od bardzo dawna normalnie prowadzić lekcje, a w jednej z grup musimy wystawić stopnie.
Chłopcy z pierwszych klas nie całkiem rozumieją jeszcze, że nasza majowa rozłąka to nie jakiś mój kaprys. Gdy idąc na egzamin mijam się z nimi na korytarzu lub w parku przed szkołą i mówię, że najbliższa lekcja będzie pod koniec przyszłego tygodnia, życzą mi miłego wypoczynku.
W najbliższy poniedziałek po raz ostatni w tym roku szkolnym egzaminuję maturzystów. We wtorek, gdy wielu nauczycieli ma zamiar strajkować, pójdę wreszcie normalnie na wszystkie lekcje do pracy. Strajku nie potępiam, strajkującym się nie dziwię, ale nie rozumiem, dlaczego związki zawodowe poza postulatami płacowymi i żądaniami dotyczącymi przywilejów emerytalnych nie domagają się żadnych zmian merytorycznych. Niedawna afera z egzaminem gimnazjalnym z języka polskiego wyraźnie pokazała, że egzamin ten powinien odbywać się później. Wydaje się, że przesunięcie go na czerwiec w niczym nie zakłóciłoby naboru do szkół średnich, a w tych z kolei aż się prosi, by przesunąć matury i egzaminy zawodowe na lipiec. Sytuacja, w której nauczyciel – w przeciwieństwie do pracowników supermarketów – nie ma długich majowych weekendów, a w dodatku niektóre klasy dwa razy w miesiącu mają lekcję jego przedmiotu, nie świadczy dobrze o istniejącym systemie.
Wydaje mi się, że związki zawodowe nie najlepiej dbają o autorytet nauczycieli, wyciągając jedynie rękę z roszczeniami, a nie postulując żadnych zmian systemowych. Nie wydaje mi się, by chłopcy z pierwszej klasy poparli mój udział w strajku, gdybym zamiast przyjść do nich na lekcję po raz pierwszy po – jak im się wydaje – „miłym wypoczynku”, walczył o wyższą pensję i wcześniejszą emeryturę.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Walentynka

Dzisiaj dogoniły mnie na korytarzu dwie uczennice zajmujące się tak zwaną pocztą walentynkową, sympatyczną i nieszkodliwą rozrywką naszych uczniów, którzy też – prawie wszyscy – mają pozakładane profile w serwisie fotka.pl, gdzie nie tylko w dniu świętego Walentego, ale przez cały rok, szukają romansów. Nawiasem mówiąc, jestem niezmiernie wdzięczny temu serwisowi, bo – odkąd istnieje – moi uczniowie przestali mieć problemy z regularnym używaniem poczty elektronicznej i wypełnianiem wszelkiego rodzaju formularzy internetowych. No i wręczyły mi dziewczyny taką oto Walentynkę:

No proszę, jakie to życie nieprzewidywalne. Po moich pierwszych lekcjach z klasą trzecią mechanika pół roku temu byłem w ciężkim szoku i nie wiedziałem w ogóle, jak się z nimi porozumiewać. Stanowili temat każdej mojej rozmowy z każdym nauczycielem przez parę tygodni. Dałbym sobie wtedy uciąć rękę, nogę, a może i wszystkie kończyny, że końca semestru z tymi panami to ja raczej nie dożyję, a jeśli już cokolwiek od nich dostanę, to prędzej będzie to silna nerwica niż Walentynka.

Egzamin u profesora

W pewnej starej anegdocie student przychodzi na egzamin ustny przed komisją składającą się z profesora i dwóch asystentów. Losuje pytanie, przez moment przygląda się jego treści, ale podnosząc wzrok zwraca się do profesora z prośbą o pozwolenie na zmianę pytania. Ten się zgadza, więc student mieszając po omacku stertę pasków wybiera następny. Niestety, okazuje się, że to pytanie również nie jest z kategorii tych wymarzonych. Marszczy brwi czytając, ale w końcu błaga profesora, by pozwolił mu losować raz jeszcze. Profesor się zgadza, więc student nerwowo sięga do sterty pasków z pytaniami, z pochyloną nad nimi ręką waha się przez chwilę, a wreszcie bierze do ręki pierwszy pasek z brzegu. Patrzy na pytanie, jego wargi bezgłośnie poruszają się zgodnie z rytmem czytanych słów, po czole spływa pot. Na ułamek sekundy zamiera, ale w końcu… kapituluje. Nie, na to pytanie również nie zna odpowiedzi.
Profesor prosi o indeks i wpisuje do niego ocenę dostateczną. Po wyjściu studenta asystenci protestują:
– Ależ panie profesorze, on nie odpowiedział na żadne pytanie!
– Tak, ale musiał coś umieć. – odpiera zarzut profesor – Czegoś przecież szukał!
Studiując, podchodziłem do wielu egzaminów. Najtrudniej było mi zdać egzamin pisemny sprawdzany przy pomocy pudełka zapałek – profesor nie czytał w ogóle naszych wypocin, tylko rzucał pudełkiem – niczym kostką do gry. Gdy pudełko upadało na największą powierzchnię (a zwykle tak było), dostawało się niedostateczny. Gdy na bok z siarką – dostateczny. Gdy na ściankę szufladki – dostateczny plus. Do pierwszych podejść przygotowywałem się bardzo starannie, ale – jak łatwo się domyślić – bez skutku. W sesji poprawkowej we wrześniu poszedłem nie robiąc najmniejszej nawet powtórki i zdałem. I szczerze mówiąc, z tak zdanego egzaminu miałem dużo mniejszą satysfakcję, niż miał zapewne student, o którym mowa w anegdocie. A profesorów takich, jak ten z anegdoty, wspominam lepiej i z większym szacunkiem.

Pensja czarodzieja

Krzysztof mówi, że jakby z jego klasą mi się układało, to miałbym za dobrze i nie wiedziałbym, za co mi płacą. Muszę gdzieś mieć jakiś sajgon, żeby mi nie było za błogo.
Faktycznie, w niektórych klasach jest mi wprost za dobrze. W ostatnim dniu nauki przed feriami, w przeddzień studniówki, na jednej z lekcji w drugiej mechanika powiedziałem panom, żeby usiedli z jednej strony sali, bo z drugiej moja koleżanka anglistka robiła korektę ważnego dokumentu, więc wypadało zapewnić jej odpowiednie warunki. Całą lekcję udało mi się poprowadzić szeptem i nie stanęła temu na przeszkodzie ani praca w grupach, ani konfrontowanie wyników tej pracy pomiędzy grupami… Właściwie to aż nie chce się wierzyć, że można całą lekcję mówić tak cicho, a jednocześnie mieć uczniów tak aktywnych, tak bardzo zaangażowanych. Przez całą lekcję żaden z nas nie odezwał się na głos, a gdy jeden z obecnych w klasie uczniów z całkiem innej grupy odrobinę nam przeszkadzał, zrobiliśmy palcami „pstryk” i jednogłośnie stwierdziliśmy, że zniknął, a efekt naszych czarów był tak dźwiękoszczelny, że wydawało się, iż Adam naprawdę rozpłynął się w powietrzu.
Tego samego dnia na siódmej lekcji, a więc ostatniej lekcji przed feriami, gdy większość moich koleżanek siedziała sobie spokojnie w pokoju nauczycielskim, gdyż ich klasy dawno już uciekły ze szkoły, trzecia mechanika ochoczo zrobiła na ocenę ćwiczenia w rozdziale powtórzeniowym i pozwoliła sobie bez żadnych protestów wpisać oceny do dziennika.
Klasa Krzysztofa jest rzeczywiście całkiem inna. Odkąd się poznaliśmy pięć miesięcy temu, nie udało nam się jeszcze rozpocząć owocnej współpracy. W ostatnim tygodniu przed feriami darowałem im klasówkę, do której nie udało im się przygotować, ale mimo to mają do mnie żal o to, że nie odpuściłem im całkiem wszystkiego, z czym klasy młodsze od nich uporały się dawno. Wszelkie metody aktywizacji uczniów są skazane na porażkę, ponieważ prawie żaden z nich nie jest zainteresowany tym, by cokolwiek robić, a ci nieliczni, którzy może i rokowaliby jakieś szanse, w minionym semestrze mieli wielotygodniowe (nawet dwumiesięczne) przerwy w chodzeniu do szkoły. Gdy nadludzkim wysiłkiem próbowałem skoncentrować swoją uwagę na uczniu wyjątkowo mało zainteresowanym nauką, przerwał rozmowę ze mną i zaczął pisać SMS-a.
No cóż, nie wszędzie manna pada z nieba i musi być też taka klasa, jak klasa Krzysztofa. Ale myli się Krzysztof sądząc, że z takich klas wychodzi się sfrustrowanym i pozbawionym nadziei. Myli się sądząc, że to gorzki kawałek chleba i twardy orzech do zgryzienia. To właśnie takie klasy są szczególnie inspirujące, a jeśli uda się z nimi coś osiągnąć, to satysfakcja z tego jest co najmniej taka sama jak w klasach, w których nauczyciel ma moc czarodzieja, a wszyscy rzucają zaklęcia rymujące się z jego zaklęciami i machają swoimi różdżkami w rytm jego słów.

Nauczyciel zażenowany

Wczorajszy dzień spędziłem w pracy, miałem siedem lekcji, prawie wszystkie w technikum mechanicznym, na ostatnich dwóch po raz pierwszy udało mi się zmusic KAŻDEGO ucznia III TMe, klasy, którą uczę od września i sprawiają wrażenie, jakby nigdy dotąd nie mieli angielskiego, żeby powiedział kilka wymyślonych przez samego siebie zdań po angielsku. To był prawdziwy cud i jestem dumny z trzeciej mechanika i z siebie.
Rano, podczas mojej lekcji w pierwszej klasie, zajrzała do mnie koleżanka skonsultować tłumaczenie kilku zdań na temat naszej szkoły, które mają się ukazać w obcojęzycznym informatorze. Była zachwycona tym, jak panowie z pierwszej klasy, na których ja codziennie narzekam, samodzielnie pracują. Rzeczywiście, mnie nadal wydają się rozbrykani i rozkojarzeni, tak jak w pierwszych tygodniach po przyjściu do naszej szkoły z gimnazjum, ale Ania ma rację. Może podczas moich lekcji – w przeciwieństwie do swoich odrobinę starszych kolegów – nie chodzą jeszcze jak szwajcarskie zegarki, ale przez tych kilka miesięcy bardzo się zmienili, wydorośleli i zaczęli się angażować w to, co wspólnie robimy. Zresztą ci z trzeciej klasy dwa lata temu byli tacy sami.
Miałem bardzo udane dwie lekcje w dwóch grupach pierwszej klasy, trzy lekcje w klasie drugiej i dwie w trzeciej. Jestem dumny z siebie i większości swych uczniów, bo odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Dumni są z siebie także niektórzy polscy nauczyciele, bo tego dnia maszerowali po ulicach Warszawy, machali transparentami, krzyczeli dziennikarzom do mikrofonów.
Dużo brakuje w polskiej szkole. Nauczyciel, zwłaszcza młody, musi być bardzo zdeterminowany, by podjąć pracę w tym spauperyzowanym zawodzie. Ale protestu Związku Nauczycielstwa Polskiego nijak nie mogę pojąć.
Po raz pierwszy, odkąd jestem w ZNP, nie rozumiem za bardzo stanowiska związku, a w każdym razie nie rozumiem, skąd taki pośpiech w organizowaniu piątkowej manifestacji. Cieszę się, że tego dnia zajmowałem się czymś pożytecznym, a nie maszerowałem po stolicy w towarzystwie ludzi, których wypowiedzi relacjonowane w telewizji wprawiły mnie w lekkie zażenowanie. Nawet jeśli postulaty płacowe są słuszne, to kilka wypowiedzi uczestników manifestacji, jakie słyszałem w mediach, na pewno mocno nadszarpnęły autorytet naszego zawodu.

O seksie i starości

Wpisując dzisiaj do dziennika szesnaście ocen niedostatecznych zwróciłem uwagę, że stawiam je panom, z których przytłaczająca większość urodziła się w roku mile przeze mnie wspominanym jako rok moich pierwszych eksperymentów seksualnych. Popatrzyłem sobie na ciemny, twardy zarost tych pełnoletnich już uczniów i pomyślałem, że zestarzałem się już bardzo, skoro moim życiem seksualnym przejmuję się dużo mniej, niż tymi szesnastoma pałami wpisanymi dzisiaj w trzeciej mechanika.
Sądząc po opisach, jakie ustawiają sobie uczniowie tej klasy w komunikatorach internetowych, oni przechodzą obecnie okres fascynacji czymś właściwym dla swojego wieku. Ale może właśnie temu zawdzięczają stoicki spokój, z jakim przyjęli dzisiaj ten grom z jasnego nieba w postaci szesnastu jedynek z angielskiego. Uczę ich od czterech miesięcy, ale z tygodnia na tydzień coraz bardziej ich lubię i mam wrażenie, że zaczynamy się wspólnie starzeć w coraz większej harmonii.

Ochrona funkcjonariusza publicznego

Wielu nauczycieli cieszy się bardzo, że – jako funkcjonariuszom publicznym – należy im się ochrona szczególna. Ostatnio dwóch nauczycieli z północnej Polski skorzystało z tej ochrony i doprowadziło do prawomocnego skazania uczniów, którzy nie mieli do nich właściwego szacunku. Musi tam straszne bezrobocie być w północnej Polsce, że ci panowie nie znaleźli sobie innej pracy. Albo ja mam nie po kolei w głowie, bo toleruję tych dryblasów z drugiej klasy technikum, z których co najmniej kilku przynajmniej raz dopuściło się w stosunku do mnie tego straszliwego przestępstwa braku szacunku.
Mam nadzieję, że autorytet nauczycieli w całej Polsce będziemy budować w oparciu o coś innego, niż wyroki sądowe. Wszystkim nauczycielom życzę, by w Nowym Roku nikt nie zawiadamiał prokuratury o tym, że jego uczniowie nie mają dla niego należnego funkcjonariuszowi publicznemu szacunku. Rok, w którym ktoś funduje wyrok swoim uczniom za brak szacunku do siebie, trudno nazwać rokiem szczęśliwym.



Pożegnanie Washoe

W tym tygodniu na jednym z amerykańskich uniwersytetów odbył się z wielką pompą pogrzeb czterdziestodwuletniej Washoe, która odeszła po krótkiej chorobie i osierociła dużą rodzinę i olbrzymią rzeszę przyjaciół i wielbicieli. Znajomi, współpracownicy, a także wielu studentów i naukowców z całego świata, dla których Washoe znaczyła wiele, składają jej hołd na specjalnie do tego celu stworzonej stronie internetowej. Można tam przeczytać, że Washoe zmieniła świat, zostawiła po sobie przesłanie i niejednemu wskazała cel w życiu.
Nigdy nie miałem okazji poznać Washoe, ale czytałem o niej w podręcznikach od lat. Dokładnie w dniu jej śmierci, 30 października, robiliśmy ćwiczenie leksykalne w oparciu o tekst o niej z grupą studentek. Dlatego wzruszyłem się wiadomością o jej odejściu z tego świata, nawet jeśli nazywanie Washoe elegancką damą, najlepszą przyjaciółką, nauczycielką, siostrą czy modlenie się za nią wydają mi się trochę dziwne. W końcu była tylko szympansicą.
Washoe była pierwszym przedstawicielem świata zwierzęcego, który porozumiał się z człowiekiem przy użyciu języka. Opanowała około 250 znaków amerykańskiego języka migowego.
Nie jestem naukowcem i trudno mi oceniać, jaki wpływ miała ta szympansica na specjalistów różnych dziedzin, którzy ją badali, ale przesłanie, iż możliwa jest komunikacja między przedstawicielami różnych gatunków, jest czytelne także dla mnie. Ze wzruszeniem myślę o niektórych absolwentach naszej szkoły, którzy zdali maturę z języka angielskiego, chociaż leksykalnie nie byli wcale lepsi z tego języka, niż Washoe z języka migowego.
Każdemu nauczycielowi pozostaje życzyć, by wierzył w możliwość porozumienia się z uczniami, bo skoro z szympansem się da, to pewnie i z nimi jest to możliwe.

Uczę dresików

Bywa, że dostaję anonimowe maile od ludzi, których bardzo denerwuje, że zamiast jak każdy przyzwoity człowiek narzekać na tych „dresiarzy”, „blokersów” i „skejcików”, co to ich uczę, ja nadymam się jak bufon i wyobrażam sobie, że ucząc takich debili, to już nie wiadomo, jaki mądry jestem.
Autorzy tych anonimowych maili, obrzucając mnie wyzwiskami i pogróżkami, w swoim mniemaniu ubliżają głównie mojej osobie, ale ja jakoś nieszczególnie czuję się osobiście urażony. Natomiast za obelżywe uważam zakładanie, że od tych nastoletnich dżentelmenów (niekoniecznie w dresach) niczego nie można się dowiedzieć. Muszę powiedzieć, że pogarda, jaką niektórzy czują do mnie jako do osoby, która z tymi młodymi ludźmi spędza tydzień w tydzień dużo czasu, świadczy o całkowitym braku zrozumienia i zupełnym odcięciu od rzeczywistości. Od wielu moich „skejcików” niejeden emeryt mógłby się nauczyć honoru, uczciwości, rzetelności, tak jak codziennie ja się od nich uczę. Bywa, że ich podziwiam za to, jak jednoznaczny wydaje im się wybór między dobrem a złem, jak odważnie potrafią bronić swoich przekonań w dyskusji, a pewnie i w życiu.
Moi uczniowie nie zawsze i nie wszyscy chodzą w dresach. Zdarza się sporadycznie, że któryś z nich założy białe skarpetki do ciemnego garnituru, ale warto jest moim skromnym zdaniem zwracać uwagę na coś więcej niż strój, w którym przyszli do szkoły, albo fryzury, które mają (lub których im brak) na głowach. Szanuję moich dresików i praca z nimi daje mi dużo satysfakcji. Jeśli dla kogoś jest to dowód ostatecznej miernoty mojego umysłu, trudno. Nie zmienię zdania.