Angielski komputerowy

Tradycyjnie, jak prawie co roku, udostępniamy kolejną odłonę naszej kultowej bazy słownictwa, stworzonej przed laty przez Wojciecha Ciępkę jako baza Supermemo. Baza ze słownictwem komputerowym, internetowym i programistycznym przeszła od tamtej pory prawdziwą metamorfozę, została udostępniona jako kurs na innych niż Supermemo platformach, poprawiona i rozbudowana.

W tym roku wyjątkowy wkład w rozwój bazy włożyły studentki drugiego roku informatyki stosowanej na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej, Aleksandra Jarczyk i Aleksandra Ogiela, które dodały polskie tłumaczenia do wszystkich haseł bazy. W ten sposób każde pojęcie jest teraz zdefiniowane po angielsku, ale także przetłumaczone.

Angielsko – angielska baza słownictwa komputerowego z polskimi tłumaczeniami pojęć jest obecnie dostępna w formie:

Komputery i okna

Z cyklu kawałów z brodą dla komputerowców.

Computers are like air conditioners. They work fine until you start opening windows.

Czyli:

Komputery są jak klimatyzacja. Wszystko działa świetnie, dopóki nie zaczniesz otwierać okien.

Po polsku, dowcip ma zupełnie inny sens, o ile w ogóle ma. Po angielsku „okna” to nazwa powszechnie stosowanego systemu operacyjnego, który wielu informatyków (aczkolwiek wcale nie wszyscy i śmiem twierdzić, że wcale nie większość) uważa za przyczynę wszystkich nieszczęść i całe zło tego świata…

Z każdym rokiem

Gdy żyje się z dnia na dzień, rzeczywistość wydaje się nie zmieniać zanadto gwałtownie. Ale wystarczy pomyśleć, że na zdjęciu powyżej uwieczniono w 1956 roku scenę załadowywania na pokład samolotu dysku twardego o pojemności pięciu megabajtów, a dzisiaj – w 2015 roku – wielu pasażerów przechodzi przez bramki z setkami gigabajtów danych w różnej formie i nie wzbudza to zainteresowania dziennikarzy.
Z każdym rokiem wszystko wokół się zmienia nie do poznania.
Przy okazji polecam Historical Pics – niektóre zdjęcia po latach są naprawdę ciekawe.

Nie swoje dane

Linus Torvalds, twórca Linuxa, padł ostatnio ofiarą dziwnej internetowej praktyki, zgodnie z którą dowolna osoba może nasz adres mailowy czy numer telefonu podać w internecie i podszywać się celowo pod nas albo uchodzić za nas zupełnie nieświadomie (na przykład w rezultacie błędu popełnionego przy wpisywaniu danych).
Wydaje się, że nowe pokolenia internautów mają tak duży problem z korzystaniem w sieci z czegokolwiek poza swoim ulubionym portalem społecznościowym (ktoś powiedział mi ostatnio, że ma wprawdzie mój email, ale nie umiał się ze mną skontaktować, ponieważ nie mam konta na Facebooku), że kolejne serwisy i usługodawcy rezygnują z weryfikowania danych podawanych przez użytkowników i klientów i uznaje je za poprawne na podstawie samej deklaracji. Powoduje to coraz więcej zabawnych sytuacji, przynajmniej w moim przypadku. Też macie takie przygody?
Od wielu lat dostaję powiadomienia o promocjach i wyprzedażach w kawiarniach i perfumeriach w okolicach Zurychu, ponieważ jakaś przemiła obywatelka Szwajcarii uparcie podaje mój adres email we wszystkich programach lojalnościowych (znam nawet imię i nazwisko tej pani, jej numer telefonu komórkowego i dokładny adres).
Na podobnej zasadzie od paru miesięcy dostaję faktury za usługi telekomunikacyjne w Play u pani Anny, z którą nawet kiedyś rozmawiałem, ponieważ trochę mnie zastanowiło, czy nie zdaje sobie ona sprawy z faktu, że wysyłane mailem faktury docierają do kogoś, kto może niekoniecznie powinien znać jej dokładne dane osobowe, numer telefonu, historię połączeń telefonicznych, numery wszystkich jej znajomych itd. Rozmowa była bardzo zabawna, ponieważ pani Anna zrozumiała wprawdzie, że faktury docierają do mnie, ale całkowitą winą obarczyła za to nie operatora, nie siebie samą (w końcu podała operatorowi nie swój adres poczty elektronicznej), ale mnie, ponieważ bezczelnie założyłem sobie skrzynkę o dokładnie takim samym adresie, jak skrzynka jej syna.
Kilka tygodni temu zastanowiła mnie częstotliwość powiadomień docierających do mnie z Instagramu. Okazało się, że jakaś nastolatka z Turcji, mająca również sporo znajomych w Bułgarii i Rumunii, przeedytowała swój profil i użyła mojego adresu mailowego. Próba kontaktu z nią nie przyniosła efektu, więc – w przeciwieństwie do powyżej opisanego przypadku z Playem – nie dodałem bynajmniej filtru usuwającego maile z Instagramu, tylko zresetowałem hasło, zmieniłem zdjęcie profilowe oraz imię i nazwisko użytkownika na Instagramie, a przy okazji ze zdumieniem odnotowałem, jak wielu młodych ludzi robi sobie selfies pokazujące, że regularnie depilują okolice intymne.
Dostaję także powiadomienia SMS-em o operacjach na koncie bankowym, bynajmniej nie swoim. Znam wprawdzie lokalizację bankomatów, sklepów, w których wykonywane są operacje kartami, ale w tym przypadku nie mam pojęcia, kim jest tajemniczy klient banku, który co miesiąc zapewne płaci słono za to, by przychodziły do mnie powiadomienia o jego operacjach i saldzie na koncie. Chyba nie korzysta z bankowości internetowej, a w każdym razie kody jednorazowe na pewno nie są przesyłane SMS-em.
Pewnie, że wszystko to takie głupie sprawy i te konkretne przypadki nie stanowią same w sobie wielkiego zagrożenia. Ale pokazuje to niesamowitą beztroskę, z jaką podajemy się na tacy w sieci. Jak łatwo musi być służbom specjalnym wytropić nas i namierzyć, jak łatwo jest komuś o potencjalnie złych zamiarach wykorzystać to, co udostępniamy, skoro ja sam mógłbym bez żadnego wysiłku obdzwonić wszystkich znajomych pani Anny i wywinąć jej jakiś numer, albo skoro mógłbym się wybrać na darmową kawę ze Szwajcarii na koszt pani M. Wojny między Turcją, Rumunią i Bułgarią pewnie nie dałbym rady rozpętać, ale kilkudziesięciu albo i kilkuset nastolatków z tych krajów też pewnie dałbym radę skłócić. Na szczęście, nie mam w tym żadnego interesu.

Autodestrukcja

Nie dość, że po kolejnych aktualizacjach wiadomości ze skrzynki pocztowej na Yahoo! nie wyświetlają się w aplikacji na Androida (do czego zresztą z rozbrajającą szczerością twórcy aplikacji przyznają się na stronie z jej opisem w Google Play), a linki nawigacyjne pozwalające korzystać z poczty częściowo nie działają w interfejsie webowym na przeglądarkach Chrome, Opera i Firefox, to jeszcze od jakiegoś czasu jednym z najczęstszych maili w mojej skrzynce jest poniższy spam, ewidentnie próbujący wyłudzić ode mnie informacje. Dziwne, że sztandarowa usługa kultowej firmy w ramach udoskonaleń staje się coraz gorsza, a jej filtry przeciwspamowe nie radzą sobie z wiadomościami podszywającymi się pod ich własny serwer.

Obserwując rozwój internetu od połowy lat dziewięćdziesiątych nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Yahoo! było pionierem na bardzo wielu frontach, pomysłodawcą i prekursorem wielu usług i serwisów, ale z czasem ustępowało konkurencji i dawało się jej pokonać w swoich własnych, przez siebie wykreowanych dyscyplinach.

Wpatrzeni w ekrany

Panowie z technikum informatycznego siedzą przez kilka minut na ławce na korytarzu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Dwaj z nich wstukują coś na klawiaturze leżących im na kolanach netbooków, jeden stoi z boku, przy oknie, i przesuwa – zamyślony – palcem po ekranie tabletu. Większość, wpatrzona intensywnie w smartfony, okazuje od czasu do czasu uczucia rozbawienia, zaskoczenia, złości, zmieniając wyraz twarzy i robiąc rozmaite grymasy.
Nagle, po kilku minutach, jeden z nich wymachuje ramionami i sprawia wrażenie zniecierpliwionego. Pokazuje swój smartfon sąsiadowi, a ten zerka na niego na moment, kiwa głową i znowu odwraca wzrok do swojego netbooka. Wygląda na to, że chłopaki świetnie się rozumieją i są w stałym kontakcie, chociaż – patrząc na nich z boku – przypominają grupę obcych ludzi jadących tramwajem. Scena zupełnie jak z poniższego filmiku.

40 milionów

Martwiłem się, że po przejściu pod skrzydła Microsoftu Skype upadnie, a tymczasem dzisiaj ze zdumieniem zauważyłem w dolnej części okna, że liczba aktywnych, zalogowanych w tym momencie użytkowników, przekroczyła czterdzieści milionów.
Z drugiej strony, nic dziwnego. Połowa moich rozmów na Skypie w tej chwili to czaty ze znajomymi z Facebooka, a mój osiemdziesięciopięcioletni ojciec w ostatnich dniach kilkakrotnie przeprowadził rozmowy wideo przez Skype.



Nieco ponad pół roku temu, pod Galerią Krakowską, dostałem ulotkę reklamującą sztandarowy model telefonu firmy, która również zdecydowała się na mariaż z Microsoftem. Ocena moralna tej formy zaśmiecania miasta jest dla mnie niejednoznaczna, ale przyjąłem ulotkę, a następnie – podobnie jak wszyscy inni – wrzuciłem ją do kosza przy wejściu do Galerii, kilkanaście metrów od olbrzymiego stoiska promocyjnego



Dzisiaj wiadomo już, że zupełnie tak, jak my wyrzucaliśmy te ulotki, producent telefonu – w pewnym sensie – wyrzucił do kosza reklamowany wówczas model. Nie będzie go rozwijał, aktualizował do nowej wersji systemu. To trochę tak, jak niegdyś porzucił prace nad naprawdę rewolucyjnym telefonem N900 i użytkownikom, którzy zakupili ten super nowoczesny model za ponad 2 tys. złotych, po kilku miesiącach rozwiał wszelkie nadzieje na to, że będzie z niego jakiś pożytek.
Mam nadzieję, że Microsoft nie wyrzuci w ten sam sposób do kosza Skype’a, bo chociaż od dawna już siedzę na Androidzie i wbudowane weń formy komunikacji w większości przypadków są dla mnie całkowicie wystarczające, nadal instaluję Skype na każdym telefonie czy komputerze, jakiego używam.

Starożytność internetowa

W czasach wymyślnych aplikacji spamujących ściany na Facebooku i skutecznej ochrony przeciwspamowej, w której wyznacznikiem standardów stały się – co by nie mówić – skrzynki pocztowe na Gmailu, czytając poniższy email poczułem się, jakbym zobaczył ducha z przeszłości.
Myślałem, że tak prymitywnych prób wyłudzenia danych już się nie spotyka. Czyżby ktoś jeszcze na to się nabierał?

Niczego nie będzie

Za sprawą podręcznikowego wręcz przykładu hackingu w białym kapeluszu, dokonanego przez uczniów technikum informatycznego, wybuchła afera, a w jej rezultacie Facebook, Nasza Klasa i parę innych zakątków sieci stały się niedostępne na komputerach w naszej szkole. Dołączyliśmy do tysięcy placówek na całym świecie, w których – przynajmniej za pośrednictwem szkolnych serwerów proxy – dostęp do największych serwisów społecznościowych został zablokowany. Z jednej strony nie przeszkadza mi to szczególnie w pracy, a bezrozumne przeglądanie zdjęć użytkowników Naszej Klasy zawsze wydawało mi się mieć zgubny wpływ na odbiorców tej wątpliwej jakości rozrywki, ale patrząc na to z innej perspektywy, coś się nie zgadza.
Przypadek lekkomyślnego udostępnienia publicznie swojego loginu i hasła do portalu społecznościowego na publicznym komputerze przez jednego z uczniów należałoby raczej wykorzystać do zwrócenia uwagi na bezpieczeństwo w internecie i napiętnowanie takiego bezmyślnego postępowania. Tym bardziej, że korzystający z tego aktu beztroski „hakerzy” nie zrobili niczego destrukcyjnego, a jedynie pozwolili sobie na w gruncie rzeczy nieszkodliwy żart. „Ofiara” powinna właściwie być wdzięczna „hakerom” za zwrócenie jej uwagi na kwestie bezpieczeństwa i prywatności przy korzystaniu z komputera, do którego dostęp mają inne osoby. Nie utraciła kontroli nad swoim kontem, o którego prywatność niewiele dotąd dbała, a umieszczone przez „hakerów” treści z łatwością usunęła.
Portale społecznościowe to dzisiaj integralna część internetu i wiele witryn po prostu nie działa prawidłowo po wyłączeniu społecznościowych funkcji. Konto na Facebooku jest używane jako mechanizm logowania na milionach stron poza samym Facebookiem, a część użytkowników wykorzystuje zintegrowaną skrzynkę wiadomości na portalu jako swoją pocztę email. Co jeszcze ciekawsze, portale społecznościowe to nie tylko miejsce grania w idiotyczne gierki i przeglądania „sweet foci”. Kilka klas w naszej szkole ma na Facebooku tajne lub zamknięte grupy, w których notują zadane z różnych przedmiotów prace domowe i terminy ich oddania, pomagają sobie w ich odrabianiu, przygotowują się razem do klasówek. Wydaje się, że zablokowanie im dostępu do tych grup w szkole jest bardzo lekkomyślne i nie prowadzi do niczego dobrego.
YouTube to miejsce, gdzie uczniowie oglądają setki głupawych filmików, ale nie brak tam także kanałów edukacyjnych i materiałów, które można wykorzystać przy nauce każdego praktycznie przedmiotu. Natura internetu jest taka, że perły znajdują się na śmietniku. Pytanie, czy szkoła ma zakazać szukania tych pereł, czy powinna wspomagać ich wyławianie i uczyć, jak się przy tym nie pobrudzić?
Jeden z trzecioklasistów wybił ostatnio zęba przewracając się na kaloryfer. Stosując logikę przyjętą po zajściu w technikum informatycznym powinniśmy poważnie się zastanowić nad likwidacją centralnego ogrzewania.

Kaznodzieja na Stanfordzie

Nie miałem nigdy Maca, iPoda, iPhone’a ani iPada. I chyba w najbliższym czasie nie będę miał. Ale nie sposób się nie zgodzić, że wraz ze śmiercią Steve’a Jobsa straciliśmy wizjonera i proroka, jednego z największych ludzi naszych czasów. Przypomniałem sobie przemówienie, które obejrzałem kilka lat temu i zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Odszukałem je w internecie i okazuje się, że ktoś odwalił kawał porządnej roboty i zrobił do tego filmu napisy w języku polskim.
Warto obejrzeć. Znakomite przesłanie dla nauczycieli, dla studentów, dla budowniczych przyszłości. Prawdziwe kazanie na górze naszych czasów.