Jesteśmy w Schengen i w Unii Europejskiej, więc jakoś tak nawet nie zauważyłem, że mój paszport stracił ważność w czerwcu ubiegłego roku. Ale ponieważ nie wiadomo, jak długo te dobrodziejstwa, które przyniósł nam schyłek dwudziestego wieku, jeszcze potrwają, udałem się na malowniczą ulicę św. Sebastiana nieopodal Wawelu, by złożyć wniosek o nowy paszport. To było dla mnie niezapomniane przeżycie i czuję się zmuszony nim podzielić, jednocześnie zaznaczając, że opisuję tu obserwacje nie jakichś dziadków i babć w wieku moim i starszym, tylko to, jak wygląda składanie wniosków o paszport przez dwudziesto- i trzydziestoparoletnich Januszów i Dżessiki, z którymi dane mi było razem stać w kolejce.
Nie wiem, czemu pamiętam mój numer PESEL, ale nie dziwi mnie, gdy ludzie muszą swój przepisywać z dowodu osobistego czy innych dokumentów. W biurze paszportowym przy ul. Św. Sebastiana byłem jednakże świadkiem o wiele cięższych przypadków amnezji.
Dwa małżeństwa składające wniosek o paszport dla swoich dzieci nie mogły sobie przypomnieć, gdzie dzieci są zameldowane na stałe. Jedna z par zrezygnowała ze składania wniosku, bo mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, jaki jest kod pocztowy w jego miejscu stałego pobytu, a kobieta nie wiedziała, gdzie jest zameldowana. Inna para wiedziała wprawdzie, że jest zameldowana na Stradomiu, ale nie pamiętała nazwy ulicy ani numeru kamienicy i mieszkania. Trzy pary pokłóciły się przy mnie o kolor oczu swoich dzieci, przy czym tylko jedna z matek miała na temat oczu swojego dziecka takie samo zdanie, jak samo dziecko. Ba, słyszałem rozmowy, z których wynikało, że dwóch mężczyzn składających wniosek nie wie, jakiego koloru są ich własne oczy. Zastanawiająco wielu ludzi nie wie też, czy oni sami i ich dzieci mają drugie imię, czy też może nie.
Formularz wniosku jest dość prosty i jednoznaczny. Mimo to, niektórzy nie wypełniają go, dopóki nie podejdą do okienka, gdyż boją się zrobić to w niepoprawny sposób. Na własne uszy słyszałem, jak jedna z petentek pyta urzędniczkę biura, gdzie się ma podpisać, chociaż formularz zawiera bardzo precyzyjnie określone miejsce na złożenie podpisu w postaci odpowiednio oznaczonego prostokąta. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo chwilę wcześniej urzędniczka musiała jej podyktować serię i numer dowodu osobistego oraz datę jego ważności i organ wydający, ponieważ kobieta nie umiała znaleźć tych danych na swoim dowodzie.
To było dla mnie traumatyczne przeżycie.
Pierwszą moją reakcją było niedowierzanie, że jest tak wielu ludzi, których mózgi są nieskalanie czyste, proste, szczere i naiwne. To było coś porównywalnego z uczuciem, jakiego doznał niegdyś nieoceniony wizjoner Stanisław Lem, gdy zajrzał do internetu. Ale potem zawstydziłem się, naszła mnie refleksja i nieco skromniej pomyślałem o sobie i moim miejscu w całej tej sytuacji. Może Ci ludzie po prostu są szczęśliwsi ode mnie? Może powinienem z nich brać przykład? Wykorzystują swoje mózgi ergonomicznie, nie marnują ich na rzeczy nieistotne, a tym samym – z pożytkiem dla środowiska naturalnego i swojego własnego zdrowia – oszczędzają energię.