Nie zohydzić historii

Informację z „Gazety Wyborczej” o Grobie Pańskim na Jasnej Górze przyjąłem z takim niedowierzaniem, że nie wytrzymałem i przeszedłem się sam zobaczyć, czy to prawda, czy paskudna insynuacja złowrogiej, antypolskiej gazety, która rzuca oszczerstwa pod adresem kościoła. Galeria zdjęć wyglądała wprawdzie dość wiarygodnie, ale nie chciało mi się jakoś wierzyć, że w jednym z największych katolickich sanktuariów w Polsce urządzono sobie szopkę z symbolicznej dekoracji wielkopiątkowej i poświęcono tę dekorację pamięci katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem w ubiegłym roku, w której to zginął polski prezydent z małżonką i blisko setka innych osób, podążających na uroczystości rocznicowe do Katynia. Wydawało mi się niemożliwe, że ktoś celowo rozstawił w kaplicy cudownego obrazu dziewięćdziesiąt sześć drewnianych krzyży, a przykryte ciało Jezusa umieścił na instalacji składającej się z wielometrowej wstęgi polskiej flagi oraz czarnej folii, mającej się kojarzyć z tą, na której układano nosze z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Wśród innych elementów umieszczono też brzozy, o które zawadził prezydencki samolot, a także świece mające przypominać żałobę Polaków na Krakowskim Przedmieściu.
Na Jasnej Górze na własne oczy, ale z równym niedowierzaniem, patrzyłem na niezrozumiałe dla mnie pomieszanie religii z polityką. O ile miałem jeszcze jakąś nadzieję, że smoleńska interpretacja „Gazety” to pomyłka, moje wątpliwości rozwiały billboardy zawieszone na dziedzińcu przed kaplicą, na których umieszczono podpisane zdjęcia wszystkich ofiar wypadku sprzed ponad roku.

Zastanawiam się, na ile ta instalacja szanuje pamięć osób, które zginęły w katastrofie, a były ateistami, feministkami, kontestowały katolicki światopogląd. Czy ustawianie im krzyży przysłaniających ołtarz z cudownym obrazem nie jest przywłaszczaniem sobie ich śmierci do własnych celów? Zastanawiam się, jak należy właściwie rozumieć ułożenie ciała Chrystusa na biało-czerwonej fladze.
To, że kościół katolicki w Polsce zdaje się coraz bardziej kościołem jednej opcji politycznej, w sumie niewiele mnie obchodzi. To, że zamyka się na ludzi, którzy szukają w nim bardziej intelektualnej refleksji nad pierwotnymi i uniwersalnymi znakami chrześcijaństwa, to też nie mój problem. Czuję się jednak odpowiedzialny za coś innego: co zrobić, by pamięć o tym tragicznym wydarzeniu przetrwała i nie została zawłaszczona przez radykalne skrzydło narodowo – katolickie? Jak sprawić, by przyszłe pokolenia wiedziały, że w prezydenckim samolocie zginęli ludzie wszystkich opcji politycznych i światopoglądowych, którzy umieli się jakoś dogadać i wsiąść na pokład jednego samolotu, i dla których kłócenie się bez końca o pierdoły, jakiego jesteśmy obecnie świadkami, byłoby nie do pomyślenia? Czy ci ludzie uwierzyliby, że w ich imieniu ktoś będzie odprawiał żenujące harce wokół krzyża albo licytował się o ilość i lokalizację pomników? Czy uwierzyliby, że ktoś im poświęci dekorację Grobu Pańskiego na Jasnej Górze?
Mnie Smoleńsk zupełnie już obrzydł i nie mogę o nim słuchać ani czytać. Nie tylko mnie, bo blokująca smoleńskie treści wtyczka do przeglądarek internetowych bije rekordy popularności. Będzie szkoda, jeśli ta nieprzerwana histeria i żałoba sprawi, że katastrofa smoleńska zostanie przez kogoś zawłaszczona i jej obraz w świadomości przyszłych historyków ulegnie zafałszowaniu. Pamiętajmy, że to byli normalni ludzie, i że wielkość tej tragedii polegała także na różnorodności ofiar. Niektórzy w sekundzie śmierci być może odmawiali różaniec, niektórzy – co akurat wiemy na pewno – krzyczeli „K…wa!”, ale nikt z nich nie chciałby chyba być przedmiotem nieskończonych targów politycznych.

Wpis rocznicowy

Przeczytałem o bardzo ciekawym epizodzie, a w gruncie rzeczy bohaterskim wyczynie i akcie honoru, z życia urodzonego w podsmoleńskiej wiosce Jurija Gagarina, który dokładnie 50 lat temu nad ranem wyruszył z kosmodromu o magicznej nazwie Bajkonur w swój orbitalny lot dokoła Ziemi.
Kilka lat po tym, jak Gagarin stał się bohaterem Związku Radzieckiego, w trakcie lądowania w stepie w pobliżu Orenburga zginął jego przyjaciel, pułkownik Władimir Komarow. Zginął, bo świeżo upieczony przywódca Związku Radzieckiego, Leonid Breżniew, chciał koniecznie uczcić okrągłą, pięćdziesiątą rocznicę rewolucji październikowej, i móc się pochwalić nowym sukcesem programu kosmicznego podczas pochodu pierwszomajowego tegoż roku.
Gagarin, który był wtedy dowódcą oddziału i dublerem Komarowa, próbował nie dopuścić do testowania pełnego usterek statku, w przeglądzie technicznym wraz z grupą kolegów i inżynierów wykryli ponad dwieście takich usterek i spisali je w obszernym protokole. Następnie próbował nie dopuścić do odpalenia „Sojuza” stosując rozmaite sztuczki, włącznie z domaganiem się skafandra, który w pierwotnych planach nie był dla Komarowa przewidziany.
Statek z przyjacielem Gagarina okazał się wystrzeloną w przestrzeń trumną. Od samego początku lotu nic nie działało, kosmonauta był świadom tego, że nie wyląduje, a dzięki łączności telefonicznej z Ziemią udało mu się jeszcze pożegnać z żoną i usłyszeć od premiera Aleksieja Kosygina, że jest bohaterem narodowym. Eksplozja rakiet hamujących podczas lądowania spowodowała pożar, który strawił doszczętnie kabinę i ciało kosmonauty.
Po tej tragedii Jurij Gagarin zażądał spotkania z Breżniewem i chlusnął mu w twarz podanym na przywitanie kieliszkiem wódki. Odtąd Gagarin nie był już zapraszany na trybunę mauzoleum na placu Czerwonym i – pod pretekstem troski o jego bezpieczeństwo – wycofano go z programu lotów kosmicznych.
Jurija Gagarina pokolenia lotników (i nie tylko) podziwiały za jego lot w kosmos. Tymczasem okazuje się, że był to człowiek wielki, który nie zawahał się wylać kieliszka wódki w twarz przywódcy światowego mocarstwa.
Zaskoczyło mnie jeszcze jedno. Ten odważny, niebanalny człowiek, miał 157 cm wzrostu.

Narodowy spis Ślązaków

Zaintrygowany urojeniami i demonami obudzonymi przez pewnego starszego pana, którego moi niestacjonarni studenci podejrzewają o to, że „nie odstawił jeszcze prochów”, postanowiłem się przyjrzeć formularzowi Narodowego Spisu Powszechnego.

Z dużą radością odnotowałem fakt, że osoba narodowości śląskiej ma możliwość utożsamiania się także z inną grupą etniczną lub narodową, w tym polską. Na pytanie 14a (Jaka jest Pana(i) narodowość?) można odpowiedzieć, że śląska, ale udzielając odpowiedzi twierdzącej na pytanie 14b (Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub grupy etnicznej?), mamy prawo określić się po raz drugi.
Mam w związku z tym głęboką nadzieję, że z deklaracji śląskości w spisie nasi politycy nie zrobią żadnej afery, bo nie ma o co. Hasła o jedności narodu i „Polska dla Polaków” za bardzo przypominają najciemniejsze karty historii, a jeśli nawet nie stanowią realnego niebezpieczeństwa, to trudno się dziwić takim reakcjom na nie najwyższych lotów standardy polityczne, jak strona drugitupolew.pl, skądinąd dość niesmaczna.
Podjąwszy decyzję co do pola „narodowość” w formularzu spisowym, zastanawiam się teraz nad tym, co wpisać w polu przeznaczonym na wyznanie, o ile zostanę wybrany do wypełnienia rozszerzonej, reprezentacyjnej wersji ankiety. Powoli przychylam się chyba do opinii, że wybranie opcji „pastafarianizm” byłoby błędem i przepadłoby w statystykach.

Bracia Moskale


Stali bywalcy mojego blogu wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest osobą, która nie mogła dotąd tutaj liczyć na nic innego, niż na krytykę. Dzisiaj postanowiłem jednak zrobić wyjątek. Postanowiłem przypomnieć wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z maja ubiegłego roku i tym samym wyrazić głęboką nadzieję, że prezes partii o pięknej nazwie weźmie udział w rocznicowych uroczystościach smoleńskich organizowanych wspólnie przez stronę polską i stronę rosyjską. W Smoleńsku zginęli w końcu nie tylko jego brat i bratowa, ale także – tym samym – głowa państwa, a wraz z nią osobistości reprezentujące pełne spektrum politycznych opcji, warto więc wznieść się ponad żenująco prymitywne podziały i przestać organizować czy też prowokować comiesięczne ekstremistyczne zjazdy czarownic pod Pałacem Namiestnikowskim.
Dziś, tyle miesięcy od katastrofy, musimy się pogodzić z tym, co każdy zdrowo myślący człowiek wiedział już 10 kwietnia. Światowa opinia publiczna przyjęła zresztą raport w sprawie katastrofy bez emocji i ze zrozumieniem. Słowami Jarosława Kaczyńskiego, prawdę musimy poznać nawet wtedy, jeśli jest ona bardzo bolesna. Do tej tragedii nie powinno było dojść i ktokolwiek ponosi osobistą odpowiedzialność za rozbicie prezydenckiego samolotu, popełnił w Smoleńsku samobójstwo – mniej lub bardziej świadomie – pociągając za sobą w otchłań śmierci blisko 100 innych osób.
Dziś nie jest istotne, czy naciski na pilotów wywierał podpity generał Błasik, czy ich żony. Nie jest istotne, czy generał Błasik wypił jeszcze przed przywitaniem prezydenta na lotnisku w Warszawie, czy dopiero na pokładzie. Nie jest istotne, czy rosyjscy kontrolerzy popełnili błąd zezwalając samolotowi z Kaczyńskim na pokładzie lądować. Jak mogli temu lądowaniu zapobiec, najlepiej chyba kwituje Lech Wałęsa mówiąc, że mogli strzelać na postrach. Co by się działo, gdyby Rosjanie nie pozwolili Kaczyńskiemu lądować, pięknie pokazuje Remek Dąbrowski.
To, co jest dzisiaj ważne, to by wyciągnąć wnioski. By z pokorą uderzyć się w piersi i przyznać, że nikt Polaków nie zmuszał do lądowania w stylu kamikadze. I by nie sączyć jadu nienawiści do słowiańskiego, jakże bliskiego nam narodu, który umiał ogłosić w kraju żałobę i pochylić się nad polską tragedią pomimo faktu, że zmarły polski prezydent był rusofobem i czynił z tego cnotę. Jarosławie Kaczyński, nie wmawiaj kolejnemu pokoleniu Polaków, że są Chrystusem Narodów ciemiężonym przez Moskali. Przypomnij sobie swój apel z maja ubiegłego roku. Otrząśnij się, chłopie, wreszcie i skończ tę demolkę. W imię pamięci o warszawskich powstańcach, którzy byli oczkiem w głowie twojego brata, w imię pamięci polskich oficerów w Katyniu, pomordowanych strzałami w tył głowy, których to śmierć bagatelizowana jest teraz i sprowadzana do banału przez porównania z wynikami sekcji zwłok ofiar wypadku. W imię tego wszystkiego, przestań niszczyć uczucie patriotyzmu w ludziach. Idźmy do przodu. Polska jest najważniejsza.


Komoruski, brawo!

Bywa, że bardzo kogoś szanuję, chociaż zupełnie się z nim nie zgadzam w wielu fundamentalnych sprawach. Na przykład mojego byłego studenta Adama, którego ekspercką pomoc bardzo sobie cenię, mojego znajomego Wiesława, którego poglądy z moimi w wielu kwestiach nie mają żadnego wspólnego mianownika, albo Marka Jurka, polityka niezłomnego i do bólu uczciwego. Ludzie ci potrafią się od innych różnić w sposób piękny, to znaczy, że różnice – nawet jeśli są zasadnicze – nie zamykają drogi do dialogu i współpracy.
Na takich ludzi potrafię oddać swój głos w wyborach, czego przykładem jest konserwatysta Komorowski, wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej między innymi przeze mnie. Wolałem zagłosować na kogoś takiego, chociaż różnimy się poglądami w wielu sprawach, niż na kogoś, kto pozwala sobie na kwestionowanie wyboru dokonanego przez ponad połowę Polaków, którzy poszli do urn. Gdy czytam dzisiaj oskarżenia rzucane pod adresem prezydenta o to, że współpracował z komunistycznymi służbami specjalnymi, walczył z kościołem, albo że jest rosyjskim agentem, wstyd mi za popaprańców, którzy wypisują te bzdury.
Komorowski natomiast utwierdził mnie właśnie w przekonaniu, że – mimo dzielących nas różnic – dokonałem trafnego wyboru. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego z zażenowaniem słuchało się o tym, jak to ten czy ów obraził majestat głowy państwa i prowadzi się przeciwko niemu postępowanie. A to jakaś niszowa gazeta opublikowała karykaturę prezydenta, a to bezdomny pijaczek obrzucił go bluzgami w obecności policji… Doszło do karykaturalnych sytuacji, kiedy to ludzie z marginesu próbowali ubliżać prezydentowi po to, by dostać się do więzienia i mieć dach nad głową.
Bronisław Komorowski został ostatnio pokazany w „Gazecie Polskiej” z sierpem i młotem na czole, co miało być ilustracją artykułu stawiającego tezę, iż prezydent mógł być współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL. Forumowicze, blogerzy i komentatorzy nazywają go „Komoruskim” i oskarżają o „zabicie” czy współudział w „zabiciu” poprzednika. Jeden z zalogowanych komentatorów na Onecie, posiadający dość dyskusyjny awatar i dwie gwiazdki stałego forumowicza, wpisał jako swoje motto na portalu: „Sram na rzadko na komuchów i faszystów z Platformy Oprychów, Sojuszu Lewych Dochodów i Prosowieckiego Syfu Ludowego”. Twierdzi, że „naród polski nie chce takiego namiestnika” i że prezydent może sobie być „preziem co najwyżej tej swojej Budy Ruskiej”. Za tydzień kolejny dziesiąty dzień miesiąca i na Krakowskim Przedmieściu pewnie znowu dojdzie do wiecu zwolenników opłacanego z naszych podatków Jarosława Kaczyńskiego, który nazywa prezydenta publicznie „złym człowiekiem” wybranym jedynie „przez przypadek”.
Mimo ciągłego obrażania, mimo irracjonalnych i najbardziej szmatławych oskarżeń, Bronisław Komorowski nie ma zamiaru nikogo ścigać czy oskarżać o obrazę, a nawet – jak się okazuje – jest przeciwny zapisom w kodeksie karnym, które umożliwiają ściganie za obraźliwe słowa wypowiedziane o głowie państwa. Prezydent uważa, że ten artykuł powinien zniknąć z kodeksu karnego.
No właśnie, na walkę z wiatrakami chamstwa i głupoty szkoda chyba czasami czasu i energii. Obłudę „Gazety Polskiej” i jej artykułu ładnie zdemaskowano tutaj.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Ludzie w pasiakach

Kilka tygodni temu, podczas rozmowy przy kawie na wrocławskim lotnisku, moi znajomi z Francji ze zdumieniem zareagowali na wiadomość, że zgodnie z polskim prawem propagowanie komunizmu, podobnie jak nazizmu, jest przestępstwem. Wczorajsze zamieszki na ulicach Warszawy pokazują, że nasze rozwiązania legislacyjne w tym zakresie, aczkolwiek pewnie kierujące się szczytnymi intencjami, spalają na panewce. Faszyzm i komunizm propagować można bowiem z łatwością, byle nie powoływać się na Hitlera czy Stalina i ubrać wszystko w piękne, okrągłe frazesy odwołujące się do „tradycji niepodległościowych” czy innych równie pustych ogólników.
Pomysł, by po ulicach Warszawy przejść z symbolami i hasłami odwołującymi się do nacjonalizmu i faszyzmu, jest sam w sobie dość przerażający. To, że demonstracje odwołujące się do skompromitowanych w Polsce ideologii przeszły wczoraj ulicami stolicy wsparte moralnie przez parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości oraz profesora katolickiego uniwersytetu, budzi jeszcze większą odrazę. Podobnie jak obrona obnoszenia się z falangą poprzez powoływanie się na zasługi Romana Dmowskiego sprzed czasów Obozu Wielkiej Polski, organizacji bojówkarskiej i antysemickiej.
Najbardziej przejmującą dla mnie formą protestu podczas wczorajszych demonstracji w Warszawie była blokada ulicy przez grupę ludzi w pasiakach. Milcząco, ale jakże wymownie, bronili przejścia „patriotom”, z którymi sympatyzują posłowie PiS. To była najlepsza z wszystkich wczorajszych form protestu. Wielka szkoda, że kordon policji zdecydował się zasłonić protestujących tak, że musieli być zupełnie niewidoczni dla narodowców.
Przykre też było dla mnie bardzo, że wczoraj roiło się wprawdzie na ulicach od flag narodowych, ale wszystkie, a w każdym razie na pierwszy rzut oka wszystkie, były niesione ramię w ramię z symbolami nacjonalistycznymi, a na czele pochodu z falangami niesiono – o zgrozo – sztandar Solidarności Regionu Śląsko – Dąbrowskiego. Demonstranci po drugiej stronie barykady, czy raczej po drugiej stronie policyjnych kordonów, symbolami narodowymi w takim stopniu się nie posługiwali. A szkoda, bo mieli do tego nie mniejsze, a – moim skromnym zdaniem – nawet dużo większe prawo. Oddając całą symbolikę narodową w ręce jednej strony sceny politycznej pozwalamy im kwestionować prawomyślność i patriotyzm nas i wszystkich innych, a w dodatku zaczynamy uwiarygadniać brednie obciążające winą za przemoc w polityce wszelkich przeciwników PiS-u i teorie spiskowe o tym, że członkowie tej partii są mordowani czy napadani.
Dla ludzi w pasiakach wielki szacun.



Zdjęcia „ukradłem” stąd.

PiS przeprasza

Palikotowy Ruch Poparcia zorganizował ostatnio protesty pod kuriami, co w znaczący sposób wpisuje się chyba w ogólnoeuropejski trend protestowania przeciwko kościołowi katolickiemu. Szczególnie wyrazistymi przykładami tego zjawiska w ciągu paru ostatnich dni było rzucenie tortem w prymasa Belgii, arcybiskupa André-Josepha Léonarda, podczas sprawowania przez niego kapłańskiej posługi w katedrze w Brukseli w uroczystość Wszystkich Świętych, albo flash mob, w którym ludzie zgromadzili się wzdłuż trasy przejazdu papieża podczas jego pielgrzymki do Hiszpanii i całowali się na ulicach Barcelony, ostentacyjnie pokazując papieżowi różne wulgarne gesty.
Z dużym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, która zdaje się świadczyć, iż za demonstracjami Palikota pod papieskim oknem na Franciszkańskiej w Krakowie i pod innymi kuriami diecezjalnymi i archidiecezjalnymi w Polsce stała partia … Jarosława Kaczyńskiego. No ale jak inaczej rozumieć fakt, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości z województwa pomorskiego przepraszają biskupa Sławoja Leszka Głódzia za pikietę pod kurią? Widocznie czują się odpowiedzialni.
Panowie i panie z PiSu (o ile jakieś panie jeszcze w tej „męskiej szatni” zostały)! Uważam Waszą partię za wielką pomyłkę polskiej historii i polskiej polityki, ale za zorganizowanie protestów pod kuriami bardzo Wam dziękuję. Nie przypuszczałem, że ta prowokacja to Wasza zasługa. Brawo!

Ulica Czartoryskiego

Mój brat mieszka przy ulicy Czartoryskiego. Zastanawiam się, czy Rada Miasta Częstochowy nie powinna się zająć zmianą nazwy ulicy, bo przecież książę Adam Jerzy Czartoryski i jego obóz w otwarty sposób krytykowali encyklikę papieską i namawiali do tego, by stawić czoła ekskomunice, niczym Palikot w czasach współczesnych.
9 czerwca 1832 roku, mając w pełnej troski pamięci Powstanie Listopadowe, papież Grzegorz XVI skierował do polskich biskupów swój pasterski list „Cum primum”, a w nim potępiał angażowanie się w działalność powstańczą i wzywał do posłuszeństwa wobec cara. Papież ten, znany również z poglądu, iż kolej żelazna to droga do piekła, a także jako zagorzały przeciwnik oświetlania ulic w nocy, wystosował do polskich katolików takie oto nauki:

Do wszystkich arcybiskupów i biskupów Królestwa Polskiego. Czcigodni Bracia, pozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo.
1. Gdy tylko doszła do nas wieść o strasznych klęskach, które w roku ubiegłym kwitnące wasze Królestwo nawiedziły, zaraz obudziło się w nas przypuszczenie, że one nie skądinąd pochodzą, jak od niektórych podstępu i kłamstwa sprawców, którzy pod pozorem religii w czasach naszych smutnych przeciwko legalnej książąt władzy głowę podnosząc, ojczyznę swoją, spod należnego posłuszeństwa się wyłamującą, bardzo ciężką żałobą okryli. My, gdy u stóp Najwyższego i Najlepszego Boga, którego, chociaż niegodni, na ziemi zastępujemy, łzy jak najobfitsze roniliśmy, ciężkie opłakując nieszczęścia, którymi ta powierzona troskliwości i ułomności naszej boskiej owczarni część nawiedzoną została i gdy w pokorze serca naszego modlitwą, westchnieniami i łkaniami miłosierdzie Ojca usilnie przebłagać staraliśmy się, ażeby te wasze prowincje, tylu i takimi rozruchami wzburzone, danymi nam było widzieć czym prędzej uspokojone i pod legalnej władzy posłuszeństwo zwrócone, postanowiliśmy zaraz, do Was, Wielebni Bracia, orędzie przesłać, ażebyście poznali, że i my waszych nieszczęść ciężarem jesteśmy dotknięci i ażeby pasterskiej waszej gorliwości dodać coś osłody i utwierdzić Was w tym, iż z ciągłą i coraz usilniejszą gorliwością powinniście się przykładać do obrony zdrowych zasad i do wpajania ich drogiemu waszemu klerowi i ludowi.
2. Gdy jednak dowiedzieliśmy się, iż to nasze orędzie, z powodu bardzo ciężkich czasów, do Was nie doszło, dlatego obecnie, gdy przy pomocy Bożej stosunki się uspokoiły, powtórnie Wielebni Bracia otwieramy Wam nasze serca, do gorliwości i troskliwości coraz więcej, o ile tylko przy Pana Boga pomocy możemy, zachęcając, ażebyście z całą siłą i wszelkimi sposobami od owczarni waszej odsuwali prawdziwą ubiegłych klęsk przyczynę. O to zwłaszcza ze szczególną pilnością i gorliwością starać się macie, by podstępni ludzie i nowinek szerzyciele błędnych nauk i fałszywych dogmatów wśród wiernych waszych dalej nie głosili i publiczne dobro jak zwyczajem ich jest podając jako powód, innych, zwłaszcza prostszych i mniej przezornych, łatwowierności nie nadużywali, tak, ażeby ci zakłócenia spokoju państwa i porządku społecznego wbrew swej woli nie stawali się ślepymi wykonawcami i sprawcami.
3. Tych fałszywych nauczycieli podstępność, dla dobra i pouczenia wiernych Chrystusowych, winna zaiste w jasnych słowach być wykrywaną, a zdań ich fałsz wyrokami i niezbitymi zasadami Pisma św., jak i świętej i poważnej Kościoła tradycji, pewnymi dowodami w silny sposób winna być zbijaną. Na podstawie tych najczystszych źródeł (z których katolicki kler rodzaju życia porządek i przestrogi, mające być ludowi dawane, w naukach czerpać winien) na pewno wiemy, że posłuszeństwo, które ze strony ludzi należy się ustanowionym od Pana Boga władzom, jest prawem bezwzględnym, któremu nikt, chyba, gdyby się zdarzyło, iż one coś boskiemu i Kościoła prawu przeciwnego rozkazują, sprzeciwiać się nie może. „Każda istota – powiada Apostoł – wyższym władzom winna być podległą. Nie ma bowiem władzy, jak tylko od Boga, te zaś które są, od Boga ukształtowane są. Dlatego kto władzy opór stawia, Bożemu rozkazowi opór stawia… Ulegajcie więc konieczności nie tylko dla gniewu, ale i dla sumienia” (Rzym 13, 1.2.5). Podobnie i św. Piotr (1 P 2, 13) wszystkich wiernych poucza, że wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu winni ulegać dla Pana Boga, czy to królowi, jako najdostojniejszemu, czy to przełożonym, jako przez niego ustanowionym, „albowiem – powiada – taka jest wola Boża, ażebyście, dobrze czyniąc, do milczenia doprowadzili nieroztropnych ludzi nieświadomość”. Które to upomnienia święcie zachowując, pewnym jest, iż pierwsi chrześcijanie, chociaż wśród groźnych prześladowań, nawet rzymskim cesarzom i nienaruszalności cesarstwa dobrze się zasługiwali. „Żołnierze chrześcijanie – mówi św. Augustyn – służyli cesarzowi niewiernemu: gdzie rozchodziło się o sprawę Chrystusowa, uznawali tylko Tego, który jest w niebiesiech. Rozróżnili Pana Wiecznego od pana doczesnego” (Św. Augustyn: O Psalmie 124).
4. Tę zasadę, jak wiecie, Wielebni Bracia, Ojcowie Święci stale głosili; jej zawsze uczył i uczy Kościół katolicki; o niej wreszcie pierwsi wierni Chrystusowi pouczeni, w taki sposób żyli i działali, że chociaż podłości i wiarołomstwa zbrodnia wśród pogańskich żołnierzy się zagnieździła, nigdy jednak w legionach chrześcijan. Odnośnie do tego powiada Tertulian: „Oskarżają nas o obrazę majestatu cesarskiego, nigdy jednak Albinianami, ani Nigrianami, lub Cassianami nie byli chrześcijanie. Ale ci sami, którzy na bożków wczoraj jeszcze przysięgali, którzy dla nich ofiary składali i przyrzekali, którzy chrześcijan częstokroć skazywali, wrogami jego (cesarza) się stali. Chrześcijanin niczyim nie jest wrogiem, tym mniej cesarza, o którym ponieważ wiemy, że od Boga ustanowiony, winien go kochać i szanować i życzyć mu zdrowia”. W ten sposób odzywając się do Was, Wielebni Bracia, chcemy Wam to powiedzieć nie dlatego, ażeby te rzeczy nie były Wam wiadome, albo żebyśmy się obawiali, że nie macie dosyć gorliwości w głoszeniu i rozszerzaniu zasad zdrowej nauki co do posłuszeństwa, które poddani prawemu monarsze są winni, ale dlatego, ażebyście tym łatwiej zrozumieli, jakie jest usposobienie nasze względem Was i jak dalece pragniemy, ażeby wszyscy tego Królestwa duchowni czystością nauki, światłem roztropności i świętością życia tak dalece się odznaczali, by wszyscy ich mieli za nienagannych. W ten sposób wszystko, jak mamy nadzieję, podług naszego życzenia szczęśliwie pójdzie. Potężny wasz cesarz łaskawie względem Was postępować będzie; wstawienia nasze, których nie omieszkamy i żądania wasze co do dobra religii katolickiej, którą wasze Królestwo wyznaje i której swojej opieki nigdy nie zaprzeczać obiecał, zawsze łaskawie wysłucha. „Ci, którzy prawdziwie mądrymi są, będą Was słusznie chwalili, a nieprzyjaciele zaniepokojeni będą, nie mając nic złego do powiedzenia o nas”. Tymczasem oczy do nieba wznosząc, Boga za Was błagamy, ażeby każdego z Was boskich cnót zasobami coraz więcej wzbogacał i napełniał. „I Was zawsze w sercu nosząc, upominamy, ażebyście nas radością przepełniali; to samo czyńcie, tę samą miłość mając, wzajemnie to samo czując, opowiadajcie wszyscy to, co zdrowej nauki dotyczy, słowa zdrowego, nienagannego powiernictwa strzeżcie, bądźcie jednego ducha zgodnymi współpracownikami wiary ewangelicznej”. Wreszcie bez przestanku módlcie się do Pana za nami, którzy apostolskie błogosławieństwo, ojcowskiej miłości zakład Wam i wiernym pieczy waszej powierzonym najmiłościwiej udzielamy. […]

(podkreślenia autora wpisu, tłumaczenie tekstu stąd)

W punkcie drugim papież pisze o swojej odezwie do biskupów polskich, napisanej jeszcze w czasie Powstania Listopadowego, która była tak zdecydowana, że nawet rosyjski feldmarszałek Iwan Dybicz uznał, że nie należy jej rozpowszechniać.
Pod jasnogórskim szczytem, w centralnym jego miejscu, znajdował się w XIX wieku pomnik rosyjskiego cara. Nie wiem, czemu kościół nie stanął w jego obronie i zastąpiono go inną, o wiele mniej okazałą figurą. Miejmy za to nadzieję, że Rada Miasta Częstochowy rozprawi się na dobre z dziewiętnastowiecznym Palikotem.

W obronie biskupów

W niektórych kręgach wielkim oburzeniem zareagowano na apel biskupów polskich do parlamentarzystów, w którym przypominają posłom katolickie stanowisko w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego i grożą ekskomuniką, jeśli wybrańcy narodu zagłosują wbrew temu stanowisku. Nie do końca rozumiem, skąd to oburzenie.
Bowiem chociaż apel biskupów uważam za stek bzdur bez żadnego pokrycia, w dodatku zawierający celowe manipulacje i kłamstwa, jak powoływanie się na autorytet nauki zupełnie wbrew opiniom naukowców, to szanuję prawo hierarchów do głoszenia poglądów religijnych dowolnego rodzaju, pod szyldem religii bowiem mają prawo głosić, cokolwiek zechcą, łącznie z tym, że Jezus Chrystus, Syn Boży, zmartwychwstał, a poczęty był w łonie Maryi Dziewicy. Oburzenia posłów i ich wyborców nie rozumiem, bo przecież każda organizacja zrzeszająca ludzi wokół jakichś ideałów ma prawo oczekiwać od swoich członków, że nie będą postępować wbrew tym ideałom i będą się utożsamiać z podstawowymi celami organizacji. Jeśli więc któryś z posłów uważa się za katolika, powinien głos hierarchów potraktować poważnie, a nawet – szczerze mówiąc – nie miałbym mu za złe, gdyby okazał mu posłuszeństwo.
Cała historia kościoła katolickiego to walka z medycyną, a nawet z nauką w ogóle. Główny nurt cywilizacyjny dawno się już pogodził z heliocentrycznym modelem Układu Słonecznego, a astronomia wyszła swoim zasięgiem daleko poza Drogę Mleczną, gdy Jan Paweł II zdecydował się w końcu zrobić ukłon w stronę Galileusza i przyznał się do błędu swoich poprzedników. Nie trzeba przypominać rzeczy tak odległych, jak dosłowne traktowanie biblijnego opisu stworzenia i wynikające z tego ośmieszone dziś i zapomniane poglądy geocentryczne. Kreacjonizm, nawet po dość zdecydowanych wypowiedziach polskiego papieża, próbujących pogodzić Darwinowską teorię ewolucji z zamysłem Bożym, ma się do dzisiaj dobrze.
Kościół katolicki w swojej historii wielokrotnie twierdził, że osiągnięcia cywilizacyjne są sprzeczne z naturą i wolą Najwyższego, czym trwale opóźniał rozwój ludzkości na przestrzeni setek lat. Dzisiaj już żaden biskup nie prowadzi batalii przeciwko stosowaniu takich procedur, jak sekcje zwłok, trepanacje czaszki, czy cesarskie cięcia, a przecież papież Bonifacy VIII w roku 1299 uważał je za operacje naruszające godność uduchowionego człowieka i całkowicie ich zakazał.
Papież Pius V pod koniec XVI wieku zalecił lekarzom, by przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kuracji wzywano do chorego księdza, a w razie odmowy przystąpienia do spowiedzi chorego nie wolno było leczyć.
W wieku XVIII i XIX duchowni katoliccy przeciwstawiali się stosowaniu szczepionek, które ingerowały ich zdaniem w porządek naturalny, a zamiast nich zalecali procesje i modły. W niektórych społeczeństwach kolonialnych można nawet tłumaczyć w ten sposób zmiany populacyjne i lingwistyczne, ponieważ masowemu wymieraniu katolików w danej okolicy towarzyszyło przetrwanie korzystających z osiągnięć medycyny protestantów.
Pius XII jeszcze w 1952 roku ostrzegał przed oddawaniem narządów do transplantacji, uzasadniając to twierdzeniem, iż człowiek nie jest absolutnym panem swojego ciała.
Dzisiejsze poglądy hierarchów w kwestii aborcji stoją w rażącej sprzeczności z tym, co twierdzili święci ojcowie katolicyzmu, św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie niezmienne i nieomylne nauczanie papieży za kilkadziesiąt lat, gdy obecne stanowisko wobec in vitro stanie się archaicznie śmieszne i niezrozumiałe dla każdego przeciętnie oczytanego członka społeczeństwa. Augustyn pisał, że dusza wnika do ciała w 40 dni po zapłodnieniu i dopiero wtedy można mówić o istocie ludzkiej, a Tomasz z Akwinu uważał, że aborcja w okresie po zapłodnieniu, a przed pojawieniem się duszy, jest jak najbardziej dozwolona. II Sobór Nicejski w VIII wieku potwierdził nawet oficjalnie, że u mężczyzny dusza wnika do ciała po 40 dniach, a u kobiety po 80 dniach od zapłodnienia.
Kościół katolicki, który dopiero za poprzedniego pontyfikatu oficjalnie przeprosił za prześladowania Żydów w historii, dla wielu jest synonimem moralnej wyroczni i autorytetu. Kościół, którego papież jeszcze kilkadziesiąt lat temu dziękował generałowi Franco za odniesienie „tak pożądanego przez Kościół katolicki zwycięstwa”, Hitlerowi przekazywał telegram z gratulacjami i „najlepszymi życzeniami opieki niebios i błogosławieństw wszechmocnego Boga”, a nieposłusznych Führerowi potępiał jako grzeszników. Po inwazji Hitlera na Związek Radziecki papież poczuł w sercu nadzieję „na rzeczy wielkie i święte”, a niemieckich żołnierzy uważał za stojących na straży chrześcijańskiej kultury i wyrażał nadzieję na ich zwycięstwo. Twórca komór gazowych i pieców krematoryjnych, Oswald Pohl, skazany po wojnie na karę śmierci, otrzymał depeszę z Watykanu, w której papież udzielił mu błogosławieństwa apostolskiego „jako najwyższej gwarancji niebiańskiej pociechy”.
Dziwi mnie szum, jaki podniósł się wokół apelu biskupów straszących ekskomuniką posłom, którzy zagłosują wbrew nauczaniu kościoła. Wydaje mi się, że masturbujący się, uprawiający seks pozamałżeński, stosujący antykoncepcję, aborcję czy in vitro, nie powinni bronić biskupom pełnienia ich misji. Pełną swobodę w głoszeniu poglądów religijnych gwarantuje im konstytucja, a komu nauczanie katolickie niemiłe, nie powinien się w tej sytuacji oburzać. Może lepiej znaleźć sobie miejsce poza kościołem, wybierać posłów nie będących katolikami, a od posłów katolików nie wymagać, by postępowali wbrew swojemu sumieniu?
Szczerze powiedziawszy, parlamentarzystom zazdroszczę. Procedura apostazji, mająca na celu opuszczenie instytucji, do której większość z nas jest wcielana swego rodzaju kulturowym gwałtem, jest bardzo skomplikowana. Posłowie na Sejm mają okazję opuścić Kościół katolicki w bardzo prosty sposób, głosując wbrew apelowi biskupów. Na ich miejscu na pewno bym skorzystał. Nie będąc w Sejmie, musiałbym się dużo bardziej postarać, by zostać ekskomunikowanym, na przykład powinienem się dopuścić jakiegoś grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, chociażby twierdząc, że więcej go w piosenkach Bruce’a Springsteena, Boba Dylana czy Eminema, niż w apelach biskupów.

Pieśni patriotyczne

W sześć miesięcy po katastrofie smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu śpiewano dzisiaj „Boże coś Polskę” ze zmienionymi słowami „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. W sytuacji tak zwanego „internowania krzyża” śpiewanie przez Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników w tłumie tego wezwania do Pana Boga można uznać za całkowicie uzasadnione, oczywiście. Zapewne równie usprawiedliwione, jak w czasie II wojny światowej czy w stanie wojennym. Do stanu wojennego zresztą wielokrotnie odwoływano się podczas dzisiejszego zgromadzenia.
Dobrą stroną tej całej paranoi wydaje się być fakt, że wszyscy intensywnie ćwiczą patriotyczne i folklorystyczne pieśni tradycyjne. Dało się słyszeć także takie pieśni, jak „Szła dzieweczka do laseczka” i „Rozszumiały się wierzby płaczące”, którymi zwolennicy innej opcji (czyżby poplecznicy okupantów?) próbowali zagłuszyć „prawdziwych patriotów”.
Tak czy inaczej, młodzież angażuje się patriotycznie. Nawet nawołując do podskakiwania („Kto nie skacze, ten za krzyżem”).
Miód.