Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed pięciu lat, z życzeniami dla Sandry i Alberta, by zawsze byli młodzi, a ich miłość by znajdowała coraz nowsze źródła i niewyczerpane pokłady energii.
Wczoraj u Alberta doszło do zderzenia kilku generacji moich byłych uczniów, a za każdym razem, gdy to się zdarza, zauważam coś bardzo zabawnego. Tak jak Halinka nie znała Michała i Wojtka, a oni jej, chociaż przez pewien czas chodzili razem do jednej szkoły (ona w najstarszej klasie, oni w najmłodszej), tak samo Michał i Wojtek nie znają większości kolegów Alberta. Ba, Albert poznał niedawno Leszka, który kończył szkołę w tym samym roku, co Michał i Wojtek, jednak oni go nie znają, za to doskonale kojarzą Piotrka, z którym Leszek był w jednej klasie.
Za każdym razem śmieszy mnie bardzo fakt, że w takim towarzystwie ja okazuję się tym, który zna najwięcej osób. Po jakimś czasie zaczynam mieć trudności w określeniu, kto z nich jest starszy, kto młodszy, z kim chodził do klasy, kto był tej klasy wychowawcą. Niedawno – bardzo rozentuzjazmowany – relacjonowałem Marcinowi, na jakim to miłym spotkaniu z dużą grupą absolwentów byliśmy, jaka spora część klasy przyjechała, i jaka szkoda, że go nie było. Marcin – zdziwiony, bo nic o tym klasowym wypadzie do zajazdu nie wiedział – spytał mnie, kto się odliczył. Zacząłem wymieniać ksywy i nazwiska, a gdy wymieniłem ich kilkanaście, zdumiony Marcin oświadczył mi, że to przecież nie jego klasa, tylko klasa o trzy lata młodsza.
Z czasem dochodzi do tego, że kłania mi się w tramwaju czy sklepie mężczyzna lub kobieta, którzy wydają mi się starsi ode mnie. Na szczęście przeważnie zachowują się w zupełnie identyczny sposób, jak się zachowywali, gdy byli w liceum lub technikum, a ja, obserwując to wszystko z boku, czuję się, jakby mój zegar biologiczny stanął w miejscu. Pojęcie dystansu pokoleniowego między mną a kolejnymi rocznikami jest jakieś abstrakcyjne, czuję się w klasie pełnej współczesnych osiemnastolatków zupełnie tak samo, jak czułem się w klasie pełnej osiemnastolatków kilkanaście lat temu. Może to oznaka jakiejś ułomności, ale któraś z klepsydr odmierzających czas mojego życia i mojej pracy zawodowej przytkała się i piasek przestał się przesypywać.
Pani Danuta, moja polonistka z podstawówki, uczyła moje starsze o kilkanaście lat rodzeństwo. Potem uczyła mnie i wydawała nam się wówczas już bardzo stara. Od lat pełniła funkcję szefowej szkolnej komórki partyjnej w socjalistycznej Polsce. Dzisiaj wygląda dokładnie tak samo, jest równie energiczna, wręcz roztrzepana, nic się nie zmieniła. Jej również musiał się przestać przesypywać piasek, chociaż w odmierzającej co innego klepsydrze.
Uniwersalnego eliksiru młodości, który zatrzyma czas na zawsze i nie pozwoli ci się zestarzeć, dotychczas nie wynaleziono. Pozostaje ci wybrać zawód nauczyciela, jeśli chcesz, by choć w jednym swoim aspekcie licznik przestał ci nabijać kolejne lata i kilometry.