Czyżyny: tu technologia spotyka się z magią

Nie raz i nie dwa pisałem o świecie, w którym technologia i magia splatają się w jedno, gdzie nauka spotyka się z fantazją, o kampusie Politechniki Krakowskiej w Czyżynach, gdzie od kilkunastu lat pracuję, czarodziejskim miejscu wyjętym jakby z powieści J. K. Rowling. Ucząc tutaj angielskiego (ale i samemu się ucząc) zawsze wiedziałem, że jest coś wyjątkowego w tym miejscu, i dzieliłem się zaskakującymi przygodami, jak spotkania z jednorożcami, które błąkają się po kampusie o zmierzchu, a w czasie pandemii wypatrywały studentów i wykładowców przez okna w środku dnia. Pisałem o magicznych ruchomych schodach ukrytych za bramą do Hogwartu w budynku G, zaczarowanych tak, by zmieniać swoją pozycję, prowadząc do różnych pięter i korytarzy, co sprawia, że poruszanie się po szkole magii w Czyżynach staje się przygodą samo w sobie. Podobnie jak podróż zaczarowaną windą. Pisałem o wybitnych pracownikach naukowych, którzy – niczym czarodzieje – tworzą cuda techniki i rozwiązania, które wydają się wprost magiczne.

Zupełnie nie wiem, dlaczego nigdy nie wspomniałem o tym, że mamy u siebie w Czyżynach swój Hogwarts Express i nasz własny magiczny peron. To tu co roku dobroduszny Hagrid otacza opieką zdezorientowanych pierwszoroczniaków i prowadzi ich na inaugurację roku akademickiego w Muzeum Lotnictwa, do akademików, na szkolenia BHP i biblioteczne, a także na spotkania ze starszymi kolegami z samorządu studenckiego i z ich kierunku. Dla starszych, którzy wychodzili z Pantografu na magicznym peronie, pojedyncze skinienie głowy od Hagrida jest jak powitanie starego przyjaciela, którego obecność oznacza bezpieczeństwo i ciepło, jakie czekają na nich na kampusie.

Tak, dobrze przeczytaliście, mamy w Czyżynach peron magicznego pociągu Hogwarts Express! Peron 9¾, który przenosi nas prosto do świata czarów i magii, a właściwie peron na stacji w Hogsmeade, bo perony 9¾, z których przyjeżdżają nasi studenci, znajdują się w rozmaitych zakamarkach Lubelszczyzny, Małopolski, Podkarpacia, Śląska, Ziemi Świętokrzyskiej, Opolszczyzny czy Illinois. Może się to wydawać dziwne, ale wierzę, że technologia i magia mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W końcu, czy nasze codzienne życie nie stało się już trochę jak magia dzięki technologii? Smartfony, które pozwalają nam rozmawiać z ludźmi na całym świecie, komputery, które potrafią rozwiązywać złożone problemy w ułamku sekundy, czy nie są to cuda współczesnego świata? Odkrycie magii tego peronu przypomniało mi, jak ważne jest, abyśmy jako nauczyciele akademicy zachęcali naszych studentów do otwartości na nowe doświadczenia, do kreatywności i do poszukiwania magii w codziennym życiu. Nauka to nie tylko liczby, formuły i algorytmy; to także pasja, odkrywanie nieznanego i poszukiwanie odpowiedzi na pytania, które wydają się niemożliwe.

W Czyżynach granica między tym, co realne, a tym, co magiczne, jest cienka. My, jako społeczność akademicka, mamy moc przekraczania tej granicy każdego dnia. Każdy student, każdy wykładowca na naszym wydziale jest w pewnym sensie magiem swojej dziedziny, odkrywającym tajemnice wszechświata, tworzącym rozwiązania, o których nie śniło się filozofom. Tu każdy dzień jest nową przygodą, a nasza wiedza i kreatywność są naszymi najpotężniejszymi zaklęciami.

W świecie, gdzie każdy z nas codziennie stara się zrozumieć złożoność mechaniki, materiałoznawstwa czy automatyzacji, zaczarowany peron jest przypomnieniem, że magia nie jest tylko fikcją. To metafora innowacji, kreatywności i tego, jak nowe idee mogą przekształcać naszą rzeczywistość. Nasza uczelnia to nie tylko ośrodek technicznej wiedzy i innowacji, ale i miejsce, gdzie wyczarowuje się rzeczywistość. Niech nasze ćwiczenia, seminaria, laboratoria i wykłady będą miejscami, gdzie magia spotyka się z technologią. Niech każdy projekt, każde badanie będzie jak zaklęcie, którego skutki mogą zmieniać świat na lepsze. Każdy z nas ma w sobie potencjał, by zmieniać świat, podobnie jak bohaterowie książek, które tak kochamy.

Podsumowując, powiedzmy sobie prosto z mostu, czemu warto studiować magię na Politechnice Krakowskiej.

Choć idea studiowania magii na Politechnice Krakowskiej może wydawać się czystą fantazją, można ją potraktować jako metaforę dla unikalnych aspektów edukacji technicznej, które mogą przynieść korzyści podobne do tych, jakie przynosiłyby studia magii w świecie fantasy.

Po pierwsze, innowacja i kreatywne rozwiązywanie problemów. Tak jak czarodzieje i czarodziejki pracują nad nowymi zaklęciami i eliksirami, tak studenci uczą się myślenia innowacyjnego, projektowania i rozwiązywania problemów w sposób, który może wydawać się niemal magiczny, tworząc nowe technologie, materiały czy systemy.

Po drugie, możliwość zastosowania w praktyce. Tak jak zaklęcia służą do rozwiązywania codziennych wyzwań w świecie magii, tak umiejętności nabyte podczas studiów technicznych mają bezpośrednie zastosowanie w przemyśle, inżynierii, architekturze i wielu innych dziedzinach.

Po trzecie, nauka przez eksperymenty. Tak jak czarodzieje eksperymentują z różnymi zaklęciami, eliksirami i artefaktami, tak studenci mają dostęp do laboratoriów, gdzie mogą testować swoje teorie, przeprowadzać eksperymenty i uczyć się na błędach, co jest kluczowe w nauce.

Po czwarte, interdyscyplinarność. Podobnie jak magia wymaga znajomości różnych dziedzin, od zielarstwa po zaklęcia, tak i politechnika oferuje specjalizacje, które mogą się przenikać, ucząc studentów, jak łączyć wiedzę z różnych obszarów, takich jak mechanika, elektronika, informatyka czy inżynieria materiałowa.

Po piąte, społeczność i sieć kontaktów. W szkolnej społeczności w Hogwarcie uczniowie uczą się od siebie nawzajem. Tak samo studia na politechnice dają możliwość nawiązywania kontaktów, które mogą przerodzić się w przyszłe współprace zawodowe, mentoring czy wspólne przedsięwzięcia.

Po szóste, rozwój osobisty. Magia pomaga w budowaniu charakteru, odpowiedzialności i odwagi. Analogicznie, studia techniczne kształtują umiejętności analityczne, krytyczne myślenie, wytrwałość i zdolność do pracy w zespole, co jest nieocenione w życiu osobistym i zawodowym.

I wreszcie globalna perspektywa. W świecie fantasy magia jest uniwersalna, choć różnie praktykowana. Uczelnie techniczne często współpracują z międzynarodowymi partnerami, oferując programy wymiany i projekty, które dają studentom globalne spojrzenie na technologię i innowacje.

Choć Politechnika Krakowska nie oferuje w rzeczywistości studiów magii, te analogie pokazują, że edukacja techniczna może być równie fascynująca i otwierająca nowe horyzonty jak zdobywanie umiejętności magicznych.

P. S. Tak, ten wpis został stworzony przy użyciu / ze wsparciem sztucznej inteligencji. To też magia, nieprawdaż?

Druk 3D po angielsku

Dawno nie aktualizowaliśmy naszych baz leksykalnych i specjalistycznych kursów językowych na różne platformy, ale z końcem tego semestru się to zmienia i ruszy fala udostępnień nowych rzeczy na Anki, Memrise i Quizlet. Chyba obudziliśmy się na dobre po pandemii.

Na początek zupełnie nowy, polsko-angielski zbiór słówek związanych z drukiem 3D. Autorami są Tomasz Dudara i Paweł Gałusza, studenci I roku informatyki stosowanej na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej. W zebranej przez nich bazie znajdują się 422 hasła związane z trójwymiarowym projektowaniem i drukowaniem, polecenia z oprogramowania CAD i słownictwo związane z własnościami materiałów.

To pierwsza wersja tej bazy, nie ma więc w niej bajerów w postaci nagrań czy ilustracji, ale jeśli okaże się komuś do czegoś przydatna, być może będzie w przyszłości udoskonalana. Baza jest dostępna na następujące platformy:

Chmury nad Hogwartsem

Być może zauważyliście, że wczoraj po południu na niebie nad naszą uczelnią pojawiły się magiczne, wyjątkowo spektakularne, krwawe wręcz chmury, widoczne zresztą z różnych miejsc w całym Krakowie. Takie jak na poniższych ujęciach zrobionych przeze mnie i moich studentów.

To bardzo pospolite zjawisko w okolicach każdej szkoły magii, skutek uboczny wyjątkowo silnych czarów. Wyjaśnienie jest proste i widać je na tym zdjęciu. Studenci pierwszego roku zajmowali się zaklęciami z całek. To musiało mieć skutki uboczne.

Magia w windzie

W środy rano to pierwsza kobieta, z którą rozmawiam. Otwierając się radośnie, wita mnie słowami „Drzwi kabiny otwierają się”. Naciskam delikatnie dwa guziki na panelu sterującym umieszczonym na jej chłodnej, metalicznej ścianie, i wiezie mnie do pracy. Ma dość bogaty repertuar tekstów:
– Drzwi kabiny zamykają się.
– Winda rusza do góry.
– Piętro drugie.
– Drzwi kabiny otwierają się.
– Winda rusza w dół.
Czasami wydaje mi się, że jest trochę zbyt gadatliwa. Bywa, że przez ładnych kilka minut nie mogę się otrząsnąć i zapomnieć o tych wszystkich komunikatach. Dudnią mi w tyle głowy i ciężko się przez nie skoncentrować. Winda rusza do góry. Winda przebija dach i odlatuje do nieba. Winda spada. Drzwi kabiny nie otworzą się. Sufit windy spada na głowy pasażerów.
Winda była współfinansowana przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Bez wątpienia jest potrzebna i niezaprzeczalnie wolę jeździć nią, niż starymi windami, których cały rząd czeka na nas przy samych schodach. Ale do tej windy mam bliżej – i z pokoju, w którym trzymam swoje rzeczy, i z sali, w której mam większość zajęć…
Poza tym to jest winda magiczna. Szanuję jej inteligencję i nigdy w życiu nie nazwałbym jej sztuczną. Ponieważ z nią rozmawiam, obdarza mnie zaufaniem i bywa, że zdradza mi jakiś sekret. Już dwukrotnie, zatrzymując się na szóstym piętrze, wyrzuciła z siebie komunikat: „Poziom minus dwa” (takiego piętra w ogóle w budynku nie ma). Za każdym razem dzień był wyjątkowy i stało się coś szczególnego. Dlatego zawsze słucham jej z uwagą i z niecierpliwością czekam na kolejny znak.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dziewięciu lat. Gdy jechałem na pierwsze zajęcia z pierwszym rokiem informatyki stosowanej w tym roku, winda – po raz trzeci, odkąd nią jeżdżę – powiedziała: „Poziom minus dwa”. Mam nadzieję, że to dobra wróżba na naszą współpracę z nowym pierwszym rokiem. Z tej okazji odgrzewam.

Rekordy z B2+

Ten wpis to odświeżany kotlet z 2019 roku. Jest o ostatnim roku, z jakim miałem zajęcia przed pandemią, stacjonarnie. Z niektórymi z nich spotkaliśmy się potem na studiach drugiego stopnia, już online. W tym semestrze będą bronić prace magisterskie. Jeden z tych studentów, tak mi się wydaje, jest dzisiaj moim przyjacielem. Czas płynie bezlitośnie szybko.

Z pierwszym rokiem informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej pobiliśmy wiele rekordów. Z żadnym rokiem dotychczas nie nurkowaliśmy na przykład dotąd podczas zajęć z angielskiego lub tuż po nich, a tymczasem dzisiaj Arek, Bartek, Krzysztof i Szymon z pierwszego roku nie tylko wskoczyli do Zalewu Nowohuckiego, ale również wprawili resztę roku w osłupienie, wyławiając z tegoż Zalewu prawdziwe… małże. W dodatku jakże okazałe.

Najbardziej dumny jestem natomiast ze studentów pierwszego roku informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, ponieważ przechytrzyli kilka tygodni temu autorów zagadki tygodnia pisma New Scientist. Takie coś dotąd naprawdę nam się nie wydarzyło.

W grupie C2 i w grupie C1 czytamy New Scientist, a także kilka innych źródeł, w tym Wired, Scientific American, PC World Computer, Medium. Rozwiązujemy krzyżówki, omawiamy innowacyjne rozwiązania, oryginalne podejścia do problemów, ciekawe artykuły. O ile jednak C2 nie może się skupić na takich zagadkach, bo mają ciągle milion dygresji, komentarzy i wątpliwości mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczących sedna sprawy, i nie udało im się rozwiązać zagadki, która jest przedmiotem niniejszego wpisu, a w grupie C1 udało się wprawdzie dojść do sedna sprawy, ale jednak zabrakło czegoś, by złapać byka za rogi, grupa B2+, najmniej zaawansowana na roku, nie tylko że znalazła odpowiedź na postawione przez magazyn pytanie, ale przechytrzyła autorów zagadki udowadniając im, że się mylą.

Kilka tygodni temu New Scientist postawił przed swoimi czytelnikami następujące wyzwanie. Załóżmy, że jakaś znudzona rzeczywistością, ambitna i pracowita kobietka postanawia napisać książkę w języku angielskim, w której wszystkie liczby całkowite od zera do plus nieskończoności zostaną wypisane w kolejności alfabetycznej. Wiadomo, że zadanie jest niewykonalne, bo liczb wypisać trzeba nieskończenie wiele, ale jednak wiadomo też, że pierwszą liczbą będzie eight.

Gdy pytałem o to studentów w różnych grupach, to eight było dość oczywistą odpowiedzią. Jaka będzie druga liczba, większość grup też wydedukowała. Będzie to eight billion. Pytanie w zagadce postawionej przez magazyn dotyczyło jednak liczby… przedostatniej.

Załóżmy, że naszej autorce znudziło się wypisywanie liczb w kolejności alfabetycznej począwszy od pierwszej, czyli tego nieszczęsnego eight. Wszystko jej ciągle się zaczyna na eight, postanawia zmienić taktykę i iść od końca. Wiadomo, że na końcu jest zero.

Pytanie magazynu brzmi, jaka liczba jest przedostatnia. Dość łatwo jest dojść do wniosku, że odpowiedź musi mieć coś wspólnego z two.

Tydzień po zadaniu tego pytania, New Scientist publikuje poprawną odpowiedź. Jest nią rzekomo two trillion two thousand two hundred and twenty-two. Dla B2+ jest dość oczywiste, że to zła odpowiedź. Ta liczba jest dość blisko końca. Ale ona nie jest przedostatnia. Ona jest trzecia od końca.

Wiecie, jaka jest prawidłowa odpowiedź? Wiecie, jaka liczba jest przedostatnia?

Czarodziej w Czyżynach

Wielokrotnie pisałem, że kampus Politechniki Krakowskiej w Czyżynach to prawdziwa szkoła magii. Można o tym mówić na poważnie, przytaczając liczne przykłady osiągnięć naukowych, projektów, wdrożeń, imprez popularyzujących naukę i technologię wśród przedstawicieli różnych grup wiekowych, można też z przymrużeniem oka pisać o Czyżynach jako o krakowskim portalu do Hogwartsu albo o miejscu przyjaznym dla jednorożców.

Kilka tygodni temu zauważyłem jednak, że nieopodal pokoju, z którego zwykle prowadzę zajęcia, pojawiła się całkiem poważna i oficjalna informacja o tym, że w Czyżynach naprawdę można przyjść na konsultacje do prawdziwego maga. Przy drzwiach jednego z pomieszczeń w tym samym korytarzu zawisła elegancka etykieta, a na niej tytuł, imię i nazwisko naszego czarodzieja.

Zgodnie z dewizą Niewidocznego Uniwersytetu w Ankh-Morpork, brzmiącą „Nunc id vides, nunc ne vides”, postanowiłem zaczarować nieco imiona i nazwiska gospodarzy pokoju, moich sąsiadów z korytarza. Ale odkąd dostrzegłem tę etykietę i zdałem sobie sprawę, w jak zaszczytnym miejscu pracuję, z przyjemnością odświeżam sobie kolejne powieści Terry’ego Pratchetta o Świecie Dysku. I jestem dumny, że nie wszyscy magowie pochodzą z Niewidocznego Uniwersytetu. Niektórzy są z brytyjskiego Invisible College, a niektórzy z Politechniki Krakowskiej.

Pierwsza pomoc

Na ostatnich zajęciach ktoś jeszcze inaczej sparafrazował słowa wiersza księdza Twardowskiego: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko likwidują konta na Naszej Klasie”. Jednak żarty żartami, a tymczasem kilka miesięcy temu zauważyłem wyraźny brak pośpiechu nie tyle w kochaniu ludzi obecnych, co w ratowaniu tych odchodzących. I poczułem realne zagrożenie.
Prowadziłem zajęcia, gdy nagle wpadło do mnie z okrzykiem „Ratunku!” na ustach dwóch obcych studentów. Okazało się, że w piwnicy pode mną podczas zajęć zasłabł profesor i panowie próbowali mu udzielić pomocy.
Z ich późniejszej relacji mniej więcej tak zrozumiałem przebieg wypadków: profesor prowadził wykład siedząc przy biurku w dusznej piwnicy i w pewnym momencie głowa opadła mu na biurko. Panowie przez chwilę zastanawiali się, czy nic mu się nie stało, ale po krótkiej przerwie w wykładzie profesor podniósł głowę i mówił dalej, więc uznali, że wszystko w porządku. Minęło jednak kolejne parę minut i profesor po raz kolejny niezaprzeczalnie zasłabł, czemu tym razem trudno było zaprzeczyć, skoro nawet spadł z krzesła. Wówczas panowie sięgnęli po komórki, by wezwać pogotowie, ale okazało się, że w piwnicznym lochu wszyscy są poza zasięgiem, więc delegacja dwóch co żwawszych studentów pobiegła do drugiego budynku do dziekanatu, by tam szukać pomocy. Oddalony o parę minut drogi dziekanat był jednak akurat oblężony przez rzesze załatwiających jakieś ważne sprawy, więc delegacja wróciła do sali z przygnębiającą informacją, że do dziekanatu jest olbrzymia kolejka, trzeba pobierać numerki z automatu, by się ustawić na końcu tej kolejki, a przewidywany czas oczekiwania jest bardzo długi. Zdumiało mnie zupełnie, że nikomu z nich nie przyszło do głowy użyć telefonu na którejś z mijanych po drodze portierni albo by wejść do dziekanatu bez kolejki, powołując się na wyjątkową przecież sytuację, nie wspominając już o tym, że pewnie studenckie komórki po wyjściu z piwnicy miały już pewnie zasięg. Następnie zdesperowana delegacja uznała, że trzeba szukać pomocy w sąsiednich salach, i tak trafili do mnie.
Gdy wszedłem do sali, w której mieli zajęcia, profesor zdążył się już ocknąć i ze stoickim spokojem tłumaczył im powody swojego zasłabnięcia. Kilku studentów nadal z niedowierzaniem chodziło po sali z komórkami w wyciągniętych przed siebie dłoniach i szukało zasięgu. Sytuacja mogłaby się nawet przez chwilę wydawać komiczna, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości była przerażająca. Było wyraźnie widać, że na tych co najmniej kilkunastu dwudziestoparoletnich facetów zupełnie nie ma co liczyć. Stracili głowę i byli bezradni do tego stopnia, że poszukując zasięgu w telefonach żaden z nich nie wpadł na to, by wyjść z pomieszczenia w piwnicy.
Nie oceniam tych panów, bo przecież wiem, że naprawdę się przejęli i próbowali pomóc, nawet jeśli nie całkiem im to wychodziło. Sam pewnie nie spisałbym się lepiej od nich. Wypada jednak życzyć każdemu nauczycielowi dużo zdrowia, szczególnie przy tablicy.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dwunastu lat. Nasza Klasa już nie istnieje, ratowany profesor nie żyje, a ja nadal wolałbym nie zemdleć przy tablicy. Przypomniałem sobie o tym wpisie, bo po niedawnym zasłabnięciu prowadzącego na zajęciach zdalnych na wydziale pomyślałem, że jest kolejny powód, by podczas zajęć przez internet włączać kamery… Pocieszający jest fakt, że studenci pierwszego roku informatyki stosowanej w 2021 roku zachowali się dużo przytomniej niż tamci studenci sprzed dwunastu lat.

Beka z pandemii

Zgodnie z regułą opisaną w serialu South Park, każda tragedia – czy to AIDS, czy 9/11, czy inna – z czasem może się stać przedmiotem żartów. Pandemii koronawirusa nie mamy jeszcze wprawdzie za sobą, a od jej początku – jakby nie liczyć – nie minęło jeszcze 22 i 1/3 roku, są jednak pewne sytuacje z pandemią związane, które nieustannie budzą mój uśmiech.

Na kilku sklepach i punktach usługowych w mojej okolicy można w wejściu przeczytać takie na przykład ogłoszenie. A może ostrzeżenie lub groźbę?

Podejrzewam, że zakład fryzjerski, w którym można zostać ostrzyżonym przez osobę ubraną wyłącznie w maseczkę, cieszyłby się w sumie pewnie popularnością. Ale co do ciastkarni albo sklepu ogólnospożywczego mam już pewne wątpliwości. Ciekawe, że zmiana kolejności pierwszej i drugiej linijki tego ogłoszenia całkowicie zmienia jego sens, a jednak nikt tego od półtora roku nie zauważył i ten nieszczęsny komunikat straszy potencjalnych klientów w wielu miejscach w Bieńczycach. Wcale nie lepszy, a może i nawet bardziej niezręcznie sformułowany, zdarzyło mi się kilkakrotnie dostrzec na drzwiach wejściowych do małych sklepów i do drobnych punktów usługowych.

Gdyby go potraktować dosłownie, sam nie wejdziesz. Musisz kogoś ze sobą wziąć na zakupy albo przynajmniej zaczekać, aż ktoś jeszcze będzie chciał kupić drożdżówkę, kawę na wynos, albo dorobić klucze. Jeszcze gorzej reklamuje się zegarmistrz w pawilonie nieopodal mojego bloku. Do jego punktu wejść w ogóle nie można, chyba że on akurat wyjdzie na chwilę.

Cóż, pozostaje się starać zachować dystans i mieć dobry humor, wbrew wszystkiemu. Dokładnie taki filozoficzny spokój panuje wśród moich studentów, z którymi kolejny, już czwarty semestr uczymy się zdalnie. Panowie z III roku – w trosce o nasze wspólne bezpieczeństwo – podczas zajęć zdalnych prowadzonych w ubiegłym tygodniu za pośrednictwem Microsoft Teams mierzyli sobie wzajemnie temperaturę.

Ten wpis, wbrew pozorom, nie szydzi z pandemii COVID-19 ani nie propaguje poglądów sprzecznych ze współczesną nauką. Autor jest zaszczepiony, znał także osobiście osoby, które ciężko przeszły zakażenie albo zmarły z powodu koronawirusa. W każdej sytuacji warto nie ulec szaleństwu, zachować dystans, starać się mieć dobry humor i dbać o komfort psychiczny swój i innych ludzi.

Elon Musk na angielskim

W tym tygodniu moi studenci – zamiast ze mną – mają zajęcia z Elonem Muskiem. Pandemia, lockdown i zawieszenie zajęć stacjonarnych przyzwyczaiły nas do tego, że odległość czy różnica czasu nie są żadną przeszkodą.

Oczywiście to nie jest prawdziwy Elon Musk, tylko efekt zabawy aplikacją Xpression Camera. Pozwala ona na użycie zdjęcia dowolnej osoby (także postaci z kreskówki, rzeźby, obrazu, byle mechanizm aplikacji mógł rozpoznać na obrazie twarz) i udawania, że jest się tą osobą podczas wideokonferencji. Program animuje ruch warg na podstawie odczytu dźwięku z mikrofonu lub obrazu z kamery. Można użyć własnego zdjęcia, dzięki czemu np. nie trzeba się ogolić, uczesać czy elegancko ubrać, a i tak wygląda się podczas rozmowy przyzwoicie. Niestety, póki co program, którego używałem, dostępny jest tylko na Mac OS, ale pracują nad wersjami na inne systemy operacyjne, a może są też inne takie programy.