Minister edukacji obwieścił dzisiaj, że do polskiej szkoły będzie się starał wprowadzić elementarny ład. Wielokrotnie podkreslił, że nie da się zrobić wszystkiego od razu, ale pewien elementarny ład jest konieczny, że trzeba skończyć z patologiczną sytuacją obecną. Że uczniowie nie mogą nakładać koszy na głowy nauczycieli i trzeba zapewnić ochronę nauczycielowi w jego trudnej pracy.
Cóż za ciekawa diagnoza w ustach ministra edukacji – brak elementarnego ładu, czyli całkowity bezład? Totalny burdel? Niesamowite, że przez minione dziesięć lat pracy w mojej szkole mimo tego bezładu udało się stworzyć tyle nowych kierunków kształcenia, wyedukować tyle roczników młodzieży, rozbudować bazę dydaktyczną, wymienić większość okien, zatrudnić koło dwudziestu młodych nauczycieli? Niesamowite, że łączna liczba uczniów w naszej szkole przekroczyła już tysiąc, że chodzą oni do szkoły uśmiechnięci i zadowoleni, a szkoła radzi sobie z obroną ich przed patologiami? To zdaniem pana ministra wszyscy: dyrektor, pedagog szkolny, rada rodziców, nauczyciele i samorząd uczniowski naszej szkoły marnują swoje wysiłki, bo w szkole i tak jest totalny burdel? I dopiero od ministerstwa dostaniemy podstawy elementarnego ładu, nie cały ład za jednym zamachem, ale po troszeczku?
Jak mało kto deprecjonuje pan prestiż nauczycielskiego zawodu, panie ministrze, twierdząc że jest nam potrzebna ochrona państwa przed tym, by uczniowie nie nakładali nam koszy na głowę. Może popatrzmy na to z innej strony – jeśli przez nadanie nauczycielowi statusu urzędnika publicznego ochroni pan w szkole ludzi wrogich młodzieży lub niekompetentnych, którzy będą tą młodzież i jej edukację psuli, a także jeśli przez nadanie tego statusu nałoży pan nauczycielom automatycznie kaganiec i uczyni z nich bezwolnych aparatczyków państwa, tym łatwiej będzie panu zrealizować ideę totalitarnej szkoły, w której młodzież nie tylko zakłada mundurki, ale i działa, mówi i myśli według tego samego szablonu. A przynajmniej udaje.
Kiedyś pracowałem przy poprawie matur w zespole szkół budowlanych, w którego innych skrzydłach odbywały się lekcje. Byłem świadkiem kilku scen, w których młode, eleganckie nauczycielki radziły sobie bardzo szybko i bardzo kulturalnie z ekstremalnymi przykładami chamstwa ze strony wyglądającej bardzo groźnie i bywało że jeszcze wyższej od pana ministra nowohuckiej młodzieży. Czekając na kogoś w wejściu do szkoły byłem świadkiem awantury, jaką dyrektorowi i jednej z nauczycielek urządził uczeń, który nie otrzymał promocji. Jeśli chodzi o dobór słownictwa, uczeń nie był wegetarianinem, pozwolił sobie też na dość groźnie wyglądające szturchnięcie jednego z rozmówców. Błyskawiczny refleks, kategoryczna, zimna i fachowa reakcja dyrektora i nauczycielki, znakomity dobór argumentów i wyrażenie ich w możliwie jak najkrótszy i najprostszy do zrozumienia sposób sprawiły, że żadna z gróźb nie została spełniona przez jedną ani drugą stronę, a sprawca całej awantury za moment stał już na zewnątrz z papierosem i już bardzo spokojnie, aczkolwiek nadal rzucając olbrzymimi ilościami mięsa, snuł z koleżanką bardzo konstruktywne plany swojej przyszłości.
Byłem pełen podziwu dla tych nauczycieli z budowlanki, bo widać było wyraźnie, że dzięki ich fachowości w szkole tej jest mimo wszystko właściwa atmosfera. Nie można ich obrażać twierdząc, że w ich szkole brak elementarnego ładu. A już na pewno nie powinien im tego zarzucać ktoś, kto wprowadził totalny bezład dając świadectwa dojrzałości tym, którzy nie zdali matury.
Owszem, oby jak najmniej było w polskiej szkole incydentów nakładania nauczycielom koszy na głowę. Ale nie dlatego, że za taki czyn uczniowi będzie się obcinać rączki, tylko dlatego, że nauczycielami będą fachowcy tacy, jak te panie z budowlanki.
Tag: Piotrkowice Małe
Szacunek dla Tadzia
W tym roku szkolnym – jak nigdy dotąd – zaplanowałem sobie bardzo pracowity sierpień. Ku sporemu zaskoczeniu moich uczniów najpierw jakimś dwudziestu na miesiąc przed klasyfikacją wpisałem zagrożenia, a potem dwunastu z nich zmusiłem do odwiedzenia szkoły na egzamin poprawkowy.
Bardzo różnie reagowali ci moi „zagrożeni” panowie. Jakub na przykład rzucił się przede mną na kolana i pocałował mnie w rękę, a potem odtańczył jakiś szalony pierwotny taniec triumfu wokół mnie, gdy mu w końcu te jego marne prace i odpowiedzi zaliczyłem. Łukasz rozbeczał się jak dziecko i pobiegł w pierwszym odruchu odebrać papiery ze szkoły (od którego to zamiaru Bogu dzięki ktoś go tam w sekretariacie odwiódł). Mama Daniela opowiedziała mi długą historię przyjaciela swojego syna, który popełnił samobójstwo podcinając sobie żyły w jednej ręce, drugiej ręce, podcinając sobie szyję i wbijając nóż w serce. Dawid przysłał do mnie roniącego łzy dziadka, który w dodatku tak pięknie się ubrał na tą rozmowę, że myślałem, że się ze wstydu spalę, że taki jestem nieogolony.
Ale najbardziej z tych wszystkich moich dwunastu apostołów sierpniowych urzekł mnie Tadziu. Tadziu rok temu nie zdał i wylądował w trzeciej klasie technikum po raz drugi, dotąd miał angielski z kim innym. Przyszedł do mnie jakoś tak w kwietniu i powiedział mi, że on owszem, nie chodzi na angielski, ale ma prośbę, żebym go klasyfikował i wystawił mu niedostateczny. Stwierdził, że przecież ten angielski to jest prosty, więc on bez problemu zda w sierpniu, a uzasadnił rzeczowo, czemu mu ze mną nie po drodze.
To był taki zimny kubeł wody na głowę, ale przemyślałem sobie sporo z tego, co mi Tadziu powiedział, i wyciągnąłem odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że rzeczywiście w sierpniu Tadeusz zda, bo to niegłupi chłopak, a poza tym jeden rok już stracił.
Prezydent Rzeczpospolitej, znany z popełniania wszelkiego rodzaju gaf i pokazywania fochów każdemu na lewo i na prawo, w ostatnich dniach nazwał łajdakiem jednego gościa, który go skrytykował, a grupie krytykujących go dyplomatów zarzucił, że mają plamy na życiorysie i jako tacy nie zasługują na to, by z nimi dyskutować.
Bardzo duży błąd. Moim zdaniem stokroć uważniej trzeba słuchać tych, którzy człowieka krytykują, niż tych, którzy mu schlebiają. Tylko tak można się czegoś nauczyć.
Homofobia uleczalna
Artur i Szczepan są w klasie maturalnej i mają po dziewiętnaście lat. Artur jest jednym z lepszych uczniów w klasie, Szczepanowi też nie można niczego zarzucić, poniżej pewnego niezbędnego minimum nie schodzi.
Na lekcjach, na których siadając w mniej lub bardziej regularnym kółku zajmujemy się konwersacją, Artur i Szczepan zachowują się dość niekonwencjonalnie. Przytulają się, dotykają sobie dłonie, a prawdziwe misterium uwielbienia odprawia Artur nad szyją i uszami Szczepana. Panowie robią to dyskretnie i tylko wówczas, kiedy w żaden sposób nie przeszkadza to w lekcji ani nie utrudnia im aktywnego w niej udziału.
Na początku myślałem, że to jakaś prowokacja albo wygłupy z ich strony. Dopiero później dowiedziałem się, że analogiczna ceremonia odbywa się zwykle wokół uszu Szczepana na polskim, a nawet raz Artur dostał delikatnie w łeb, bo za mocno ugryzł Szczepana w ucho.
Nieszczególnie mnie interesuje, komu i dlaczego pozwala Szczepan pieścić swoje uszy, nie uważam też żeby było to przedmiotem lekcji angielskiego, więc z zasady zwykle ignoruję te ich pieszczoty.
Co mnie dziwi szczególnie w całej tej sytuacji to jednak nie tyle fakt, że coś takiego robi dwóch młodych mężczyzn, z których co najmniej jeden ponad wszelką wątpliwość nie jest gejem, lecz fakt całkowitej obojętności kolegów w klasie na zachowanie Artura i Szczepana. Nikogo to specjalnie nie bulwersuje, nikt na to właściwie nie zwraca uwagi.
I tu jest ciekawy dysonans. W kraju, którego premier tak się denerwuje mówiąc o mniejszościach seksualnych, że traci wątek; w którym polityk rządzącej partii nawołuje do kamienowania uczestników gejowskiej parady; w którym minister edukacji żywi się homofobicznymi obsesjami i wyrzuca dyscyplinarnie z pracy dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli za wydanie kilkusetstronicowej publikacji Rady Europy, która na jednej ze stron zawiera wzmiankę o mniejszościach seksualnych i ich organizacjach; w tym właśnie kraju kilkunastu młodych mężczyzn ma zupełnie w nosie to, że Artur pieści ucho Szczepanowi. Po długich przemyśleniach dochodzę do wniosku, że widocznie moi uczniowie są generalnie lepiej dopieszczeni i widok pieszczonego Szczepana ich po prostu nie rusza. Nie denerwuje ich to, nie budzi ich zazdrości, nie przyciąga ich uwagi. Morał z tej bajki jest taki, że jeśli nie masz co robić i zżera cię homofobia, trzeba się do kogoś przytulić. Zazdrość ustępuje i jest się zdrowym.
Jak bardzo trzeba być spragnionym miłości i czułości, żeby nienawidzić innych za to, że są dla siebie czuli?
Dobry rocznik
Jednym z projektów, które muszą wykonać moi uczniowie, jest projekt – studium pod moim kierownictwem, którego punktem wyjścia jest sprawdzenie, jaka angielskojęzyczna piosenka była w czołówce listy przebojów w tygodniu, w którym się urodzili. Mniejsza z tym, co potem robimy i jakie cele dydaktyczne temu przyświecają, ale ogólnie doszedłem ostatnio do wniosku, że bardzo pouczające – nie tylko dla uczących się angielskiego – jest zajrzeć sobie do archiwów, odkurzyć stare płyty i sprawdzić, czego słuchali nasi sąsiedzi w radiu czy na prywatkach, podczas gdy nasi rodzice próbowali nas ukołysać do snu, a my sami darliśmy się w niebogłosy nie mając póki co żadnego innego sposobu komunikowania się ze światem.
Niesamowite doświadczenie, bardzo podnoszące na duchu, zwłaszcza jeśli ktoś czuje się stary i nieprzystający do obecnej rzeczywistości. Można się przekonać, że w gruncie rzeczy każdy z nas zamieszkujących tą planetę jest jak szlachetne wino z najlepszego rocznika. Słońce nad winnicą naszego poczęcia każdemu dało niepowtarzalny smak i niezapomniany bukiet.
Gdy się skusiłem, by posłuchać największych przebojów roku 1972, piosenek z mojego rocznika, oniemiałem z wrażenia. Baby Don’t Get Hooked On Me było pierwszym singlem numer jeden na liście Billboardu za mojego życia, ale mój rocznik to także American Pie Dona McLeana – (piosenka o śmierci Buddiego Holliego, której nie dało się puszczać w radiu, bo trwała osiem i pół minuty, a która i tak stała się jednym z przebojów wszechczasów), A Horse With No Name, Heart Of Gold, The Lion Sleeps Tonight, Morning Has Broken, Everything I Own i wiele, wiele innych ponadczasowych hitów, wśród nich absolutny dla mnie numer jeden, Nights In White Satin The Moody Blues, jedna z ulubionych piosenek mojej starszej o kilkanaście lat ode mnie siostry Oli.
Wszyscy jesteśmy ze znakomitego rocznika. I wszyscy wzajemnie czerpiemy z siebie. Gdy moja ciężarna mama schodziła jeść w piwnicy jabłka w upalne lato 1972 roku, na pierwszym miejscu listy przebojów Billboardu była piosenka Lean On Me Billa Withersa. Ta sama, której cover w wykonaniu zespołu Club Nouveau był na tym samym pierwszym miejscu listy Billboardu w pierwszym dniu wiosny 1987, gdy moi obecni maturzyści beczeli właśnie w łóżeczkach albo kopali swoje mamy w brzuszek od środka. A przecież covery tej piosenki nagrał jeszcze i zespół Mud w 1976 roku, i Michael Bolton w 1994…
A Layla Erica Claptona czy właściwie zespołu Derek And The Dominos? Który gitarzysta nie grał tego klasyka? Nie sposób chyba wymieniać covery tej piosenki. A to też mój rocznik, przynajmniej wtedy wypuszczono tą piosenkę na singlu.
Jesteśmy wszyscy z tak znakomitych roczników i musimy naprawdę być pojebani, skoro z niewiadomych powodów dajemy się targać konfliktom pokoleń i interesów.
Sometimes in our lives we all have pain
We all have sorrow
But if we are wise
We know that there’s always tomorrow
Lean on me, when you’re not strong
And I’ll be your friend
I’ll help you carry on
For it won’t be long
’Til I’m gonna need
Somebody to lean on
Please swallow your pride
If I have things you need to borrow
For no one can fill those of your needs
That you don’t let show
Lean on me, when you’re not strong
And I’ll be your friend
I’ll help you carry on
For it won’t be long
’Til I’m gonna need
Somebody to lean on
If there is a load you have to bear
That you can’t carry
I’m right up the road
I’ll share your load
If you just call me
So just call on me brother, when you need a hand
We all need somebody to lean on
I just might have a problem that you’d understand
We all need somebody to lean on
Lean on me when you’re not strong
And I’ll be your friend
I’ll help you carry on
For it won’t be long
Till I’m gonna need
Somebody to lean on
Lean on me…
Napady złości
Mam dość realistyczne podejście do tego, co może mnie spotkać ze strony moich uczniów i nie ponoszą mnie nerwy o to, o co niektórzy moi koledzy i koleżanki kruszą kopie. Czasami nie mogę wyjść z podziwu, ile energii traci kilka moich koleżanek na wnikliwe analizowanie stroju swoich uczennic, towarzystwa w jakim się obracają na przerwach uczniowie, a nawet – jeśli ktoś mieszka w ich parafii – obserwowania ich zachowania w niedzielę w kościele czy pod kościołem.
Pamiętam jeden swój taki wybuch złości, zupełnie niekontrolowany, w technikum mechanicznym. Trafiło na grupę panów w laboratorium komputerowym, którzy mieli za zadanie przerobić pewną porcję materiału w programie Supermemo, ale jak jeden mąż robili to tak bezmyślnie, byleby tylko pasek postępu się posuwał, klik klik myszą, enter, bez refleksji. Ponieważ robili bezmyślnie, pasek postępu się posuwał do przodu, ale i przybywało błędów, więc każda rzecz przez nich zrobiona powracała za moment w powtórkach i do poprawy. A oni oczywiście od razu pretensje do całego świata, tyle że przelewane na komputery i na mnie.
I w końcu nie wytrzymałem i wydarłem się na nich okropnie. Że chłopy dorosłe, a uprawiają taką intelektualną masturbację. I czy z dziewczynami też tak robią bezmyślnie, że tylko w nie klikają, a potem enter i enter, a jak wolno któraś reaguje to ją resetują od razu? Oj głośno było.
Po przerwie jeden z uczniów przyniósł mi batona chałwy i kazał mi sobie zjeść, żebym tak ludzi nie straszył. Ale prawdę mówiąc trochę pomogło – i mnie, i uczniom. Każdy nauczyciel powinien sobie zjeść coś słodkiego, zanim go nerwy poniosą.
Cenzura i blokada
Nasza nowa wodzowska partia rządząca, nowa aczkolwiek w dialektyce niezbyt daleko odbiegająca od Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, doprowadzi wkrótce do powstania nowego prawa oświatowego. Jak to w naszym kraju zresztą, zamiast poprawiać prawo istniejące, uchwala się ciągle nowe – dziurawe i wypaczone.
Jednym z obowiązków nałożonych na szkoły w myśl jednego z projektów nowej ustawy ma być stosowanie oprogramowania blokującego młodzieży dostęp przez internet do treści, które Partia uważa za niepożądane. Od paru tygodni na stronach Ministerstwa Edukacji jest nawet wprost polecany pewien program, którego Bogu dzięki nie da się zainstalować na moim komputerze (używam Linuxa), a który na podstawie wykrywanych w tekście stron słów będzie blokował dostęp do całych stron i całych domen internetowych. Ma to bronić przed dostępem do pornografii i demoralizacją.
Nie do końca rozumiem, dlaczego Minister Edukacji demokratycznego państwa roszczącego sobie prawo do nauczania demokracji Irakijczyków i innych nacji promuje stosowanie produktu instytucji, w której nazwie widnieje przymiotnik „katolicki”. Ale nie czepiając się już nawet tego wyraźnego nadużycia, wyraźne i rażące jest pewne niedopatrzenie metodologiczne.
Na stronie producenta zrzuty ekranowe pokazują nam, jak to łatwo można zablokować dzieciom dostęp do stron internetowych zawierających słowo „Szatan” i „satanizm”. Ale wystarczy być odrobinę myślącym człowiekiem, by zrozumieć, że w takim razie zablokujemy dzieciom dostęp do większości stron poświęconych religii i religioznawstwu, w tym nie tylko stron instytucji kościelnych, ale nawet fundacji i stowarzyszeń broniących przed sektami.
Mohammed Atta i jego koledzy planujący zamach na World Trade Center 11 września 2001 w przeddzień zamachu bawili się w barze ze stripteasem o wdzięcznej nazwie „Pink Pony” – „Różowy Kucyk”. Nie sposób, by opierający swoje działanie na słowach kluczowych program polecany przez Ministra Edukacji zablokował stronę takiego klubu, prawda? Podobnie jak nie dopatrzy się treści pornograficznych na stronie „niewinnej Zuzi o pracowitej buzi”.
Z testów przeprowadzonych przez dziennikarzy jednego z dzienników wynika, że program blokuje dostęp do pewnych treści, ale ogólnie wydaje się zupełnie bezradny i bezsensowny. Bez większego trudu można bowiem mimo stosowania programu przeglądać strony z pedofilią albo strony propagujące ideologię faszystowską (które w Polsce używają przecież przede wszystkim takich pięknych słow jak ojczyzna, honor, krzyż, Bóg, tradycja, a dostępu do tych słów nikt nie chce chyba dzieciom blokować).
Od kilku lat pracuję w pracowni komputerowej, która ma dostęp do internetu na każdym stanowisku. Moi uczniowie dość szybko nauczyli się, że w logach serwera widać dokładnie, co który z nich robił o której godzinie. Poza tym wystarczy zadbać o to, by mieli co robić na lekcji, a nie będą w stanie poświęcać czasu na wykorzystywanie szkolnych komputerów do nieodpowiednich celów. No i na koniec dodajmy, że większość z nich ma na tyle bogate życie erotyczne i na tyle wyrobiony światopogląd, że jedynymi „nielegalnymi” rzeczami jakie ich interesują podczas lekcji, są aukcje internetowe i bramki SMS krajowych operatorów telefonii komórkowej. No tak, ale skąd o tym ma wiedzieć minister, któremu się wydaje, że w takiej pracowni komputerowej to dzieci nic innego nie mają czasu robić, tylko dupy oglądać.
Powiem więc głośno wszystkim zwolennikom monitorowania internetu w szkołach i nie tylko. Nauczyciele włączają komputery w pracowniach komputerowych wówczas, gdy ma to jakiś cel dydaktyczny i do czegoś prowadzi. Tym celem nie jest nigdy powiedzenie: „Róbta se dzieci, co chceta”. I kompetentny nauczyciel nadzorujący pracę w takiej pracowni jest o wiele cenniejszy dla zapewnienia tego, co pan minister chce osiągnąć, niż jakieś nieudolne tandetne rozwiązania software’owe.
P.S. W tym wpisie znalazł się wyraz „dupy”. Program polecany przez ministra przypuszczalnie zablokuje tą stronę i cały ten serwer z uwagi na treści niemoralne.