Marazm i bezcelowość

Przy okazji rozmowy Elizy Michalik z szefem Młodzieży Wszechpolskiej – rozmowy, którą można by nazwać niesmaczną, gdyby nie ratujące sytuację elokwencja, obycie, intelekt i refleks dziennikarki Superstacji – przypomniałem sobie wpadkę, jaką zaliczył kiedyś znajomy katecheta, człowiek skądinąd bardzo sympatyczny i otwarty, którego w kontaktach prywatnych bardzo sobie cenię. Podobnie jak Robert Winnicki uważa katolicyzm za jedyną prawdziwą religię, a jego instytucje – jego zdaniem – jako jedyne wywodzą się bezpośrednio od Jezusa i świętego Piotra, tak i mój znajomy dał się niepotrzebnie zapędzić w kozi róg grupie dorosłych uczniów i – zamiast rozpalać w nich szczery entuzjazm do nauczania katolickiego – przez kilkanaście minut roztaczał przed nimi wizję tego, jak bezcelowe, smutne i pozbawione sensu jest życie poza wspólnotą kościoła. Dwa najpotężniejsze działa, jakie – zapewne w dobrej wierze – wytoczył, trafiły – chyba nie tylko moim zdaniem – kulą w płot.
Po pierwsze, panowie dowiedzieli się, że jeżeli nie odbędą pełnego cyklu kształcenia katechetycznego przewidzianego dla szkoły średniej, nie otrzymają świadectwa ukończenia kursu przedmałżeńskiego, albo w ogóle odłączą się w swoim prywatnym życiu od kościoła, to mają mniejsze szanse na udany podryw. Jaka bowiem dziewczyna zechce się wiązać z chłopakiem, który nie będzie jej w stanie zagwarantować wymarzonego ślubu przed ołtarzem, w białym welonie, z majestatycznym przejściem główną nawą?
Po drugie, jeśli ktoś pozbawia się możliwości katolickiego pogrzebu, to lepiej iść od razu położyć się pod płotem cmentarnym, umrzeć i ulec rozkładowi, bo będzie to mniejsza hańba niż pogrzeb bez księdza, bez pokropku, bez mszy świętej. Pogrzeb świecki to przecież rozpaczliwy akt desperacji, uroczystość żenująca dla uczestników i pogrążająca tylko zmarłego w ich pamięci.
Argumentacja tego typu, koncentrująca się na negatywnych stereotypach, wydaje mi się mało przekonująca, a na pewno dużo mniej entuzjastyczna niż wiele ateistycznych i agnostycznych inicjatyw popularnych obecnie na całym świecie, których pierwowzorem była chyba akcja radosnych reklam na londyńskich autobusach, i w którą wpisują się poniekąd polskie billboardy „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”.
Poza tym, śluby i pogrzeby humanistyczne stają się – co by nie mówić – coraz bardziej popularne, a społeczeństwo przyzwyczaja się do tego, że uroczystości te mogą być organizowane w różny sposób, niekoniecznie po katolicku. Po wystawnym i – w moim odczuciu – przesadnie religijnym pogrzebie prezydenta Rzeczpospolitej, pochowanego tak, jakby był członkiem episkopatu, świeckie pogrzeby kolejnych znanych i cenionych osób świata polityki i sztuki wydają się o wiele bardziej taktowne i na miejscu. Trudno też uważać je za nihilistyczne. Także ślub poza kościołem daje spontanicznym nowożeńcom możliwość wykazania się dużo większą pomysłowością, kreatywnością, oryginalnością, nie wspominając już o tym, że bywa niezwykle uroczysty i wystawny.
Byłem już na wielu pogrzebach, na których ksiądz zepsuł swoim kazaniem powagę ceremonii. Na przykład mówiąc przez kilkanaście minut o walce z aborcją podczas pogrzebu zostawiającego po sobie liczną rodzinę osiemdziesięciolatka, albo opowiadając bzdury o tym, że zmarły walczył z laicyzacją życia publicznego, bo czterdzieści lat temu przyszedł do kościoła ochrzcić obie swoje córki. Po jednym z takich pogrzebów przypadkowo stanąłem na światłach pod Jasną Górą za samochodem firmy organizującej pogrzeby świeckie i pomyślałem, że oni nie dopuściliby się chyba takiego faux pas.

Ankieta o czasie pracy

Jednym z najbardziej bezsensownych obowiązków służbowych, jakiemu musiałem sprostać w minionych tygodniach, było wypełnienie ankiety dla MillwardBrown SMG/KRC o czasie pracy nauczyciela. Domyślam się, że była to ankieta, na podstawie której Ktoś Bardzo Mądry i Ważny będzie mógł ustalić z Olbrzymią Dokładnością, ile godzin, minut i sekund ze swojego pensum nauczyciele pracują, a ile dłubią w nosie.
Wyniki ankiety nie będą wiernie odzwierciedlały rzeczywistości chociażby z tej prostej przyczyny, że sposób zadawania pytań uniemożliwiał udzielenie odpowiedzi zgodnej z prawdą, a w niektórych przypadkach zadawane pytania nijak nie przystawały do szkolnej rzeczywistości w drugiej dekadzie XXI wieku (ale zapewne ankietę tworzyli ludzie, których kontakt ze szkołą zakończył się długo przed końcem minionego stulecia).
Nie rozumiem zupełnie tego, w jaki sposób może się sondażowni przydać mój dokładny plan lekcji, określający precyzyjnie w jaki dzień tygodnia, o której godzinie i z jaką grupą mam zajęcia. Tak czy inaczej, podałem dane nieprawdziwe. Nie ze złej woli, ale zwyczajnie dlatego, że podanie danych prawdziwych nie było możliwe. Sondażownia nie przewidziała, że niektóre lekcje odbywają się co drugi tydzień, że zajęcia w szkołach niestacjonarnych odbywają się nieregularnie, albo że niektóre lekcje odbywają się w grupach połączonych z różnych klas.
Zdumiało mnie pytanie, w którym należało odpowiedzieć, ile przeznacza się czasu w szkole, w domu i w innym miejscu na czynności, które – zgodnie z literą prawa – można wykonywać tylko w szkole.

Przy okazji, trudno mi było się oprzeć wrażeniu, że – wypełniając ankietę – źle rozumiem, a w każdym razie nie jestem pewien, czy rozumiem intencje autorów pytań. Na przykład wydaje mi się, że prowadzenie dziennika, sprawdzanie obecności i wpisywanie tematu odbywają się – zdaniem sondażowni – nie podczas lekcji. Nawiasem mówiąc, trudno też porównywać wypełnianie dziennika w grupie, w której wszyscy uczniowie stanowią jedną klasę, w dodatku w całości chodzącą na te same zajęcia, do grupy wchodzącej w skład klasy podzielonej równolegle na zajęcia z dwoma, a czasem nawet trzema nauczycielami jednocześnie. Wpisanie tematu w pierwszym przypadku liczy się pewnie w sekundach, w drugim – przy kłopotach ze zlokalizowaniem dziennika i wliczając czas na jego poszukiwania – trwa niekiedy kilka dni.
Pytania o pokój nauczycielski były bardzo zabawne, ale najbardziej zaskoczyła mnie informacja, że można w tym pomieszczeniu zajmować się swoim życiem prywatnym. Będę musiał spróbować.
Wypełniając ankietę, czułem się też chwilami jak w muzeum. Od lat odtwarzam wszystkie nagrania audio i wideo wprost z komputera, do którego na stałe podłączone są głośniki i projektor, a tymczasem obraz wyłaniający się z udzielonych przeze mnie odpowiedzi musi wskazywać na to, że żyję i pracuję w szkole średniowiecznej: nie mam magnetofonu, magnetowidu, odtwarzacza DVD, odtwarzacza CD itd. Przy jednym z pytań musiałem sięgnąć do Wikipedii, by sprawdzić, co to takiego kreda. Niestety, Wikipedia także, podobnie jak ja, nie kojarzy tego pojęcia ze szkołą.

Ponieważ pracuję w zespole szkół, w którym poszczególne klasy są formalnie w różnych szkołach, na pytania o kredę, magnetofon, odtwarzacz CD i wiele innych dotyczących tak zwanych warunków pracy, musiałem odpowiadać wielokrotnie, w kółko jedno i to samo. Wypełnianie ankiety było bardzo czasochłonne, a towarzyszyło mu rozpaczliwe poczucie bezcelowości i świadomość, że wnioski, jakie olbrzymim nakładem środków i wysiłków Ktoś Bardzo Mądry i Ważny z niej wysnuje, będą nic nie warte. Najlepiej całą tę ankietę podsumowuje ekran, który od czasu do czasu się w niej pojawiał (trzeba się było wówczas wylogować, zalogować ponownie i powrócić do wypełniania ankiety).

Łacina wizytatorska

Wbrew powszechnej opinii, w PRL-u tolerowano w pewnym stopniu przejawy postaw sprzecznych z ideologią komunistyczną, a przynajmniej z jej oficjalną linią, o ile o takiej w ogóle można mówić. Dobrym przykładem może być tutaj fakt, że na wojewódzkim konkursie dla uczniów deklamujących poezję w Olsztynie w latach pięćdziesiątych udało się bez problemu umieścić w programie występ chórku dziewcząt interpretujących „Dies Irae” Kasprowicza, utwór o tyleż nieadekwatny do swoich czasów, że posępnie modernistyczny, a w dodatku o jawnie religijnym charakterze. By zmylić mniej rozgarniętych słuchaczy i sędziów, a może w ramach jakiegoś artystycznego eksperymentu, nie nam to teraz oceniać, inwokacje do Boga i Chrystusa powtarzające się w hymnie zastąpiono chóralnym, za to mniej dla nieokrzesanych słuchaczy zrozumiałym zawołaniem „Dies irae!”.

I oto głowy swoje, dziwne, ludzkie głowy,
świecące trupim tłuszczem zżółkłych, łysych czół,
o szczękach otulonych kłębem czarnych bród,
kładą na łonach tych pomarłych ciał…
I skośne, mętne oczy podnoszą do góry
ku ich schylonym skroniom…
I biodra opasawszy w lubieżnym uścisku,
zwilgotniałymi usty
szepczą im słowa rozpusty…

Dziewczynki ze szkoły podstawowej musiały wyglądać komicznie, gdy kajały się przed majestatem Wszechmogącego przytłoczone bezmiarem swoich grzechów, trudno jednak powiedzieć, na ile komizm sytuacji był widoczny dla znanej i siejącej postrach pani wizytator z olsztyńskiego kuratorium, której obecność miała dodać blasku wystąpieniom i podnieść rangę konkursu.

Nie umknęły jednak na pewno jej uwadze rozbawione spojrzenia dwóch polonistów, którzy robili do siebie głupie miny słysząc, jak dziewczynki grobowym głosem wykrzykują tytuł hymnu, w zaskakujący sposób dzieląc go na sylaby: „djes, ira-e, djes, ira-e”. Przypomniała sobie o tym najwyraźniej na drugi dzień (tak, tak, w tamtych czasach imprezy międzyszkolne bywały kilkudniowe), gdy wybierano wykonawców, mających wystąpić podczas uroczystości rozdania nagród. Oprócz laureatów, wypadało zaprosić – niejako dla pocieszenia – kogoś spoza podium. Padła propozycja, by dziewczynki zarecytowały chociaż fragment hymnu Kasprowicza, na co pani wizytator, z zafrasowaną miną, powiedziała:

– No tak, ale wiecie państwo, z tą ich francuszczyzną to coś tak nie bardzo było…

Walczmy z Halloween

Jak zawsze, przed „najbardziej lucyferycznym świętem roku”, pasterze kościoła katolickiego ostrzegają nas przed obchodzeniem pogańskiego Halloween i informują o zagrożeniach dla duchowości, jakie ono ze sobą niesie. Szczególnie bezbronne wobec Halloween są dzieci, które najłatwiej ulegają marketingowym zabiegom, mającym na celu propagowanie tego święta, a tym samym zwiększenie sprzedaży akcesoriów z nim związanych i wciąganie jak największej liczby osób w zabawę na luzie, „która nieraz przeradza się w wygłupy, a nawet orgie”. W okresie Halloween nasilają się akty przemocy o charakterze okultystycznym, szatan harcuje w najlepsze między bawiącymi się na tematycznych imprezach w klubach studenckich, a pogańskie obchody uroczystości Wszystkich Świętych są nie mniej szkodliwe, niż czytanie książek o Harrym Potterze.
Metropolita gdański w swoim apelu wyraża szczególną troskę o dzieci, które są narażone na „wdrażanie w magię i okultyzm” w szkołach. Wiadomo, że w minionych latach szczególnie angliści, pod pretekstem zaznajamiania z tradycjami i kulturą krajów anglojęzycznych, zaprzedawali dziecięce dusze diabłu. Tymczasem trudno z tym walczyć, bo dzieciom ciężko jest pojąć, że nie powinny brać udziału w wesołych przebierankach i zabawach, do których zachęcane są przez sieci handlowe, amerykańskie filmy i szeroko rozumianą kulturę popularną.
Bardzo się cieszę, że biskupi są czujni i dbają o bezpieczeństwo duchowe uczniów w polskich szkołach. Myślę, że warto byłoby z programów nauczania wyplenić jeszcze mity starożytnych Greków i Rzymian, „Dziady” Mickiewicza i parę innych rzeczy. Mam także nadzieję, że wkrótce kościół zacznie walczyć ze zwyczajem chrzczenia bezbronnych niemowląt i zajmie się problemem komercjalizacji pierwszej komunii. Magia, mitologie i religia powinny być tylko dla dorosłych.

Nauczka

Klasy, które uczą się jeździć samochodem, ogarnia zwykle swoista epidemia spadku zapału do nauki i troski o frekwencję. Z kolei później, gdy wszyscy mają już upragnione prawo jazdy, a na szkolnym parkingu stoi przez cały dzień ich cudowna – jakiej by nie była marki i rocznika – bryka, oaza prywatności, doznań estetycznych, erotyzmu, wyzwań i przygód, świątynia swobodnego używania życiowych uciech, przychodzi drugie stadium choroby. Dlatego zwykle – prędzej czy później – w każdej klasie maturalnej dochodzi do krótkiego spięcia z uczniami spóźniającymi się na lekcję po każdej przerwie.
Obecna czwarta mechanika to wirtuozi i mistrzowie pod każdym względem. Ich trwające po kilka minut skapywanie przy schodzeniu się na lekcję nie było w ostatnich tygodniach tak uciążliwe, jak to się już czasem zdarzało u starszych roczników. Ale to zwyczajowe spięcie, gdy moja wystawiona na ciężką próbę cierpliwość pewnego wrześniowego dnia się skończyła, mamy już sa sobą. Też nie było szczególnie bolesne, bywało już gorzej.
Ale dzisiaj dostałem od panów z czwartej mechanika nauczkę, którą będę musiał sobie mocno zapamiętać. Jeśli się czegoś oczekuje od innych i chce się od nich to skutecznie wyegzekwować, lepiej samemu konsekwentnie trzymać się tych samych zasad. Zagadawszy się w pokoju nauczycielskim, wyszedłem z niego lekko spóźniony i dotarłem na lekcję trzy minuty po czasie. W samą porę, by odebrać telefon od oburzonych maturzystów, którzy na lekcję przyszli, ale mnie nie zastali i w naturalnym geście rozpaczy i rozczarowania postanowili dać mi nauczkę i poszli sobie do domu.

Krótkie spodenki

Nie od razu załapałem, że news, który mi sprzedali uczniowie z technikum, jest dwuznaczny. Nauczyciel „wydupcył dwóch chłopaków, bo przyszli w krótkich spodenkach”.
Jak już to do mnie dotarło, przez chwilę dumałem nad tym, czy fakt, iż nauczycielem tym był ksiądz katecheta, w jakikolwiek sposób zmniejsza czy też może pogłębia tę dwuznaczność… Nie doszedłem do żadnych rozsądnych wniosków, szybko się otrząsnąłem i porzuciłem dalsze rozważania.
Jedna klasa chłopaków zastanawia się teraz, czy będą mogli chodzić w krótkich spodenkach, jeśli obiecają, że zaczną depilować nogi. W innej podobno wszyscy mają zamiar przyjść na najbliższą lekcję w bokserkach. Na szczęście robi się zimno, więc może odechce im się tej prowokacji.

Tort z szynką

Po latach uczenia, że za pracę w szkole otrzymuję wynagrodzenie, więc nie przyjmuję kwiatków, alkoholu ani wszelkiego rodzaju innych prezentów, uczniowie potrafią zaskoczyć i rozbroić. No bo jak tu odmówić przyjęcia urodzinowego upominku, gdy cała czwarta mechanika układa człowiekowi na biurku stos ze swoich drugich śniadań?


Chłopaki mieli bekę, ale potem jeszcze pozwolili zrobić normalną lekcję i rozwiązaliśmy kilka ćwiczeń z repetytorium. Na tle tych kanapek, „upominek” od drugiej klasy maturzystów był jakiś taki mniej satysfakcjonujący. 


Zdania przydawkowe

Przeglądamy z całą klasą zadania, które były wykorzystane na sierpniowym egzaminie poprawkowym, a wśród nich jedno, w którym trzeba było zdefiniować różne słowa, używając wymyślonych przez siebie zdań przydawkowych.
Na początku idzie normalnie i monotonnie:
Krawiec to osoba, która szyje ubrania.
Panna młoda to kobieta, która wychodzi za mąż.

Uśmiecham się, gdy słyszę:
Lodówka to urządzenie, do którego wkłada się piwo, żeby było zimne.
Albo taki dość pospolity błąd, który ciężko jest wyrugować (na szczęście nie tylko ja się śmieję):
Kuchenka to osoba, która gotuje obiad.
Ale kolejny przykład jest już całkiem rozbrajający:
Stacja benzynowa to miejsce, gdzie kupuje się alkohol i prezerwatywy.
A potem dowiaduję się, że wokół stacji benzynowej w ogóle obraca się całe życie. Tylko paliwa się tam nie kupuje. Słusznie, za drogie, szkoda kasy.

Mrówka zdaje maturę

Gdy między źdźbłami trawy w klombie koło naszej szkoły mrówka pieczołowicie przenosi jakieś ciężary, pewnie nie jest w stanie zauważyć ani szkoły, ani internatu, ani setek młodych ludzi przechodzących kilka metrów od niej w ciągu tych paru przedpołudniowych godzin. Ale gdyby wyszła na replikę stołu Tadeusza Kościuszki i dobrze się rozejrzała, dojrzy męskie skrzydło internatu i stołówkę oraz co najmniej trzy segmenty budynku szkoły.
A gdyby wejść na dach internatu, albo wyjrzeć przez szeroko otwarte okno którejkolwiek pracowni na pierwszym piętrze od strony wschodniej, można już obejrzeć cały Płaskowyż Proszowicki, niektóre wzniesienia będą nawet w województwie świętokrzyskim. Z drugiej strony da się z kolei poczuć Jurę Krakowsko-Częstochowską z jej warownymi zamkami na wapiennych skałach.
A gdyby tak pójść na dłuższy spacer i wejść na Koniuszę, wzniesienie oddalone o kilkaset metrów od naszej szkoły (chociaż to według znaków drogowych ok. 2 km), i stanąć na kościelnym wzgórzu albo na parkingu koło podstawówki? W dole widać wtedy Kraków w całej okazałości, nawet najdalsze jego dzielnice. Ba, nawet wzniesienia po drugiej stronie miasta.
A jeśli jest dobra pogoda i zjeżdża się z Koniuszy do Posądzy, można dostrzec Tatry. Bywa, że widać je całkiem nieźle i to szczególnie piękny widok w gorący letni poranek, gdy można wysoko nad linią horyzontu zobaczyć jakieś postrzępione wierchy z resztkami śniegu na wierzchołkach.
Z samolotu krążącego nad Balicami Tatry wyglądają cudownie, szczególnie wieczorem, gdy ich szczyty stoją jeszcze ponad chmurami w słońcu, podczas gdy Kraków, nagle tak maleńki i tak bardzo u podnóża tych Tatr się znajdujący, tonie już w mrokach nocy i pełen jest elektrycznych świateł.
Ilekroć przychodzi do mnie uczeń, który mówi, że nie będzie zdawał matury, czuję litość i rozgoryczenie zarazem. Czuję się, jakbym rozmawiał z mrówką, która metr od swojego mrowiska nie widzi już nawet ławek i siedzącej na nich młodzieży, a wręcz przeczy tych ławek istnieniu.

Chłopakom z moich klas maturalnych, którzy zobaczą ten wpis na Facebooku, przypominam, że mogą sobie w komentarzach do woli na mnie ponarzekać. Usunąłem niedawno moje konto na tym portalu i możecie mi naubliżać do woli. Choćbym był w stanie to przeczytać, bolałoby mnie to mniej, niż rezygnacja kilkunastu z Was ze zdawania matury. Jesteście dwoma najlepszymi klasami maturalnymi, jakie dane mi było dotąd uczyć w XXI wieku.

Krzyż, godło, … herb?

Że w szkole państwowej wisi godło, sprawa oczywista. Z krzyżem jest już trochę trudniejsza sprawa i bywa, że są wokół niego kontrowersje. Trudno zresztą, by było inaczej, bo jest to symbol, który odgórnie nakazywano wieszać w szkołach i innych instytucjach publicznych w czasach, gdy w różnych krajach do władzy dochodzili faszyści, w dodatku trudno jego obecność, jako jedynego symbolu religijnego, wyjaśnić komukolwiek we współczesnej, wielokulturowej Europie, sięgającej do swoich różnorodnych, nie tylko chrześcijańskich korzeni. 
Zgodnie z literą prawa, w Polsce dopuszczamy obecnie wieszanie krzyża z głębokiej, wewnętrznej potrzeby młodzieży szkolnej i pracowników przebywających w szkole, nie ma więc tego przymusu, a z obecności krzyża wypada się w tej sytuacji szczerze cieszyć (jeśli jego obecność rzeczywiście jest tak spontaniczna, jak wydawało się legislatorom: „W pomieszczeniach szkolnych może być umieszczony krzyż. W szkole można także odmawiać modlitwę przed i po zajęciach. Odmawianie modlitwy w szkole powinno być wyrazem wspólnego dążenia uczniów oraz taktu i delikatności ze strony nauczycieli i wychowawców”).
Kilka tygodni temu w jednej z krakowskich szkół zobaczyłem coś, co zaprawdę mnie urzekło. Godło, wiadomo, jest wszędzie. Krzyż, chociaż wielu jest przeciwników jego obecności, też można powszechnie spotkać nad szkolnymi tablicami. Dlaczego natomiast tak wielką rzadkością jest widok, który uwieczniłem na poniższym zdjęciu? Herb Krakowa, wiszący tuż obok godła państwowego, wydaje się w placówce podlegającej miastu bezdyskusyjnie uzasadniony. Nawet jeśli nie przewiduje tego żadna ustawa czy rozporządzenie, herb jak najbardziej jest na swoim miejscu i myślę, że nikt by z tym nie miał ochoty polemizować.