W moim rodzinnym domu nigdy nie zaczynało się wigilii od czytania z ewangelii i nie łamało się opłatkiem. Opłatek był, zresztą zawsze mi bardzo smakował, ale życzenia były ogólne, bez oklepanych frazesów i pustych słów. Może dlatego nie przepadam za sytuacjami w szkole, w których robi się to, co podobno zwykło się robić w każdym domu, czyli wszyscy wszystkich całują i powtarzają sobie wzajemnie jedno i to samo, popełniając przy tym czasami jakiś nietakt (na przykład życząc wszystkiego dobrego i zadowolenia z męża koleżance, która właśnie owdowiała).
Wielu ludzi nie lubi świąt i uważa, że to okres obłudy i fałszywych min. Jeśli jednak należysz do tych, którym święta wychodzą bokiem, i którzy woleliby się zapaść pod ziemię niż siąść do świątecznej kolacji, zawsze można się pocieszyć, że nie jest aż tak żenująco, jak na wigilijnym poczęstunku dla bezdomnych w Radomiu, na którym to mieszkańcy miasta w trymiga rozkradli wszystko, co było na stołach. To w naszej rodzinie nie jest chyba aż tak źle, co?