Jerzy Kędziora jest jednym z najwybitniejszych artystów mieszkających obecnie w Częstochowie. Jego wiszące rzeźby są znane i podziwiane w całej Europie, chociaż instalacje w rodzimym mieście nie zagościły długo. Od jedenastu lat Kędziora wytrwale walczy o uznanie w Częstochowie nie dla samego siebie, ale dla legendarnego założyciela grodu, przypuszczalnie autentycznego, bo wspominanego w dokumentach z XII wieku Częstocha.
Niestety, Częstochowa okazuje się zbyt mała i ciasna (pewnie nie tylko przestrzennie), by znaleźć miejsce dla wróżebnej rzeźby praprzodka siedzącego nad misą pokrytą tajemniczymi znakami, do której turyści i mieszkańcy mogliby wrzucać monety, a te z kolei odbijałyby się od systemu dzwonków i wygrywałyby melodie. O ile bowiem w przysłowiowym Szczebrzeszynie, którego lokalizacja dla większości Polaków jest pewnie wielką tajemnicą, znalazło się miejsce dla pomnika przysłowiowego chrząszcza, o tyle Częstochowa ma w kwestiach pomników zupełnie inną politykę.
Z jasnogórskich wałów z bastionu od strony ulicy Wieluńskiej spogląda na Częstochowę monumentalny (i moim skromnym zdaniem niezbyt urodziwy) pomnik Jana Pawła II. Stoi tyłem do pomnika rodziców polskiego papieża zdobiącego plac przed Domem Pielgrzyma im. Jana Pawła II, ale za to przodem lub bokiem do kilku innych miejsc poświęconych Karolowi Wojtyle. Najbliższy znajduje się na dziedzińcu redakcji „Niedzieli”, przy ulicy 3 Maja. W Wyższym Seminarium Duchownym przy ul. Św. Barbary stoi w holu naturalnej wielkości rzeźba przedstawiająca Jana Pawła II, podobna rzeźba znajduje się także w nawie głównej Archikatedry Św. Rodziny. Plac przed katedrą nosi imię Jana Pawła II, a większą część drogi między katedrą a Rynkiem Wieluńskim kierowca pokonuje jadąc Aleją Jana Pawła II. O takich tablicach pamiątkowych wspominających Jana Pawła II, jak ta upamiętniająca nocleg papieża w częstochowskiej kurii archidiecezjalnej w III Alei, lepiej już nie wspominać, bo trzeba by policzyć niejeden kamień węgielny pod budowę kościoła poświęcony przez Jana Pawła II.
Wydawałoby się, że to niemożliwe, a jednak rajcy miejscy postanowili uhonorować Jana Pawła II pomnikiem w kolejnym miejscu Częstochowy, w sercu Starego Miasta, przed najstarszym, starszym od Jasnej Góry częstochowskim kościołem, kościołem św. Zygmunta, na pl. Daszyńskiego. Kilkaset metrów od częstochowskiej katedry, w połowie drogi między placem Jana Pawła II a Aleją Jana Pawła II. Pomnik ma stanąć w tym roku, by można go było odsłonić w Dzień Papieski w październiku.
Pomysł kolejnego pomnika papieża w Częstochowie uważam – prawdę mówiąc – za niesmaczny i nie rozumiem, dlaczego przeciwko temu pomnikowi nie zaprotestuje Kościół, dlaczego nie zaprotestuje Jasna Góra, dlaczego nie zaprotestują ludzie, którym nauczanie Jana Pawła II jest bliskie. Przecież idea tego pomnika w oczywisty dla mnie sposób ośmiesza Kościół i ośmiesza samego Jana Pawła II. Wszak uznawanie jego autorytetu powinno się przekładać nie tylko na budowanie pomników, ale przede wszystkim na postawy i czyny.
Jeśli Częstochowa koniecznie już ma być miastem pomników papieskich, to przecież można by postawić pomnik wielkich poprzedników Jana Pawła II – Pawła VI, Jana XXIII… Zwłaszcza pontyfikat tego ostatniego zapisał się złotymi zgłoskami w historii Kościoła i także dla polskiego papieża Jan XXIII był wielkim autorytetem.
Co więcej, nowy pomnik ma powstać z pogwałceniem wszelkiej logiki – miejsce budowy pomnika na środku placu Daszyńskiego zostało wyłączone z rozpisanego niedawno konkursu na zaprojektowanie I i II Alei oraz placów Daszyńskiego i Biegańskiego, przez co zamiast stać się integralną częścią przemyślanej na nowo głównej ulicy miasta, pomnik stanie po swojemu, a architekci mają do tego pomnika dostosować koncepcję przebudowy czy reorganizacji Śródmieścia. A przecież stawiając pomnik trzeba racjonalnie przemyśleć jego lokalizację, by pomnik nie utrudniał funkcjonowania otoczeniu, a jednocześnie by był godnie eksponowany. Gdy dwóch absolwentów naszej szkoły odwiedziło mnie ostatnio i wysłałem ich na poszukiwania Kopca ku czci Ofiarom Totalitaryzmu, jaki od 1999 roku, gdy zdali maturę, usypaliśmy przed szkołą, ich długotrwałe poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, a gdy wreszcie w dołku między krzakami pokazałem im kopiec, długo tarzali się ze śmiechu.
Moim zdaniem to smutne, że jesteśmy tak leniwi w poszukiwaniu autorytetów. Że autorytetów nam potrzeba, to oczywiste i każdy się z tym zgodzi. Ale gdy w każdej dziedzinie autorytetem jest ta sama osoba, gdy umiemy stawiać pomniki tylko jednemu człowiekowi, ocieramy się o śmieszność. Szacunek i wdzięczność dla autorytetów w niepokojący sposób graniczą z bałwochwalstwem, kultem jednostki i karykaturą.
W poszukiwaniu wzorców dla młodzieży przesadzili ostatnio także ci politycy, którzy próbowali wynieść na ołtarze zwykłą i prostą dziewczynę z podczęstochowskich Żarek, która własnym życiem przypłaciła życie swojego dziecka. Nie przeczę, że postawa Ani budzi podziw i szacunek, ale wokół nas jest wielu żywych ludzi, o których warto pamiętać i których warto doceniać, niekoniecznie przez budowanie pomników czy wynoszenie na ołtarze. W moim sercu jest miejsce na monumentalny pomnik Arka, który ukończył w tym roku technikum mechaniczne i który ani razu przez cztery lata nie zgłosił nieprzygotowania, chociaż był uczniem o przeciętnych możliwościach i nauka angielskiego przychodziła mu z trudem. Jest miejsce dla wielu innych uczniów, znajomych, dla rodziny. Dla wybitnych polityków, władców, twórców – bez względu na ich przynależność do partii, narodu, wspólnoty religijnej. Wierzę, że większość ludzi ma więcej niż jeden wzór do naśladowania.
Najbardziej niebezpiecznym rozmówcą jest podobno ten, który przeczytał tylko jedną książkę. Mam wrażenie, że równie niebezpieczni są ludzie, którzy uznają tylko jeden autorytet.