Bywa, że bardzo kogoś szanuję, chociaż zupełnie się z nim nie zgadzam w wielu fundamentalnych sprawach. Na przykład mojego byłego studenta Adama, którego ekspercką pomoc bardzo sobie cenię, mojego znajomego Wiesława, którego poglądy z moimi w wielu kwestiach nie mają żadnego wspólnego mianownika, albo Marka Jurka, polityka niezłomnego i do bólu uczciwego. Ludzie ci potrafią się od innych różnić w sposób piękny, to znaczy, że różnice – nawet jeśli są zasadnicze – nie zamykają drogi do dialogu i współpracy.
Na takich ludzi potrafię oddać swój głos w wyborach, czego przykładem jest konserwatysta Komorowski, wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej między innymi przeze mnie. Wolałem zagłosować na kogoś takiego, chociaż różnimy się poglądami w wielu sprawach, niż na kogoś, kto pozwala sobie na kwestionowanie wyboru dokonanego przez ponad połowę Polaków, którzy poszli do urn. Gdy czytam dzisiaj oskarżenia rzucane pod adresem prezydenta o to, że współpracował z komunistycznymi służbami specjalnymi, walczył z kościołem, albo że jest rosyjskim agentem, wstyd mi za popaprańców, którzy wypisują te bzdury.
Komorowski natomiast utwierdził mnie właśnie w przekonaniu, że – mimo dzielących nas różnic – dokonałem trafnego wyboru. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego z zażenowaniem słuchało się o tym, jak to ten czy ów obraził majestat głowy państwa i prowadzi się przeciwko niemu postępowanie. A to jakaś niszowa gazeta opublikowała karykaturę prezydenta, a to bezdomny pijaczek obrzucił go bluzgami w obecności policji… Doszło do karykaturalnych sytuacji, kiedy to ludzie z marginesu próbowali ubliżać prezydentowi po to, by dostać się do więzienia i mieć dach nad głową.
Bronisław Komorowski został ostatnio pokazany w „Gazecie Polskiej” z sierpem i młotem na czole, co miało być ilustracją artykułu stawiającego tezę, iż prezydent mógł być współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL. Forumowicze, blogerzy i komentatorzy nazywają go „Komoruskim” i oskarżają o „zabicie” czy współudział w „zabiciu” poprzednika. Jeden z zalogowanych komentatorów na Onecie, posiadający dość dyskusyjny awatar i dwie gwiazdki stałego forumowicza, wpisał jako swoje motto na portalu: „Sram na rzadko na komuchów i faszystów z Platformy Oprychów, Sojuszu Lewych Dochodów i Prosowieckiego Syfu Ludowego”. Twierdzi, że „naród polski nie chce takiego namiestnika” i że prezydent może sobie być „preziem co najwyżej tej swojej Budy Ruskiej”. Za tydzień kolejny dziesiąty dzień miesiąca i na Krakowskim Przedmieściu pewnie znowu dojdzie do wiecu zwolenników opłacanego z naszych podatków Jarosława Kaczyńskiego, który nazywa prezydenta publicznie „złym człowiekiem” wybranym jedynie „przez przypadek”.
Mimo ciągłego obrażania, mimo irracjonalnych i najbardziej szmatławych oskarżeń, Bronisław Komorowski nie ma zamiaru nikogo ścigać czy oskarżać o obrazę, a nawet – jak się okazuje – jest przeciwny zapisom w kodeksie karnym, które umożliwiają ściganie za obraźliwe słowa wypowiedziane o głowie państwa. Prezydent uważa, że ten artykuł powinien zniknąć z kodeksu karnego.
No właśnie, na walkę z wiatrakami chamstwa i głupoty szkoda chyba czasami czasu i energii. Obłudę „Gazety Polskiej” i jej artykułu ładnie zdemaskowano tutaj.
Tag: Polska
Aragorn i zioło
Na profilu użytkownika domagającego się legalizacji prostytucji i zioła pokazało się zdjęcie, którego w ogóle nie rozumiem.
Dlaczego niby największy na świecie pomnik Aragorna, jednego z bohaterów Tolkienowskiej trylogii, miałby być używany jako argument na rzecz legalizacji marihuany czy fiskalizacji prostytucji? Zupełnie tego nie ogarniam.
Podobnie jak nie rozumiem, czemu ktoś próbuje ten sympatyczny znak miłości do literatury fantastycznej mieszać z religią i wciągać w głupawe bicie rekordów.
Cenię sobie powieści J. R. R. Tolkiena i jestem głębokim zwolennikiem kultu Aragorna. Polacy, bądźcie dumni. Macie naprawdę największego, nawet jeśli to niektórych śmieszy.
Ludzie w pasiakach
Kilka tygodni temu, podczas rozmowy przy kawie na wrocławskim lotnisku, moi znajomi z Francji ze zdumieniem zareagowali na wiadomość, że zgodnie z polskim prawem propagowanie komunizmu, podobnie jak nazizmu, jest przestępstwem. Wczorajsze zamieszki na ulicach Warszawy pokazują, że nasze rozwiązania legislacyjne w tym zakresie, aczkolwiek pewnie kierujące się szczytnymi intencjami, spalają na panewce. Faszyzm i komunizm propagować można bowiem z łatwością, byle nie powoływać się na Hitlera czy Stalina i ubrać wszystko w piękne, okrągłe frazesy odwołujące się do „tradycji niepodległościowych” czy innych równie pustych ogólników.
Pomysł, by po ulicach Warszawy przejść z symbolami i hasłami odwołującymi się do nacjonalizmu i faszyzmu, jest sam w sobie dość przerażający. To, że demonstracje odwołujące się do skompromitowanych w Polsce ideologii przeszły wczoraj ulicami stolicy wsparte moralnie przez parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości oraz profesora katolickiego uniwersytetu, budzi jeszcze większą odrazę. Podobnie jak obrona obnoszenia się z falangą poprzez powoływanie się na zasługi Romana Dmowskiego sprzed czasów Obozu Wielkiej Polski, organizacji bojówkarskiej i antysemickiej.
Najbardziej przejmującą dla mnie formą protestu podczas wczorajszych demonstracji w Warszawie była blokada ulicy przez grupę ludzi w pasiakach. Milcząco, ale jakże wymownie, bronili przejścia „patriotom”, z którymi sympatyzują posłowie PiS. To była najlepsza z wszystkich wczorajszych form protestu. Wielka szkoda, że kordon policji zdecydował się zasłonić protestujących tak, że musieli być zupełnie niewidoczni dla narodowców.
Przykre też było dla mnie bardzo, że wczoraj roiło się wprawdzie na ulicach od flag narodowych, ale wszystkie, a w każdym razie na pierwszy rzut oka wszystkie, były niesione ramię w ramię z symbolami nacjonalistycznymi, a na czele pochodu z falangami niesiono – o zgrozo – sztandar Solidarności Regionu Śląsko – Dąbrowskiego. Demonstranci po drugiej stronie barykady, czy raczej po drugiej stronie policyjnych kordonów, symbolami narodowymi w takim stopniu się nie posługiwali. A szkoda, bo mieli do tego nie mniejsze, a – moim skromnym zdaniem – nawet dużo większe prawo. Oddając całą symbolikę narodową w ręce jednej strony sceny politycznej pozwalamy im kwestionować prawomyślność i patriotyzm nas i wszystkich innych, a w dodatku zaczynamy uwiarygadniać brednie obciążające winą za przemoc w polityce wszelkich przeciwników PiS-u i teorie spiskowe o tym, że członkowie tej partii są mordowani czy napadani.
Dla ludzi w pasiakach wielki szacun.
Zdjęcia „ukradłem” stąd.
PiS przeprasza
Palikotowy Ruch Poparcia zorganizował ostatnio protesty pod kuriami, co w znaczący sposób wpisuje się chyba w ogólnoeuropejski trend protestowania przeciwko kościołowi katolickiemu. Szczególnie wyrazistymi przykładami tego zjawiska w ciągu paru ostatnich dni było rzucenie tortem w prymasa Belgii, arcybiskupa André-Josepha Léonarda, podczas sprawowania przez niego kapłańskiej posługi w katedrze w Brukseli w uroczystość Wszystkich Świętych, albo flash mob, w którym ludzie zgromadzili się wzdłuż trasy przejazdu papieża podczas jego pielgrzymki do Hiszpanii i całowali się na ulicach Barcelony, ostentacyjnie pokazując papieżowi różne wulgarne gesty.
Z dużym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, która zdaje się świadczyć, iż za demonstracjami Palikota pod papieskim oknem na Franciszkańskiej w Krakowie i pod innymi kuriami diecezjalnymi i archidiecezjalnymi w Polsce stała partia … Jarosława Kaczyńskiego. No ale jak inaczej rozumieć fakt, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości z województwa pomorskiego przepraszają biskupa Sławoja Leszka Głódzia za pikietę pod kurią? Widocznie czują się odpowiedzialni.
Panowie i panie z PiSu (o ile jakieś panie jeszcze w tej „męskiej szatni” zostały)! Uważam Waszą partię za wielką pomyłkę polskiej historii i polskiej polityki, ale za zorganizowanie protestów pod kuriami bardzo Wam dziękuję. Nie przypuszczałem, że ta prowokacja to Wasza zasługa. Brawo!
Ulica Czartoryskiego
Mój brat mieszka przy ulicy Czartoryskiego. Zastanawiam się, czy Rada Miasta Częstochowy nie powinna się zająć zmianą nazwy ulicy, bo przecież książę Adam Jerzy Czartoryski i jego obóz w otwarty sposób krytykowali encyklikę papieską i namawiali do tego, by stawić czoła ekskomunice, niczym Palikot w czasach współczesnych.
9 czerwca 1832 roku, mając w pełnej troski pamięci Powstanie Listopadowe, papież Grzegorz XVI skierował do polskich biskupów swój pasterski list „Cum primum”, a w nim potępiał angażowanie się w działalność powstańczą i wzywał do posłuszeństwa wobec cara. Papież ten, znany również z poglądu, iż kolej żelazna to droga do piekła, a także jako zagorzały przeciwnik oświetlania ulic w nocy, wystosował do polskich katolików takie oto nauki:
Do wszystkich arcybiskupów i biskupów Królestwa Polskiego. Czcigodni Bracia, pozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo.
1. Gdy tylko doszła do nas wieść o strasznych klęskach, które w roku ubiegłym kwitnące wasze Królestwo nawiedziły, zaraz obudziło się w nas przypuszczenie, że one nie skądinąd pochodzą, jak od niektórych podstępu i kłamstwa sprawców, którzy pod pozorem religii w czasach naszych smutnych przeciwko legalnej książąt władzy głowę podnosząc, ojczyznę swoją, spod należnego posłuszeństwa się wyłamującą, bardzo ciężką żałobą okryli. My, gdy u stóp Najwyższego i Najlepszego Boga, którego, chociaż niegodni, na ziemi zastępujemy, łzy jak najobfitsze roniliśmy, ciężkie opłakując nieszczęścia, którymi ta powierzona troskliwości i ułomności naszej boskiej owczarni część nawiedzoną została i gdy w pokorze serca naszego modlitwą, westchnieniami i łkaniami miłosierdzie Ojca usilnie przebłagać staraliśmy się, ażeby te wasze prowincje, tylu i takimi rozruchami wzburzone, danymi nam było widzieć czym prędzej uspokojone i pod legalnej władzy posłuszeństwo zwrócone, postanowiliśmy zaraz, do Was, Wielebni Bracia, orędzie przesłać, ażebyście poznali, że i my waszych nieszczęść ciężarem jesteśmy dotknięci i ażeby pasterskiej waszej gorliwości dodać coś osłody i utwierdzić Was w tym, iż z ciągłą i coraz usilniejszą gorliwością powinniście się przykładać do obrony zdrowych zasad i do wpajania ich drogiemu waszemu klerowi i ludowi.
2. Gdy jednak dowiedzieliśmy się, iż to nasze orędzie, z powodu bardzo ciężkich czasów, do Was nie doszło, dlatego obecnie, gdy przy pomocy Bożej stosunki się uspokoiły, powtórnie Wielebni Bracia otwieramy Wam nasze serca, do gorliwości i troskliwości coraz więcej, o ile tylko przy Pana Boga pomocy możemy, zachęcając, ażebyście z całą siłą i wszelkimi sposobami od owczarni waszej odsuwali prawdziwą ubiegłych klęsk przyczynę. O to zwłaszcza ze szczególną pilnością i gorliwością starać się macie, by podstępni ludzie i nowinek szerzyciele błędnych nauk i fałszywych dogmatów wśród wiernych waszych dalej nie głosili i publiczne dobro jak zwyczajem ich jest podając jako powód, innych, zwłaszcza prostszych i mniej przezornych, łatwowierności nie nadużywali, tak, ażeby ci zakłócenia spokoju państwa i porządku społecznego wbrew swej woli nie stawali się ślepymi wykonawcami i sprawcami.
3. Tych fałszywych nauczycieli podstępność, dla dobra i pouczenia wiernych Chrystusowych, winna zaiste w jasnych słowach być wykrywaną, a zdań ich fałsz wyrokami i niezbitymi zasadami Pisma św., jak i świętej i poważnej Kościoła tradycji, pewnymi dowodami w silny sposób winna być zbijaną. Na podstawie tych najczystszych źródeł (z których katolicki kler rodzaju życia porządek i przestrogi, mające być ludowi dawane, w naukach czerpać winien) na pewno wiemy, że posłuszeństwo, które ze strony ludzi należy się ustanowionym od Pana Boga władzom, jest prawem bezwzględnym, któremu nikt, chyba, gdyby się zdarzyło, iż one coś boskiemu i Kościoła prawu przeciwnego rozkazują, sprzeciwiać się nie może. „Każda istota – powiada Apostoł – wyższym władzom winna być podległą. Nie ma bowiem władzy, jak tylko od Boga, te zaś które są, od Boga ukształtowane są. Dlatego kto władzy opór stawia, Bożemu rozkazowi opór stawia… Ulegajcie więc konieczności nie tylko dla gniewu, ale i dla sumienia” (Rzym 13, 1.2.5). Podobnie i św. Piotr (1 P 2, 13) wszystkich wiernych poucza, że wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu winni ulegać dla Pana Boga, czy to królowi, jako najdostojniejszemu, czy to przełożonym, jako przez niego ustanowionym, „albowiem – powiada – taka jest wola Boża, ażebyście, dobrze czyniąc, do milczenia doprowadzili nieroztropnych ludzi nieświadomość”. Które to upomnienia święcie zachowując, pewnym jest, iż pierwsi chrześcijanie, chociaż wśród groźnych prześladowań, nawet rzymskim cesarzom i nienaruszalności cesarstwa dobrze się zasługiwali. „Żołnierze chrześcijanie – mówi św. Augustyn – służyli cesarzowi niewiernemu: gdzie rozchodziło się o sprawę Chrystusowa, uznawali tylko Tego, który jest w niebiesiech. Rozróżnili Pana Wiecznego od pana doczesnego” (Św. Augustyn: O Psalmie 124).
4. Tę zasadę, jak wiecie, Wielebni Bracia, Ojcowie Święci stale głosili; jej zawsze uczył i uczy Kościół katolicki; o niej wreszcie pierwsi wierni Chrystusowi pouczeni, w taki sposób żyli i działali, że chociaż podłości i wiarołomstwa zbrodnia wśród pogańskich żołnierzy się zagnieździła, nigdy jednak w legionach chrześcijan. Odnośnie do tego powiada Tertulian: „Oskarżają nas o obrazę majestatu cesarskiego, nigdy jednak Albinianami, ani Nigrianami, lub Cassianami nie byli chrześcijanie. Ale ci sami, którzy na bożków wczoraj jeszcze przysięgali, którzy dla nich ofiary składali i przyrzekali, którzy chrześcijan częstokroć skazywali, wrogami jego (cesarza) się stali. Chrześcijanin niczyim nie jest wrogiem, tym mniej cesarza, o którym ponieważ wiemy, że od Boga ustanowiony, winien go kochać i szanować i życzyć mu zdrowia”. W ten sposób odzywając się do Was, Wielebni Bracia, chcemy Wam to powiedzieć nie dlatego, ażeby te rzeczy nie były Wam wiadome, albo żebyśmy się obawiali, że nie macie dosyć gorliwości w głoszeniu i rozszerzaniu zasad zdrowej nauki co do posłuszeństwa, które poddani prawemu monarsze są winni, ale dlatego, ażebyście tym łatwiej zrozumieli, jakie jest usposobienie nasze względem Was i jak dalece pragniemy, ażeby wszyscy tego Królestwa duchowni czystością nauki, światłem roztropności i świętością życia tak dalece się odznaczali, by wszyscy ich mieli za nienagannych. W ten sposób wszystko, jak mamy nadzieję, podług naszego życzenia szczęśliwie pójdzie. Potężny wasz cesarz łaskawie względem Was postępować będzie; wstawienia nasze, których nie omieszkamy i żądania wasze co do dobra religii katolickiej, którą wasze Królestwo wyznaje i której swojej opieki nigdy nie zaprzeczać obiecał, zawsze łaskawie wysłucha. „Ci, którzy prawdziwie mądrymi są, będą Was słusznie chwalili, a nieprzyjaciele zaniepokojeni będą, nie mając nic złego do powiedzenia o nas”. Tymczasem oczy do nieba wznosząc, Boga za Was błagamy, ażeby każdego z Was boskich cnót zasobami coraz więcej wzbogacał i napełniał. „I Was zawsze w sercu nosząc, upominamy, ażebyście nas radością przepełniali; to samo czyńcie, tę samą miłość mając, wzajemnie to samo czując, opowiadajcie wszyscy to, co zdrowej nauki dotyczy, słowa zdrowego, nienagannego powiernictwa strzeżcie, bądźcie jednego ducha zgodnymi współpracownikami wiary ewangelicznej”. Wreszcie bez przestanku módlcie się do Pana za nami, którzy apostolskie błogosławieństwo, ojcowskiej miłości zakład Wam i wiernym pieczy waszej powierzonym najmiłościwiej udzielamy. […](podkreślenia autora wpisu, tłumaczenie tekstu stąd)
W punkcie drugim papież pisze o swojej odezwie do biskupów polskich, napisanej jeszcze w czasie Powstania Listopadowego, która była tak zdecydowana, że nawet rosyjski feldmarszałek Iwan Dybicz uznał, że nie należy jej rozpowszechniać.
Pod jasnogórskim szczytem, w centralnym jego miejscu, znajdował się w XIX wieku pomnik rosyjskiego cara. Nie wiem, czemu kościół nie stanął w jego obronie i zastąpiono go inną, o wiele mniej okazałą figurą. Miejmy za to nadzieję, że Rada Miasta Częstochowy rozprawi się na dobre z dziewiętnastowiecznym Palikotem.
W obronie biskupów
W niektórych kręgach wielkim oburzeniem zareagowano na apel biskupów polskich do parlamentarzystów, w którym przypominają posłom katolickie stanowisko w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego i grożą ekskomuniką, jeśli wybrańcy narodu zagłosują wbrew temu stanowisku. Nie do końca rozumiem, skąd to oburzenie.
Bowiem chociaż apel biskupów uważam za stek bzdur bez żadnego pokrycia, w dodatku zawierający celowe manipulacje i kłamstwa, jak powoływanie się na autorytet nauki zupełnie wbrew opiniom naukowców, to szanuję prawo hierarchów do głoszenia poglądów religijnych dowolnego rodzaju, pod szyldem religii bowiem mają prawo głosić, cokolwiek zechcą, łącznie z tym, że Jezus Chrystus, Syn Boży, zmartwychwstał, a poczęty był w łonie Maryi Dziewicy. Oburzenia posłów i ich wyborców nie rozumiem, bo przecież każda organizacja zrzeszająca ludzi wokół jakichś ideałów ma prawo oczekiwać od swoich członków, że nie będą postępować wbrew tym ideałom i będą się utożsamiać z podstawowymi celami organizacji. Jeśli więc któryś z posłów uważa się za katolika, powinien głos hierarchów potraktować poważnie, a nawet – szczerze mówiąc – nie miałbym mu za złe, gdyby okazał mu posłuszeństwo.
Cała historia kościoła katolickiego to walka z medycyną, a nawet z nauką w ogóle. Główny nurt cywilizacyjny dawno się już pogodził z heliocentrycznym modelem Układu Słonecznego, a astronomia wyszła swoim zasięgiem daleko poza Drogę Mleczną, gdy Jan Paweł II zdecydował się w końcu zrobić ukłon w stronę Galileusza i przyznał się do błędu swoich poprzedników. Nie trzeba przypominać rzeczy tak odległych, jak dosłowne traktowanie biblijnego opisu stworzenia i wynikające z tego ośmieszone dziś i zapomniane poglądy geocentryczne. Kreacjonizm, nawet po dość zdecydowanych wypowiedziach polskiego papieża, próbujących pogodzić Darwinowską teorię ewolucji z zamysłem Bożym, ma się do dzisiaj dobrze.
Kościół katolicki w swojej historii wielokrotnie twierdził, że osiągnięcia cywilizacyjne są sprzeczne z naturą i wolą Najwyższego, czym trwale opóźniał rozwój ludzkości na przestrzeni setek lat. Dzisiaj już żaden biskup nie prowadzi batalii przeciwko stosowaniu takich procedur, jak sekcje zwłok, trepanacje czaszki, czy cesarskie cięcia, a przecież papież Bonifacy VIII w roku 1299 uważał je za operacje naruszające godność uduchowionego człowieka i całkowicie ich zakazał.
Papież Pius V pod koniec XVI wieku zalecił lekarzom, by przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kuracji wzywano do chorego księdza, a w razie odmowy przystąpienia do spowiedzi chorego nie wolno było leczyć.
W wieku XVIII i XIX duchowni katoliccy przeciwstawiali się stosowaniu szczepionek, które ingerowały ich zdaniem w porządek naturalny, a zamiast nich zalecali procesje i modły. W niektórych społeczeństwach kolonialnych można nawet tłumaczyć w ten sposób zmiany populacyjne i lingwistyczne, ponieważ masowemu wymieraniu katolików w danej okolicy towarzyszyło przetrwanie korzystających z osiągnięć medycyny protestantów.
Pius XII jeszcze w 1952 roku ostrzegał przed oddawaniem narządów do transplantacji, uzasadniając to twierdzeniem, iż człowiek nie jest absolutnym panem swojego ciała.
Dzisiejsze poglądy hierarchów w kwestii aborcji stoją w rażącej sprzeczności z tym, co twierdzili święci ojcowie katolicyzmu, św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie niezmienne i nieomylne nauczanie papieży za kilkadziesiąt lat, gdy obecne stanowisko wobec in vitro stanie się archaicznie śmieszne i niezrozumiałe dla każdego przeciętnie oczytanego członka społeczeństwa. Augustyn pisał, że dusza wnika do ciała w 40 dni po zapłodnieniu i dopiero wtedy można mówić o istocie ludzkiej, a Tomasz z Akwinu uważał, że aborcja w okresie po zapłodnieniu, a przed pojawieniem się duszy, jest jak najbardziej dozwolona. II Sobór Nicejski w VIII wieku potwierdził nawet oficjalnie, że u mężczyzny dusza wnika do ciała po 40 dniach, a u kobiety po 80 dniach od zapłodnienia.
Kościół katolicki, który dopiero za poprzedniego pontyfikatu oficjalnie przeprosił za prześladowania Żydów w historii, dla wielu jest synonimem moralnej wyroczni i autorytetu. Kościół, którego papież jeszcze kilkadziesiąt lat temu dziękował generałowi Franco za odniesienie „tak pożądanego przez Kościół katolicki zwycięstwa”, Hitlerowi przekazywał telegram z gratulacjami i „najlepszymi życzeniami opieki niebios i błogosławieństw wszechmocnego Boga”, a nieposłusznych Führerowi potępiał jako grzeszników. Po inwazji Hitlera na Związek Radziecki papież poczuł w sercu nadzieję „na rzeczy wielkie i święte”, a niemieckich żołnierzy uważał za stojących na straży chrześcijańskiej kultury i wyrażał nadzieję na ich zwycięstwo. Twórca komór gazowych i pieców krematoryjnych, Oswald Pohl, skazany po wojnie na karę śmierci, otrzymał depeszę z Watykanu, w której papież udzielił mu błogosławieństwa apostolskiego „jako najwyższej gwarancji niebiańskiej pociechy”.
Dziwi mnie szum, jaki podniósł się wokół apelu biskupów straszących ekskomuniką posłom, którzy zagłosują wbrew nauczaniu kościoła. Wydaje mi się, że masturbujący się, uprawiający seks pozamałżeński, stosujący antykoncepcję, aborcję czy in vitro, nie powinni bronić biskupom pełnienia ich misji. Pełną swobodę w głoszeniu poglądów religijnych gwarantuje im konstytucja, a komu nauczanie katolickie niemiłe, nie powinien się w tej sytuacji oburzać. Może lepiej znaleźć sobie miejsce poza kościołem, wybierać posłów nie będących katolikami, a od posłów katolików nie wymagać, by postępowali wbrew swojemu sumieniu?
Szczerze powiedziawszy, parlamentarzystom zazdroszczę. Procedura apostazji, mająca na celu opuszczenie instytucji, do której większość z nas jest wcielana swego rodzaju kulturowym gwałtem, jest bardzo skomplikowana. Posłowie na Sejm mają okazję opuścić Kościół katolicki w bardzo prosty sposób, głosując wbrew apelowi biskupów. Na ich miejscu na pewno bym skorzystał. Nie będąc w Sejmie, musiałbym się dużo bardziej postarać, by zostać ekskomunikowanym, na przykład powinienem się dopuścić jakiegoś grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, chociażby twierdząc, że więcej go w piosenkach Bruce’a Springsteena, Boba Dylana czy Eminema, niż w apelach biskupów.
Pieśni patriotyczne
W sześć miesięcy po katastrofie smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu śpiewano dzisiaj „Boże coś Polskę” ze zmienionymi słowami „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. W sytuacji tak zwanego „internowania krzyża” śpiewanie przez Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników w tłumie tego wezwania do Pana Boga można uznać za całkowicie uzasadnione, oczywiście. Zapewne równie usprawiedliwione, jak w czasie II wojny światowej czy w stanie wojennym. Do stanu wojennego zresztą wielokrotnie odwoływano się podczas dzisiejszego zgromadzenia.
Dobrą stroną tej całej paranoi wydaje się być fakt, że wszyscy intensywnie ćwiczą patriotyczne i folklorystyczne pieśni tradycyjne. Dało się słyszeć także takie pieśni, jak „Szła dzieweczka do laseczka” i „Rozszumiały się wierzby płaczące”, którymi zwolennicy innej opcji (czyżby poplecznicy okupantów?) próbowali zagłuszyć „prawdziwych patriotów”.
Tak czy inaczej, młodzież angażuje się patriotycznie. Nawet nawołując do podskakiwania („Kto nie skacze, ten za krzyżem”).
Miód.
Kreatywne Nagrody Nobla
Przy okazji przyznania Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny Robertowi G. Edwardsowi, pionierowi i orędownikowi zapłodnienia pozaustrojowego jako metody leczenia niepłodności, ponownie stanęła mi ością w gardle niekompatybilność mojej osoby z otaczającą mnie polską rzeczywistością. Z osłupieniem wysłuchałem niektórych wypowiedzi komentatorów, którzy nawiązywali do mordowania dzieci nienarodzonych i cywilizacji śmierci. Nie mogę zupełnie zrozumieć kontrowersji, jakie budzi przyznanie nagrody, raczej zgadzam się z oczywistą konstatacją z „Scientific American”, o której już kiedyś pisałem, że in vitro – metoda, dzięki której urodziło się już 4 miliony ludzi na całym świecie – to coś, do czego już przywykliśmy i co kontrowersji nie budzi.
Szanuję poglądy reprezentowane w tej kwestii przez kościół katolicki, uznaję prawo katolików do powstrzymania się od stosowania tej metody, ale nie rozumiem zupełnie, dlaczego fakt, iż jest ona niezgodna z ich wierzeniami i wartościami, miałby prowadzić do zakazania innym korzystania z jej dobrodziejstw albo do piętnowania ich z tytułu jej stosowania.
W tej zupełnie niemerytorycznej, jak mi się wydaje, religijnej dyskusji, niektórzy deprecjonują komitet noblowski i nagrodę samą w sobie, przypominając fakt przyznania ubiegłorocznej pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi Stanów Zjednoczonych, co ma rzekomo być oczywistym dowodem na koniunkturalizm i populizm. Nie powiem, mnie samego ubiegłoroczna decyzja komitetu bardzo w pierwszej chwili zdziwiła i na rok czasu nabrałem wody w usta. Sam laureat, podczas uroczystości wręczenia mu nagrody, żartował sobie ze swoich zasług i dał wyraz zaskoczeniu. Ale, gdy się nad tym zastanowić, dał w ten sposób jedynie kolejny dowód na to, że jest osobą błyskotliwą, inteligentną, a jednocześnie potrafiącą zachować dystans do samego siebie. Nagroda natomiast wydaje się nie być wcale tak kontrowersyjna. To prawda, że w większym stopniu wyraża ona nadzieje na przyszłość, niż odwołuje się do dokonań laureata, tylko któż inny miał otrzymać Nobla w roku, w którym to właśnie Obamie udało się w niespotykany sposób zjednoczyć ze sobą setki milionów ludzi na całym świecie wokół tych samych emocji, wokół tego samego pragnienia zmian? Jaki inny polityk na taką skalę sprostał w Waszej pamięci zadaniu postawionemu w przesłaniu Alfreda Nobla, by szerzyć braterstwo między narodami?
Poza tym, chociaż komitet nie sposób podejrzewać o kierowanie się motywami rasowymi, trudno się nie zgodzić, że pierwszy kolorowy prezydent Stanów Zjednoczonych to pewna ikona kulturowa, nie tylko amerykańska, której wszyscy od lat oczekiwali niczym proroka, a jeszcze kilkanaście lat temu Tupac śpiewał, że „nie jesteśmy jeszcze gotowi na czarnego prezydenta”. Czy Nobel dla Obamy wydałby się kontrowersyjny Nelsonowi Mandeli, laureatowi z 1993 roku, albo Martinowi Lutherowi Kingowi, laureatowi z 1964 roku? Czy Rosa Parks, młodsza od dziadków i babć niektórych czytelników tego tekstu, uwierzyłaby w to, że ktoś będzie krytykował kolorowego prezydenta i że sam fakt objęcia przez niego urzędu nie będzie stanowić wystarczającej przesłanki, by przyznać mu nagrodę?
Dzisiaj, w rok po przyznaniu Nobla Obamie, emocje wokół tej nagrody przycichły i wydaje się bardziej zrozumiała. Przecież Lech Wałęsa też otrzymał Nobla dużo wcześniej, niż można było uznać, że jego działalność przyniosła trwałe skutki. Danuta Wałęsowa odbierała jego dyplom i medal w roku, w którym zakończył się stan wojenny, na kilka lat przez oficjalnym schyłkiem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Arafat, Peres i Rabin też otrzymali nagrodę bardziej w antycypacji tego, co przyniosą ich starania, niż w uznaniu osiągnięć, w dodatku trudno dziś z satysfakcją mówić o tym, że im się udało, a na Bliskim Wschodzie zapanował pokój.
Wydaje mi się, że Nobel ma ambicję bycia siłą sprawczą, inspirować i kreować rzeczywistość, a nie tylko ją oceniać. Czytając w dyskusji o tegorocznym Noblu z medycyny głosy o cywilizacji śmierci i zabijaniu dzieci, jestem komitetowi bardzo wdzięczny, że uhonorował in vitro. I z zainteresowaniem czekam na decyzję, która lada chwila zapadnie, kto zostanie tegorocznym laureatem pokojowej Nagrody Nobla.
Elektrowstrząs dla Polski
Bawię się moim nowym Kindlem i z niesmakiem muszę skonstatować, że prawie wszystkie książki, które naprawdę mnie interesują i chciałbym je zakupić, są – zapewne z przyczyn związanych z prawami autorskimi – niedostępne w Polsce. Czuję się przez to jakoś tak upośledzony, bo prawie wszystko, co księgarnia Amazon sama mi rekomenduje na podstawie mojej historii przeglądania wirtualnych półek, jest w Polsce niedostępne. Aż dziw, że udało mi się zamówić premierową edycję The Moral Landscape: How Science Can Determine Human Values Sama Harrisa. Miejmy nadzieję, że faktycznie za kilka dni pobierze się na mój czytnik.
Jako koneser serialu Little Britain byłem zbulwersowany faktem ocenzurowania tego serialu przez Telewizję Polską, która odważyła się wprawdzie wyemitować część odcinków, ale wycinając z nich to, co tak zwanego „Polaka – katolika” mogłoby, zdaniem telewizji, urazić.
Moi znajomi nowojorscy blogerzy zachwycają się serialem True Blood i za ich sprawą ja również zacząłem ten serial oglądać, chociażby po to, by rozumieć lepiej, o czym dyskutują. Przejmujący erotyzm tego serialu w pierwszej chwili mnie nie urzekł, ale teraz pochłaniam kolejne odcinki podobnie jak do niedawna pochłaniałem kolejne odcinki House’a (House, M.D.), też bezlitośnie zbezczeszczonego w polskiej telewizji technologią „voice over”, czyli popularną w Związku Radzieckim metodą tłumaczenia przy pomocy lektora.
True Blood mnie w sumie nie zachwyca, ale widzę w nim jakąś wyższą szkołę jazdy, bo gdy na ekranie pojawia się dowcip słowny „God hates fangs”, albo gdy w jakikolwiek inny sposób ironicznie nawiązuje się do kwestii gejowskich poprzez postawienie społeczności wampirów w sytuacji dyskryminowanej mniejszości, widzę całkowitą niekompatybilność otaczającej mnie polskiej rzeczywistości z tą, która wydaje się otaczać twórców popularnego serialu produkcji HBO.
Dlatego ze wzruszeniem wysłuchałem słów Manueli Gretkowskiej na dzisiejszym kongresie poparcia dla Janusza Palikota i mam nadzieję, że to rzeczywiście będzie elektrowstrząs dla Polski. Bardzo mi się podobała metafora Gretkowskiej, która powiedziała, że w Pałacu Kultury i Nauki spotkali się ludzie, którzy na zjazd niejako uciekli z Polski. Uciekli z Polski, w której żyją, a która nie jest taka, jakiej potrzebują, nie spełnia ich oczekiwań. Polski, w której nawet lewicy stanęło serce i nie dostarcza krwi do mózgu. Padło dziś w Sali Kongresowej wiele mocnych słów, których słuchałem wręcz z niedowierzaniem. O konieczności empatii dla praw ludzi żyjących w związkach o wiele lepszych, niż niektóre związki uświęcone małżeńskim sakramentem. O okupacji Polski przez Watykan, o marnowaniu pieniędzy podatników na utrzymywanie partii politycznych, o konieczności wyprowadzenia religii ze szkół.
Jeszcze kilka lat temu niewyobrażalne byłoby zupełnie, by kilka tysięcy ludzi skrzyknęło się przez internet, przyjechało na własny koszt do wynajętej przez jednego z nich historycznej Sali Kongresowej w stolicy naszego kraju, i wyrażało emocje i pragnienia, które dzisiaj ogarnęły zjazd Ruchu Poparcia Palikota „Nowoczesna Polska”. Spora grupa moich facebookowych znajomych była dzisiaj na zjeździe albo przed Pałacem, liczba biernych widzów pewnie przerosła najśmielsze oczekiwania organizatorów, o czym niech świadczy ten zrzut, zrobiony chwilę po tym, jak TVN24 przerwała bezpośrednią transmisję (przemawiał akurat Dominik Taras, organizator protestu zwolenników przeniesienia krzyża na Krakowskim Przedmieściu 9 sierpnia 2010).
Idzie to wszystko w kierunku, który podczas histerii po śmierci Jana Pawła II był zupełnie niewyobrażalny. Idzie szybciej, niż w najśmielszych oczekiwaniach można było przypuszczać. Jarosławowi Kaczyńskiemu zapateryzm wyrasta zupełnie gdzie indziej, niż się go spodziewał. W Sali Kongresowej wybuchł nagle bez żadnych ograniczeń bunt i gniew ludzi, którzy nie mieli ochoty już milczeć. Nikt nie bał się powiedzieć tego, co jeszcze parę tygodni temu byłoby traktowane jak oszczerstwo czy bluźnierstwo. Jeszcze parę dni temu Radosław Sikorski musiał się tłumaczyć jedynie za to, że powtórzył słowa prezesa PiS o tym, że wypowiada się on pod wpływem środków farmakologicznych, a dziś w świetle jupiterów padły słowa o wstydzie za państwo, w którym o najwyższy urząd może się ubiegać osoba będąca w stanie niepoczytalności.
Procesy zmian zachodzą w tempie niewiarygodnym. Na trzydniowe rekolekcje maturzystów zawsze mniej licznie od Technikum Mechanizacji Rolnictwa jeździło Technikum Mechaniczne, ale w tym roku z mechanika nie pojechał już nikt, a z technikum mechanizacji tylko 8 osób. W całej szkole uzbierało się ledwie 34 chętnych. Myślę, że wbrew pozorom jest to korzystne dla samego kościoła i wiary. Nie pojechał tłum ludzi chcących się schlać, jak to bywało przed laty, tylko garstka myślących ludzi, którym akurat rekolekcje wychodzą naprzeciw i pomagają im w osiągnięciu ich celów. I to też zwróciło moją uwagę w wystąpieniu Gretkowskiej. Rozdział kościoła od państwa, rzeczywisty, a nie tylko zapisany w konstytucji, to faktycznie na dłuższą metę coś, co kościołowi się opłaci. Bo dla coraz większej liczby ludzi miarka się przebrała, gdyż katolicy w Polsce pragną nie tyle tolerancji, co przywilejów.
Palikotowi, Gretkowskiej, Środzie, a także moim synkom z czwartej mechanika pozostaje mi życzyć, by Polska była normalna i nowoczesna. I niech każdy odnajdzie w niej swoje miejsce.
Dziura samorządowa
Parę tygodni temu w ciągu dwóch dni czterech kierowców zniszczyło sobie opony, wjeżdżając zza górki w tę dziurkę w asfalcie. Każdy z nich udokumentował zajście i wezwał na miejsce policję, więc pewnie wszyscy (wykazawszy się uprzednio dużą dozą cierpliwości) uzyskają kiedyś z kasy miejskiej odszkodowanie, a suma wypłaconych odszkodowań – na które my przecież złożymy się naszymi podatkami – przekroczy zapewne kwotę potrzebną na szybkie i sprawne załatanie dziury.
Ale tak sobie myślę, czytając w ostatnich dniach prasę lokalną, tak częstochowską, jak krakowską, że wielu potencjalnych samorządowców napina muskuły do kampanii wyborczej z całkowitą dziurą i pustką, tyle że w głowie. No bo jeśli nawet mieszkańca Częstochowy czy Krakowa obchodzi to, czy przed Pałacem Prezydenta Rzeczypospolitej stanie pomnik ofiar katastrofy z 10 kwietnia, to co to ma wspólnego z wyborami na radnych w odległych od stolicy miastach i województwach? Czy w tak zwanym terenie nie ma problemów z przeciągającymi się remontami dróg, zaniedbanymi zabytkami lokalnej historii, niewykorzystanym potencjałem popadających w ruinę niezagospodarowanych obiektów, brakiem pomysłów i koncepcji na rozwiązanie lokalnych problemów? To już nie ma ludzi bez pracy, jest nadmiar miejsc w przedszkolach, a jedynym zmartwieniem mieszkańców tych miodem i mlekiem płynących gmin jest to, czy na Krakowskim Przedmieściu stanie nowy pomnik?
Dlatego z wielką przyjemnością odnotowałem spot wyborczy posła wybranego do Sejmu między innymi moim głosem, który ma ambicje startować w wyścigu na prezydenta miasta. Krzysztof Matyjaszczyk zdaje się rozumieć, jakie wybory odbędą się jesienią i jakich problemów będą dotyczyć. Zauważyłem też z pewną satysfakcją, że wreszcie częstochowscy politycy zaczynają schodzić z klasztornego wzgórza do miasta i dostrzegać jego rzeczywiste, bardzo od Jasnej Góry oddalone, problemy. Nawet kandydat Prawa i Sprawiedliwości podkreśla, że błędem poprzedniej, odwołanej w referendum ekipy, było utożsamianie Częstochowy wyłącznie z Jasną Górą i dążenie do przekształcenia jej w ośrodek pielgrzymkowy, co w mieście tej wielkości nie mogło zdać egzaminu. W spocie wyborczym Matyjaszczyka o Jasnej Górze nie ma ani słowa, a gdy kamera w parku pod szczytem podąża za tryskającą z fontanny wodą w kierunku nieba, w kadrze widzimy słońce, a nie jasnogórską wieżę. Wydaje się, że kto by nie został prezydentem Częstochowy, faktycznie zerwie z modelem Tadeusza Wrony.
Nie twierdzę, że zagłosuję na Matyjaszczyka także w tych wyborach. Przecież nie po to posadziłem go na fotelu sejmowym, by zwolnił ten fotel przed upływem kadencji dla kogoś innego. Poza tym będę miał trudny wybór – znam osobiście cztery osoby deklarujące start w wyścigu o fotel prezydenta miasta, trzy z nich są moimi facebookowymi znajomymi, z dwoma jesteśmy po imieniu. Jedno jest pewne – zanosi się na to, że w listopadzie wreszcie oddam głos z przekonania, na kogoś, a nie przeciwko komuś czy czemuś. A dyskusja będzie się toczyć rzeczowa, o realnych, miejscowych problemach, a nie o Krakowskim Przedmieściu czy o stosunkach międzynarodowych. Bardzo się z tego cieszę.