Ze sporym zdziwieniem odczytałem SMS od studenta, mającego za około 2 godziny przyjść na zajęcia:
„Idziesz na angielski?”
Ciekawość wzięła jednak górę i odpisałem lakonicznie:
„Waham się.”
Po chwili otrzymałem kolejną wiadomość:
„Ch**, ja idę. W sali 2 mamy?”
Podobno nadawcy pomyliły się numery do dwóch podobnie się nazywających osób.
I pomyśleć, jak wiele tracą moi koledzy i koleżanki, którzy nie podają numeru telefonu uczniom i studentom.
Tag: studenci
Wiosna w pracy i po pracy
Pierwszy raz od dłuższego czasu wyszedłem w środę z pracy za dnia. A ściślej, wyszedłem o tej samej godzinie, co zwykle, jednak „na polu”, czyli między biurowcami Krakowa, było wciąż jasno. Przyjemniej będzie od tej pory zaczynać, skoro po fajrancie czekać na mnie będzie jeszcze odrobina słońca. W dodatku jak tu nie zaczynać z przyjemnością zajęć, na które ludzie tak ochoczo się zwołują.
Biotechnologia z przyszłością
Wzruszyłem się dzisiaj bardzo, widząc w tunelu dworca poniższe ogłoszenie, podpisane drobnym drukiem „studentka biotechnologii”. Może stąd moje wzruszenie, że prenumeruję „Scientific American” i cieszę się, że czytują go również studenci. A może dlatego, że biotechnologia, jak szacują specjaliści od prognoz zatrudnienia, to bardzo przyszłościowy kierunek studiów. A może dlatego, że jeśli te plakaty porozklejane w centrum Krakowa odniosą zamierzony skutek, to komuś spełnią się marzenia, a życie będzie jak w bajce? Chyba że chodzi tylko o zwrot gazety…
Docendo discimus
Dobrze jest mieć studentów mądrzejszych od siebie, ale trzeba się z tym niejako pogodzić, zawstydzić i korzystać z sytuacji – czerpać garściami z ich wiedzy, z pożytkiem dla siebie. Zamiast ich gnoić, może lepiej poczuć od nich inspirację do własnego rozwoju i spróbować się od nich czegoś nauczyć. Inaczej gotowi przyjść w bordowych koszulach.
Studencka przyzwoitość
„Wszystkie dziewczyny są takie same”. To zdanie, wykorzystane na zajęciach w autentycznym materiale językowym do rozumienia ze słuchu, spotyka się wprawdzie z głośno okazywaną aprobatą studentów, ale – o czym świadczyłoby ogłoszenie na jednym z korytarzy – jest w nich też odrobina przyzwoitości i prostolinijna, szczera odwaga do obrony moralności i rzetelnego wywiązywania się z obowiązków.
W dziewczyny już nie wierzą, ale jakaś nadzieja dla ludzkości jednak jeszcze pozostaje.
Kraków się kurczy
Cicho o tym w mediach, nikt nie protestuje, a tymczasem Kraków się nam kurczy i to dramatycznie. Można się cieszyć z nowej fontanny i w ogóle całej rewelacyjnej płyty przebudowanego Placu Szczepańskiego, ale prawda jest taka, że według znaków drogowych to już praktycznie peryferia Krakowa. Basztowa, Dunajewskiego i Straszewskiego są już chyba poza jego obecnymi granicami, a Aleje – kto wie – może są już w innym województwie.
Podczas porannego spaceru stojący na Plantach, przy samym Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego, znak określający granicę miasta przyciągnął moją uwagę na tyle, że postanowiłem go sfotografować na dowód, że ktoś – kawałek po kawałku – oddaje Kraków w ręce obcych.
Ostatnie trzy dni
Studentom, którzy kiedyś tak entuzjastycznie przyjęli odwołanie lektoratu, że na poniższym ogłoszeniu cytatem z premiera Marcinkiewicza (trzykrotnym „Yes!”) skomentowali fakt odwołania zajęć, z radością donoszę, że do końca zajęć dydaktycznych na uczelni pozostały już tylko trzy dni.
Od czwartku na ładnych kilka miesięcy wszystkie zajęcia odwołane.
Starsi panowie
Mój kolega z pracy poczuł się ostatnio bardzo staro, gdy zobaczył się na zdjęciach zrobionych podczas imprezy klasowej ze swoimi wychowankami. Z niedowierzaniem i przerażeniem przejrzał zrobione zdjęcia i wygłosił pesymistyczny monolog filozoficzny. Ja do swojego wyglądu jestem jakoś przyzwyczajony, napatrzę się na swoją własną twarz chociażby myjąc zęby, nie wspominając o goleniu (bo to faktycznie robię trochę rzadziej).
Natomiast przeżyłem duży wstrząs ostatnio na klatce schodowej, mijając się z grupą rozgorączkowanych z jakiegoś powodu panów w średnim wieku, z których kilku skinęło mi głową na powitanie, jeden nawet tak trochę nadgorliwie. Nie miałem wprawdzie problemu z przypomnieniem sobie natychmiast imion i nazwisk większości z nich, ale bardzo mnie zdziwiło, że ci łysiejący faceci z brzuszkami to studenci piątego roku. Ząb czasu nie nadgryzł ich wszystkich w równym stopniu, to prawda, ale na niektórych z nich bezlitośnie wycisnął swe ponure piętno.
Prototyp na sprzedaż
Zianie, czyli polew
Jeden z moich skądinąd niezwykle sympatycznych kolegów z pracy przeżywa bardzo fakt, że zrobił doktorat, zamęcza więc swoim tytułem słuchaczy bez względu na to, czy ich to interesuje, czy nie. Na pierwszych zajęciach z nową grupą przynosi wszystkie swoje dyplomy i publikacje, a każdy musi je dokładnie obejrzeć, by przekonać się, jak wiele osiągnął w swojej naukowej karierze. Stałym tematem zajęć jest też jego poczucie misji, dzięki któremu zniża się do pracy dydaktycznej, podczas gdy mógłby bez chwili wahania wszystko to rzucić i oddać się nauce, ponieważ ma liczne propozycje pracy na niejednym kontynencie.
Najzabawniej jest jednak wtedy, gdy ktoś podczas zajęć zwróci się do niego słowami „Proszę Pana”. Reakcją na to jest niezmiennie wykład o tym, że „pan to na targu stoi i pietruszką handluje”, a on nie po to tyle się napracował na uczelni, żeby się do niego per „pan” zwracać.
Pisałem już o tym, jak przedziwnych metod używają czasem nauczyciele dla podkreślenia swojego autorytetu, jak karykaturalne formy to czasami przybiera, a także dlaczego nie warto się tak wysilać. Nawiasem mówiąc przypuszczam, że wśród handlujących pietruszką znalazłoby się wielu niezwykle inteligentnych ludzi. Rozumiem więc, że Jacek mógł się bardzo zdenerwować słysząc pogardliwe uwagi na temat „pana na targu” i miał – moim zdaniem – prawo do komentarza, że gdyby nie „pan na targu”, to byśmy wszyscy – bez względu na posiadany tytuł – „z głodu zdechli”.
Mam nadzieję, że mój młody kolega szybko się habilituje oraz dostanie nominację profesorską, bo dotąd jego epatowanie tytułem ma reakcję odwrotną do zamierzonej, a panowie przypominają sobie o jego obsesji nawet na innych zajęciach, na przykład, gdy ktoś z nich zwróci się do mnie słowami „Proszę Pana”. I mają z tego wielkie zianie, czyli polew. Znaczenie wyrazu „zianie” wyjaśnił mi mój student Paweł, który ma kłopoty z zaliczeniem jednego z wiodących przedmiotów na roku. Długie lata studiów nie nauczyły mnie tego, co dla niego jest oczywiste. No proszę, jak ta wiedza, nie tylko leksykalna, nierówno się rozkłada. I niezależnie od dyplomów.