Pisałem już kiedyś o tym, że podziwiam katechetów za szczery entuzjazm, jaki potrafią wzbudzić u swoich uczniów. W tym tygodniu po raz kolejny mogłem się przekonać, że nie dorastamy im do pięt.
Próbowałem skłonić grupę maturzystów w technikum do wspólnego pomyślenia nad przykładowymi zestawami do ustnej matury z angielskiego, która dla nich wszystkich jest obowiązkowym egzaminem, i do której przystępują już za parę tygodni. Niestety, ich uwaga skupiona była na zagadnieniach o wiele mniej przyziemnych. Można chyba powiedzieć, że oddani byli przeżyciom mistycznym i żaden z nich, nawet po wywołaniu z imienia i nazwiska, nie był się w stanie skoncentrować na moim przedmiocie nawet na tyle, by dosłuchać do końca zadawanego pytania.
Wokół mnie siedziała banda dwudziestolatków z tubkami kleju w rękach. Z językiem między zębami i miną pięciolatka większość z nich pieczołowicie wklejała do zeszytów od religii święte obrazki i zdjęcia Jana Pawła II, flamastrami rysowała wokół nich ramki, szlaczki i różnokolorowe wzorki. Niektórzy z nich szukali wokół życzliwego przyjaciela, który – w zastępstwie księdza – podpisze się w kajecie, by udokumentować fakt sprawdzenia staranności jego prowadzenia podczas rzekomej wizyty duszpasterskiej, tak zwanej „kolędy”.
Jak mi wyjaśnili, głupio mieć na świadectwie ukończenia szkoły ocenę dopuszczającą z religii, a nie sposób mieć dobrej oceny z przedmiotu, z którego nie prowadzi się zeszytu. Zdruzgotany tą prostoduszną argumentacją załamałem ręce, spytałem ich, czy nie wiedzą może, skąd wzięły się oceny celujące i bardzo dobre z angielskiego w ich klasie, skoro zeszytu na mój przedmiot nie ma chyba nikt, a potem się poddałem i cierpliwie czekałem, aż spełnią swój fundamentalny katechetyczny obowiązek.
Tag: katecheta
Cześć dla Batmana
Jeden z moich uczniów przywitał dzisiaj księdza słowami „Cześć Batman!”, co wywołało ponoć u przywitanego reakcję alergiczną i nerwową. Wszczęto intensywne śledztwo celem ustalenia sprawcy (myślałem, że łatwo go rozpoznać po głosie, skoro się uczy klasę od paru miesięcy, ale widocznie niewiele na religii się odzywa). Panowie musieli chyba coś opacznie zrozumieć, bo padły ponoć groźby wydalenia z kościoła oraz wezwania policji w związku z zaistniałym zajściem. Policja jednak nie przyjechała, więc domyślam się, że zaszło zwykłe nieporozumienie i druga mechanika źle odebrała jakieś słowa katechety jako groźbę, podczas gdy nie mógł on mieć na myśli niczego złego.
Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że to prawdziwy zaszczyt być nazwanym Batmanem. W końcu ten komiksowy i filmowy superbohater, którego sławę porównywać można chyba jedynie z Supermanem, to prawdziwa klasyka gatunku. Jego postać w jednoznaczny sposób opowiada się po stronie dobra i pilnuje porządku w Gotham City już ponad 70 lat. Pomaga ludziom prawym, prostym i sprawiedliwym, a gnębi knujących niecne plany złoczyńców – morderców i złodziei. Magazyn SFX uznał Batmana za największego superbohatera w historii, a to chyba najdobitniejszy możliwy dowód na to, że Batman wychodzi naprzeciw potrzebie autorytetu.
Bywa, że tenże uczeń zwraca się do mnie „ojcze niebieski”. Nie przyszło mi nigdy do głowy zastanawiać się nad tym, czemu tak robi, ale bez wątpienia nie ma na myśli niczego złego.