Boniecki bez cenzury

Pod niektórymi kościołami w Nowej Hucie pojawiły się na chodnikach napisy, które żywcem przypominają te „Telewizja kłamie” ze stanu wojennego, odświeżone przez graficiarzy z VIII kadencji Sejmu w wersji „TVP kłamie” lub „TV Publiczna kłamie”.
Kościołowi z przykrością trzeba przyznać, że chociaż w latach osiemdziesiątych miał olbrzymi autorytet jako instytucja, która stanęła w obronie praw i wolności, współcześnie zagalopował się tak bardzo w ich zwalczaniu, w walce o dobra doczesne oraz w szerzeniu nienawiści, że nawet opamiętanie części hierarchów w ostatnich miesiącach nieprędko (o ile kiedykolwiek) zaowocuje przywróceniem dawnego autorytetu.

Książki posegregowane

Kraków, przejście podziemne pomiędzy ulicą Szpitalną, czyli – w dużym uproszczeniu i dla laików – od Bramy Floriańskiej i Barbakanu, a placem Nowaka – Jeziorańskiego, czyli Galerią Krakowską i Dworcem Głównym. Tak jak w tunelach pod peronami i w dojściu na nie, także i tu są stoiska z książkami, takie krakowskie mini antykwariaty.
Zastanawia mnie, czy tłumy, które przechodzą tędy codziennie, nie zwracają w ogóle uwagi na etykietę w jednym z działów, czy też jest ona całkowicie obojętna im i ich estetyce. A może odpowiada ona dokładnie religijności tych ludzi? Mnie ta etykieta uderza i wydaje mi się równie egzotyczna, jak książki umieszczone w bezpośrednim sąsiedztwie.

IMG_20161111_153937

Zwykły gość

Franciszek Macharski to był taki zwykły gość.
Wiele razy spotkałem go, zupełnie przypadkowo, spacerującego po Rynku Głównym, na Plantach, na Placu Mariackim i na Małym Rynku. Był skromny i naturalny, nie budował barier i murów, nie tworzył dystansu. Z każdego z tych przypadkowych spotkań zupełnie mi przecież obcego człowieka zapamiętam metropolitę seniora jako kogoś, kto kłaniał się każdemu, z kimkolwiek jego wzrok się spotkał. Gdy likwidowałem moje konto na Facebooku, mając tam blisko 1000 znajomych, drażniło mnie między innymi to, że gdy kłaniałem się któremuś z moich „znajomych” z Facebooka, o którym wiedziałem, o której godzinie i w jakim stanie ducha i ciała poszedł spać, ten patrzył na mnie ze zdziwieniem, nie mogąc sobie przypomnieć, kim jestem, i się nie odkłaniał. Kardynał Macharski wielokrotnie mi się ukłonił, chociaż w ogóle się nie znaliśmy.
Kiedyś, w jednej z największych krakowskich księgarń, która mieściła się na Rynku Głównym, a dzisiaj już nie istnieje, oglądając książkę, podniosłem wzrok i zobaczyłem naprzeciw siebie księdza kardynała, patrzącego na mnie z uśmiechem. Powiedział: „Na Szpitalnej to samo jest taniej, Chociaż to chyba starsze wydanie, bo antykwariat”. Antykwariat na Szpitalnej istnieje do dzisiaj.
Wielu ludzi, których znam, wspomina kardynała Franciszka Macharskiego z łezką w oku. Znam niedoszłych księży, moich uczniów, którzy – wspominając seminarium – mówią o księdzu kardynale jako o jedynej osobie, wobec której mają wyrzuty sumienia w związku z tym, że się poddali. Do mnie dotarło dzisiaj, że my tutaj, w Krakowie, mieliśmy przez tyle lat swojego własnego Franciszka. Papież Franciszek zrobił furorę w Rzymie, gdy sam – bez żadnej ochrony, poszedł do optyka po nowe okulary. Franciszek Macharski w Krakowie przez wiele dekad robił codziennie to samo. Chodził między nami jak zwykły człowiek, kłaniał nam się i rozmawiał z nami. Niewielu jest biskupów, niewielu jest proboszczów, którzy są równie skromni, jak nasz Franciszek, Franciszek Macharski.
Niech spoczywa w pokoju.

Laudamus

Tysiące muzułmanów we Francji, a także we Włoszech, przyszło dzisiaj na katolickie msze i razem z katolikami modliło się w intencji księdza Hamela, który padł ofiarą czy to szaleńców, czy to radykałów, czy po prostu zwykłych rzezimieszków.
Organizacje muzułmańskie zajęły bardzo ostre stanowisko potępiające zabójców księdza – rzekomych bojowników Państwa „Islamskiego” – do tego stopnia, że niektórzy sprzeciwiają się obrzędowemu pochówkowi morderców, by nie zbezcześcić islamu. Parafie, które dzisiaj ugościły swoich muzułmańskich sąsiadów i razem z nimi się modliły, były świadkami wielu poruszających gestów pojednania i braterstwa. Zakonnice miały gdzieniegdzie paść w ramiona imamów, ludzie trzymali wspólnie transparenty, dzielili się żałobą i razem odnajdowali nadzieję.
W tych wzruszających aktach jedności katolików i muzułmanów było więcej dobra niż w fałszywych gestach wielu oficjeli witających się z Franciszkiem podczas jego wizyty w Polsce, a postawa okazana sobie wzajemnie przez ludzi w tych francuskich i włoskich parafiach była odpowiedzialną i wzorową reakcją tak na papieskie przesłanie Światowych Dni Młodzieży, jak na tę smutną rzeczywistość, z którą przyszło im się – zwłaszcza w diecezji Rouen – zmierzyć.
Taka jest prawda, która powinna być oczywista dla każdego, choć odrobinę kumatego człowieka współczesnego. Czy wołasz Te Deum laudamus (Ciebie Boże wysławiamy), czy Allahu Akbar (الله أكبر), mówisz w gruncie rzeczy dokładnie to samo. Gdy zaczynasz nienawidzić innych ludzi tylko dlatego, że mówią to samo co Ty, ale w innym języku, albo – słowami inwokacji do Konstytucji z 1997 roku – uniwersalne wartości prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna wywodzą z innych od Ciebie źródeł, siejesz w tym świecie zamęt i powodujesz wielką zgryzotę.

francuscymuzulmanie

Demotywator

Ten wpis to odgrzewany kotlet z września 2015. Zdruzgotany przykładem pogaństwa w sandomierskiej katedrze zrobiłem wówczas naprędce demota i wrzuciłem go do sieci. Minęlo trochę czasu i widzę, że sprawa nadal budzi kontrowersje. Odrobinę pocieszające jest, że – dzięki nieprzejednanej postawie Franciszka – przesłanie zaczyna powoli docierać także do niektórych ludzi wiary. Choć to, jak powoli do nas dociera, jest odrobinę… demotywujące.
Ale dziękuję polskim biskupom, że kilku z nich jednak przeszło na jasną stronę mocy w okolicach Bożego Ciała 2017. Dziękuję Ojcu Grzegorzowi Kramerowi, że do nas dołączył. Dziękuję wszystkim ludziom dobrej woli, którzy – czy to z przymusu swojej religii, czy to w zwykłym odruchu serca – postanowili sobie przypomnieć przypowieść o miłosiernym Samarytaninie.
Jeśli chcecie, wrzucajcie gdzie chcecie.
Feel free to use it anywhere.

Plik z obrazem Vittore Carpaccio „Ucieczka do Egiptu” jest powszechnie dostępny w internecie z licencją Creative Commons.

Trend

Obserwowanie trendów popularności różnych tematów i hashtagów na Twitterze potrafi wywołać uśmiech na twarzy.

churchtrend

Jak widać, wzmożona aktywność kościoła katolickiego na politycznej scenie w Polsce przynosi skutki.

Jasny przekaz

Skończył się listopad, a wraz z nim sezon zniczy i chryzantem w supermarketach. Ale nie trzeba było w listopadzie iść do sklepu, by sobie przypomnieć, że to okres odwiedzin na cmentarzach, aktualnymi problemami lokalnych społeczności nikt nie żyje tak bardzo, jak miejscowe parafie.
W jednej takiej kościelnej wspólnocie, w jedną z listopadowych niedziel, proboszcz poświęcił niedzielne kazanie zwyczajom związanym z tym, jak wspominamy naszych zmarłych, a ściślej kwiatom, które zostawiamy na ich grobach, i zniczom, które im zapalamy.
Kazanie odbiło się szerokim echem i byłem świadkiem wielu żarliwych dyskusji poświęconych temu, co powiedziano w kościele. Parafianie byli zbulwersowani tym, że ktoś za nich decyduje, czy kwiaty mają być sztuczne, czy naturalne, a także tym, czy lampki i znicze mają być kolorowe, czy przezroczyste i bezbarwne. Wszyscy, których rozmów na temat kazania słuchałem, byli oburzeni faktem, że ksiądz wtrąca się w to, co kupują na groby swoich bliskich i odgrażali się, że i tak będą robić po swojemu.
Ale gdy próbowałem drążyć temat i dowiedzieć się, jakich argumentów użyto podczas kazania, nikt nie potrafił mi powiedzieć ani słowa. Jakie właściwie kwiaty (naturalne czy sztuczne) należy – zdaniem księdza – wstawiać do wazonów, albo jakie właściwie mają być te znicze, też nikt nie zapamiętał. Wszyscy moi rozmówcy mówili, że ksiądz wprowadził bardzo wyraźne rozgraniczenie, że jeden rodzaj kwiatów i zniczy jest zły, a drugi dobry. Wszyscy byli jednakowo oburzeni, straszyli, że będą robić na złość, ale nikt tak naprawdę nie zapamiętał z tego kazania, który rodzaj kwiatów i zniczy jest dobry, a który nie do zaakceptowania.
Że problem jest istotny, nie ulega wątpliwości. Wydawanie milionów na naturalne kwiaty i na dziesiątki zniczy na każdym nagrobku jest bardzo nieprzyjazne dla środowiska naturalnego. Jakość krakowskiego powietrza stała się od jakiegoś czasu palącym (!) problemem, o którym każdy mieszkaniec miasta i gmin ościennych słyszy codziennie. Ale kazanie, którego wysłuchało tylu moich znajomych, było chyba poświęcone czemuś innemu. Czemu, nikt tak naprawdę nie wie.
Pogratulować jasnego przekazu.

Wiatr w żagle czy balast?

Polski prałat z Watykanu stał się bohaterem niektórych osób ze środowiska LGBT. Zastanawiam się, czy aby naprawdę słusznie? Czy ksiądz Krzysztof Charemsa, który w spektakularny sposób dokonał coming outu i na konferencji prasowej przedstawił swojego „narzeczonego”, a potem jeszcze przy kamerach wymienił z nim pieszczotliwe gesty, rzeczywiście zrobił coś pozytywnego dla losu osób homoseksualnych w kościele?
Zgadzam się z tymi komentatorami, którzy uważają krok księdza Charemsy za przemyślany i zaplanowany. Niemożliwe, by nie był świadom, że przekreśla w ten sposób całą swoją kościelną karierę i zaczyna zupełnie nowy rozdział w życiu. Ale – umówmy się – taka widowiskowa akcja to poniekąd niezła promocja książki, którą ksiądz napisał i która lada dzień ukaże się na rynku.
Obrońcy księdza Krzysztofa oburzają się w mediach społecznościowych, że kościół, który w kwestii oskarżonego o pedofilię arcybiskupa nie był tak rychliwy, księdza – geja pozbawił wszelkich stanowisk i przywilejów w ekspresowym tempie. Zapominają, że o ile arcybiskup Wesołowski nie przyznawał się do winy, ich bohater nie tylko ogłosił swoją orientację seksualną, ale oświadczył wszem i wobec, że nie żyje w celibacie, a ten przecież nie został póki co zniesiony. Gdyby urzędnik kościelny wystąpił na konferencji prasowej z kobietą, którą przedstawiłby jako swoją narzeczoną, nikt przecież nie miałby wątpliwości, że łamie tym samym śluby kapłańskie i powinien się rozstać ze stanem duchownym.
Ksiądz Charemsa narobił dużo hałasu i wywołał skandal. Czy on się przysłuży środowisku LGBT, czy właśnie jeszcze bardziej zacietrzewi osoby o skrajnie homofobicznych poglądach, takie jak chociażby zaatakowany przez Charemsę ksiądz Oko, to się dopiero okaże. Na pewno wystąpienie polskiego księdza zagłuszyło w mediach relację z innego wydarzenia, które powinno być interesujące dla mniejszości seksualnych – prywatnego spotkania papieża Franciszka z przyjacielem – gejem i jego partnerem podczas papieskiej pielgrzymki do Stanów Zjednoczonych. Franciszek przyjął obu panów w ambasadzie Watykanu w Waszyngtonie i serdecznie się z nimi wyściskał. To chyba powinno mieć większą wartość dla wierzących działaczy LGBT niż teatralne wręcz wystąpienie księdza Krzysztofa.
Ale pochopnych wniosków nie warto wyciągać ani z gestu prałata, ani z gestu papieża. Kościół katolicki nie zmieni z dnia na dzień swojego nauczania i długo jeszcze nie do pomyślenia będą sceny takie, jak w „ogarniętej strefami szariatu” Szwecji, gdzie biskup – kobieta udziela chrztu książęcemu dziecku. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Franciszek spotkał się także z Kim Davis, urzędniczką z Kentucky, która wpadła w służbowe i prawne tarapaty po tym, jak ostentacyjnie odmawiała udzielania ślubów jednopłciowych.

Sandomierz mądrzejszy od papieża

Dokładnie tydzień temu – zbulwersowany słowami homilii podczas sumy – wyszedłem z sandomierskiej katedry. Po powrocie do domu napisałem maila, którego treść poniżej załączam, do proboszcza katedralnej parafii, z kopią do kurii diecezjalnej w Sandomierzu oraz sekretariatu Prymasa Polski, a także do wybranych lokalnych sandomierskich mediów. Wprawdzie przez chwilę czułem się głupio, bo uświadomiłem sobie, że zachowuję się jak stereotypowy wariat, który – nie mając co robić – walczy z wiatrakami przy pomocy pism, których nikt nie czyta, ale doszedłem do wniosku, że – dla własnego sumienia – coś z tym muszę zrobić. Jak dotąd nie mam żadnego sygnału świadczącego o tym, by ta sprawa kogokolwiek zainteresowała albo by ktoś miał ochotę udzielić mi odpowiedzi. Większość maili, w tym ten adresowany do parafii katedralnej, przyniosła owoc w postaci zwrotnej informacji o nieistniejącym adresie poczty elektronicznej, więc to samo pismo wysłałem pocztą tradycyjną – ponownie do sandomierskiej katedry, do tamtejszej kurii biskupiej, a także do prymasa w Gnieźnie i do papieża Franciszka w Watykanie. O ewentualnych odpowiedziach lub o ich braku poinformuję na blogu.

Szczęść Boże,
podczas wczorajszego pobytu z moją Mamą w Sandomierzu wszedłem na południową mszę w sandomierskiej katedrze. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, homilia poświęcona była szerzeniu nienawiści, uprzedzeń i stereotypów w stosunku do osób innej narodowości i wyznania, a głoszący ją ksiądz posługiwał się pseudofaktami wyssanymi z palca albo z internetowych memów spotkanych w mediach społecznościowych. Wielokrotnie obraził Syrię, Syryjczyków, Koran i islam.
O ile moja Mama bardzo nie lubi, gdy w kościele mówi się o polityce, ja uważam, że bieżące wydarzenia dotykające społeczeństwo powinny jak najbardziej obchodzić duszpasterzy i mają oni prawo, a może i obowiązek, wypowiadać się na ich temat. Natomiast nie rozumiem zupełnie, jak to możliwe, by ksiądz katolicki przyznawał na początku homilii, że jest świadom apeli Papieża o pomoc dla uchodźców, a później wyraźnie stwierdzał, że jest przeciwny wspomaganiu tychże, i poświęcał homilię tłumaczeniu zgromadzonym, dlaczego Papież się myli. Wydawało mi się, że Kościół katolicki jest strukturą hierarchiczną, w której Ojciec Święty cieszy się niekwestionowanym autorytetem.
Straszenie wiernych terrorystami islamskimi, którzy przyjeżdżają do Europy wprowadzać europejski kalifat, jest wielkim nietaktem w stosunku do osób, które uciekają ze zniszczonej ojczyzny targanej konfliktami, w dużym stopniu rozpętanymi przez nas, ludzi Zachodu.
Byłem naprawdę zbulwersowany, gdy kaznodzieja porównywał polskich emigrantów XIX wieku i późniejszych z uchodźcami z Syrii i stawiał tych pierwszych za przykład emigracji uzasadnionej, a o tych drugich mówił jak o przestępcach. Ci pierwsi byli przedstawiani sentymentalnie, jako emigranci z konieczności, tęskniący za ojczyzną, a ci drudzy jako najeźdźcy stawiający sobie za cel zniszczenie Starego Kontynentu.
Czy ten ksiądz spotkał kiedyś kogoś, kto ucieka ratując życie? Czy rozmawiał kiedyś z muzułmaninem? Jakim prawem wypowiada się na temat uczuć i planów tych ludzi, skoro nie ma o nich pojęcia? I – przede wszystkim – czy jest świadomy faktu, że takie kazanie stoi w sprzeczności z duchem ewangelii, z chrześcijańską miłością bliźniego? Czy przypomina sobie ksiądz może Nowy Testament? Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie? Czy nie wydaje się księdzu, że sam Jezus Chrystus urodził się w rodzinie uchodźców, wychował się i dorastał w Egipcie?
Miałem ochotę przerwać to kazanie głośno protestując, ale Mama pospiesznie wyciągnęła mnie z kościoła. Oprócz nas, wyszło także kilka innych oburzonych osób, które głośno komentowały bulwersujące treści homilii przed świątynią.
Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, czy stanowisko prezentowane na niedzielnej mszy świętej jest oficjalnym stanowiskiem sandomierskiej kurii, czy też był to skandaliczny i zasługujący na potępienie wybryk jednostkowego kapłana.
Oczekuję na odpowiedź.

Może mi ktoś zarzucić, że nie powinienem się wypowiadać w sprawie kazania w kościele ani pouczać katolickich księży czy biskupów. Z jednej strony racja. Nie mam prawa kwestionować ich autorytetu w sprawach dogmatów wiary katolickiej, sposobu sprawowania obrzędów czy nauczania wiernych. Z drugiej strony, od pewnego czasu konsekwentnie zgłaszam i blokuję w mediach społecznościowych rażące przypadki hejtu, bluzgi nienawiści, rasizmu, nietolerancji i połączone z nimi groźby karalne. Wydaje mi się, że kazanie w Sandomierzu wpisuje się w nurt wypowiedzi, które – padając w miejscach wydawałoby się poważnych i z ust osób pozornie godnych zaufania – czynią ich autorów współodpowiedzialnymi za tę narastającą dzicz nienawiści w polskim internecie, mediach i polityce. Można zgłaszać zastrzeżenia do polityki imigracyjnej państwa, dyskutować o niej, ale wokół nas padają słowa straszne. Nie brak głosów nawołujących do przemocy, morderstw, bagatelizujących lub poddających w wątpliwość cierpienie i ofiary ludzkie na Bliskim Wschodzie, albo cieszących się z czyjejś śmierci. Sądzę, że każdy z nas może jeszcze coś zrobić, by powstrzymać tę spiralę nienawiści i byśmy się wszyscy nie dali jej opętać.

Czkawka

Lubicie się wzruszyć od czasu do czasu? Powinniście dzisiaj być na dworcach kolejowych w Monachium albo we Wiedniu. Tłumy ludzi poszły tam przywitać imigrantów z Syrii, niechcianych w krajach Ksenofobicznej Czkawki, przepraszam, Grupy Wyszehradzkiej. Niemcy i Austriacy witali przybyłych Syryjczyków oklaskami, przybijając „piątki”, wręczając im kanapki, wodę mineralną, karty telefoniczne i kody dostępu do internetu. W ciągu ostatniej doby do Monachium przyjechało podobno około 10 tysięcy Syryjczyków.
Papież Franciszek wezwał wprawdzie wspólnoty katolickie w całej Europie, by każda parafia i każdy klasztor przyjęły pod swoje skrzydła chociaż jedną rodzinę uchodźców, ale my – jak wiadomo – jesteśmy od lat bardziej papiescy od papieża. I tak jak Polacy kochają Jana Pawła II, ale są za karą śmierci, tak samo chodzą do kościoła co niedziela, ale imigrantów z Syrii w najlepszym wypadku odesłaliby z powrotem do ich ogarniętego wojną kraju, a zasiłki socjalne opłacane z podatków Anglików i Niemców zatrzymaliby wyłącznie dla siebie. W bardziej skrajnej, ale niestety wcale nie rzadkiej wersji swojej nienawiści do obcych, cieszą się ze śmierci każdego uchodźcy.
Boją się islamskiego terroryzmu, a sami demonstrują fobie gorsze od tych, które rozpętały II wojnę światową. Jak dla mnie, to jest niestety kolejny powód, by się wypisać z tego narodu.