Wschód słońca w Kołobrzegu

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed dziesięciu lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka.

Odwożę chłopaków na pociąg do Kołobrzegu na festiwal muzyki klubowej Sunrise. Ochroniarze patrzą podejrzliwie, gdy Tomek z opalonym nagim torsem wjeżdża na służbowy parking nieopodal dworca, ale identyfikator na szybie samochodu jednoznacznie uprawnia nas do wjazdu.
Nie ma pośpiechu. Jest czas, by chodzić po Galerii Krakowskiej i oglądać spodenki, których i tak się już nie kupi, bo szkoda sobie dokładać bagażu na podróż. Wybierać portfele we wszystkich możliwych butikach z modą męską na wszystkich możliwych piętrach. Kupować wino dla babci na niedzielę. Papierosy w kiosku na parterze. Ładowarkę na poziomie minus jeden. Prezerwatywy o smaku truskawkowym. Zestawy z polędwiczkami z kurczaka w KFC i napoje z trzema dolewkami.
Czasu jest pod dostatkiem.
Mimo to, gdy przemieszczamy się między piętrami, w drodze na zakupy i potem na peron, Marcin, Michał i Tomek biegną po ruchomych schodach i chodniku. Wyprzedzają stojących na nich ludzi, a Michał budzi wręcz popłoch wśród dziewczyn, które – w innych warunkach – okazałyby mu wyraźne zainteresowanie.
Przypominam sobie wpis o Łukaszu, z Sylwestra 2012. Łukaszowi – który daleko zajdzie – na tych samych schodach zupełnie się nie spieszyło. Mój pośpiech budził u niego pewien niesmak i skrępowanie.
W Sylwestra tego roku nie będzie wpisu ani o Marcinie, ani Michale, ani Tomku. Będzie wpis o Pawle. Za to jutro rano, dziewczyny z Kołobrzegu, strzeżcie się. Z pociągu z Krakowa wysiądą z samego rana Marcin, Michał i Tomasz. To dopiero będzie wschód słońca.

Początek sierpnia z Andrzejem

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed siedmiu lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka.

Początek sierpnia spędziłem z Andrzejem Bursą. Chodziliśmy na spacery do parku albo nad rzekę, siedzieliśmy na ławce pod blokiem, leżeliśmy razem na łóżku. W łóżku nie musieliśmy na szczęście się martwić o Miłość, na chwilę tylko kiedyś wpadł Tomek i jeden dzień martwiliśmy się razem, lecz w jego, nie w naszej sprawie (vide Andrzej Bursa, Miłość). Przy okazji, przekonaliśmy się, jak blisko jest z Proszowic roku 2016 do centrum Krakowa lat pięćdziesiątych XX wieku, czyli z czasów Andrzeja. Nic dziwnego, tu rządzi proboszcz, a nie burmistrz.

Zabierałem Andrzeja ze sobą na przejażdżki tramwajem albo nad zalew w Nowej Hucie, dość daleko od jego ukochanego Śródmieścia. Byliśmy też razem nieopodal Garncarskiej, bo jechaliśmy Alejami, ale trzymałem go wtedy zamkniętego między okładkami. Otworzyłem go za to i na Plantach, i na Błoniach, i na Rynku Głównym… Bywa, że razem ziewaliśmy – nawet jeżeli ktoś wkręcił iskry bólu w nasze szczęki, by nam to utrudnić (vide Andrzej Bursa, Przecież znasz wszystkie moje chwyty…).
To były dla mnie chwile cenne, ale też nie pozbawione rozczarowań. Po wielu latach od naszego ostatniego spotkania zauważyłem na przykład, że Andrzej niezbyt dobrze zna angielski i w jednym z jego kultowych wierszy, który – jak dla mnie – ważniejszy jest w literaturze polskiej niż niektóre dzieła Krasińskiego – po prostu zrobił parę byków. Mówię oczywiście o wierszu Języki obce. W tym samym wierszu symptomatyczne stało się, że to, co jest ideą główną tego wiersza, ironia związana z nierealnością podróży czytelnika czy poety do Stanów czy jakiegokolwiek kraju anglojęzycznego, czytelnikowi współczesnemu właściwie trzeba wyjaśniać, gdyż z centrum Krakowa łatwiej chyba dzisiaj i szybciej można się dostać do centrum Londynu, niż do Szczecina, Kołobrzegu czy Trójmiasta.
Z przykrością odnotowałem, że język Andrzeja, podobnie jak język Zygmunta i innych wieszczów, oddalił się od języka współczesnej młodzieży, i niektórzy mogą mieć problem z wierszami, w których używa słów – na przykład – rosyjskich. A tak jest w wierszu, w którym poeta „apiat” cierpi za miliony, wierszu nie mniej kultowym.
Kilkakrotnie nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że obcując z Andrzejem, tak naprawdę nie zajmuję się poezją, lecz polityką. Jak wyznałem Janinie, czytając wiersz Pantofelek albo opowiadanko Smok, nie mogłem nie skojarzyć tego, co mówi do mnie Andrzej, z postaciami współczesnej polskiej sceny politycznej. Na rozstanie z Andrzejem (pewnie znowu tylko na jakiś czas, bo przecież – jak Wernyhora – wróci, vide Andrzej Bursa, Wernyhora) znalazłem jednak słowa, które mnie trochę uspokoiły. Skłoniły do kompromisu. Nawet jeśli to tylko jedna strona ma ustąpić, a druga nie cofnie się o krok. Andrzej „ululał” mnie tymi słowami na amen. Idę się zalać jak jasna cholera (vide Andrzej Bursa, Nadzieja). Chyba zostanę wariatem. Na zawsze.

Brudnomaszynopis

Wierszyk poranny

jest szósta rano, błonia,
chłód przenika ciało.
z kopca zsuwa się mgła,
a nad jordanem słońce.
śpiew ptaków dudni,
szepce bicie dzwonów,
toczy się tramwaj po skoszonej trawie.

jest równo, płasko,
z tej skoszonej trawy
wystaję tylko ja, a w mym umyśle,
który chcę zrównać, spłaszczyć,
same koleiny, góry, wąwozy,
groty i przepaście.

kładę się w trawie
i bardzo się staram,
bardzo się staram nie myśleć o tobie.

Ten i wiele innych wierszy w tomiku Brudnomaszynopis, dostępnym w wersji papierowej i na czytniki.

Teraz także na papierze

Jeśli nie lubisz czytników i z różnych względów wolisz książki papierowe, a jednocześnie kusi Cię sprawdzenie, jakiego rodzaju chore teksty mogły się zrodzić w mojej głowie i nie zostać przelane na stronę blogu, moje dwa zbiory wierszy – Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis – są od teraz dostępne także w wersji papierowej.
Można je kupić przez internet, albo – dopóki nie skończy mi się kupka egzemplarzy autorskich leżąca spokojnie pod biurkiem – można mnie odwiedzić z butelką czerwonego wina, skonsumować je ze mną i dostać oba tomiki. Wersja na czytniki jest oczywiście dużo tańsza i nie wymaga kontaktu osobistego ze mną, co pozwala  człowiekowi zaoszczędzić sporo czasu i nieprzyjemności.

Pedagogika alternatywna

Jedenaście lat temu miałem takie zajście na lekcji, o którym może lepiej by było zapomnieć, bo zachowałem się wtedy zupełnie nie według wszelkich możliwych wskazówek metodyków i mocno na bakier z przepisami. A jednak długofalowe efekty tego zajścia okazały się zastanawiające.
Była to pierwsza godzina lekcyjna, o ósmej rano, w męskiej klasie. Pod koniec tej lekcji w zasadzie, gdy byłem zajęty zawiłościami budowy zdań złożonych w czasie przeszłym i próbowałem moim wyjątkowo skupionym uczniom przekazać tę gramatyczną wiedzę tajemną, otworzyły się nagle drzwi i wszedł mocno spóźniony Zbyś. Zbyś musiał być chyba w stanie mocno wskazującym na niezdrowe spożycie w dniu poprzednim, choć wnioskowałem to jedynie po jego minie i tym, że nieszczególnie się kontrolował. Pamiętam, że ponieważ byłem akurat bardzo zadowolony, iż udało mi się wytłumaczyć im jakieś wielokrotnie złożone zdanie z czasownikami w czasach i Past Simple, i Past Continuous, i Past Perfect, i ponieważ analizowaliśmy właśnie jakieś inne zdanie, jeszcze bardziej złożone, głośne dywagacje Zbysia o tym, co działo się dzień wcześniej oraz minionej nocy, bardzo mi przeszkadzały.
I nie wiem zupełnie, jak to się stało, ale nie przerywając ani na moment głośnego i dobitnego procesu analizy logicznej zdania, na którym zresztą koncentrowała się dość mocno uwaga przytłaczającej większości klasy, podszedłem do Zbysia od tyłu, wziąłem go „za fraki”, nie wiedzieć jakim cudem podniosłem, przeprowadziłem przez pół klasy, otworzyłem drzwi i wyrzuciłem na korytarz. Wszystko to nie przerywając ani na chwilę gramatycznego wywodu.
Potem, gdy już skończyłem tenże wywód, usiadłem sobie przy biurku, rozejrzałem się po sali i zrozumiałem, że jest okropnie cicho. Panowie nie odezwali się ani słowem i po zanotowaniu pracy domowej wyszli.
Przez kilka godzin nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, że za moment zawołają mnie do dyrektora. Że niemożliwe, żebym po takim zajściu nie poszedł na tak zwany dywan. Cały dzień jednak minął i nic.
Natomiast Zbyszek następnego dnia nie spóźnił się ani minuty. Po wejściu do sali podszedł od razu do mnie i powiedział, że chciałby przeprosić za wczoraj. Natychmiast odparowałem, że ja również przepraszam. Podaliśmy sobie dłonie i na tym temat się skończył.
Nie miałem od tamtej pory żadnych problemów w tamtej klasie, ale dzisiaj wspominam ich z przyjemnością. I chociaż anglistą żaden z tych panów nie został, pracowało mi się z nimi do końca już bardzo przyjemnie, a gdy widzę dzisiaj baner ze zdjęciem Marcina, Arka, Damiana, Wojtka i Mariusza w nagłówku mojego blogu, myślę o nich, Zbyszku i reszcie klasy jako o tych, od których nauczyłem się metodyki i dydaktyki więcej, niż od wszystkich wykładowców na studiach razem wziętych.

Ten wpis był pierwszym wpisem na moim blogu. Ukazał się 21 października 2005 roku. Zdjęcia w banerze już nie ma, bo studenci mówili mi, że baner jest brzydki i prymitywny. No cóż, trzeba iść do przodu.

Pogo w tramwaju

Od tego miesiąca nie tylko na Amazonie, ale także w Książkach Google,  Google Play oraz w polskich księgarniach jest dostępny mój tomik wierszy „Pogo w tramwaju”. Tym samym można już nie tylko kupić go w formacie na Kindle (czytnik Amazonu), ale także jako epub.
Właściwie jest już gotowa wersja elektroniczna mojego drugiego tomiku, zatytułowanego Brudnomaszynopis, ale postanowiłem sobie, że udostępnię ją dopiero wtedy, gdy okaże się, że Pogo w tramwaju zainteresowało przynajmniej dziesięć osób w ciągu miesiąca.

Pogo w tramwaju do pobrania z:

Amazonu (w formacie .mobi na czytnik Kindle);
Google Play (na telefon lub tablet z systemem Android);
– wielu polskich księgarni (w formatach epub i mobi), m.in.: EmpikGandalf, Merlin, Virtualo.
Można przy pomocy przeglądarki bezpłatnie przeczytać fragmenty tomiku w  Google Books oraz w Cyfrotece.

Promocja na wesele

Jutro wyjątkowo uroczysty dzień i wielkie święto. A jako że dopatrzyłem się, iż mogę w księgarni Amazon zarządzać promocjami i udostępniać opublikowane przez siebie tytuły za darmo w ograniczoną liczbę dni, postanowiłem – nie tylko dla Róży – zrobić to właśnie jutro.
Na Amazonie od niedawna dostępne są dwa zbiory moich wierszy z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia: Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis. Oba będzie można pobrać za darmo jutro, 7 września 2013 czasu kalifornijskiego (tych ostatnich ustawień, dotyczących strefy czasowej, chyba nie da się zmienić, a przynajmniej nie dopatrzyłem się tego w panelu księgarni).
Do czytania potrzebny jest czytnik Kindle albo aplikacja Kindle na telefon lub tablet z systemem Android.
Przy okazji – wierzcie albo nie, ale to jest jedyny sposób, żebym sam zdobył darmowe egzemplarze tego grafomaństwa na własny czytnik.

W nowy rok bez pośpiechu

Łukasz raz po raz a to wyśmiewa mnie, a to wyraźnie okazuje zdenerwowanie, czy wręcz krępuje się, że jest ze mną. Nie może zrozumieć, dlaczego na schodach i chodnikach ruchomych w galerii handlowej, zamiast stać spokojnie i czekać, aż dowiozą mnie one tam, dokąd przecież i tak zmierzają, wyprzedzam stojących na nich ludzi i idę. Obciach. Nie po to ktoś zrobił schody ruchome, żeby zdzierać sobie podeszwy i jeszcze po nich chodzić.

Staram się bronić przed Łukaszem i mówię, że ilekroć tędy przechodzę, pędzę właśnie na dyżur, na zajęcia, albo próbuję zdążyć na tramwaj. Ale Łukasz ma argumenty nie do odparcia. Podobno trzeba się szanować i rozłożyć sobie siły do sześćdziesiątego siódmego roku życia, bo – skoro dopiero wtedy mamy przejść na emeryturę – nie można się zużyć w okolicy czterdziestki.

Przyznaję Łukaszowi rację, co on przyjmuje z właściwą sobie dozą pewności siebie i nieszkodliwego zarozumialstwa, i myślę sobie, że taki to daleko zajdzie. I chociaż wiem, że nadal będę pędził po tych schodach ruchomych, by zdążyć na wjeżdżającą właśnie na peron piątkę albo nie spóźnić się na dyżur, na który i tak nikt nie przyjdzie, życzę wszystkim czytelnikom mojego blogu, by szanowali się i oszczędzali tak, by nie zabrakło im sił przed metą. A Łukaszkowi życzę, by umiał odróżnić rzeczy niewarte pośpiechu od tych, w których pilna potrzeba nagli. Kilka razy w roku naprawdę takie się zdarzają i nie warto ich przegapić.

Ja, gdy byłem w jego wieku, zbroiłem się już do walki z komuną. I nie trwało to długo, a komuna upadła. I tylko dzięki temu Łukasz może dziś żyć w kraju, w którym pośpiech jest passée.


Ten wpis ukazał się po raz pierwszy w Sylwestra 2012 i jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.