Kilka miesięcy temu, wychodząc z podziemnego przystanku tramwajowego w Galerii Krakowskiej w kierunku ulicy Pawiej, zawahałem się, czy iść do wyjścia czy skręcić do apteki. Ten moment wahania sprawił, że wpadłem u szczytu schodów na wicemarszałka Sejmu z ramienia partii o pięknej nazwie, Ryszarda Terleckiego, który najwyraźniej też się zawahał, czy ze swoją olbrzymią walizką schodzić po schodach, czy udać się pasażem na parterze w kierunku dworca. I wtedy nastąpił kolejny moment niepewności, co powinienem zrobić. Uszanowałem prywatność Pana Marszałka i minąłem go bez słowa, ale miałem olbrzymią ochotę pokazać mu palcami gest victorii, gest spopularyzowany między innymi przez Winstona Churchilla, Lecha Wałęsę i Tadeusza Mazowieckiego, polegający na wyprostowaniu palca wskazującego i środkowego przy zwiniętych pozostałych palcach, i powiedzieć mu: „Panie Marszałku, zwyciężymy z Wami, przeczekamy Was, a Pan będzie ze wstydem wspominał, że brał Pan udział w robieniu tego bałaganu, który teraz robicie”. Żałuję, że tego nie zrobiłem.
W ubiegłym miesiącu na Dworcu Centralnym w Warszawie, udając się na pociąg do Krakowa, wpadłem na wychodzącego zza filaru Ryszarda Petru, który wysiadł właśnie na ten sam peron z pociągu z Gdańska. Znowu się zawahałem i nie powiedziałem mu, że jestem mu wdzięczny za wszystko, co robi, nawet jeśli przywidziało mu się naiwnie jakieś światełko w tunelu, i że życzę mu dużo sił i energii, by nie ustawał w swoich wysiłkach. Ale znowu uszanowałem jego prywatność i po ułamku sekundy udałem, że go w ogóle nie rozpoznaję.
4 czerwca 1989 nie głosowałem w wyborach. Mam usprawiedliwienie. Nie byłem dorosły. To były ostatnie wybory, w których nie miałem jeszcze prawa wziąć udziału. Moje zachowanie na Dworcu Głównym w Krakowie i na Dworcu Centralnym w Warszawie jest natomiast niewybaczalne.
Tag: demokracja
Dobra zmiana
Symptomatyczne miejsce na mapie Warszawy. W lewo spacerkiem do Placu Konstytucji, w prawo, w kierunku Kancelarii Premiera Rady Ministrów, do Placu Na Rozdrożu. A Pani Premier ze swoją siedzibą jest już nawet trochę dalej niż na rozdrożu… I chociaż ona sama stara się jak może podczas wizyty w USA udawać, że jest bardzo zajęta, pod KPRM-em nieustająca pikieta trwa już czterdziesty piąty dzień, domagając się publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Oprócz słynnego licznika kilka innych ciekawych instalacji, mniej eksponowanych w mediach.
Autobusy i tramwaje
Kilka dni temu mieliśmy rocznicę tego dnia, kiedy szwaczka Rosa Parks, wracając do domu autobusem, była tak zmęczona, że zignorowała prawo, usiadła i nie chciała ustąpić miejsca białemu pasażerowi, chociaż sama była kolorowa. Została wówczas aresztowana za naruszenie przepisów obowiązujących w środkach transportu publicznego.
Nasza Rosa Parks, Henryka Krzywonos, nie była pasażerką. Zatrzymała prowadzony przez siebie tramwaj w pobliżu Opery Bałtyckiej, a tym samym rozpoczęła strajk trójmiejskiej komunikacji publicznej w 1980 roku. W tym tygodniu próbowała przypomnieć posłom parlamentarnej większości, że 35 lat temu walczyliśmy o wolność i demokrację, którą teraz trwonimy i pozwalamy jej przeciekać sobie między palcami.
A potem, także w tym tygodniu, zwrócił się do nas Prezydent Wszystkich Polaków (przynajmniej w swoim mniemaniu wszystkich) i powiedział nam, że jest ładna pogoda.
Dzisiaj, po sześćdziesięciu latach, nie chce się wierzyć, że w cywilizowanym kraju, za jaki uważamy Stany Zjednoczone, mogła w 1955 roku funkcjonować poniżająca i uwłaczająca ludzkiej godności segregacja rasowa. Nie chce się wierzyć, że w 1980 roku w Polsce panował ustrój socjalistyczny, a niektórzy dygnitarze partii rządzącej w Polsce w 2015 roku byli wówczas działaczami komunistycznego aparatu.
Ciekawe, ilu naszych potomnych będzie pamiętać, że 3 grudnia 2015 była ładna pogoda albo że energicznie gestykulująca głowa państwa tłumaczyła obywatelom, że mogą się obyć bez parasola. I ciekawe, czy przyszli historycy będą o Andrzeju Dudzie, Prezydencie Niektórych Polaków, pisać równie złotymi zgłoskami, co o Rosie Parks albo o Henryce Krzywonos…
Demokracja w szkole
Koniec ze złudzeniami, że w szkole jest demokracja. Jeśli nadal je masz, przeczytaj poniższy komunikat.
Wygląda na to, że wychowawcy internatu – zgodnie z wewnętrznymi przepisami – uznali, że mądrość ludu jest ograniczona i anulowali wynik demokratycznych wyborów, a w dodatku na czele Młodzieżowej Rady Internatu stanie jakiś anonimowy kandydat, który – jako drugi po zwycięzcy – „uzyskał największą liczbę głosów”. Ciekawe, czemu pozostaje anonimowy.