Od lat w grupach, które tylko rok dzieli od matury, rozdaję bilety do ostatniej klasy. Stało się to już pewną tradycją, a jak wielką, uświadomiłem sobie dzisiaj, gdy zobaczyłem panów z trzeciej mechanika w marynarkach, koszulach i pod krawatem. W tym roku po raz pierwszy miałem też przyjemność poprowadzić tę wyjątkową lekcję w dwóch trzecich klasach technikum w całości po angielsku, odpowiadając na zadawane mi w tym języku pytania i z uznaniem odnotowując błyskotliwe reakcje ze strony Krystiana, Marcina, Łukasza i kilku innych uczniów.
Postanowiłem, wzruszony poniekąd rangą, do jakiej tegoroczni trzecioklasiści podnieśli tę happeningową ceremonię, przypomnieć wpis, który umieściłem na blogu po rozdaniu biletów w maju 2006, gdy oni byli jeszcze w podstawówce.
W ostatnich tygodniach pożegnałem się z maturzystami i zostały mi tylko cztery grupy panów, którzy matury zdawać będą za rok. Pozwoliłem sobie z każdą tych grup na spacer po szkole w ramach lekcji języka angielskiego. To była jedna z trudniejszych lekcji w tym roku szkolnym i nie wszyscy ją zrozumieli.
Na przepastnych korytarzach naszej szkoły wiszą tablice z fotografiami absolwentów, na które zwykle nikt specjalnie nie zwraca uwagi. Pokazałem im wszystkie klasy, które dotąd uczyłem, a oni znaleźli nawet ze zdziwieniem paru swoich znajomych na tych fotografiach.
Uczę od 10 lat, a jednak jest na tych tablicach wiele ciekawostek. Jest jedna dziewczyna, która obecnie jest żonatym mężczyzną. Jest jeden drągal, który obecnie ma obywatelstwo amerykańskie i mieszka w Nowym Jorku, jest kilkadziesiąt osób, które mieszka w tej chwili i pracuje w Anglii, Irlandii, Hiszpanii. Jest parę osób, które już nie żyją, zmarły lub zginęły, w tym jedna tuż przed maturą, a jedna tuż po maturze.
Po tym spacerze po szkole wróciliśmy do klasy i powiedziałem moim panom, że większość z nich też trafi w przyszłym roku na te ściany i niewiele po nich poza tym w tej szkole zostanie. I że życie to ulica w jednym kierunku, na której się nie zawraca. Że każdy, kto pójdzie do maturalnej klasy, już nie wróci.
Następnie sporej części z nich wręczyłem bilet w jedną stronę do czwartej klasy technikum. Kazałem go nie zgubić, bo w maturalnej klasie może być jakiś kanar, który będzie sprawdzał bilety. Na biletach napisałem po angielsku „one way ticket” i jak mimo to któryś z nich nie pamięta dalej, jak się nazywa bilet po angielsku, to w tej czwartej klasie go chyba uduszę.
Bilety, jak wiadomo, najlepiej rezerwować jak najwcześniej. Im później się je dostaje, tym więcej za nie trzeba zapłacić. Naszykowałem te bilety dla wszystkich, ale nie wszyscy je jeszcze odebrali. Na początku niektórzy zostawali po lekcjach, żeby zdobyć ten bilet, dzisiaj dziewięciu panów z różnych grup przyszło po bilet po południu. Niestety, nadal mam siedem biletów, a kilka musiałem potargać.
Miałem na początku i nadal mam pewne wyrzuty sumienia, czy tych biletów nie powinienem był rozdać wszystkim za darmo, po promocyjnej cenie, na miejsca przy oknie. Adrianowi zmarł ojciec i od tej pory nie przychodzi on prawie wcale do szkoły, może zasłużyłby sobie dawno na ten bilet, gdyby nie śmierć ojca jesienią. Łukasz siedzi z matką w domu i niańczy dzieci swoich starszych braci, którzy wyjechali za granicę do pracy. Też mu pewno niełatwo z tym wszystkim. Każdy taki niewydany bilet do czwartej klasy to wielka rozterka i niepewność. I mam nadzieję, że każdy ten bilet w końcu odbierze, jak nie teraz, to w sierpniu.
Ale pociesza mnie jedno. Że jeśli nawet większość tych biletów przetrzymuję niesłusznie, krzywdząc kogoś, to co najmniej jeden jest sprawiedliwy. Ten ktoś, kto uznał, że niszcząc mi w nocy lakier na masce samochodu zapewni sobie bilet za darmo, nie dojrzał jeszcze, by skręcić w tę jednokierunkową ulicę. Nie można puścić w taką ulicę kogoś, kto nie zna znaków drogowych, i kto – jadąc nią – nie będzie zważał na innych kierowców, pieszych, krawężniki. By daleko zajechać, trzeba paliwo lać do swojego baku, a nie upuszczać innym. I wierzę, że ci panowie, z którymi się w tym roku, niestety, pożegnam nie wydawszy im biletu, też się tego nauczą.
Dzisiaj rozdałem bilety do ostatniej klasy w III A. Marcin, który był nieobecny na tej wyjątkowej lekcji, przeprosił mnie za nieobecność, gdy spotkaliśmy się na szkolnym parkingu. Dwa tygodnie temu Łukasz, który skończył szkołę rok temu (a więc był wśród tych ubranych w garnitur, o których mówi wstęp do tego wpisu), pokazał mi swój – do niczego już niepotrzebny bilet do klasy maturalnej. Nadal go ma, nosi go w portfelu i zalaminował go sobie, ponieważ z biegiem czasu bilet zaczął się niszczyć. Spytałem się Łukasza, po co mu ten bilet w rok po ukończeniu szkoły, w przeddzień wyjazdu do pracy do Norwegii, a w odpowiedzi usłyszałem, że to najlepsza pamiątka, jaka mu została ze szkoły.
Panowie z III A patrzyli na mnie dzisiaj z lekkim politowaniem, gdy rozdawałem im bilety. Ale mam wrażenie, że ta lekcja nadal do czegoś się przydaje.
To trzecia publikacja tego wpisu (wzbogacona o kolejny komentarz), pierwsza miała miejsce w 2006 roku.