Dezinformacja

Cierpliwość i pobłażliwość dla wybryków prezesa partii o pięknej nazwie opłaciła się. Wreszcie wszyscy się dowiedzieliśmy, skąd te pozorne sprzeczności, schizofreniczne wręcz, skrajne oświadczenia, niespójny program. Wszystko się wyjaśniło.
Od kilku dni działacze Prawa i Sprawiedliwości, wbrew zdroworozsądkowemu rozumieniu prawa, które wyraźnie zabrania kampanii billboardowej i spotów telewizyjnych w ramach kampanii wyborczej, obklejają ulice naszych miast buzią, skądinąd bardzo dobrotliwą, swojego wodza. Pokazują nam go w telewizji w różnego rodzaju reklamówkach, na przykład jak otwiera drzwi, do których bezskutecznie dobija się tłum pozornie bardziej od niego zaradnych i silnych ludzi. Na chłopski rozum to nielegalna kampania wyborcza, Państwowa Komisja Wyborcza także nie ma w tej mierze większych wątpliwości i pogroziła nadgorliwym politykom paluszkiem. Tymczasem towarzysze z partii o pięknej nazwie tłumaczą się, moim zdaniem mocno naginając prawo i obrażając rozum, że ich kampania ma charakter informacyjny, a nie wyborczy.
Ze złotych ust prezesa słyszeliśmy dotąd, że śląskość to ukryta opcja niemiecka, a innym razem jedna z form polskości. Rolnikom chciał odbierać dopłaty bezpośrednie, a potem zaatakował rząd, który wywalczył zgodę wszystkich państw europejskich na stopniowe równanie tych dopłat, bo nagle wydawało mu się to za mało i oceniał sytuację rolnictwa jako tragiczną i stwarzającą zagrożenie dla bezpieczeństwa żywnościowego Polaków. Sąsiedzi zza wschodniej granicy a to byli „braćmi Moskalami”, a to świadomie sprowadzali na śmierć polskich pilotów. Sojusz Lewicy Demokratycznej miał być delegalizowany, a innym razem jego prominentni politycy okazywali się sympatycznymi patriotami starszego pokolenia. Internauci raz byli zboczeńcami masturbującymi się z butelką piwa w ręku przed monitorem komputera, a kiedy indziej zagrożonymi przez totalitarny rząd bohaterami narodowymi, którym utrudnia się pracę nad programistycznymi arcydziełami w rodzaju obrzucania prezydenta RP fekaliami lub mordowania go. Dziwne swoją drogą, że ta forma krytykowania prezydenta publicznie i w internecie podlega zdaniem prezesa ochronie, a bezdomnego pijaczka, który wyrzucił z siebie kilka przekleństw pod adresem poprzedniego prezydenta, powinien był z całą surowością ścigać cały aparat państwa. Gra, której celem jest zabicie prezydenta fekaliami, to wyraz wolności słowa, z którą totalitarny rząd walczy, a strona, na której cytowano jedynie słowa innego prezydenta i jego urzędników, stanowiła część przemysłu nienawiści przeciwko niemu. Zły premier Tusk zmusza Polaków do kupowania w dyskontach, a na drugi dzień dowiadujemy się, że w zakupach w „Biedronce” nie ma niczego złego.
Wydawałoby się, że retoryka prezesa jest pełna sprzeczności i nie trzyma się kupy. Niektórzy bezecni sceptycy powątpiewają w sprawność jego umysłu. Ale to tylko pozory. Jeśli więc mieliście dotąd wątpliwości, jak to właściwie jest, teraz już wszystko wiadomo. Po prostu, kampania wyborcza to jedno, a kampania informacyjna to drugie. Dotąd Prawo i Sprawiedliwość mogło prowadzić kampanie wyborcze, teraz – jak sami twierdzą – prowadzą kampanię informacyjną. A z tego zestawienia dość jasno wynika, że spoty i billboardy wyborcze miały charakter dezinformacyjny. I stąd cały ten zamęt i sprzeczne wypowiedzi. Odetchnijmy więc z ulgą, teraz już czeka nas jedynie rzetelna informacja.

 * zdjęcia ze strony Sławomira Nowaka

Radosny przejazd

Podczas gdy kilkudziesięciu naszych maturzystów jeden za drugim wyjeżdżało spod szkoły trąbiąc klaksonami swoich aut, książę William i jego wybranka Kate przejeżdżali ulicami Londynu, wypełnionymi milionowym tłumem. Wczesnym popołudniem, gdy oglądali w domach przy obiedzie świadectwa ukończenia szkoły, William i Kate całowali się na balkonie pałacu Buckingham.
Patrząc wraz z dwoma miliardami telewidzów na ten przejazd i pocałunek, poczułem tęsknotę za normalnością i optymizmem. Mniejsza z tym, że królewski ślub – oprócz w pełni profesjonalnej oprawy – stał się okazją do rozplenienia się pospolicie wszelkiego rodzaju kiczu. I tak zazdroszczę Brytyjczykom i innym nacjom Wspólnoty, że mogli świętować coś radosnego, przyjemnego, entuzjastycznego.
W naszej polskiej, przytłoczonej trumnami rzeczywistości nie mogę jakoś sobie przypomnieć niczego, co by nas łączyło pozytywnie. Czcimy same smutne rocznice, oddajemy hołd poległym albo użalamy się nad klęskami. Sukcesy sportowe – ograniczone do kręgów zainteresowanych daną dyscypliną – nie budzą tak powszechnej euforii. Nawet pospieszna, kontrowersyjna beatyfikacja Jana Pawła II, zamiast jednoczyć i cieszyć, stała się tylko katalizatorem negatywnych emocji i w zupełnie nieoczekiwany sposób wprowadziła surową krytykę i dystans do polskiego papieża do głównego nurtu publicystyki.
Dlatego podobał mi się bardzo uśmiech na twarzach maturzystów, dowcip żegnającego ich dyrektora i te kilkadziesiąt aut odjeżdżających ze szkolnego parkingu przy dźwiękach klaksonów. Najchętniej wsiadłbym do jakiegoś magicznego auta i odjechał wraz z radosnymi maturzystami do jakiegoś weselszego kraju.

Nie zohydzić historii

Informację z „Gazety Wyborczej” o Grobie Pańskim na Jasnej Górze przyjąłem z takim niedowierzaniem, że nie wytrzymałem i przeszedłem się sam zobaczyć, czy to prawda, czy paskudna insynuacja złowrogiej, antypolskiej gazety, która rzuca oszczerstwa pod adresem kościoła. Galeria zdjęć wyglądała wprawdzie dość wiarygodnie, ale nie chciało mi się jakoś wierzyć, że w jednym z największych katolickich sanktuariów w Polsce urządzono sobie szopkę z symbolicznej dekoracji wielkopiątkowej i poświęcono tę dekorację pamięci katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem w ubiegłym roku, w której to zginął polski prezydent z małżonką i blisko setka innych osób, podążających na uroczystości rocznicowe do Katynia. Wydawało mi się niemożliwe, że ktoś celowo rozstawił w kaplicy cudownego obrazu dziewięćdziesiąt sześć drewnianych krzyży, a przykryte ciało Jezusa umieścił na instalacji składającej się z wielometrowej wstęgi polskiej flagi oraz czarnej folii, mającej się kojarzyć z tą, na której układano nosze z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Wśród innych elementów umieszczono też brzozy, o które zawadził prezydencki samolot, a także świece mające przypominać żałobę Polaków na Krakowskim Przedmieściu.
Na Jasnej Górze na własne oczy, ale z równym niedowierzaniem, patrzyłem na niezrozumiałe dla mnie pomieszanie religii z polityką. O ile miałem jeszcze jakąś nadzieję, że smoleńska interpretacja „Gazety” to pomyłka, moje wątpliwości rozwiały billboardy zawieszone na dziedzińcu przed kaplicą, na których umieszczono podpisane zdjęcia wszystkich ofiar wypadku sprzed ponad roku.

Zastanawiam się, na ile ta instalacja szanuje pamięć osób, które zginęły w katastrofie, a były ateistami, feministkami, kontestowały katolicki światopogląd. Czy ustawianie im krzyży przysłaniających ołtarz z cudownym obrazem nie jest przywłaszczaniem sobie ich śmierci do własnych celów? Zastanawiam się, jak należy właściwie rozumieć ułożenie ciała Chrystusa na biało-czerwonej fladze.
To, że kościół katolicki w Polsce zdaje się coraz bardziej kościołem jednej opcji politycznej, w sumie niewiele mnie obchodzi. To, że zamyka się na ludzi, którzy szukają w nim bardziej intelektualnej refleksji nad pierwotnymi i uniwersalnymi znakami chrześcijaństwa, to też nie mój problem. Czuję się jednak odpowiedzialny za coś innego: co zrobić, by pamięć o tym tragicznym wydarzeniu przetrwała i nie została zawłaszczona przez radykalne skrzydło narodowo – katolickie? Jak sprawić, by przyszłe pokolenia wiedziały, że w prezydenckim samolocie zginęli ludzie wszystkich opcji politycznych i światopoglądowych, którzy umieli się jakoś dogadać i wsiąść na pokład jednego samolotu, i dla których kłócenie się bez końca o pierdoły, jakiego jesteśmy obecnie świadkami, byłoby nie do pomyślenia? Czy ci ludzie uwierzyliby, że w ich imieniu ktoś będzie odprawiał żenujące harce wokół krzyża albo licytował się o ilość i lokalizację pomników? Czy uwierzyliby, że ktoś im poświęci dekorację Grobu Pańskiego na Jasnej Górze?
Mnie Smoleńsk zupełnie już obrzydł i nie mogę o nim słuchać ani czytać. Nie tylko mnie, bo blokująca smoleńskie treści wtyczka do przeglądarek internetowych bije rekordy popularności. Będzie szkoda, jeśli ta nieprzerwana histeria i żałoba sprawi, że katastrofa smoleńska zostanie przez kogoś zawłaszczona i jej obraz w świadomości przyszłych historyków ulegnie zafałszowaniu. Pamiętajmy, że to byli normalni ludzie, i że wielkość tej tragedii polegała także na różnorodności ofiar. Niektórzy w sekundzie śmierci być może odmawiali różaniec, niektórzy – co akurat wiemy na pewno – krzyczeli „K…wa!”, ale nikt z nich nie chciałby chyba być przedmiotem nieskończonych targów politycznych.

Francuzi zwiedzają

Grupa młodzieży z Francji odwiedza z trójką opiekunów zespół składający się z podstawówki i gimnazjum. Podczas zwiedzania budynku z uznaniem, ale bez emocji, odnotowują niewątpliwe osiągnięcia szkoły w pracach remontowych i adaptacyjnych, wyposażaniu pracowni w pomoce dydaktyczne, często przy wydatnej pomocy środków unijnych.
Żywe zainteresowanie budzi jednak coś zupełnie innego – obok godła i krzyża w każdej pracowni wiszą zdjęcia Jana Pawła II, a w niektórych pracowniach uczniowie stworzyli okolicznościowe wystawki, kąciki pamięci ku czci papieża. Nauczyciele z Francji najpierw są trochę zaskoczeni, bo z rozmowy podczas powitania z dyrektorem zrozumieli, że to szkoła publiczna, ale – z sympatią i nieskrywanym entuzjazmem – fotografują ekspozycję papieską w jednej z klas. W ich szkole, chociaż katolicka, chyba by się czegoś takiego nie dało zrobić w klasie. Są pełni uznania dla polskiej wolności słowa i swobody manifestowania przywiązania do polskiego papieża.
Przejeżdżamy pod znajdujący się w pobliżu drewniany kościółek z XVII wieku. Francuska młodzież z tej – było nie było – katolickiej szkoły rozgląda się po wnętrzu z obojętnym wyrazem twarzy. Stoją z rękami w kieszeniach, żując gumę, tyłem do ołtarza. W grupkach dyskutują o wieczornej imprezie. Od jednego z ich nauczycieli dowiaduję się później, że rodzice wybrali dla nich szkołę katolicką, bo słynie ona z większej dyscypliny. Raz w tygodniu mają możliwość korzystania z posługi kapłańskiej na terenie szkoły, ale korzysta z tego około 5% uczniów. Zachwycona kościółkiem jest jedna z opiekunek – nauczycielka historii. Nigdy dotąd nie była w drewnianym kościele. Trochę nie całkiem rozumie, dlaczego w jednym z ołtarzy znajduje się obraz przedstawiający Jana Pawła II. Przecież w kilkusetletnim kościele musiało być w tym ołtarzu do niedawna coś innego.
Po kilku dniach czytam, co nasi goście z Francji piszą na Facebooku pod zdjęciami z pobytu u nas. Są zachwyceni, niczego nie żałują, ale największe wrażenie zrobiły na nich rzeczy, których wcale byśmy się nie spodziewali.

Narodowy spis Ślązaków

Zaintrygowany urojeniami i demonami obudzonymi przez pewnego starszego pana, którego moi niestacjonarni studenci podejrzewają o to, że „nie odstawił jeszcze prochów”, postanowiłem się przyjrzeć formularzowi Narodowego Spisu Powszechnego.

Z dużą radością odnotowałem fakt, że osoba narodowości śląskiej ma możliwość utożsamiania się także z inną grupą etniczną lub narodową, w tym polską. Na pytanie 14a (Jaka jest Pana(i) narodowość?) można odpowiedzieć, że śląska, ale udzielając odpowiedzi twierdzącej na pytanie 14b (Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub grupy etnicznej?), mamy prawo określić się po raz drugi.
Mam w związku z tym głęboką nadzieję, że z deklaracji śląskości w spisie nasi politycy nie zrobią żadnej afery, bo nie ma o co. Hasła o jedności narodu i „Polska dla Polaków” za bardzo przypominają najciemniejsze karty historii, a jeśli nawet nie stanowią realnego niebezpieczeństwa, to trudno się dziwić takim reakcjom na nie najwyższych lotów standardy polityczne, jak strona drugitupolew.pl, skądinąd dość niesmaczna.
Podjąwszy decyzję co do pola „narodowość” w formularzu spisowym, zastanawiam się teraz nad tym, co wpisać w polu przeznaczonym na wyznanie, o ile zostanę wybrany do wypełnienia rozszerzonej, reprezentacyjnej wersji ankiety. Powoli przychylam się chyba do opinii, że wybranie opcji „pastafarianizm” byłoby błędem i przepadłoby w statystykach.

Happening czy historia?

Bardzo jestem ciekaw, czy zajście podczas sesji Rady Miasta w Szczecinie widoczne na poniższym filmie przejdzie do historii, czy zostanie pogrzebane na śmietniku mało istotnych incydentów i nieodpowiedzialnych wybryków.
Przed poniedziałkową sesją w sali obrad zawisły obok katolickiego krzyża symbole innych wyznań i światopoglądów – krzyż prawosławny, judaistyczna gwiazda Dawida, islamski półksiężyc i symbol ruchu ateistycznego. Radni dali się sprowokować do bardzo dwuznacznych i nerwowych posunięć. Radny Prawa i Sprawiedliwości wezwał straż miejską, od której oczekiwał interwencji. Radny Platformy Obywatelskiej wszedł na drabinę i ściągał symbole w takim pośpiechu, że dość trudno oprzeć się wrażeniu, iż okazał im niedostateczny szacunek. Tym bardziej nie sposób zrozumieć, czemu zdjął ze ściany wszystkie symbole poza katolickim krzyżem, którego prawo do wiszenia nad polskim godłem wydaje się nie większe, niż prawo zawieszenia tam półksiężyca czy chociażby pastafariańskiego makaronu. Jak zresztą powszechnie wiadomo, tradycja wieszania krzyża gdzie popadnie zaczęła się we współczesnej Polsce od powieszenia go ukradkiem w środku nocy w Sejmie przez posła AWS, niejakiego Tomasza Wójcika. Nawiasem mówiąc, podczas tej nocnej kontrabandy poseł Wójcik spadł z drabiny, co można by odczytywać jako znak gniewu ze strony opatrzności.
W Szczecinie w poniedziałek doszło do nieprzyzwoitej przepychanki, w trakcie której krzyż został zdjęty, a następnie znowu powieszony. Wydaje się, że organizatorzy happeningu wykazali się ostatecznie większym taktem, bo odpuścili sobie kolejne harce na drabinie i zdejmowanie symboli. Zamiast tego złożyli oficjalny wniosek na ręce szefa Rady Miasta, by powieszono obok krzyża symbole innych religii.


Historia z bajki

Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza – Modrzewskiego to uczelnia młoda, ale – jak się okazuje – bardzo odważna. Jak się przekonałem podczas niedawnej wizyty z sąsiadem w holu uczelni, nie boi się ona udostępnić swoich murów wystawie obalającej dumne, acz bezpodstawne przekonanie Polaków o tym, że dwudziestolecie międzywojenne pachniało różami, nacjonalizmu Polacy nie znali, a katolicyzm to uosobienie łagodności i nigdy nie było inaczej. Ze zdumieniem obejrzeliśmy z Julianem kilka zupełnie nam nieznanych kart z historii Polski międzywojennej, kart niewygodnych i wstydliwych, demaskujących nasze narodowe mity, podobnie jak kolejne książki Jana Tomasza Grossa.

Wystawa „Cerkiew 1938” pokazuje zorganizowaną akcję burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu w 1938 roku, osadzając ją w realiach historycznych jako kulminację procesu prześladowania prawosławia w Polsce. Barbarzyńska polityka wyznaniowa państwa doprowadziła do działań, których dziś wypada się jedynie wstydzić, niektóre cytaty z oficjalnych dokumentów państwowych szokują i burzą nasze przekonanie o tym, że w kleszczach między stalinowską Rosją a hitlerowskimi Niemcami Polska wolna była od nienawiści i nacjonalizmów.

Warto poczytać więcej na ten temat, a wystawę odwiedzić można nie wychodząc z domu, ponieważ bogato ilustrowane plansze z tekstem, które z Julianem obejrzeliśmy w Krakowskiej Akademii, mają swoją internetową wersję i są w całości dostępne na stronie cerkiew1938.pl. Uczelni wszakże należą się wielkie brawa za podjęcie tematu, który z pewnością zasługuje na zainteresowanie historyków i na głębszą refleksję. Poszukiwanie prawdy i obiektywne opisywanie rzeczywistości, wraz z odnajdywaniem wielowymiarowych związków między zjawiskami i obalaniem fałszywych mitów, to zaszczytny cel nauki.

Niektóre mity to miód dla uszu i na skołatane serce, aż miło ich słuchać, a powtarzane wystarczającą ilość razy stają się nawet bardziej przekonujące od faktów. Racjonalnie myśląc, trudno poważnie traktować obronę Piusa XII przed oskarżeniami o bierność w czasie II wojny światowej, bo przecież antykomunistyczny romans katolicyzmu z faszyzmem kwitł na dobre nie tylko w Niemczech podczas wojny, ale i w przedwojennej Francji czy Włoszech. Reżim Vichy miał poparcie papieża do tego stopnia, że francuski ambasador w Watykanie otrzymał papieskie zapewnienie wsparcia „dzieła moralnego odrodzenia” Francji pod przewodnictwem marszałka Pétaina.
Wyniki ekspertyzy biegłych sądowych po ekshumacji jednego z bohaterów narodowych współczesnej Polski, Stanisława Pyjasa, zdają się stawiać pod znakiem zapytania sens edukacji historycznej i wychowania patriotycznego. Skoro bowiem każdego, kto kwestionował oficjalnie przyjmowany bieg wydarzeń, według którego Pyjas został zamordowany przez służbę bezpieczeństwa, odsądzano dotąd od czci i wiary, a dzisiaj okazuje się, że mógł on po prostu umrzeć wskutek upadku z dużej wysokości i pod wpływem alkoholu, to czym jest historia?  Czy istotne są w niej fakty, czy to siła sprawcza mitu żyjącego w świadomości zbiorowej? Czy historia ma sens? Jakiej historii chcemy uczyć w szkołach? Obiektywnej, złożonej z bezsprzecznych faktów, czy takiej, jaką się ona wydaje przez pryzmat natchnionych patriotycznych przemówień? Co będzie bardziej na miejscu i bardziej celowe?

Klejnoty koronne

Już tylko niespełna trzy miesiące dzielą nas od historycznej uroczystości zaślubin brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, i jego wybranki, Kate Middleton. To inspirujące i pobudzające do patriotyzmu wydarzenie można, jak się okazuje, przeżywać na wielu płaszczyznach. Wszak stosunek płciowy z ukochaną osobą, jak głosi motto reklamowe Heritage Condoms, to równie wyjątkowa, niezapomniana okazja, jak królewski ślub.
I stąd pomysł wypuszczenia na rynek specjalnej okolicznościowej serii prezerwatyw, w opakowaniach po trzy sztuki za jedyne 5 funtów. Ten „król pośród kondomów”, łącząc w sobie „książęcą moc” i „wrażliwość księżniczki”, stanowi gwarancję iście „monarszej przyjemności”. Kolekcjonerskie pudełeczko z wizerunkiem książęcej pary zawiera, oprócz trzech prezerwatyw, także pamiątkowy portret Williama i Kate, „stworzony specjalnie na potrzeby Crown Jewels”.
Nazwa handlowa prezerwatyw to prawdziwy majstersztyk marketingowy i sprytna gra słów. Klejnoty królewskie to bowiem nie tylko przechowywane w the Tower of London od 1303 roku insygnia władzy, ale – w mowie potocznej, podobnie jak po polsku – określenie męskich narządów płciowych, szczególnie jąder. Klejnoty – jedne i drugie – zasługują bezwzględnie na troskliwą ochronę i są niezwykle cenne.
Warto wiedzieć, że amerykański wyraz „rubber” w języku brytyjskim nie odnosi się do prezerwatyw, lecz do gumek używanych do wycierania znaków naniesionych ołówkiem. Trzeba się też wystrzegać przenoszenia na angielski polskiego wyrazu „prezerwatywa”, ponieważ „preservatives” w języku angielskim ma zupełnie odmienne znaczenie i oznacza po polsku „konserwanty”.
Nie wątpię, że producent „Crown Jewels” przedkłada sukces finansowy niniejszego pomysłu nad patriotyczny wymiar całego wydarzenia, ale zastanawia mnie, na ile coś podobnego mogłoby mieć miejsce w Polsce. I w jakiej roli wystąpiłyby nasze najbardziej polskie media – reklamowałyby ten rodzaj umiłowania ojczyzny czy rozprawiałyby się z nim z całą swoją narodową surowością.

Na trzy lata

Były czasy, gdy Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu – Leninizmu był dla niektórych dopustem bożym, który traktować trzeba było z szacunkiem i udawać, że uczestnictwo w nim to zaszczyt i wyróżnienie.
W pewnym nauczycielskim środowisku kadra pedagogiczna, nieszczególnie przekonana do tej formy kształcenia, zdołała w komunistyczne szkolenie wrobić jednego z wicedyrektorów, któremu nie wypadało odmówić. Po oddelegowaniu go na wieczorowy uniwersytet, podczas rozmowy w pokoju nauczycielskim zatroskani koledzy i koleżanki współczuli szefowi (niektórzy szczerze, a inni fałszywie, w głębi serca odczuwając ulgę, że odsunęli przykry obowiązek od siebie). Nie dostrzegając fałszu i kpiny w ich zatroskanych głosach dyrektor zaczął ich uspokajać:
– Jakoś to będzie, to tylko jeden rok.
Na co jeden z kolegów, późniejszy burmistrz jednego z małopolskich miasteczek, dowartościował szefa:
– Widzi Pan Dyrektor, ja to bym Pana na dwa, ba, nawet na trzy lata oddelegował!

Bracia Moskale


Stali bywalcy mojego blogu wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest osobą, która nie mogła dotąd tutaj liczyć na nic innego, niż na krytykę. Dzisiaj postanowiłem jednak zrobić wyjątek. Postanowiłem przypomnieć wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z maja ubiegłego roku i tym samym wyrazić głęboką nadzieję, że prezes partii o pięknej nazwie weźmie udział w rocznicowych uroczystościach smoleńskich organizowanych wspólnie przez stronę polską i stronę rosyjską. W Smoleńsku zginęli w końcu nie tylko jego brat i bratowa, ale także – tym samym – głowa państwa, a wraz z nią osobistości reprezentujące pełne spektrum politycznych opcji, warto więc wznieść się ponad żenująco prymitywne podziały i przestać organizować czy też prowokować comiesięczne ekstremistyczne zjazdy czarownic pod Pałacem Namiestnikowskim.
Dziś, tyle miesięcy od katastrofy, musimy się pogodzić z tym, co każdy zdrowo myślący człowiek wiedział już 10 kwietnia. Światowa opinia publiczna przyjęła zresztą raport w sprawie katastrofy bez emocji i ze zrozumieniem. Słowami Jarosława Kaczyńskiego, prawdę musimy poznać nawet wtedy, jeśli jest ona bardzo bolesna. Do tej tragedii nie powinno było dojść i ktokolwiek ponosi osobistą odpowiedzialność za rozbicie prezydenckiego samolotu, popełnił w Smoleńsku samobójstwo – mniej lub bardziej świadomie – pociągając za sobą w otchłań śmierci blisko 100 innych osób.
Dziś nie jest istotne, czy naciski na pilotów wywierał podpity generał Błasik, czy ich żony. Nie jest istotne, czy generał Błasik wypił jeszcze przed przywitaniem prezydenta na lotnisku w Warszawie, czy dopiero na pokładzie. Nie jest istotne, czy rosyjscy kontrolerzy popełnili błąd zezwalając samolotowi z Kaczyńskim na pokładzie lądować. Jak mogli temu lądowaniu zapobiec, najlepiej chyba kwituje Lech Wałęsa mówiąc, że mogli strzelać na postrach. Co by się działo, gdyby Rosjanie nie pozwolili Kaczyńskiemu lądować, pięknie pokazuje Remek Dąbrowski.
To, co jest dzisiaj ważne, to by wyciągnąć wnioski. By z pokorą uderzyć się w piersi i przyznać, że nikt Polaków nie zmuszał do lądowania w stylu kamikadze. I by nie sączyć jadu nienawiści do słowiańskiego, jakże bliskiego nam narodu, który umiał ogłosić w kraju żałobę i pochylić się nad polską tragedią pomimo faktu, że zmarły polski prezydent był rusofobem i czynił z tego cnotę. Jarosławie Kaczyński, nie wmawiaj kolejnemu pokoleniu Polaków, że są Chrystusem Narodów ciemiężonym przez Moskali. Przypomnij sobie swój apel z maja ubiegłego roku. Otrząśnij się, chłopie, wreszcie i skończ tę demolkę. W imię pamięci o warszawskich powstańcach, którzy byli oczkiem w głowie twojego brata, w imię pamięci polskich oficerów w Katyniu, pomordowanych strzałami w tył głowy, których to śmierć bagatelizowana jest teraz i sprowadzana do banału przez porównania z wynikami sekcji zwłok ofiar wypadku. W imię tego wszystkiego, przestań niszczyć uczucie patriotyzmu w ludziach. Idźmy do przodu. Polska jest najważniejsza.