Parę miesięcy temu zaniemówiłem i w desperacji udałem, że mam jakiś wymagający pilnej interwencji problem fizjologiczny, gdy koleżanka zażądała ode mnie próby wyjaśnienia, czemu właściwie młodzież nie chce czytać Sienkiewicza, i że nawet bryki ze streszczeniami i filmy z ekranizacjami nie wydają się im interesujące. Innym razem poczułem jakieś nagłe skołkowacenie języka i paraliż pozostałych części ciała odpowiedzialnych za artykułowanie ludzkiej mowy, gdy ktoś inny poskarżył się, że nie udało mu się wywołać entuzjazmu na lekcji, na której zaplanował spontaniczną dyskusję o tym, z którą z postaci „Pana Tadeusza” uczniowie identyfikują się najbardziej i dlaczego.
Odpowiedź na te pedagogiczne rozterki dotarła do mnie w olśniewający sposób podczas wakacyjnej lektury powieści Terry’ego Pratchetta, do których postanowiłem sobie wrócić, korzystając z przepastnego archwium plików .mobi na moim Kindelku (urządzeniu dostępnym obecnie także za grosze w niewspółmiernie tańszej wersji dla miłośników reklam i linków sponsorowanych).
Kilka dni i zarazem trzy pliki temu oddałem się nostalgicznej podróży w przygody czytelnicze mojej młodości i jeżdżę po opisanym w powieściach Pratchetta Świecie Dysku. Świat ten, stworzony gdzieś na styku wyobraźni autora i jego igraszek ze stanowiącymi filary kultury, tak antycznej jak i współczesnej, wizjami kosmologicznymi natury mitologicznej, religijnej i naukowej, ma kształt płaskiego dysku i istnieje w „odległym i trochę już zużytym układzie współrzędnych”. Przez przestrzeń płynie na barkach czterech gigantycznych słoni, unoszonych z kolei na grzbiecie wielkiego żółwia, którego ciężkie płetwy pokrywa wodorowy szron, a przedwieczną skorupę wyżłobiły kratery meteorów. Po powierzchni dysku hasają istoty rodem ze wszystkich ballad, poematów i powieści, jakie można odnaleźć w bibliotekach gminnych najdalszych zakątków naszego kraju, nawet daleko od szosy, a prawa natury zdają się tam obowiązywać w sposób, o jakim filozofowie europejskich uniwersytetów jeszcze nie mieli wątpliwej przyjemności śnić. Czytam sobie tego Pratchetta, czytam, i dociera do mnie niepodważalna prawda. Mam – ja i wszyscy moi znajomi – dużo więcej wspólnego z bohaterami powieści o Świecie Dysku, o Harrym Potterze czy sagi „Zmierzch”, niż z tymi stworzonymi przez Mickiewicza czy Sienkiewicza. Nie identyfikuję się z nikim z „Pana Tadeusza” i nigdy nie wrócę do tej lektury, w przeciwieństwie do powieści „Równoumagicznienie”, którą czytam właśnie z równą przyjemnością, jak przed laty, i która lepiej oddaje otaczający mnie świat i jego problemy, niż poemat z elementami gawędy szlacheckiej o ostatnim zajeździe na Litwie, spisany trzynastozgłoskowcem w Paryżu 180 lat temu.
Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed trzech lat.