W końcu Sejm Rzeczypospolitej zajął się czymś, co naprawdę nas wszystkich dotyczy i co naprawdę nas wszystkich czeka.
To dość duża zmiana. Nie jestem pewien, czy dobra. Ale zmiana.
Tag: Sejm
Rejtan do wykluczenia
Weźmy takiego Tadeusza Rejtana. Miał szczęście, że w XVIII wieku nie było jeszcze policji i żandarmerii wojskowej współpracujących ze sobą na rzecz porządku publicznego. Gdyby nie to, na pewno nie pozwolono by mu spokojnie po urządzonej przez niego hucpie wyjechać na Litwę, oddać się obłędowi ani popełnić samobójstwa, tylko rozprawiono by się z nim jak należy.
Gdy sejm rozbiorowy rozpoczął obrady w dniu 19 kwietnia 1773, Tadeusz Rejtan oraz inny poseł nowogródzki (zapewne także z .Nowoczesnej), Samuel Korsak, zaczęli się awanturować, a w powstałym zamieszaniu Rejtan wyrwał laskę marszałkowską poczciwemu marszałkowi Adamowi Ponińskiemu. Zamiast spokojnie pracować nad zatwierdzeniem decyzji państw zaborczych, poseł Rejtan zajmował się obstrukcją, artykułowaną także wrogimi wobec izby hasłami w rodzaju: „Mości Panowie! Nie dialog się tu odbywa, nie opera ale smutna scena upadku Ojczyzny naszej”. Hasła takie nie miały żadnego związku z tematyką posiedzenia, w dodatku były czystym przejawem niczym nieuzasadnionego dążenia do draki.
Kiedy dwa dni później, 21 kwietnia 1773 roku, na Zamku Królewskim w Warszawie, poseł Marcin Lubomirski ogłosił przełożenie obrad na dzień następny, co formalnie oznaczało zgodę na sejm skonfederowany celem zatwierdzenia pierwszego rozbioru Polski, chuligan Rejtan, próbując zagrodzić drogę opuszczającym salę posłom, rzucił się do drzwi i rozkrzyżował w nich ręce, w jednej dłoni trzymając laskę marszałkowską. Chcący się udać na godny spoczynek w zacisznym i ciepłym miejscu posłowie napierali, więc upadł u progu drzwi. Następnie wulgarnie rozpiął koszulę na piersiach i wydawał z siebie aroganckie, nawołujące do anarchii i przemocy okrzyki w rodzaju: „Nie odchodźcie na miłość Boga i ojczyzny”, „Chyba po moim trupie!” oraz „Depczcie tę krew, którą ja za was gotów wylać, depczcie te piersi, które się zastawiają za cześć i swobody wasze”.
Cóż mieli począć poczciwi posłowie sejmu rozbiorowego, przeszli przez drzwi, depcząc Rejtana, który – z garstką innych awanturników – został na noc i kilka następnych dni, okupując salę sejmową.
Ta bulwersująca hucpa i okupacja zorganizowane przez opozycyjnego Rejtana i jego popleczników stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa osób i mienia i jako takie zasługują na stanowcze potępienie. Że Rejtan spowodował realne niebezpieczeństwo dla innych posłów, nie ulega wątpliwości. Widać to wyraźnie na obrazie Jana Matejki z 1866 roku. Ktoś przecież mógł się o Rejtana potknąć, przewrócić i wybić sobie zęby albo złamać rękę.
Jakie szczęście, że dzisiaj w Polsce mamy zupełnie inne czasy i do takich barbarzyńskich zajść w parlamencie i przed nim już nie dochodzi.
Kosmici w Sejmie
Wrzutka za wrzutką, afera goni aferę, ucichła sprawa posłanki Zwiercan, która zagłosowała za nieobecnego na sali posła Morawieckiego, do czego nie miała prawa, nawet jeśli wiedziała, jaką podjął decyzję i jak miał zamiar zadysponować swoim głosem.
Tymczasem w zgiełku dotyczącym tego, czy należy w tej sprawie wszcząć śledztwo czy nie, albo czy posłanka Zwiercan ma ponieść odpowiedzialność za swój czyn, i – ewentualnie – jaką, opinii publicznej umknęło coś zupełnie innego. Otóż po tylu latach podejrzeń, że Ziemia nie tylko jest odwiedzana przez obcych, ale że obcy w rzeczywistości sprawują kontrolę nad planetą, piastują urzędy i pełnią ważne funkcje w instytucjach, nie zwróciliśmy uwagi na to, że po aferze z feralnym czwartkowym głosowaniem media podały nam na telerzu dowód na to, że w Polskim Sejmie naprawdę zasiadają kosmici. Z łatwością można sprawdzić w dostępnych nadal w internecie relacjach, że posłanka głosowała „na cztery ręce”. Tak powiedziano lub napisano między innymi w Fakcie, TVN24, Wirtualnej Polsce, Wyborczej, a nawet na portalu wPolityce.
Wydało się. Posłanka Małgorzata Zwiercan ma cztery ręce (a może nawet więcej, w każdym razie czterech użyła do głosowania). Pokażcie mi człowieka, który ma cztery ręce. Widzicie? Obcy są wśród nas.
Podróże w czasie
Pycha i arogancja obecnego obozu władzy sprawia, że Prawi i Sprawiedliwi oskarżani są przez coraz większą liczbę krytykantów o zawłaszczanie państwa. Przejęli już służby specjalne, sparaliżowali Trybunał Konstytucyjny, odgrażają się mediom publicznym, wkrótce będą robić przemeblowanie w twojej szkole, zakładzie pracy i sypialni. Tymczasem w rzeczywistości Prawi i Sprawiedliwi – moim skromnym zdaniem – dostaną wkrótce Nagrodę Nobla i to z fizyki, a ich buta i lekceważenie przeciwników mają naprawdę logiczne uzasadnienie.
Otóż kroki podjęte przez rządzących w ostatnich dniach i tygodniach pokazują wyraźnie, że odkryli oni mechanizm podróżowania w czasie, ale – z jakichś powodów – jeszcze tego nie ogłaszają. To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, dlaczego prezydent i większość parlamentarna zdają się zupełnie ignorować procedury prawne, zwyczajowe i logikę legislacyjną.
Najpierw prezydent ułaskawił pewnego miłego pana, który nie został jeszcze skazany. Wprawił tym w konsternację najtęższe głowy mieszkające w królestwie Temidy, bo jak można skorzystać z prawa łaski i darować karę komuś, kto nie został jeszcze prawomocnie skazany i w związku z tym, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, powinien być postrzegany jako osoba niewinna. Poza tym, jak sąd ma procedować dalej i orzekać o winie kogoś, kto już z wyprzedzeniem został ułaskawiony? Albo co ma robić z wnioskiem osoby pokrzywdzonej w tej samej sprawie, zignorować go? Jak może głowa państwa „wyręczać” sądy, jakby nie była świadoma ich niezależności?
Minister Obrony Narodowej zapowiada, że kompetentni i uczciwi fachowcy ponownie zbadają sprawę tragedii smoleńskiej i że nowa komisja dojdzie do wniosków rzetelniejszych niż komisje, które dotąd zajmowały się sprawą. Jednocześnie minister ogłosił już właściwie wynik pracy tej komisji, bo składając kondolencje Francuzom powiedział, że Polacy rozumieją świetnie, jak to jest być ofiarą zamachów terrorystycznych, ponieważ nasz obóz władzy padł ofiarą takich zamachów stosunkowo niedawno.
Sejm Rzeczpospolitej, głosami większości parlamentarnej, podjął uchwałę o tym, że decyzja podjęta przez sejm poprzedniej kadencji była nieważna, a tym samym, że wszystko to, co wskutek tej decyzji nastąpiło, w ogóle się nie stało. Znowu autorytety w kwestii prawa i legislacji wyrywają sobie włosy ze swoich tęgich głów, a przecież jest bardzo proste wytłumaczenie.
Prawi i Sprawiedliwi posiedli moc podróżowania w czasie. Prezydent wiedział, jak się skończy sprawa tego miłego pana, więc – by nie marnować czasu – zrobił od razu to, co inny, nie potrafiący podróżować w czasie prezydent, zrobiłby (być może) dopiero po wielu, wielu miesiącach (a może latach?) żmudnego obradowania kolejnych instancji. Zignorował niezawisłość sądów i trójpodział władzy? Co z tego, może po prostu wie, że rzeczywistość wkrótce się zmieni i sądy nie będą już niezawisłe?
Minister Obrony Narodowej wie, do jakich wniosków dojdzie kolejna komisja, która dopiero jest powoływana.
Parlamentarzyści w maszynach czasu cofną się wkrótce do przeszłości i naprawią wszystko to, co kiedyś zostało zepsute. Udaremnią ogłoszenie Manifestu Lipcowego i przyjście ustroju socjalistycznego do Polski, zapobiegną bombardowaniu Wielunia i Westerplatte i powstrzymają wybuch II wojny światowej, a może nawet udadzą się do osiemnastego wieku i anulują rozbiory Polski.
Opozycja i coraz szersze kręgi użytkowników mediów społecznościowych straszą, że partia rządząca dokonuje zamachu na państwo, prawo, sprawiedliwość i telewizję publiczną. Dziennikarze dziwią się ministrom prawego i sprawiedliwego rządu, że w arogancki sposób odmawiają udzielania wywiadów i komentowania. Jeden z nich powiedział dzisiaj w nocy do kamer dosłownie, że nie musi się tłumaczyć mediom ze swoich decyzji.
Oburzamy się, jak to możliwe, by rządzący zachowali się tak impertynencko. A oni po prostu dostali narzędzie, o którym pokolenia pisarzy science-fiction marzą od wielu dekad. Korzystając z tego narzędzia, są od nas wszystkich, nie potrafiących podróżować w czasie, o wiele mądrzejsi. Wiedzą, jaka będzie przyszłość, potrafią zmieniać przeszłość, a tym samym i teraźniejszość. Jakie znaczenie ma wobec takiej wiedzy teraźniejszość chwilowa, którą za moment może zastąpić jakaś jej alternatywna wersja?
Ktokolwiek widział jakiś film o podróżach w czasie albo czytał jakąś książkę na ten temat, wie jedno. Manipulowanie rzeczywistością i próby zmieniania czegoś, co się już stało, mogą za sobą pociągnąć konsekwencje zupełnie nieprzewidywalne. I tego naprawdę się boję… Gdy wzdłuż Wisły u podnóża Wawelu będą biegać dinozaury, które nie wyginęły, może być nieciekawie.
Bez wniosków z historii
Kto czyta dzisiaj Mein Kampf Adolfa Hitlera? Wbrew pozorom, nie tylko historycy, łatwo się o tym przekonać oglądając komentarze pod tą pozycją w internetowych księgarniach. Bynajmniej, nie jest to książka podlegająca jednoznacznej ocenie, a zdania o niej wśród internautów, klientów i czytelników są bardzo rozbieżne. Nie wszystkich Mein Kampf przeraża, budzi u nich ohydę i spotyka się z bezwzględnym potępieniem.
Jezus i Hitler. Można ich obu kochać, albo obu nienawidzić. Co ważne, trzeba sobie zdać sprawę, że nieśli ze sobą to samo przesłanie i spotkał ich obu ten sam los.
Taki komentarz pod kontrowersyjnym tytułem autorstwa jednego z monstrów historii wypatrzył autor artykułu w The Awl i wydaje się, że trzeba się liczyć z tym, że osób, do których skrajne, nie tylko hitlerowskie poglądy docierają i przemawiają, nigdy w społeczeństwie nie zabraknie.
Mam dopiero 17 lat, a już przeczytałem tę książkę od dechy do dechy dwukrotnie. […] Społeczeństwo współczesne powinno się otworzyć na tę książkę. Świat byłby o wiele lepszym miejscem.
Gdy niedawno z rąk tak zwanego Państwa Islamskiego zginął amerykański dziennikarz James Foley, media mainstreamowe na Zachodzie zatrzęsły się z oburzenia. Tymczasem mało się mówi o tym, co tak naprawdę powiedział James Foley przed swoją egzekucją (skądinąd niepojęte jest dla mnie, że z takim opanowaniem i przekonująco mówił dokładnie to, czego oczekiwali od niego jego zabójcy, mając jednocześnie świadomość, że i tak nie ocali to jego życia). Nie ma też prawdziwej refleksji nad tym, dlaczego w Syrii i Iraku po stronie Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu walczą setki przybyszy ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i wielu innych krajów kultury zachodniej.
Jak pokazuje Max Fisher, sympatie dla Kalifatu w krajach Unii Europejskiej są zaskakująco wysokie. Co jeszcze ciekawsze, Kalifat zdaje się budzić większą sympatię u Francuzów, niż u Palestyńczyków.
Dzisiaj, gdy w wyborczych sondażach w Polsce pną się w górę politycy, którym wydaje się, że w polskim interesie narodowym jest uderzenie szarżą na Kreml i zagrożenie szabelkami Putinowi, wydaje się, że faktycznie – jak to powiedział niedawno z trybuny sejmowej premier – naczytali się za dużo romantycznych powieści. Ale to nie zmienia faktu, że mogą namieszać, a dzisiejsza awantura w Sejmie zdaje się być tego prognozą. Jedni mogą bezkarnie chodzić i pieprzyć farmazony o tym, jak to rzekomo najwyżsi urzędnicy państwowi uknuli spisek, by zamordować prezydenta Kaczyńskiego, a innym nie wolno nawet wpaść na pomysł powołania oficjalnej komisji śledczej do zbadania tego, czy ci pierwsi dochowali wszystkich procedur i zachowali wszystkie środki ostrożności demontując polski wywiad. Liczne karykatury i szkaradzieństwa na postumentach polskich miast, miasteczek i wsi stoją sobie spokojnie, bo oddają cześć oficjalnemu obiektowi kultu, a tęcza na Placu Zbawiciela cyklicznie płonie i trzeba wydawać krocie na jej ochronę i odbudowę.
Obawiam się, jednym słowem, że Pan Opticum ma rację. Wszyscy – według jego obliczeń – mamy przejebane.