Operacja nieodwracalna

Bywa, że wysyła się maila czy SMS-a do kilkudziesięciu osób jednocześnie. Jakieś życzenia noworoczne czy świąteczne, ważna nowina z życia prywatnego itp. Kilkakrotnie już obiecywałem sobie, że gdy umrze ktoś, kogo mam w mojej książce adresowej, muszę go od razu usunąć z kontaktów, bo to bardzo nieprzyjemna wpadka, gdy na masowo rozesłane życzenia dostajesz w odpowiedzi informację, że skrzynka o takim adresie nie istnieje, a potem przypominasz sobie, że przecież ta osoba zmarła. Jeszcze gorzej, gdy zamiast automatycznego respondera przyjdzie odpowiedź od kogoś z bliskich zmarłego.
A jednak, mimo tego postanowienia, waham się długą chwilę przed usunięciem kolejnego kontaktu. Po kliknięciu guzika z napisem „Usuń” system przezornie pyta, czy chcę naprawdę usunąć osobę o nazwisku NN. Przestrzega mnie, że jest to operacja nieodwracalna.
Nie chce mi się wierzyć, że komputer jest w pełni świadom znaczenia słowa „nieodwracalna”.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed ośmiu lat.

Skreślony

To zimowe zdjęcie to wszystko, co mogę dodać do poniższej powtórki wpisu o Kamilu w związku ze śmiercią Macieja. Chciałbym już nigdy nie dodawać żadnego zdjęcia do tego wpisu. I chciałbym już nigdy do niego nie wracać.

Na początku i na końcu tego wpisu jest zdjęcie z widokiem z tego samego okna w pracy, a jednak coś uderza na pierwszy rzut oka, chociaż pozornie różnica jest niewielka, bo jest to różnica zaledwie kilku tygodni, paru burz, wichur, a także kilku słonecznych dni, gdy studenci wylegiwali na tym trawniku w przerwach między zajęciami. Coś uderza, podobnie jak uderzyła mnie wiadomość o śmierci jednego z nich.
Sprawdzając nazwiska przypisane w wirtualnym dziekanacie do mnie jako do prowadzącego zanotowałem sobie wprawdzie, że jest skreślony, ale nie przyszło mi do głowy sprawdzać, czemu. Dzisiaj dopiero się dowiedziałem od innych studentów i studentek z jego grupy, a potem z przykrością odczytałem w decyzjach dziekana: „skreślony z powodu zgonu”. Zginął w wypadku samochodowym.
Przez najbliższe trzy miesiące będę musiał w protokole zaliczeniowym wpisywać mu w każdym kolejnym terminie nieobecność nieusprawiedlioną, a potem się pod tym podpisać, inaczej protokół jego grupy nie zamknie się. Tak sobie myślę, że ta obecność naprawdę jest nieusprawiedliwiona, podobnie jak ja nie zasłużyłem sobie chyba na to, by przeżyć tylu fajnych, inteligentnych, sprytnych, dwa razy młodszych od siebie ludzi.
Jakie dzisiaj właściwie ma znaczenie to, że powtarzał rok, albo że w ogóle studiował? Takie wydarzenia pozwalają spojrzeć z dystansem na problemy, przez które codziennie marnujemy wiele czasu i energii. Jakie one mają znaczenie?

Pogrzeb Jarka

Ceremonia pogrzebowa Jarka odbędzie się w dniu 14 grudnia 2013 o godzinie 13:00 na cmentarzu Kule w dużej sali przy ul. Cmentarnej. Wystawienie urny nastąpi o godzinie 12:30.
Na tym zdjęciu też już go z nami nie było.
Nie mogę być. Ale dziękuję Ci, Jarek, za tę wizytę siedem lat temu, i za wszystkie życzenia, jakie regularnie wysyłałeś.

Carpe diem

Przywykłem już jakoś do pogrzebów uczniów i byłych uczniów, do informacji o śmierci osób, które siedziały kiedyś w ławce skazane na moje humory i humorki, narażone na bycie przeze mnie pytanym, sprawdzanym, ocenianym… Paradoksalnie, nie zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, że sam jestem śmiertelny i że kiedyś mnie też zabraknie. Usunąłem konta na Naszej Klasie i Facebooku, mam sporadyczny kontakt z paroma osobami z klasy z liceum, a tu nagle dowiaduję się, że jeden z moich kolegów z klasy nie żyje. Dziwnie się poczułem, chociaż przecież to kiedyś musiało przyjść. Nasza wychowawczyni zmarła trzy lata temu i – chociaż wstyd się może przyznać – dowiedziałem się o jej śmierci wiele miesięcy po pogrzebie. Z Jarkiem widziałem się ostatnio siedem lat temu, nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów, ale tamto spotkanie wypadło niezwykle naturalnie, jakby od matury nie dzieliły nas wszystkie te minione lata. Trochę się dziwnie czuję na myśl, że kolejnego takiego spotkania już nie będzie, chociaż nie mam pewności, że doszłoby do niego kiedykolwiek, gdyby Jarek nadal żył.
Podobnie poczułem się kilka miesięcy temu, gdy po dwóch dniach słuchania w mediach o bestialskim zamordowaniu małżeństwa z dzieckiem dowiedziałem się nagle, że ofiary były moimi krewnymi. Tym dziwniej musiała to przyjąć kuzynka mojej mamy, która na kilka dni przed tą zbrodnią była ich odwiedzić, obejrzeć film z wesela, bawiła się z dzieckiem.
Śmierć krąży czasami bliżej, niż nam się wydaje. Trzeba korzystać z życia, póki się da. Nie będę dzisiaj sprawdzał egzaminów. Pójdę na piwo.

Mózg w rozkładzie

Znam lekarza, skądinąd bardzo sympatycznego, starszego pana, którego darzę olbrzymim szacunkiem, a który – mimo wielu lat praktyki i setek albo i tysięcy przeprowadzonych operacji – stracił przytomność podczas ekshumacji zwłok swojej żony. Albo jest strasznym mięczakiem, albo od przedwczoraj przybyło nam w kraju, zwłaszcza w szeregach zwolenników teorii spiskowych i wśród posłów jedynej słusznej partii, niesamowitych twardzieli. Nie wiedzieć czemu, grupy ludzi szturmują w godzinach wczesno porannych cmentarze, zamknięte celem przeprowadzenia ekshumacji, choć od pochówku minął okres czasu dziesięciokrotnie krótszy niż ten uznawany przez instytucje państwowe i inspektorat sanitarno – epidemiologiczny za bezpieczny.
Skąd bohaterstwo tych pragnących być świadkami ekshumacji patriotów i strażników praworządności? Podobno nie ufają prokuraturze, Sanepidowi i innym instytucjom sprawującym nadzór nad całą procedurą. Słyszałem, że domagają się udziału niezależnych patomorfologów w badaniu ludzkich szczątków. Ich demonstracje antysystemowe – chociaż nie do końca rozumiem, w jaki sposób – są rzekomo wyrazem wsparcia dla pogrążonych w bólu i rozterce rodzin ekshumowanych. Bardziej umiarkowani twierdzą, że ekshumacja to coś w rodzaju drugiego pogrzebu i chcą być przy niej obecni z szacunku dla osoby ekshumowanej.
Jestem gorącym zwolennikiem kremacji i mam głęboką nadzieję, że moje szczątki zostaną po śmierci jak najszybciej spopielone. Obawiam się, że pewnych rzeczy, jakie dzieją się wokół osób zmarłych, mój rozkładający się mózg mógłby zwyczajnie nie ogarnąć.

Żałoba w blogosferze

Dzisiaj mija dokładnie miesiąc, odkąd Michał Piróg dokonał ostatniego wpisu w swoim – nawiasem mówiąc dosyć popularnym jakiś czas temu – blogu. Notka była dziwna, intrygująca. Pytał w niej czytelnika, przypominając mu o politycznych przepychankach polityków nad trumnami polskich lotników, którzy zginęli w katastrofie pod Mirosławcem, czy potrafi uszanować intymność śmierci i żałoby. We wpisie nie było właściwie nic kontrowersyjnego, nie trzeba było jednak długo czekać, by pojawiły się pod nim obraźliwe komentarze, nijak się nie mające do treści wpisu, w których użytkownicy Onetu o bardzo idealistycznie brzmiących nickach zaczęli obrzucać autora najgorszymi możliwymi do wyobrażenia epitetami. Nie przebierając w słowach odnosili się do zainteresowań, przekonań politycznych i orientacji seksualnej Michała, nie pominęli też genealogii i sposobu spędzania wolnego czasu. Niektóre obelgi były tak wulgarne, że trudno nawet zrozumieć, do czego się odnosiły. Niektóre pisane były, kiedy autora już nie było między nami.
Bo Michał, student historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, popełnił samobójstwo kilka dni po ostatnim wpisie na blogu Onetu, podczas gdy czytelnicy w najlepsze wzajemnie się obrażali. Nie chcę się zastanawiać nad przyczynami tragedii, bo jak piszą na specjalnej, poświęconej pamięci Michała stronie jego internetowi przyjaciele, powodów było wiele. Sam Michał nie uważał za konieczne dzielić się z nikim motywami swojej decyzji, skoro swój pożegnalny list napisał na paragonie z Kauflandu, bardziej po to, by wyjaśnić, co na pewno nie było przyczyną samobójstwa, oraz by podkreślić, że nie życzy sobie katolickiego pogrzebu.
Ale zawdzięczamy Michałowi ważną lekcję i każdy, kto – korzystając z możliwości anonimowego wypowiadania się na forach i komentowania blogów czy artykułów – traci poczucie smaku i daje się ponieść irracjonalnym emocjom, powinien się zastanowić, czy napisałby to, co pisze, gdyby wiedział, że pisze do kogoś, kto już na pewno nie odpowie.
Wypada się podpisać pod słowami jednego z wspominających Michała bloggerów, Adama:

Pragmatyku, czekaj na nas w blogowej krainie tam w górze…
I czuwaj nad nami, cobyśmy żenujących postów nie pisali.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,