Nauczyciel za dużo widzi

W sobotę w samo południe, na ruchliwym deptaku ulicy Karmelickiej pomiędzy śpieszącymi w różnych kierunkach ludźmi, w cieniu przejeżdżającego tramwaju, tuż przed siedzibą dużego niemieckiego banku, bez najmniejszej żenady obsikuje pień drzewa młody mężczyzna. Trudno powiedzieć, czy poza mną ktokolwiek to zauważył. Na ławeczce obok starszy pan czyta gazetę, z drugiej strony drzewka dwie starsze panie pochylając się nad wózkiem dziecięcym poprawiają dziecku poduszkę. W promieniu kilkunastu metrów od sikającego mężczyzny jest przynajmniej dwadzieścia bardzo zajętych sobą osób.
Mężczyzna kończy sikać, bez najmniejszego pośpiechu czy zakłopotania zapina rozporek, podnosi z ziemi jakieś torby i wolnym krokiem oddala się w kierunku Alej.
Z pobieżnej, poczynionej w ułamku sekundy obserwacji otoczenia wnioskuję, że poza mną nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co się dzieje. I tak się właśnie zastanawiam, czy to nie jakieś skrzywienie zawodowe, jakaś belferska perwersja, widzieć kogoś czy coś nawet wtedy, gdy nikt inny tego nie zauważa i nikogo to nie interesuje.
Daleki jestem od pochwalania zwyczaju publicznego oddawania moczu. Ale czy ten mężczyzna sikał w centrum miasta w środku dnia dlatego właśnie, że jego wychowawca w szkole podstawowej nie zwracał mu uwagi, by należycie się zachowywać? Czy jeśli nagle przestaniemy zwracać naszym uczniom uwagę, by nie ciągnęli się za warkoczyki, nie opluwali się wzajemnie, nie bili się i tym podobne, wszyscy oni wyrosną na takich sikających na Karmelickiej żuli (nawiasem mówiąc, pan wyglądał bardzo elegancko)?
Mamy poczucie pedagogicznej misji i wydaje nam się, że od nas i wyłącznie od nas zależy, jaki człowiek za lat dwadzieścia czy trzydzieści stać będzie na przystanku na ulicy Karmelickiej. Niesamowicie wyolbrzymiamy swoją rolę i wydaje nam się, że od nas wszystko zależy.
Nie doceniamy zwykle innych ludzi, a jeśli nawet, to zwykle nie za życia. Nie potrafimy dostrzec w ludziach ich wewnętrznego pokładu dobra, ich wewnętrznego pragnienia do dokonania wyboru między tym, co godne potępienia, a tym, co godne pochwały. Wielu nauczycielom wydaje się, że jeśli nie da się po łapach komuś, kto ma brud za paznokciami, to tego brudu nigdy nie wyczyści. Że jeśli komuś da się wolną rękę, to na pewno zabłądzi i zejdzie na manowce. A przecież to są ludzie, jak i my, i zgodnie z definicją bycia człowiekiem oni sami muszą dokonywać wyborów.
Swego czasu poseł będącej u władzy w Polsce partii, która w dodatku miała swojego ministra edukacji, lansował w parlamencie ideę przywrócenia w szkołach kar cielesnych, a cała jego partia pragnęła uzależnić promocję do następnej klasy od oceny z zachowania (i odniosła w tym pewien, w rzeczywistości ograniczony czynnikami naborowo – subwencyjnymi, sukces). Życzyłbym panu (byłemu) posłowi, by przyszedł kiedyś do mnie na lekcję w technikum mechanicznym i spróbował wymierzyć karę cielesną któremuś z uczniów. Dostałby krótko mówiąc i prosto z mostu wpierdol i prawdę mówiąc nic więcej się moim zdaniem nie należy osobie, która – nie będąc w stanie na niczym innym oprzeć swojego autorytetu – buduje go na kiju.
Kraków to piękne miasto, które kocham naprawdę. To miasto, w którym afisze reklamujące premierę filmu sensacyjnego demaskującego ciemne karty historii Kościoła (Kod Da Vinci) patrzyły w oczy plakatów witających papieża Benedykta XVI podczas jego wizyty w siedzibie biskupstwa poprzednika. To miasto, w którym doświadczony tragedią osobistą ksiądz Ormianin porzuca wszelkie chrześcijańskie wartości i organizuje nagonkę na współbraci oskarżając ich o współpracę ze służbą bezpieczeństwa, wbrew papieskim homiliom zapominając o specyfice czasów, w których żyli ludzie starsi od niego i mądrzejsi, ludzie bez których wysiłków niejednokrotnie nie byłby w stanie dzisiaj organizować swoich konferencji prasowych. To miasto, w którym można sikać w samo południe na ruchliwej ulicy i nikt tego nie zauważy. To miasto, w którym można być kibicem Wisły lub Cracovii, ale można się spotkać razem na modlitwie o duszę odchodzącego starca, wielkiego człowieka, którego i tak się nie szanuje.
Kraków to miasto, w którym się dokonuje wyborów. W którym się jest człowiekiem. I jako takie, bardzo mi to miasto odpowiada. Nie urodziłem się tutaj, ale czuję się tutaj jak u siebie w domu.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2006 roku.

Konkurs papieski

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dwóch lat. Nikt nie wziął udziału w konkursie – może zainteresowanie osobą poprzednika byłego papieża i jego nauczaniem zmalało, a może nagroda była zbyt małej wartości. Ale może ktoś jednak zna odpowiedź i zaspokoi moją ciekawość.

Pomniki Jana Pawła II, ktorymi obrodziła nasza kraina, wprawiają w zakłopotanie z różnych powodów. Czasami są ordynarnie brzydkie i tandetne, czego przykłady łatwo jest znaleźć w internecie. Czasami stopień ich zagęszczenia na danym terenie jest tak duży, że nie wiadomo dokładnie, czy są wyrazem niesmacznego bałwochwalstwa, czy stanowią swoistą karykaturę.
A bywa, że problem jest zupełnie innej natury. Oto napis bez wątpienia piękny, zarówno w wymiarze estetycznym (ładnie dobrane kolory i krój czcionki), jak i w treści przesłania. Zaintrygowany zwłaszcza tym drugim, od dawna próbuję poznać szerszy kontekst i odnaleźć papieską wypowiedź, z której te piękne słowa zostały wyrwane. Niestety, jak dotąd, dotarłem jedynie do koncepcji funkcjonowania Miejskiego Zespołu Szkół Nr 4 w Będzinie, przedstawionej przez startującą w konkursie na dyrektora tej placówki panią mgr Halinę Rybak – Gredkę, która użyła bardzo podobnego zdania jako motta uczniowskiej konstytucji, startując w konkursie na dyrektora tej placówki (przy okazji gratuluję zwycięstwa):
„Do Was należy odpowiedzialność za to, co stanie się kiedyś rzeczywistością.”
Wprawdzie na swojej stronie internetowej obecna Pani Dyrektor przypisuje autorstwo tych słów Janowi Pawłowi II, ale prawie dokładnie te same słowa (właściwie te same, ale w nieco innej kolejności) Centrum Edukacji Obywatelskiej przypisuje anonimowej uczestniczce obrad XVI Sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży w 2010 roku:
„Do nas wszystkich należy odpowiedzialność za to, co kiedyś stanie się rzeczywistością”
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przesłanie pozbawione przyimka „z”, choć to tylko jedna litera, ma zupełnie inne, i to o wiele głębsze znaczenie. Wydaje mi się ono o wiele bliższe słowom, które Jan Paweł II zawarł w „Liście do młodych całego świata Parati Semper” z okazji Międzynarodowego Roku Młodzieży w 1985 roku:
Do Was należy odpowiedzialność za to, co kiedyś stanie się teraźniejszością wraz z Wami, a obecnie jest jeszcze przyszłością.
Różnica staje się boleśnie wyraźna przy próbie tłumaczenia na angielski (what happens to reality vs what becomes reality). Tu już nie chodzi o jedną literkę.
Rodzi się pytanie: czy przyimek „z” został omyłkowo wstawiony przez kogoś, komu się wydawało oczywiste, że powinien się tam znajdować, by zdanie było poprawne? Czy zdanie z wyrazem „rzeczywistością” na końcu to skrót myślowy podsumowujący przesłanie z listu papieża do młodych czy też Jan Paweł II faktycznie powiedział gdzieś to samo innymi słowami? Takimi, jakie uznano za stosowne powiesić nad wejściem do szkoły?
Jest dla mnie oczywiste, że świat należy do młodych i to od nich zależy, jakie przybierze kształty w przyszłości. Motto na szkole jest moim zdaniem jak najbardziej stosowne. Tylko czy rzeczywiście Jan Paweł II był autorem tych słów? A jeśli tak, to gdzie można je odnaleźć w szerszym kontekście?
Ponieważ jestem głęboko zainteresowany znalezieniem odpowiedzi na powyższe pytania, zobowiązuję się postawić obiad w szkolnej stołówce każdemu, kto oświeci mnie w tej kwestii.

Śmierć pod krzyżem

Monumentalny, oryginalnej konstrukcji krzyż poświęcony Janowi Pawłowi II w wiosce Cevo na północy Włoch, przygniótł wczoraj i zabił dwudziestojednoletniego Włocha. Stojący nieopodal papieskiego pomnika krzyż był wygięty w łuk i pochylony, a mocowanie ze stalowych lin utrzymywało go w stabilnej pozycji. Wisząca na krzyżu figura Chrystusa Zbawiciela ważyła 600 kilogramów, a instalacja została pierwotnie przygotowana na papieską pielgrzymkę do miasta Brescia w 1998 roku, a następnie w 2006 roku przeniesiona w malownicze miejsce, które stało się świadkiem wczorajszej tragedii.
Ofiara zawalenia się krucyfiksu, Marco Gusmini, mieszkał przed śmiercią przy ulicy Jana XXIII.
Fakt, że zarówno Jan XXIII jak Jan Paweł II mają być w najbliższą niedzielę kanonizowani, osobie niewierzącej dość łatwo uznać za zwykły przypadek.

Skradzione obrazy w kurii

Częstochowska kuria metropolitalna przechowuje obrazy skradzione podczas festiwalu ART.eria. Złodziej przyniósł te obrazy pod opiekę arcybiskupa, ponieważ rzekomo raniły one jego uczucia religijne, a więc ich ekspozycja w Alejach może być uznana za przestępstwo z osławionego artykułu 196 KK. Przedmiotowe obrazy to stworzone przez anonimowego artystę z Białegostoku memy, wykorzystujące znane dzieła sztuki malarskiej i polegające na dodaniu do nich dymków z komentarzami o charakterze mniej lub bardziej poważnym, chociaż zwykle dość aktualnym, trafnym i błyskotliwym, czego dobitnym przykładem jest choćby mem z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, zamieszczony na fanpage’u Sztucznych Fiołków. Wśród eksponatów zatrzymanych w kurii znalazły się: wizerunek Chrystusa z bizantyjskiej mozaiki uzupełniony napisem: „Proszę mnie łaskawie nie mieszać ani w swój fallocentryczny Honor, ani w swoją Ojczyznę”, obraz Jacopa Pontormo przedstawiający grupę kobiet z czasów rzymskich z naniesionym dialogiem: „- Mario, Polacy obwołali cię swoją królową! – Kto? – No właśnie miałam nadzieję, że chociaż ty to wiesz! – Trzeba sprawdzić w Wikipedii”, a także przerobione na kpiące memy obrazy Caravaggia i Gustave’a Caillebotte’a.
Księdzu arcybiskupowi Wacławowi Depo serdecznie gratuluję, że został metropolitą w mieście, w którym – mimo usilnych starań kościoła – jeszcze coś się dzieje i są jeszcze ludzie, którzy mają dystans do siebie i do rzeczywistości, i którzy potrafią krytycznie spojrzeć na to, co się wokół nich dzieje. W happeningu białostockiego artysty nie wszyscy dopatrzyli się od razu obrazoburczych treści i są wśród mieszkańców Częstochowy ludzie, którzy potrafią jeszcze ze zrozumieniem przeczytać do końca kilka czy kilkanaście słów.
Z przykrością patrzyłem w niedzielę na opustoszałe centrum Częstochowy, miasta, z którego wszyscy zdają się uciekać. Ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że Robert, Gosia, Marcin i ja nie mamy dokąd pójść na obiad i przy reprezentacyjnej ulicy miasta wszystko jest głucho zamknięte. Czuję zażenowanie wjeżdżając do miasta i widząc wszędzie przy trasie billboardy i reklamy największego na świecie pomnika Jana Pawła II, który z farsy papieskiej pomnikomanii w tym mieście zrobił już chyba prawdziwą tragedię. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że – tak jak niektórzy z klapkami na oczach patrzyli na memy Sztucznych Fiołków – tak samo niektórzy nie zrozumieli, że stojąca w II Alei inna pozostałość po festiwalu ART.eria to kpina z tego częstochowskiego rekordu Guinnessa (papież wysoki na 14 metrów) i powinna – jeśli trzymać się tej samej wypaczonej logiki – ranić ich uczucia religijne zupełnie jak te memy. Jak inaczej wyjaśnić, czemu ktoś zapala znicz przy najmniejszym na świecie (20 cm) pomniku Jana Pawła II? Na szczęście są też tacy, którzy rozumieją, że Częstochowie bardziej teraz są potrzebne węzeł drogowy nad Aleją Wojska Polskiego koło Tesco, korytarz północny i jego przedłużenie, czy centrum handlowe Ikea. I że te inwestycje są ważniejsze niż kolejne pomniki.

Autorytet normalny

Postawa następców, czy to Benedykta XVI, bardziej kategorycznie rozprawiającego się z pedofilią wśród swoich podwładnych, czy to Franciszka, autentycznie i regularnie urzekającego spontanicznością, skromnością i prostotą, mogłyby – tak przynajmniej się wydaje – odsuwać na dalszy plan cnoty i zasługi Jana Pawła II oraz to, w jakim stopniu jego kult się szerzy i popularyzuje, tymczasem autorytet polskiego papieża wydaje się nieśmiertelny. Wprawdzie postawienie największego na świecie pomnika Jana Pawła II w parku miniatur w Częstochowie zakrawa na dowcip i ociera się o karykaturę, ale – jak przekonałem się w jednej z krakowskich szkół – nauczyciele nadal uważają, że to właśnie młody Karol Wojtyła jest najlepszym autorytetem do naśladowania dla polskiej młodzieży.

Obejrzawszy uważnie ekspozycję, nie mogę oprzeć się refleksji, iż we wszystkich konkursowych pracach widać wyraźnie, że człowiek, który został papieżem, był wcześniej zwykłym mieszkańcem naszego miasta i regionu. Normalnym, niczym się nie wyróżniającym. Grał w piłkę, chodził na spacery i wędrował po górach, spotykał się ze znajomymi. Mam problemy z interpretacją jednej z prac, ponieważ wydaje mi się, że wynika z niej, że pił również piwo w knajpach do bardzo późnych godzin nocnych, tuż przed zamknięciem lokalu, ale to w sumie też nic złego.
Poszukiwanie i odkrywanie autorytetów to bardzo ważna sprawa w wychowaniu. Szkoła powinna to robić na wiele sposobów. W każdej szkole roi się od zdjęć, rysunków i malunków o tematyce papieskiej. Nie twierdzę, że to źle. Mam tylko nadzieję, że szkoły nie rezygnują z innych form tego samego. Spotkania z rodzicami, którzy opowiadają o swojej pracy, znane przeciętnemu Polakowi przede wszystkim z amerykańskich filmów pokazujących tamtejszą szkołę, to przykład możliwości spotkania z autorytetem bardzo namacalnym, na wskroś prawdziwym i będącym na wyciągnięcie ręki, to także okazja do budowania pozytywnych więzi rodzinnych. Spotkania z żywymi weteranami historycznych wydarzeń, z artystami, sławnymi ludźmi, którzy wyszli z nałogu lub rozwiązali inny życiowy problem…
Jan Paweł II, postać – nawet jeśli ktoś nie uważa jej za kontrowersyjną – niezaprzeczalnie historyczna, pomnikowa, staje się coraz bardziej odległa dla kolejnych roczników dzieci i młodzieży. Do szkół chodzą już tacy, którzy urodzili się po jego śmierci. Pamiętam, że „Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego” na akademiach w podstawówce bardzo mnie wzruszała, ale o wiele bardziej zapadło mi w pamięci spotkanie z Barbarą Rosiek.


Kochał dzieci

Kilka tygodni temu, przechadzając się korytarzem pewnej podstawówki, wpadłem na ozdobiony mnóstwem ilustracji i ustrojony kwiatami ołtarzyk, oj przepraszam, gablotkę ku czci papieża z Polski, Jana Pawła II. Znajdujący się w centralnej części dekoracji napis „Kochał dzieci” jakiś wandal przerobił, zamieniając pierwszy wyraz na inny, w dodatku wulgarny, poprzez przerobienie dwóch pierwszych liter. Na szczęście dewastacja nie była trwała i dała się łatwo usunąć.
Zastanowiło mnie jednak wówczas, jak bardzo ograniczony do okolic ulicy Franciszkańskiej światopogląd musiał mieć pomysłodawca gablotki, skoro nie zdawał sobie sprawy z tego, że pisząc „Kochał dzieci” i umieszczając pod szybą wiele zdjęć papieża całującego czy przytulającego dzieci, dotyka tak naprawdę najbardziej drażliwych kwestii współczesnego kościoła i prowokuje wręcz do aktu profanacji, do jakiego w tym przypadku doszło.
Gdy kilka lat temu wielu Częstochowian protestowało przeciwko nachalnie lansowanemu pomysłowi zbudowania piątego pomnika Jana Pawła II w mieście, traktowano ich jak odszczepieńców i pomnik w końcu postawiono. A przecież doszło do karykaturalnej zupełnie sytuacji, w której jeden polski papież (na placu Daszyńskiego) przyklęka przed drugim, który macha mu z jasnogórskich wałów. Sam pomnik, chociaż jednym się podoba, innym nie, reprezentuje jednak przyzwoity poziom artystyczny, postoi więc pewnie w centrum Częstochowy o wiele dłużej, niż setki ludowych koszmarków, z których niewierni nabijają się w różnych zakątkach internetu.
Mając dobre intencje, łatwo jest zaszkodzić. Chcemy komuś oddać cześć, a w rezultacie ktoś się z niego śmieje. Wynosimy naszych idoli na piedestały i ołtarze, a narażamy ich tym samym na ośmieszenie i profanację. Przez brak refleksji i dystansu doprowadzamy do przesady, która musi się stać obiektem kpin. Większą jednak od kpiarzy i wandali rysę na nieskazitelnym wizerunku naszych idoli robią w istocie ci, którzy przełamują swoistą zmowę milczenia i zabierają się za – mniej lub bardziej rzeczową – krytykę. I nagle nasze pomniki stają się już nie tylko śmieszne wymiarem swojego patosu czy tandety, ale też kontrowersyjne w kwestii swej zasadności.


Nie zasługiwał

Pomnik Jana Pawła II na placu Daszyńskiego w Częstochowie trzeba było chronić przed wylewnymi oznakami miłości malujących go sprejem wiernych jeszcze przed oficjalnym odsłonięciem. Po trzech latach sterczenia na środku placu tej „szpetnej zawalidrogi” ktoś jej nie dopilnował i wandale zniszczyli patynę na 40% powierzchni bryły, a straty szacowane są na 5 tysięcy złotych. Postać papieża została – prawdopodobnie celowo – oblana oleistą substancją.
Pomnik od początku budził kontrowersje i wielu mieszkańców Częstochowy było mu przeciwnych. O tym, że była to raczej karykaturalna forma bałwochwalstwa niż taktowny dowód uznania autorytetu papieża, mówiło się dość często i sam także pisałem o tym w blogu. Dodatkowym argumentem protestujących przeciw pomnikowi papieża był fakt, że poświęconych mu miejsc i monumentów w Częstochowie już wówczas nie brakowało, a miasto wydawało się mieć wiele innych potrzeb niż kolejny pomnik poświęcony tej samej osobie.
Za Janem Pawłem II nie rozpaczałem i od dawna nie wstydzę się do tego przyznać. Na początku odczuwałem z tego tytułu pewne rozterki i wyrzuty sumienia, ale przeszło mi całkiem kilka dni temu, gdy przypadkowo spotkany absolwent sprzed kilku lat powiedział mi, że mój milczący dystans do wszechobecnej żałoby w kwietniu 2005 roku podniósł go lekko na duchu po trzech godzinach lekcji z płaczącymi nauczycielami innych przedmiotów.
Samego Jana Pawła II, chociaż na jego postać i nauczanie patrzę krytycznie, zwyczajnie mi szkoda. Bezrefleksyjny kult jego osoby przynosi mu – moim zdaniem – więcej szkody, niż pożytku. Uważam, że na to wszystko nie zasługiwał. Nie, nie chodzi mi o to, że nie zasługiwał na stawianie mu pomników, nazywanie szkół, instytucji i fundacji jego imieniem. Nie zasługiwał na to, by wskutek bezmyślnego kultu jednostki stać się dla ludzi młodych, którzy już go nie pamiętają, autorytetem wątpliwym, kontestowanym, którego pomniki gorliwie się niszczy, a fora internetowe puchną od obelg i oskarżeń pod jego adresem. Czytając posty można mieć wątpliwości, czy ci, którzy dopuścili się dewastacji pomnika, nie będą kiedyś uważani za bohaterów.
My, dorośli, narzekamy ciągle na to, że młodzi nie mają autorytetów. Ale na przykładzie Jana Pawła II widać świetnie, jak łatwo można dobić największy nawet autorytet i zaprzepaścić szansę na to, by szacunek dla niego przyniósł owoce więcej niż jednemu pokoleniu.

125% normy

Miejska Biblioteka Publiczna w Częstochowie udostępnia na swojej stronie internetowej „Życie Częstochowy” z 22 grudnia 1949, numer prawie w całości poświęcony siedemdziesiątym urodzinom „niezłomnego szermierza pokoju”, towarzysza Stalina. „Walczącemu z oportunizmem” „geniuszowi” hołd oddają ludzie pracy i nauki, a Prezydent Bierut w okolicznościowym przemówieniu oznajmia, że „życie Stalina – to wzór i zobowiązanie dla wielu pokoleń”. Ile minęło lat od tamtej pory i ile pokoleń przejęło wartę nad kultem Generalissimusa? Co z tego zostało? Czy dzieciom ze Szkoły Podstawowej w Pszczewie udało się wywalczyć światowy pokój i zrealizować plan sześcioletni, jak to ślubowały inaugurując rok szkolny 1950/1951? Czy dzieci ze Szkoły Powszechnej w Iłowie, gdzie w przeddzień urodzin Stalina oddano do użytku centralne ogrzewanie, a w dniu jego śmierci wysłano ten podniosły telegram, wytrwały w swojej wierności dla ideałów socjalizmu?

Przewodniczący Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej

Towarzysz Bolesław Bierut

W dniu pogrzebu Wielkiego Stalina serdecznego przyjaciela dzieci polskich i całej postępowej ludzkości, w dniu ciężkiej żałoby narodowej i bólu, my młodzież szkolna i Grono Nauczycielskie Szkoły Podstawowej w Iłowie pow. Działdowo, składa na Wasze ręce ślubowanie wierności wskazaniom Wielkiego wodza i Nauczyciela naszego i jeszcze ściślejsze zespolenie się wokół Partii i Was zapewniając jednocześnie o bardziej wytężonej pracy naszej dla budowy socjalizmu w Polsce i obrony Pokoju światowego.

Szkoły przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych przodowały w ogóle w wychowaniu patriotycznym młodzieży. Na stronie Szkoły Podstawowej w Radzowicach możemy przeczytać, że w roku szkolnym 1949/1950:

2 października odbył się wiec w sprawie pokoju „zwołany przez kierownika szkoły”. Na wiecu przemawiał Wacław Skulski, który „zobrazował zebranym okropności wojny, wzywał zebranych do walki o pokój poprzez pracę, braterstwo, zwartość społeczną”. Zebrani uchwalili rezolucję: ”My zebrani na wiecu przyrzekamy stać na straży pokoju poprzez pracę, podporządkowanie się wszelkim rozporządzeniom rządu i Polskiej Zjednocznonej Partii Robotniczej”. 13 X w świetlicy Straży Pożarnej w Radzowicach miał miejsce „uroczysty obchód ku czci przyjaźni polsko – radzieckiej”. 16 listopada odbyła się uroczysta akademia ku czci Aleksandra Puszkina. Odczytano kilka wierszy poety w tłumaczeniu Tuwima. „5 grudnia klasa V pisała list do dzieci radzieckich”. 21 grudnia 1949 r. o godzinie 18 w świetlicy odbyła się uroczysta akademia z okazji 70- lecia urodzin Józefa Stalina.

Wydaje się, chociażby oglądając Polską Kronikę Filomową z tamtych czasów, że wszyscy traktowali siedemdziesiąte urodziny wodza wyjątkowo uroczyście i poważnie, a dokonywane z tej okazji czyny i podejmowane postanowienia były jak najbardziej szczere i piękne.


Co zostało z tamtych czasów? Co zostało z rzekomo spontanicznych gestów i obietnic? Pamiętam, jak moja zmarła ciocia opowiadała, że zerwała z chłopakiem, którego bardzo kochała, ponieważ nie okazywał dostatecznej żałoby po śmierci Stalina. Po latach wspominała o tym z niedowierzaniem i rozżaleniem. Jak będą w połowie tego stulecia wspominać dzisiejsze czasy krośnieńscy gimnazjaliści i uczniowie podstawówki, którzy w swojej świeckiej szkole podziękowali za dar beatyfikacji Jana Pawła II?

Wyjątkowy program słowno – muzyczny wzbogacony został o prezentację multimedialną, która przedstawiała najważniejsze momenty z życia Papieża – Polaka. Uczniowie przypomnieli zgromadzonym słowa Karola Wojtyły, również te wypowiedziane na polskiej ziemi i te, które najbardziej utkwiły wszystkim w pamięci. Młodzi ludzie jeszcze raz udowodnili, jak bliska jest im postać Karola Wojtyły – człowieka tak zwyczajnie niezwykłego, że aż świętego.

Czy pamięć o polskim papieżu długo jeszcze będzie kwitła w szkole, w której – co już kiedyś pokazywałem w tym blogu – pomniki bywają przykryte warstwą śmieci? Czy dzieci, które przyjdą do tej szkoły za lat dwadzieścia i trzydzieści, będą oddawać hołd tym samym autorytetom, co obecne? I czy obecne pokolenie będzie o Janie Pawle II pamiętało coś więcej, niż to, że „od kremówek wszystko się zaczęło”? Czytając komentarze pod artykułem na krośnieńskim portalu, śmiem twierdzić, że trzeba będzie znaleźć jakiś nowy pretekst do organizowania „spontanicznych” akademii.

Radosny przejazd

Podczas gdy kilkudziesięciu naszych maturzystów jeden za drugim wyjeżdżało spod szkoły trąbiąc klaksonami swoich aut, książę William i jego wybranka Kate przejeżdżali ulicami Londynu, wypełnionymi milionowym tłumem. Wczesnym popołudniem, gdy oglądali w domach przy obiedzie świadectwa ukończenia szkoły, William i Kate całowali się na balkonie pałacu Buckingham.
Patrząc wraz z dwoma miliardami telewidzów na ten przejazd i pocałunek, poczułem tęsknotę za normalnością i optymizmem. Mniejsza z tym, że królewski ślub – oprócz w pełni profesjonalnej oprawy – stał się okazją do rozplenienia się pospolicie wszelkiego rodzaju kiczu. I tak zazdroszczę Brytyjczykom i innym nacjom Wspólnoty, że mogli świętować coś radosnego, przyjemnego, entuzjastycznego.
W naszej polskiej, przytłoczonej trumnami rzeczywistości nie mogę jakoś sobie przypomnieć niczego, co by nas łączyło pozytywnie. Czcimy same smutne rocznice, oddajemy hołd poległym albo użalamy się nad klęskami. Sukcesy sportowe – ograniczone do kręgów zainteresowanych daną dyscypliną – nie budzą tak powszechnej euforii. Nawet pospieszna, kontrowersyjna beatyfikacja Jana Pawła II, zamiast jednoczyć i cieszyć, stała się tylko katalizatorem negatywnych emocji i w zupełnie nieoczekiwany sposób wprowadziła surową krytykę i dystans do polskiego papieża do głównego nurtu publicystyki.
Dlatego podobał mi się bardzo uśmiech na twarzach maturzystów, dowcip żegnającego ich dyrektora i te kilkadziesiąt aut odjeżdżających ze szkolnego parkingu przy dźwiękach klaksonów. Najchętniej wsiadłbym do jakiegoś magicznego auta i odjechał wraz z radosnymi maturzystami do jakiegoś weselszego kraju.

Francuzi zwiedzają

Grupa młodzieży z Francji odwiedza z trójką opiekunów zespół składający się z podstawówki i gimnazjum. Podczas zwiedzania budynku z uznaniem, ale bez emocji, odnotowują niewątpliwe osiągnięcia szkoły w pracach remontowych i adaptacyjnych, wyposażaniu pracowni w pomoce dydaktyczne, często przy wydatnej pomocy środków unijnych.
Żywe zainteresowanie budzi jednak coś zupełnie innego – obok godła i krzyża w każdej pracowni wiszą zdjęcia Jana Pawła II, a w niektórych pracowniach uczniowie stworzyli okolicznościowe wystawki, kąciki pamięci ku czci papieża. Nauczyciele z Francji najpierw są trochę zaskoczeni, bo z rozmowy podczas powitania z dyrektorem zrozumieli, że to szkoła publiczna, ale – z sympatią i nieskrywanym entuzjazmem – fotografują ekspozycję papieską w jednej z klas. W ich szkole, chociaż katolicka, chyba by się czegoś takiego nie dało zrobić w klasie. Są pełni uznania dla polskiej wolności słowa i swobody manifestowania przywiązania do polskiego papieża.
Przejeżdżamy pod znajdujący się w pobliżu drewniany kościółek z XVII wieku. Francuska młodzież z tej – było nie było – katolickiej szkoły rozgląda się po wnętrzu z obojętnym wyrazem twarzy. Stoją z rękami w kieszeniach, żując gumę, tyłem do ołtarza. W grupkach dyskutują o wieczornej imprezie. Od jednego z ich nauczycieli dowiaduję się później, że rodzice wybrali dla nich szkołę katolicką, bo słynie ona z większej dyscypliny. Raz w tygodniu mają możliwość korzystania z posługi kapłańskiej na terenie szkoły, ale korzysta z tego około 5% uczniów. Zachwycona kościółkiem jest jedna z opiekunek – nauczycielka historii. Nigdy dotąd nie była w drewnianym kościele. Trochę nie całkiem rozumie, dlaczego w jednym z ołtarzy znajduje się obraz przedstawiający Jana Pawła II. Przecież w kilkusetletnim kościele musiało być w tym ołtarzu do niedawna coś innego.
Po kilku dniach czytam, co nasi goście z Francji piszą na Facebooku pod zdjęciami z pobytu u nas. Są zachwyceni, niczego nie żałują, ale największe wrażenie zrobiły na nich rzeczy, których wcale byśmy się nie spodziewali.