W tym miesiącu mieliśmy tak zwany Dzień Nauczyciela, choć oficjalna nazwa święta jest nieco inna. Tego dnia udało mi się uniknąć otrzymania wszelkich kwiatków czy jakichkolwiek innych prezentów. Moich pierwszoklasistów wprawiło w lekką konsternację to, że nie przyjąłem od nich pięknego słonia z olbrzymią wstążką na trąbie, lecz odesłałem ich ze słoniem do dyrektora. Ale nieliczni z nich, którzy podczas szkolnych uroczystości Dnia Edukacji Narodowej byli obecni, przyjęli z pewnym zrozumieniem fakt, że mam taki dziwaczny zwyczaj i kwiatów ani żadnych innych łapówek czy oznak sympatii od uczniów po prostu nie przyjmuję.
Parę lat temu wyleczyłem się skutecznie z przyjmowania prezentów, gdy ówcześni maturzyści z technikum mechanicznego kilkakrotnie pokłócili się przy mnie o składkę na kwiatki dla nauczycieli, a potem jeden z nich bardzo niegrzecznie apelował do nich o złożenie się po 20 złotych na ten – w jego mniemaniu – gest wdzięczności, umieszczając ich nazwiska i pewne bardzo niecenzuralne słowo w statusie na komunikatorze internetowym. Zapowiedziałem wtedy panom, że żadnych kwiatków od nich nie przyjmę, a nawet obietnicy dotrzymałem, chociaż jeden z nich próbował mi bardzo wytrwale podziękować za trud włożony w ich edukację. Myślę, że ta odmowa nie odbiła się cieniem na naszych stosunkach, bowiem z większością z nich spędziłem później bardzo udanego Sylwestra, a wyniki ich matury do dziś napawają mnie dumą i uważam je za jedno z największych moich życiowych osiągnięć, nawet jeśli są dużo słabsze, niż wyniki niektórych innych roczników.
Podobnie dziwaczne są moje poglądy na temat życzeń z okazji Dnia Nauczyciela. Najpiękniejsze, jakie dostałem w tym roku, były od absolwenta, z którym tego dnia rozmawiałem kilka minut przez telefon. Marcin chyba w ogóle nie pamiętał o tym, że jest tego dnia takie święto. Porozmawialiśmy chwilę o czymś zupełnie innym, a jakiś czas później dostałem od niego SMS-a, w którym podziękował mi za tę krótką rozmowę pisząc, że była mu bardzo potrzebna. Zaprawdę, Marcinie, mnie również. Dużo bardziej niż kwiatki i słonie, dużo bardziej niż wiersze i akademie.
Tag: młodzież
Szampan dla dzieci
W dobie portali społecznościowych i komunikatorów internetowych trudno jest zapomnieć o czyichś urodzinach, a wiadomość o tym, że skończyłem wczoraj 38 lat, rozeszła się niczym błyskawica po najdalszych zakamarkach szkoły. Chociaż ja sam traktowałem ten dzień raczej normalnie i nie byłem przygotowany na świętowanie, maturzyści śpiewali na mój widok na korytarzu gromkie „Happy birthday”, przysyłali życzenia SMS-ami lub przychodzili osobiście do klasy, nawet jeśli nie mieliśmy tego dnia zajęć.
Panowie z technikum mechanizacji postanowili na fakultet po lekcjach przyjść z bezalkoholowym szampanem Piccolo i wypić go ze mną z tej okazji, a że pomysł wydawał im się zupełnie niewinny, nie kryli się w ogóle z wnoszoną do szkoły butelką szampana i w drzwiach wejściowych wpadli wprost w objęcia czujnego kolegi dyrektora. Nie całkiem zrozumieli, dlaczego go zaniepokoił widok dziarskich dwudziestolatków wchodzących do szkoły z butelką przypominającą napój wyskokowy, którego wnoszenie do szkoły, nie mówiąc już o spożywaniu go na jej terenie, jest niedopuszczalne. Zadziwieni pytaniami dyrektora o to, co to za szampan i dla kogo, odpowiedzieli mu więc prostodusznie:
„Jak to dla kogo? No dla dzieci…”
Wszystkiego kreatywnego
Znajomi nauczyciele angliści, w niecierpliwej antycypacji pierwszego dnia września, od prawie tygodnia przysyłają mi zestaw ilustracji pokazujących niestandardowe odpowiedzi uczniów na pytania zadane im przez nauczycieli. Tę przesyłaną niczym jakiś łańcuszek wiadomość dostałem już od tylu osób, że chyba nie będzie wielkim uchybieniem, jeśli wybrane skany uczniowskich prac wrzucę do blogu.
Swoją drogą można się śmiać z niedoborów wiedzy tych uczniów, ale czyż nie są oni kreatywni i błyskotliwi? A czy niektóre z tych odpowiedzi nie są bezapelacyjnie prawidłowe, bo nauczyciel w gruncie rzeczy popełnił gafę formułując pytanie w taki sposób?
Jutro początek roku szkolnego. Bądźmy kreatywni i doceniajmy naszych uczniów, nawet jeśli zaskoczy nas to, jak wykonują zadania, które przed nimi postawiliśmy. Wszystkiego najlepszego!
Szkolne Parady Równości
W mojej szkole (publicznej, dodam dla porządku), odbywają się – średnio więcej niż raz w miesiącu – msze święte. Nie ma w zasadzie żadnych świeckich uroczystości, akademii, apeli, każde święto jest obchodzone w ten sam monotonny sposób, mszą świętą. A to na sali gimnastycznej, a to na placu przed szkołą, cała dziatwa ma obowiązek uczestniczyć. Zwykle mszę organizuje się po pierwszej lekcji, nauczyciel ma sprawdzić obecność, zamknąć plecaki w klasie, zaprowadzić na mszę i dopilnować, by młodzież modliła się jak należy. Zupełnie świadomie mszy nie organizuje się przed lekcjami czy po lekcjach, bo przecież stanowiłoby to pretekst dla uczniów do tego, by z niej uciec. Kiedyś męska, maturalna klasa technikum została zresztą za taką ucieczkę z mszy zmieszana z błotem przez byłego dyrektora, a za karę mieli wyjaśnić pisemnie, dlaczego nie są patriotami.
Do tej pory miałem to w nosie. Po prostu na msze nie chodziłem, u mnie przesiadywała młodzież, która na mszę nie szła i wiedziała, że ja tam nikogo zaganiać nie będę. Ale nowy szef postanowił dać mi ciężki orzech do zgryzienia i planuje mi od września dać wychowawstwo, przez co stanę się nagle – jak rozumiem – odpowiedzialny za przebywanie moich uczniów na mszy. Pierwszą z nich będzie msza inaugurująca rok szkolny, bo – jak co roku – nie ma w ogóle żadnej uroczystości rozpoczynającej rok szkolny, jest tylko msza święta, a po niej godzina wychowawcza. Nie wiadomo, na którą godzinę mają przyjść do szkoły uczniowie, którzy nie mają zamiaru uczestniczyć w religijnych obrzędach, nie wiadomo zresztą, po co mieliby tego dnia przyjść do szkoły, skoro żadna świecka uroczystość nie jest przewidziana.
W minionym roku szkolnym bardzo mnie poruszyła rozmowa z jakimś chłopcem, którego nie znam, uczniem naszej szkoły. Spytałem się go podczas jednej z takich mszy, czemu siedzi na korytarzu. Był przerażony i zaczął mi się nerwowo tłumaczyć, że nie jest katolikiem, co zresztą nie jest w naszej okolicy niezwykłe, bo mieszka tu wielu Świadków Jehowy. Zaproponowałem mu, żeby wszedł do pracowni do mnie, a nie siedział na korytarzu, ale był przerażony, coś postękał, a za moment, jak wróciłem, już go nie było.
Osobiście szanuję to, że ludzie się modlą albo chodzą do kościoła, nie mam nic przeciwko temu, ich sprawa. W dniu katastrofy prezydenckiego samolotu powiedziałem panom, z którymi miałem zajęcia, że jeśli ktoś chce iść na Wawel na mszę, to nie ma problemu, nie będę w ogóle sprawdzał obecności. Ostatecznie, większość z nich nie skorzystała i przyszła normalnie.
Moi dorośli uczniowie wiedzą już o tym, że ja ich na mszę nie gonię i kto chce, idzie, a kto nie chce, nie idzie. Ale ten chłopak na korytarzu był naprawdę roztrzęsiony i myślał, że ja go tam chcę zapędzić. Zresztą nie dziwię mu się, bo moi koledzy i koleżanki nauczyciele mają do tego niekiedy dość szokujące moim zdaniem podejście, na przykład podczas mszy patrolują okolicę szkoły sprawdzając, czy ktoś czasem nie uciekł i nie poszedł do parku czy pod sklep. Widziałem kiedyś zgraję jakichś nieznanych mi uczniów (ani mnie nie znających zapewne, szkoła jest duża i składa się z różnych zawodówek, techników i liceum), jak chowali się przed takimi patrolującymi okolicę szkoły nauczycielami za przedszkolem w moim bloku. To nie jest moim zdaniem normalna sytuacja i nie przypominam sobie, by moi nauczyciele w podstawówce i liceum byli równie uporczywi w zaganianiu nas na pochody pierwszomajowe. A przecież mieli większe podstawy do tego, by ze strachu przed reżimem socjalistycznego państwa próbować nas indoktrynować.
Tuż przed mszą świętą w jedną z rocznic śmierci Jana Pawła II widziałem, jak jedna z koleżanek odgraża się przez okno uczniom uciekającym ze szkoły, że jeśli nie wrócą natychmiast na mszę, będą mieli nieusprawiedliwioną nieobecność i obniżoną ocenę z zachowania.
Młodzież mogłaby wykorzystywać te częste msze i nabożeństwa jako pretekst do uchylania się od obowiązku szkolnego, ale bywa, że jest wręcz odwrotnie. Jedna z klas, które w tym roku ukończyły szkołę, miała kiedyś iść w takim dniu na wagary i zgodziła się do mnie przyjść napisać klasówkę tylko pod warunkiem, że wpiszę im nieobecność (była wtedy tylko jedna lekcja, a potem cały dzień uroczystości o charakterze sakralnym z udziałem kilku biskupów). Uczniowie potrafią być poważni i odpowiedzialni, ale to wymaga pewnej powagi także z naszej strony.
Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem jedynym nauczycielem, który wbrew oficjalnym zarządzeniom tej czy innej dyrekcji nie zmusza nikogo do udziału w obrzędach religijnych, ale jest nas zdecydowana mniejszość. Wśród tych paru nauczycieli, którzy tolerują przebywanie uczniów w klasie podczas mszy, są – nawiasem mówiąc – osoby głęboko wierzące i praktykujące, których zdaniem zmuszanie kogoś do praktyk religijnych wcale nie służy dobrze kościołowi.
Rozumiem też to, że szkoła musi pełnić funkcje wychowawcze i patriotyczne. Ale – z całym szacunkiem – nie wydaje mi się, żeby szkolna sala gimnastyczna była dobrym miejscem na odprawianie mszy świętych, w dodatku obowiązkowych. Wydaje mi się, że jeśli już takie msze się odbywają, co na zasadzie incydentalnej byłbym nawet w stanie zaakceptować, szkoła powinna mieć wypracowaną jakąś procedurę, co proponuje w tym czasie uczniom, którzy – z różnych względów – nie chcą w tych mszach uczestniczyć.
Wydaje mi się, że szkoła publiczna ma obowiązki wychowawcze także wobec uczniów niewierzących. Nie powinno być tak, że każdą okazję obchodzi się przy pomocy mszy świętej i nie ma żadnego innego rodzaju refleksji. Mamy obowiązek wychowywać także tych niewierzących uczniów. Także niewierzący uczniowie mieli prawo przeżywać tragedię w Smoleńsku i mieli prawo w szkole to okazać, tymczasem szkoła nie umiała się zdobyć na nic innego poza dwoma mszami świętymi, na których oczywiście w roli hymnu państwowego odśpiewano „Boże coś Polskę”, a nie „Mazurek Dąbrowskiego”.
Nawet jeśli przyjmiemy, że większość uczniów w szkole deklaruje chodzenie na religię katolicką, opisywany przeze mnie problem nie jest wcale marginalny i nie można go lekceważyć. Uczeń chodzący na religię nie ma obowiązku chodzić na mszę świętą, bo uczestnictwo w praktykach religijnych nie może w żaden sposób być wiązane z ocenianiem z religii. Na religię mają poza tym prawo chodzić uczniowie innych wyznań, tak samo jak katolicy mają prawo wybrać etykę. Podczas rekolekcji, które w naszej szkole również odbywają się na sali gimnastycznej, wielu uczniów mówiło, że nie tyle nie chodzi na rekolekcje, co chodzi na rekolekcje w swojej parafii i nie czuje potrzeby dublować tego w szkole.
Nie wiem zupełnie, jak rozliczać moich wychowanków z obecności w szkole 1 września tego roku, dlatego pozwoliłem sobie spytać o opinię uczestników usenetowej dyskusji na pl.soc.edukacja.szkola.
Niektórzy z nich uważają, że „sprawa jest prosta jak drut”.
Opiera się o kodeks karny, a zwłaszcza o rozdział dotyczący przestępstw przeciwko wolności wyznania i sumienia.
Art. 194. Kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
I Konstytucja:
Art. 53.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.
I tyle w temacie. Prawa konstytucyjne nie podlegają dyskusji. Mówisz: „Nie, bo nie” i nikt nawet nie ma prawa Cię pytać dlaczego.
Inny subskrybent grupy radzi mi:
Gdy kiedyś dyrektor na posiedzeniu RP z okazji zbliżającej się szkolnej uroczystości kazał wychowawcom zaprowadzić młodzież do kościoła na mszę ku czci patrona – zaprotestowałem twierdząc, że to jest sprawa nauczycieli katechetów, a nie wychowawców ani innych nauczycieli. Dyrektor się zapytał o szczegóły – ja mu na to, że sprawa wyznania religijnego jest prywatną sprawą, ale mu powiem: jestem ewangelikiem i zaprowadzenie młodzieży do kościoła, który łamie zasady Ewangelii (kult świętych obrazów i Matki Boskiej) jest dla mnie cięzkim przewinieniem.
Od tamtej chwili mam spokój.
Zairazki z kolei pisze:
A może tak zorganizować w czasie mszy w innym pomieszczeniu szkolnym spotkanie poświęcone etyce? Przecież – o ile pamiętam – etyka w jakiś chory sposób stała się „zamiennikiem” religii.
Ciekawe, że nikt na grupie nie pisze, bym się opamiętał i nie nawołuje mnie do pędzenia trzody przed ołtarz. Tylko że – nawet jeśli wszyscy się zgadzają z tym, że nie powinno się zmuszać do udziału w obrzędach religijnych – nie będzie to takie łatwe, o czym retotycznym pytaniem przypomina mi Jotte.
A masz jaja, szacunek do siebie, wolę walki i perspektywę innej pracy?
No chyba nie mam wyjścia, tylko odpowiedzieć na wszystkie pytania twierdząco.
Czyżby się udało?
Czyżby się udało?
Tadeusz Mazowiecki, któremu dedykowałem moją pierwszą pracę magisterską, jako gość honorowy zwycięstwa Komorowskiego. Podziękowania dla Lecha Wałęsy, Władka Bartoszewskiego… W takiej Polsce będę się czuł w domu. W III Rzeszy, tfu, IV RP, raczej bym się nie czuł…
Moim znajomym, zwolennikom Jarosława Kaczyńskiego, życzę, by w Polsce za prezydenta Komorowskiego czuli się jak najlepiej! Nie martwcie się, to też nie był prezydent moich marzeń, ale w końcu prezydent w Polsce nie jest od tego, by spełniać marzenia. Chodźcie z nami!
Z pozdrowieniami dla Tomka, któremu ukradłem to zdjęcie, i Janiny, której nie mogłem pokazać go wcześniej.
Wesoła szkoła
Internet jest straszny w rękach osób, które nie zdają sobie sprawy z jego potęgi. Na przykład moja ostatnia czwarta mechanika zrobiła kiedyś imprezę z fajką wodną, a szczegółowy reportaż fotograficzny z tej imprezy wrzucili do internetu, w tym zdjęcia, na których niektórzy z nich parodiują jakieś seksualne zwyczaje ludzi pierwotnych (bez udziału kobiet), w tym takie, na których jeden z nich siedzi ze spuszczonymi do kostek portkami. Zdjęcia na szczęście zniknęły natychmiast po tym, gdy poinformowałem SMS-ami bohaterów najbardziej pikantnych zdjęć o tym, że doszło do ich publikacji.
Natomiast bez przeszkód od paru tygodni można sobie na Picassie obejrzeć, jak wesoła jest Samorządowa Szkoła Podstawowa w Sieradzicach. Udało mi się na stronie Urzędu Gminy w Kazimierzy Wielkiej znaleźć adres mailowy tej szkoły i napisałem do nich z sugestią, że może jednak lepiej nie chwalić się w internecie tym, że na terenie szkoły – nawet i w godzinach wieczornych, po zakończeniu lekcji – odbywają się imprezy zakrapiane alkoholem. Niestety, nikt mi nie odpisał.
W każdym razie, jeśli ktoś ma ochotę wysłać dziecko do wesołej podstawówki, to w Sieradzicach jest chyba bardzo wesoło, przynajmniej w godzinach wieczornych, o czym można się przekonać oglądając ten album.
Kiepska pamięć
Już kilka minut po tym, jak dotarła do mnie wiadomość o śmierci prezydenta Kaczyńskiego pod Smoleńskiem, byłem gotów się założyć, że Jarosław Kaczyński będzie startował w wyborach prezydenckich, chociaż moi znajomi zwolennicy PiS zaklinali się wtedy, że niemożliwe, by prezes podniósł się z takiej tragedii i że z pewnością wycofa się z polityki. Byłem też pewien, że poparcie dla niego będzie dużo większe, niż byłoby dla jego zmarłego brata.
Ale jedno mnie w tych wyborach zdumiało i nie do końca to rozumiem. Autorytarny prezes Prawa i Sprawiedliwości jako premier zrobił z polskiej polityki taką szopkę, że patrząc na kalejdoskop ciągłych afer, haków i szukania układu nie wiadomo było, czy się śmiać, czy płakać, a destrukcyjne zachowania Kaczyńskiego doprowadziły do rozpadu w trzonie jego własnej formacji (pamięta ktoś jeszcze, że o Ludwiku Dornie mówiło się „trzeci bliźniak”?), a następnie do wykończenia i wyeliminowania ze sceny politycznej koalicyjnych sojuszników.
Zdenerwowany tą szopką naród zmobilizował się na niespotykaną skalę i odsunął wówczas PiS od władzy, a z tego okresu pamiętam, że sporą część tych zbuntowanych wyborców stanowiła młodzież, która zorganizowała się na licznych internetowych portalach, forach i grupach dyskusyjnych. To był czas, gdy wszyscy czytywali i komentowali newsy w serwisie Spieprzaj dziadu, dzień zaczynało się od oglądania komiksu na Chomikach, a logo Akcji Obywatelskiej i innych „antykaczych” stron społecznościowych widniało na blogach i innych stronach prawie wszystkich młodych internautów. Wszyscy czytali regularnie blogi Brochy, Rafiego i Walpurga. Kultowa była nieistniejąca już w ówczesnym kształcie Matka Kurka.
Nietrudno sobie zresztą wyjaśnić, czemuż to Jarosław Kaczyński – premier, który nie miał konta, prawa jazdy ani telefonu komórkowego, a internautów uważał za popijających piwko zboczeńców oglądających klipy porno w sieci – musiał budzić niechęć większości młodych technokratów, nawet gdyby jego rząd nie tworzył w Polsce atmosfery strachu, nienawiści i ksenofobii.
I oto stało się coś, czego właśnie zupełnie nie rozumiem. W kolejnych wyborach dokładnie to samo pokolenie, które pogoniło kiedyś rząd premiera Kaczyńskiego w siną dal, nagle popiera tego samego człowieka w wyborach prezydenckich. Znam studentów pierwszego roku, którzy wypowiadają się o nim z szacunkiem i dla których jest on autorytetem. Zastanawiałem się, czy można to tłumaczyć faktem, że byli zbyt młodzi, by interesować się polityką parę lat temu, gdy Kaczyńscy próbowali powywracać ojczyznę do góry nogami. Ale przecież to mądrzy, inteligentni ludzie, studenci informatyki, którzy z łatwością potrafią odnaleźć w internecie informacje o tym, jak funkcjonował rząd Prawa i Sprawiedliwości w koalicji z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Z jakiegoś powodu oni nie widzą dysonansu między tym, jak Kaczyński uśmiecha się do swoich oponentów, chociaż nie tak dawno temu miał pomysł, by ich partię zdelegalizować. Wierzą w jego słowa o końcu wojny domowej, chociaż to on przede wszystkim tę wojnę w Polsce rozpętywał w ostatnich latach, opluwając w imię doraźnych propagandowych celów politycznych najwybitniejszych przedstawicieli narodu. Wierzą w jego troskę o służbę zdrowia, bo nie pamiętają, jak traktował strajkujące pielęgniarki.
Odrobinę mnie pociesza to, że studenci starszych lat, nawet niewiele starsi, zamiast pokazywać sobie idiotyczne propagandowe gadzinówki w rodzaju tego oto „obiektywnego” zestawienia osiągnięć prezydenta Kaczyńskiego na tle dokonań prezydenta Kwaśniewskiego i siać antyrosyjskie fobie w bezpodstawnych oskarżeniach o rzekomy zamach stanu 10 kwietnia, przesyłają sobie taki oto łańcuszek, jak cytuję poniżej, bo i do mnie – za ich pośrednictwem – dotarł.
CUDA JAROSŁAWA
1) Pierwszy cudowny przypadek w życiu Jarosława to zawrotna kariera jego ojca Rajmunda. Tuż po wojnie żołnierzy AK, rozstrzeliwano, osadzano w więzieniach, sadzano na nogach od stołka, torturowano, w najlepszym razie wykluczano z życia
społecznego. Tymczasem Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, tuż po wojnie dostaje od stalinowskiej władzy wypasiony apartament na Żoliborzu, jak na tamte czasy rzecz poza zasięgiem zwykłego obywatela, nawet szarego członka PZPR..
2) Cud drugi, żołnierz AK, mąż sanitariuszki AK, dostaje posadę wykładowcy na Politechnice Warszawskiej i oboje żyją sobie z jednej pensji jak pączki w maśle. W tym czasie gdy w Polsce rządzi Bierut, a właściwie Stalin rządzi Bierutem,
posada dla Akowca na uczelni brzmi jak ponury żart, jednak rzecz miała miejsce.
3) Cud trzeci, rodzą się bliźniaki i jako dzieci akowskiego małżeństwa, na początku lat 60, kiedy większość dzieci akowców opłakuje swoich rodziców, albo czeka na ich powrót z więzienia, nasze orły zabawiają się w reżimowej TV.
4) Cud czwarty. Jarosław Kaczyński jako jedyny działacz opozycji z kręgu doradców Lecha Wałęsy nie zostaje internowany.
5) Cud piąty, Jarosław Kaczyński odmawia (tak twierdzi) podpisania lojalki i jako jedyny opozycjonista odmawiający władzy PRL zostaje zwolniony do domu, co więcej nikt go nie nęka, w okresie 1982-1989.
6) Cud szósty, Jarosław Kaczyński jako jedyny opozycjonista ma sfałszowaną teczkę i jako jedyny opozycjonista domagający się powszechnej lustracji ujawnia swoją teczkę dopiero po naciskach prasy.
7) Cud siódmy to cud zagadka. Jaki jest związek między ofiarowanym Rajmundowi Kaczyńskiemu przez PRL apartamentem na Żoliborzu, pracą w czasach stalinowskich na Politechnice Warszawskiej, karierą filmową bliźniaków i brakiem internowania Jarosława Kaczyńskiego w stanie wojennym?
Całkiem interesujące. Zastanawiało mnie dlaczego Kaczyńscy praktycznie nigdy nie wspominają o ojcu, mimo ze to AK-owiec, więc się to w-PIS-uje w patriotyczne nuty w jakie lubią uderzać – teraz już chyba wiem…
Nie rozumiem zupełnie, co się stało, że Jarosław Kaczyński stał się nagle dla młodych ludzi autorytetem. Odbieram to – szczerze mówiąc – jako symptom mojego starzenia się. Po raz pierwszy poczułem się człowiekiem, który zupełnie nie rozumie młodzieży. Na szczęście Jarosław Kaczyński ich rozumie i ma z nimi wspólny język.
Przemoc naszych dziadków
Od czasu do czasu słyszy się o tym, jak to młodzież jest coraz bardziej zepsuta, jak to z roku na rok coraz trudniej się doszukać jakichkolwiek wartości, które by respektowała. Jednym z kluczowych, notorycznie się powtarzających słów, jest przemoc, która ponoć staje się codziennością młodych ludzi w stopniu nigdy wcześniej nie spotykanym. Zawsze mnie to dziwiło, bo pobieżne studia historii zdają się potwierdzać tendencję wręcz odwrotną.
Dlatego – na przekór tym wszystkim stereotypom o pogłębiającej się przemocy i moralnej zgniliźnie – z przyjemnością zamieszczam poniższe zdjęcie, także zagubione w zapomnianych folderach dysku. Gdy usłyszysz znowu o tym, jak to w dobie internetu i multimedialnych telefonów komórkowych zanika szacunek dla ludzkiej intymności i pogłębia się powszechna znieczulica i obojętność, jak to upokorzone niestosownym zdjęciem opublikowanym na portalu społecznościowym nastolatki przeżywają traumę, a zepsuci przez gry komputerowe i wirtualną rzeczywistość neurotycy zachowują się w sposób nieprzystojny, przypomnij sobie poniższy kadr z filmu z 1944 roku. Widać na nim naszych dziadków i babcie, a przynajmniej ich pokolenie lub pokolenie jeszcze starsze. I okazuje się, że wcale nie są na tym kadrze grzeczni i ułożeni. I są bardziej żywi, prawdziwi i spontaniczni, niż dzisiaj im się wydaje, że kiedyś byli. I jakże podobni do swoich wnuków i prawnuków z iPodami i internetem.
Internatowi geje
Na wszystkich drzwiach pokojów w internacie są tabliczki z imionami i nazwiskami uczniów bądź uczennic zamieszkujących dany pokój. Niektóre firmowe, stworzone według jednego szkolnego szablonu, inne autorskie, ilustrujące graficzny talent i kreatywność mieszkańców – zwłaszcza dziewcząt. Natomiast na drzwiach jednego z pokojów męskiej części internatu, nad tabliczką z nazwiskami, od wielu miesięcy wisi coś takiego. Zastanawiam się, czy nie powinno się wszcząć dyskusji nad oficjalnym zniesieniem podziału na męską i żeńską część internatu, albo nad rozdzieleniem dwóch panów zamieszkujących w tym pokoju. Jakaś sprawiedliwość musi być.
Polska język trudna język
Dzisiaj rano podczas lekcji wymyślamy zdania i zapisujemy je na kartkach. Jeden z uczniów pyta nagle, czy ktoś nie ma długopisu, bo jemu stanął.
Od razu przypomina mi się przygoda sprzed tygodnia, gdy wybiegłem z klasy za trzecioklasistą Łukaszem i spytałem go krzycząc przez pół korytarza:
– A jakiego masz dużego?
Na szczęście Łukasz natychmiast odkrzyknął, podając wielkość w gigabajtach, a nie centymetrach, więc żadna z przypadkowo się tam znajdujących osób nie zdążyła mieć głupich skojarzeń, a ja sam dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z dwuznaczności tak postawionego pytania.
Aż ciężko sobie wyobrazić reakcję klasy matematycznej, a więc w dużej mierze męskiej, gdy na pytanie Janiny o znaczenie angielskiego słowa „descend” jeden z uczniów odpowiedział pospiesznie „spuścić się”.
Albo gdy przed kilku laty Janina spytała ucznia, który siedział na ściądze podczas klasówki:
– Co Ty masz, Zbysiu, między nogami?