Pomnik Jana Pawła II na placu Daszyńskiego w Częstochowie trzeba było chronić przed wylewnymi oznakami miłości malujących go sprejem wiernych jeszcze przed oficjalnym odsłonięciem. Po trzech latach sterczenia na środku placu tej „szpetnej zawalidrogi” ktoś jej nie dopilnował i wandale zniszczyli patynę na 40% powierzchni bryły, a straty szacowane są na 5 tysięcy złotych. Postać papieża została – prawdopodobnie celowo – oblana oleistą substancją.
Pomnik od początku budził kontrowersje i wielu mieszkańców Częstochowy było mu przeciwnych. O tym, że była to raczej karykaturalna forma bałwochwalstwa niż taktowny dowód uznania autorytetu papieża, mówiło się dość często i sam także pisałem o tym w blogu. Dodatkowym argumentem protestujących przeciw pomnikowi papieża był fakt, że poświęconych mu miejsc i monumentów w Częstochowie już wówczas nie brakowało, a miasto wydawało się mieć wiele innych potrzeb niż kolejny pomnik poświęcony tej samej osobie.
Za Janem Pawłem II nie rozpaczałem i od dawna nie wstydzę się do tego przyznać. Na początku odczuwałem z tego tytułu pewne rozterki i wyrzuty sumienia, ale przeszło mi całkiem kilka dni temu, gdy przypadkowo spotkany absolwent sprzed kilku lat powiedział mi, że mój milczący dystans do wszechobecnej żałoby w kwietniu 2005 roku podniósł go lekko na duchu po trzech godzinach lekcji z płaczącymi nauczycielami innych przedmiotów.
Samego Jana Pawła II, chociaż na jego postać i nauczanie patrzę krytycznie, zwyczajnie mi szkoda. Bezrefleksyjny kult jego osoby przynosi mu – moim zdaniem – więcej szkody, niż pożytku. Uważam, że na to wszystko nie zasługiwał. Nie, nie chodzi mi o to, że nie zasługiwał na stawianie mu pomników, nazywanie szkół, instytucji i fundacji jego imieniem. Nie zasługiwał na to, by wskutek bezmyślnego kultu jednostki stać się dla ludzi młodych, którzy już go nie pamiętają, autorytetem wątpliwym, kontestowanym, którego pomniki gorliwie się niszczy, a fora internetowe puchną od obelg i oskarżeń pod jego adresem. Czytając posty można mieć wątpliwości, czy ci, którzy dopuścili się dewastacji pomnika, nie będą kiedyś uważani za bohaterów.
My, dorośli, narzekamy ciągle na to, że młodzi nie mają autorytetów. Ale na przykładzie Jana Pawła II widać świetnie, jak łatwo można dobić największy nawet autorytet i zaprzepaścić szansę na to, by szacunek dla niego przyniósł owoce więcej niż jednemu pokoleniu.
Tag: religia
125% normy
Miejska Biblioteka Publiczna w Częstochowie udostępnia na swojej stronie internetowej „Życie Częstochowy” z 22 grudnia 1949, numer prawie w całości poświęcony siedemdziesiątym urodzinom „niezłomnego szermierza pokoju”, towarzysza Stalina. „Walczącemu z oportunizmem” „geniuszowi” hołd oddają ludzie pracy i nauki, a Prezydent Bierut w okolicznościowym przemówieniu oznajmia, że „życie Stalina – to wzór i zobowiązanie dla wielu pokoleń”. Ile minęło lat od tamtej pory i ile pokoleń przejęło wartę nad kultem Generalissimusa? Co z tego zostało? Czy dzieciom ze Szkoły Podstawowej w Pszczewie udało się wywalczyć światowy pokój i zrealizować plan sześcioletni, jak to ślubowały inaugurując rok szkolny 1950/1951? Czy dzieci ze Szkoły Powszechnej w Iłowie, gdzie w przeddzień urodzin Stalina oddano do użytku centralne ogrzewanie, a w dniu jego śmierci wysłano ten podniosły telegram, wytrwały w swojej wierności dla ideałów socjalizmu?
Przewodniczący Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
Towarzysz Bolesław Bierut
W dniu pogrzebu Wielkiego Stalina serdecznego przyjaciela dzieci polskich i całej postępowej ludzkości, w dniu ciężkiej żałoby narodowej i bólu, my młodzież szkolna i Grono Nauczycielskie Szkoły Podstawowej w Iłowie pow. Działdowo, składa na Wasze ręce ślubowanie wierności wskazaniom Wielkiego wodza i Nauczyciela naszego i jeszcze ściślejsze zespolenie się wokół Partii i Was zapewniając jednocześnie o bardziej wytężonej pracy naszej dla budowy socjalizmu w Polsce i obrony Pokoju światowego.
Szkoły przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych przodowały w ogóle w wychowaniu patriotycznym młodzieży. Na stronie Szkoły Podstawowej w Radzowicach możemy przeczytać, że w roku szkolnym 1949/1950:
2 października odbył się wiec w sprawie pokoju „zwołany przez kierownika szkoły”. Na wiecu przemawiał Wacław Skulski, który „zobrazował zebranym okropności wojny, wzywał zebranych do walki o pokój poprzez pracę, braterstwo, zwartość społeczną”. Zebrani uchwalili rezolucję: ”My zebrani na wiecu przyrzekamy stać na straży pokoju poprzez pracę, podporządkowanie się wszelkim rozporządzeniom rządu i Polskiej Zjednocznonej Partii Robotniczej”. 13 X w świetlicy Straży Pożarnej w Radzowicach miał miejsce „uroczysty obchód ku czci przyjaźni polsko – radzieckiej”. 16 listopada odbyła się uroczysta akademia ku czci Aleksandra Puszkina. Odczytano kilka wierszy poety w tłumaczeniu Tuwima. „5 grudnia klasa V pisała list do dzieci radzieckich”. 21 grudnia 1949 r. o godzinie 18 w świetlicy odbyła się uroczysta akademia z okazji 70- lecia urodzin Józefa Stalina.
Wydaje się, chociażby oglądając Polską Kronikę Filomową z tamtych czasów, że wszyscy traktowali siedemdziesiąte urodziny wodza wyjątkowo uroczyście i poważnie, a dokonywane z tej okazji czyny i podejmowane postanowienia były jak najbardziej szczere i piękne.
Co zostało z tamtych czasów? Co zostało z rzekomo spontanicznych gestów i obietnic? Pamiętam, jak moja zmarła ciocia opowiadała, że zerwała z chłopakiem, którego bardzo kochała, ponieważ nie okazywał dostatecznej żałoby po śmierci Stalina. Po latach wspominała o tym z niedowierzaniem i rozżaleniem. Jak będą w połowie tego stulecia wspominać dzisiejsze czasy krośnieńscy gimnazjaliści i uczniowie podstawówki, którzy w swojej świeckiej szkole podziękowali za dar beatyfikacji Jana Pawła II?
Wyjątkowy program słowno – muzyczny wzbogacony został o prezentację multimedialną, która przedstawiała najważniejsze momenty z życia Papieża – Polaka. Uczniowie przypomnieli zgromadzonym słowa Karola Wojtyły, również te wypowiedziane na polskiej ziemi i te, które najbardziej utkwiły wszystkim w pamięci. Młodzi ludzie jeszcze raz udowodnili, jak bliska jest im postać Karola Wojtyły – człowieka tak zwyczajnie niezwykłego, że aż świętego.
Czy pamięć o polskim papieżu długo jeszcze będzie kwitła w szkole, w której – co już kiedyś pokazywałem w tym blogu – pomniki bywają przykryte warstwą śmieci? Czy dzieci, które przyjdą do tej szkoły za lat dwadzieścia i trzydzieści, będą oddawać hołd tym samym autorytetom, co obecne? I czy obecne pokolenie będzie o Janie Pawle II pamiętało coś więcej, niż to, że „od kremówek wszystko się zaczęło”? Czytając komentarze pod artykułem na krośnieńskim portalu, śmiem twierdzić, że trzeba będzie znaleźć jakiś nowy pretekst do organizowania „spontanicznych” akademii.
Trąba nad Krakowem
Nad Krakowem wichura, ale wyjaśnienie jest proste. To nowa chrześcijańska rozgłośnia radiowa, za sprawą fal różnych częstotliwości i mediów strumieniowych obejmująca swoim zasięgiem cały świat, ostrzega wiernych przed Dniem Sądu, a dzień ten coraz bliższy. Został nam równo miesiąc.
Na ulicach Krakowa pojawiły się billboardy z dokładną jego datą i biblijną gwarancją sprawdzenia się przepowiedni, ponieważ data końca świata została przez Świętego Boga ujawniona w ostatnich latach dzięki pogłębionemu rozumieniu biblijnych algorytmów.
Dzień Sądu przyjdzie 21 maja tego roku, za dokładnie miesiąc. Billboardy odsyłają do strony internetowej radia, na której – także po polsku – dostępne są ciekawe materiały do czytania i słuchania. Na widok billboardów, jak donosi mój student Kamil, w tramwajach dochodzi do wybuchów wesołości zmieszanych z konsternacją i niepewnością.
Najważniejsze przesłanie dla maturzystów: nie zmarnujcie ostatnich tygodni życia na tym łez padole na naukę do stresujących egzaminów i na ich zdawanie. Niektórzy z Was do ostatniej chwili będą zdawać egzaminy ustne, a koniec świata zastanie ich nieprzygotowanych. Odwróćcie się lepiej od Waszych grzechów i błagajcie Boga o przebaczenie, bo próżny Wasz wysiłek wkładany w maturę, skoro jej wyniki mają Wam być podane ponad miesiąc po końcu świata!
Otwórzcie oczy na prawdę, a uszy na Family Radio.
Narodowy spis Ślązaków
Zaintrygowany urojeniami i demonami obudzonymi przez pewnego starszego pana, którego moi niestacjonarni studenci podejrzewają o to, że „nie odstawił jeszcze prochów”, postanowiłem się przyjrzeć formularzowi Narodowego Spisu Powszechnego.
Z dużą radością odnotowałem fakt, że osoba narodowości śląskiej ma możliwość utożsamiania się także z inną grupą etniczną lub narodową, w tym polską. Na pytanie 14a (Jaka jest Pana(i) narodowość?) można odpowiedzieć, że śląska, ale udzielając odpowiedzi twierdzącej na pytanie 14b (Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub grupy etnicznej?), mamy prawo określić się po raz drugi.
Mam w związku z tym głęboką nadzieję, że z deklaracji śląskości w spisie nasi politycy nie zrobią żadnej afery, bo nie ma o co. Hasła o jedności narodu i „Polska dla Polaków” za bardzo przypominają najciemniejsze karty historii, a jeśli nawet nie stanowią realnego niebezpieczeństwa, to trudno się dziwić takim reakcjom na nie najwyższych lotów standardy polityczne, jak strona drugitupolew.pl, skądinąd dość niesmaczna.
Podjąwszy decyzję co do pola „narodowość” w formularzu spisowym, zastanawiam się teraz nad tym, co wpisać w polu przeznaczonym na wyznanie, o ile zostanę wybrany do wypełnienia rozszerzonej, reprezentacyjnej wersji ankiety. Powoli przychylam się chyba do opinii, że wybranie opcji „pastafarianizm” byłoby błędem i przepadłoby w statystykach.
Happening czy historia?
Bardzo jestem ciekaw, czy zajście podczas sesji Rady Miasta w Szczecinie widoczne na poniższym filmie przejdzie do historii, czy zostanie pogrzebane na śmietniku mało istotnych incydentów i nieodpowiedzialnych wybryków.
Przed poniedziałkową sesją w sali obrad zawisły obok katolickiego krzyża symbole innych wyznań i światopoglądów – krzyż prawosławny, judaistyczna gwiazda Dawida, islamski półksiężyc i symbol ruchu ateistycznego. Radni dali się sprowokować do bardzo dwuznacznych i nerwowych posunięć. Radny Prawa i Sprawiedliwości wezwał straż miejską, od której oczekiwał interwencji. Radny Platformy Obywatelskiej wszedł na drabinę i ściągał symbole w takim pośpiechu, że dość trudno oprzeć się wrażeniu, iż okazał im niedostateczny szacunek. Tym bardziej nie sposób zrozumieć, czemu zdjął ze ściany wszystkie symbole poza katolickim krzyżem, którego prawo do wiszenia nad polskim godłem wydaje się nie większe, niż prawo zawieszenia tam półksiężyca czy chociażby pastafariańskiego makaronu. Jak zresztą powszechnie wiadomo, tradycja wieszania krzyża gdzie popadnie zaczęła się we współczesnej Polsce od powieszenia go ukradkiem w środku nocy w Sejmie przez posła AWS, niejakiego Tomasza Wójcika. Nawiasem mówiąc, podczas tej nocnej kontrabandy poseł Wójcik spadł z drabiny, co można by odczytywać jako znak gniewu ze strony opatrzności.
W Szczecinie w poniedziałek doszło do nieprzyzwoitej przepychanki, w trakcie której krzyż został zdjęty, a następnie znowu powieszony. Wydaje się, że organizatorzy happeningu wykazali się ostatecznie większym taktem, bo odpuścili sobie kolejne harce na drabinie i zdejmowanie symboli. Zamiast tego złożyli oficjalny wniosek na ręce szefa Rady Miasta, by powieszono obok krzyża symbole innych religii.
Niecodzienny chrzest
Gdy Elton John i David Furnish stali się rodzicami dziecka urodzonego przez matkę – surogatkę, komentarzy było sporo. Mnie, szczerze mówiąc, sprawa w ogóle nie poruszała. Nie widziałem w tym ani powodu do wiwatowania, bo nad adopcjami dzieci nie ma co wiwatować, to zjawisko powszechne, normalne, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ani mnie to nie bulwersowało, bo niby czemu. Skoro dzieci z tylu wzorcowych heteroseksualnych rodzin decydują się potem na życie z osobą tej samej płci, to czemu niby dziecko wychowane przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety miałoby stać się homoseksualistą? A gdyby nawet, to co z tego?
Gdy jednak dowiedziałem się, że Lady Gaga będzie matką chrzestną dziecka Eltona i Davida, oczy na chwilę otworzyły mi się szerzej. Maleńki Zachary, któremu w życiu gwiazdki z nieba nie zabraknie, będzie miał Lady Gagę, wielką przyjaciółkę jednego ze swoich ojców, za matkę chrzestną. Szopka to, cyrk, czy poważna uroczystość religijna? Bardzo jestem ciekaw komentarzy wierzących i praktykujących. Dobrze to, że dziecko zostanie ochrzczone? Czy może to zgorszenie publiczne, że dwóch ojców przyniesie dziecko do ołtarza? To wyraz skruchy i nawrócenia dwóch bogatych degeneratów czy kpina z obrzędu?
Jedno wydaje się pewne: nagłośnienie i oprawa uroczystości będą takie, że prostym moralistom trudniej będzie od tej pory bronić tradycyjnego modelu rodziny.
Historia z bajki
Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza – Modrzewskiego to uczelnia młoda, ale – jak się okazuje – bardzo odważna. Jak się przekonałem podczas niedawnej wizyty z sąsiadem w holu uczelni, nie boi się ona udostępnić swoich murów wystawie obalającej dumne, acz bezpodstawne przekonanie Polaków o tym, że dwudziestolecie międzywojenne pachniało różami, nacjonalizmu Polacy nie znali, a katolicyzm to uosobienie łagodności i nigdy nie było inaczej. Ze zdumieniem obejrzeliśmy z Julianem kilka zupełnie nam nieznanych kart z historii Polski międzywojennej, kart niewygodnych i wstydliwych, demaskujących nasze narodowe mity, podobnie jak kolejne książki Jana Tomasza Grossa.
Wystawa „Cerkiew 1938” pokazuje zorganizowaną akcję burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu w 1938 roku, osadzając ją w realiach historycznych jako kulminację procesu prześladowania prawosławia w Polsce. Barbarzyńska polityka wyznaniowa państwa doprowadziła do działań, których dziś wypada się jedynie wstydzić, niektóre cytaty z oficjalnych dokumentów państwowych szokują i burzą nasze przekonanie o tym, że w kleszczach między stalinowską Rosją a hitlerowskimi Niemcami Polska wolna była od nienawiści i nacjonalizmów.
Warto poczytać więcej na ten temat, a wystawę odwiedzić można nie wychodząc z domu, ponieważ bogato ilustrowane plansze z tekstem, które z Julianem obejrzeliśmy w Krakowskiej Akademii, mają swoją internetową wersję i są w całości dostępne na stronie cerkiew1938.pl. Uczelni wszakże należą się wielkie brawa za podjęcie tematu, który z pewnością zasługuje na zainteresowanie historyków i na głębszą refleksję. Poszukiwanie prawdy i obiektywne opisywanie rzeczywistości, wraz z odnajdywaniem wielowymiarowych związków między zjawiskami i obalaniem fałszywych mitów, to zaszczytny cel nauki.
Niektóre mity to miód dla uszu i na skołatane serce, aż miło ich słuchać, a powtarzane wystarczającą ilość razy stają się nawet bardziej przekonujące od faktów. Racjonalnie myśląc, trudno poważnie traktować obronę Piusa XII przed oskarżeniami o bierność w czasie II wojny światowej, bo przecież antykomunistyczny romans katolicyzmu z faszyzmem kwitł na dobre nie tylko w Niemczech podczas wojny, ale i w przedwojennej Francji czy Włoszech. Reżim Vichy miał poparcie papieża do tego stopnia, że francuski ambasador w Watykanie otrzymał papieskie zapewnienie wsparcia „dzieła moralnego odrodzenia” Francji pod przewodnictwem marszałka Pétaina.
Wyniki ekspertyzy biegłych sądowych po ekshumacji jednego z bohaterów narodowych współczesnej Polski, Stanisława Pyjasa, zdają się stawiać pod znakiem zapytania sens edukacji historycznej i wychowania patriotycznego. Skoro bowiem każdego, kto kwestionował oficjalnie przyjmowany bieg wydarzeń, według którego Pyjas został zamordowany przez służbę bezpieczeństwa, odsądzano dotąd od czci i wiary, a dzisiaj okazuje się, że mógł on po prostu umrzeć wskutek upadku z dużej wysokości i pod wpływem alkoholu, to czym jest historia? Czy istotne są w niej fakty, czy to siła sprawcza mitu żyjącego w świadomości zbiorowej? Czy historia ma sens? Jakiej historii chcemy uczyć w szkołach? Obiektywnej, złożonej z bezsprzecznych faktów, czy takiej, jaką się ona wydaje przez pryzmat natchnionych patriotycznych przemówień? Co będzie bardziej na miejscu i bardziej celowe?
Szkoła jak lustro
Praca w szkole to trochę tak, jak budowa na załączonej ilustracji. Stare ma szanse się przejrzeć w nowym, byle tylko chciało popatrzeć.
Gdy czytam sensacyjne newsy o tym, jak to jastrzębska szkoła obniża sprawowanie i ogranicza prawa uczniowskie chłopakom, którzy nagrali i wrzucili do internetu głupawy filmik zatytułowany „Papamobile”, nie mogę się powstrzymać od konstatacji, że decyzja szkoły jest jeszcze bardziej żałosna niż fabuła przedmiotowego klipu.
Jak najlepiej burzyć autorytet Jana Pawła II i podważać go? Ano właśnie tak – robiąc z niego świątka na piedestale, pokrytego warstwą brązu tak grubą, że aż trudno go pod nią rozpoznać. Jan Paweł II był przed laty osobą budzącą spontaniczny autorytet wśród młodzieży i nie trzeba było metod rodem z głębokiego komunizmu do obrony tego autorytetu. Kara za pozaszkolne głupawe wybryki powinna się raczej koncentrować na stwarzaniu zagrożenia dla ruchu kołowego, a nie na obrażaniu patrona szkoły, który notabene nigdzie w tym filmie nie jest nazwany po imieniu i nie rozumiem, skąd przekonanie, że film pokazuje Jana Pawła II.
Dyrekcja szkoły zapomniała chyba, że na zamordyzmie autorytetu się raczej nie zbuduje, pewnie prędzej zburzy. I że to właśnie działania takie, jak działanie szkoły, powodują, że Jan Paweł II wraz ze swoim nauczaniem przestaje kogokolwiek szczerze interesować i staje się młodzieży coraz bardziej obcy. A kiedyś był wyjątkowo bliski i nie trzeba było żadnego bata, by tak było. Teraz już nawet teolodzy mówią, że nikogo nie interesuje jego nauka i stał się dla niektórych Polaków „złotym cielcem”.
Ciekawe, jak dyrekcja jastrzębskiej szkoły potraktowałaby swoich uczniów, gdyby – zamiast nagrywać banalny i nie wnoszący nic poważnego do dyskusji o papiestwie filmik – włączyli się w wyraźnie obecny w świecie nurt poważnej krytyki Jana Pawła II i oskarżali go o zaniedbania, wspieranie południowoamerykańskich reżimów totalitarnych czy obwiniali o śmierć dzieci w Afryce. Wyrzuciliby ich ze szkoły? Zamknęli w więzieniu? Skazali na śmierć (chyba nie całkiem byłoby to w zgodzie z papieskim nauczaniem)?
Na forach internetowych i w komentarzach pod artykułami o „skandalicznym wybryku uczniów z Jastrzębia” spora część internautów bije im brawo i trzyma za nich kciuki. Dyrekcja szkoły i inni zbulwersowani zrozumieliby może lepiej takie głosy, gdyby w tym pokoleniu wstępującym spróbowali sobie przypomnieć siebie sprzed lat. Gdyby się zechcieli przyjrzeć swojemu odbiciu, niczym te kamieniczki odbite w stalowo – szklanej, świeżo wznoszonej elewacji. Ja świetnie pamiętam – do dzisiaj – akademie ku czci Ludwika Waryńskiego z mojej podstawówki. Pamiętam też, że śmialiśmy się z kolegów i koleżanek z konkurencyjnego liceum, których tamtejsi profesorowie karali dyscyplinarnie, jeśli spotkali kogoś z nich przypadkowo na mieście zimą bez czapki. Co zapamiętają siedemnastolatkowie z technikum w Jastrzębiu? Obniżone sprawowanie i ograniczenie praw ucznia za wygłupy poza szkołą?
* Do filmu „Papamobile”, w przeciwieństwie do Dariusza Chętkowskiego, nie linkuję. Bo – szczerze mówiąc – chociaż napisy mają ładną czcionkę i montaż jest w porządku, to nie ma tam chyba co oglądać, a „dzieło” nie jest warte rozgłosu, jaki mu zapewniają urażeni i gniewni.
Cześć dla Batmana
Jeden z moich uczniów przywitał dzisiaj księdza słowami „Cześć Batman!”, co wywołało ponoć u przywitanego reakcję alergiczną i nerwową. Wszczęto intensywne śledztwo celem ustalenia sprawcy (myślałem, że łatwo go rozpoznać po głosie, skoro się uczy klasę od paru miesięcy, ale widocznie niewiele na religii się odzywa). Panowie musieli chyba coś opacznie zrozumieć, bo padły ponoć groźby wydalenia z kościoła oraz wezwania policji w związku z zaistniałym zajściem. Policja jednak nie przyjechała, więc domyślam się, że zaszło zwykłe nieporozumienie i druga mechanika źle odebrała jakieś słowa katechety jako groźbę, podczas gdy nie mógł on mieć na myśli niczego złego.
Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że to prawdziwy zaszczyt być nazwanym Batmanem. W końcu ten komiksowy i filmowy superbohater, którego sławę porównywać można chyba jedynie z Supermanem, to prawdziwa klasyka gatunku. Jego postać w jednoznaczny sposób opowiada się po stronie dobra i pilnuje porządku w Gotham City już ponad 70 lat. Pomaga ludziom prawym, prostym i sprawiedliwym, a gnębi knujących niecne plany złoczyńców – morderców i złodziei. Magazyn SFX uznał Batmana za największego superbohatera w historii, a to chyba najdobitniejszy możliwy dowód na to, że Batman wychodzi naprzeciw potrzebie autorytetu.
Bywa, że tenże uczeń zwraca się do mnie „ojcze niebieski”. Nie przyszło mi nigdy do głowy zastanawiać się nad tym, czemu tak robi, ale bez wątpienia nie ma na myśli niczego złego.
Morderstwa chrześcijan
W mediach i dyskusjach przy stole przewija się ostatnio dość często temat prześladowań chrześcijan, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, a chociaż jednoznacznie potępiam organizowanie zamachu bombowego i mordowanie ludzi wychodzących z kościoła, to jeszcze bardziej przeraża mnie nienawiść do muzułmanów artykułowana przez spokojnych, pobożnych polskich katolików w odwecie za wydarzenia w Egipcie czy Iraku.
Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy i że każde wydarzenie można opisać ze skrajnie odmiennych punktów widzenia. Nic też nie jest moralnie jednoznaczne. Warto jednak pamiętać przynajmniej to, czego sami byliśmy świadkami, i mieć odrobinę dystansu do samego siebie.
Z jednej strony zgadzam się, że muzułmanie, domagający się poszanowania dla swoich praw i religii w krajach, w których są w mniejszości, muszą jednocześnie nauczyć się szanować prawa chrześcijan w krajach, w których islam jest religią dominującą. Ale takie stawianie sprawy wypacza problem i czyni z muzułmanów jedyne źródło konfliktu, a to przecież nie jest prawda. Trzeba pamiętać, że dokonując inwazji na Irak prezydent Stanów Zjednoczonych wielokrotnie użył sformułowania „krucjata”, za co zresztą spotkał się później ze stanowczą krytyką we własnym kraju. Prezydent George Bush, spotykający się na prywatnych audiencjach z katolickim papieżem Janem Pawłem II, uczynił z tej niczym nie uzasadnionej inwazji wojnę religijną, a w każdym razie sprawił, że tak może ona być postrzegana przez Irakijczyków. Spłycamy rzeczywistość mówiąc o islamistach mordujących chrześcijan wychodzących z kościoła, ale spłycamy ją w takim samym stopniu, co obecny w społeczeństwie islamskim stereotyp o wojnie, jaką wytoczyli przeciwko Irakowi chrześcijanie.
Jan Paweł II był w swego rodzaju klinczu w stosunkach z amerykańskim prezydentem. Z jednej strony próbował nieśmiało apelować o pokój, a potem o szybkie zakończenie wojny, ale z drugiej strony miał w Bushu sojusznika w moralnej walce o wartości chrześcijańskie w społeczeństwie amerykańskim, zwłaszcza gdy chodzi o ochronę życia poczętego, eutanazję oraz rodzinę. Do kulminacji doszło w czerwcu 2004, gdy papież przyjął z rąk Busha Prezydencki Medal Wolności – najwyższe amerykańskie odznaczenie cywilne. Pamiętam, że oglądałem z niedowierzaniem uroczystość wręczenia medalu i od tamtej pory Jan Paweł II przestał być dla mnie autorytetem. Rozumiem, że oglądającemu tę uroczystość Irakijczykowi dość trudno byłoby uwierzyć, że głowa kościoła katolickiego i prezydent państwa agresora nie są sojusznikami.
Uczestniczyliśmy w konflikcie zbrojnym, który – w dobie wszechobecności mediów – zarzucił nas przerażającymi obrazami torturowanych więźniów, zabijania cywilów, strzelanek z powietrza prowadzonych tak, jakby piloci grali w grę komputerową. Po paru latach od inwazji okazało się, że była ona całkowicie nieuzasadniona, a zarzuty wobec Iraku, które wykorzystano jako pretekst do zaatakowania tego kraju, nie potwierdziły się. Można się dziwić „muzułmanom”, że próbują się bronić przed „chrześcijanami” albo że biorą odwet za krzywdy „od nich” doznane. Tylko że to stoi w sprzeczności z duchem patriotyzmu, jaki nauczyciel historii stara się przekazać, ucząc o dziewiętnastowiecznej historii Polski. Jest – poza tym – niebezpieczne, bo jeśli obopólna nienawiść ma się tylko kumulować i nakręcać wzajemnie, to prędzej czy później ktoś zaatakuje ludzi wychodzących z jednego z czterech meczetów funkcjonujących w Warszawie. Tak, owszem, w Polsce są i funkcjonują meczety i centra modlitw muzułmanów. Może lepiej, żeby polscy chrześcijanie i muzułmanie nie mordowali się wzajemnie?
Na marginesie tego wpisu – od dawna chciałem się zmierzyć z tematem Nobla dla Obamy i stanąć w obronie tej powszechnie krytykowanej decyzji. Myślę jednak, że nie jestem w stanie zrobić tego lepiej, niż Patryk Kugiel, którego artykuł niniejszym polecam.