Angielski sportowy

Studenci informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, Stefan Postrożny i Rafał Sarata, tchnęli drugą młodość w stworzoną kilka lat temu bardzo obszerną, polsko – angielską bazę słownictwa sportowego, nanosząc w niej szereg poprawek, ale – przede wszystkim – udostępniając ją na nowe platformy. Baza zainteresuje pewnie w mniejszym stopniu inżynierów i kandydatów na inżynierów z Wydziału Mechanicznego, a bardziej naszych sąsiadów z tego samego przystanku tramwajowego – studentów Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Okolicę mamy zresztą bardzo sportową – z okna w pracy widzę codziennie halę widowiskowo – sportową Tauron Arena, miejsce wielu spektakularnych imprez minionych (i przyszłych) tygodni, miesięcy i lat.

Autorami pierwszej wersji bazy są Michał Składanowski i Karol Trybulec. Opracowali oni ilustrowaną bazę polsko – angielskiego słownictwa sportowego, podzieloną na kilkadziesiąt kategorii (przeważnie są to dyscypliny sportowe). By z niej korzystać, należy ściągnąć i zainstalować darmowy program Supermemo UX, a następnie otworzyć w nim stworzoną przez nich bazę (pobrane archiwum należy rozpakować do jednego folderu, a następnie otworzyć plik course.smpak w Supermemo UX).

Wśród haseł są pojęcia proste i oczywiste, a zdarzają się takie, że osoba niewtajemniczona może mieć kłopoty ze zrozumieniem, o co chodzi, jeśli nie uprawia danej dyscypliny ani jej nie kibicuje.

Dzięki Stefanowi i Rafałowi kurs Supermemo ze słownictwem sportowym został zaktualizowany, a w dodatku jest dostępny na różne platformy:

Lekturka nie do zaakceptowania

Przyglądałem się kilka dni temu z lekkim rozbawieniem, jak dwie nastoletnie uczennice robiły notatki na temat fabuły filmu „Titanic” na podstawie artykułu w Wikipedii, co stanowiło ponoć część ich pracy domowej z przedmiotu wiedza o kulturze. Mniejsza z tym, jakie było zadanie albo jaką z niego dostały ocenę, skoncentrujmy się na treści artykułu.
Można się z niego dowiedzieć, że Wielki Kryzys lat dwudziestych ubiegłego stulecia zastrzelił się. Pozostaje nam życzyć sobie, by i obecne problemy ludzkości po prostu się zastrzeliły i byśmy mogli o tym przeczytać w gazetach.

Obawiam się jednak, że problemy musimy rozwiązać sobie sami, a autor artykułu w Wikipedii, który tyle się umęczył, by streścić „Titanica” scena po scenie, musi popracować nad interpunkcją. I nie jest to jego jedyna słabość. Szczególnie podoba mi się proponowana w streszczeniu filmu nauka „jazdę kolejką górską aż do mdłości”. To, że artyści nie chodzą z ludźmi do łóżka, to skrót myślowy zakładający chyba za bardzo mocno, że wszyscy wiemy, o co chodziło w filmie Camerona. Zdanie „Włożył diament do sejfu a ona jego rysunek” na pierwszy rzut oka wydaje się zdaniem niedokończonym i budzi bardzo poważne obawy o los aktu Rose (nie pastwię się już nad interpunkcją). Zaś „Rose nie kochała Cala, ale akceptowała go pod silnym wpływem matki” to zdanie pozornie całkiem sensowne, ale ukryte w nim dwuznaczności są bardzo zabawne. Dobre jest też „Spotkanie przerwało pojawienie się matki i jej znajomych przez co Rose poszła się przebrać na posiłek”.

Piszę to wszystko dlatego, że nie wszystkich moich studentów przekonuje przykład, który zamieściłem kilka lat temu (i przytaczam go także poniżej), w którym wyjaśniam, czemu nie przyjmuję artykułów z Wikipedii jako tak zwanej „lekturki”.

W ramach lektoratu student co semestr powinien się zgłosić z opracowanym przez siebie kilkustronicowym tekstem o tematyce technicznej. Ma się wykazać jego zrozumieniem i wyjaśnić ewentualne wątpliwości lektora. Wolę udawać, że nie rozumiem, dlaczego studenci, mimo olbrzymiej dostępności rozmaitych źródeł, wybierają najczęściej stronę How Stuff Works lub Wikipedię.
Chociaż jestem zwolennikiem otwartego oprogramowania (niniejszy wpis wklepuję na laptopie z Linuxem) i chociaż sam bardzo często zaglądam do Wikipedii w poszukiwaniu informacji lub nawet w trakcie tłumaczenia z angielskiego na polski lub odwrotnie, nie przyjmuję tekstów pochodzących z tego wielkiego zbiorowego dzieła, jakim jest internetowa encyklopedia tworzona przez wolontariuszy z całego świata.
Studenci dziwią się czasem, gdy odsyłam ich z kwitkiem i każę poszukać tekstu o podobnej tematyce w innych źródłach. Ale na przykładzie poniższego wpisu, który po przegranym przez Polaków meczu pojawił się na moment w polskojęzycznej Wikipedii, można się przekonać na własne oczy, że do celów akademickich lepiej jednak posługiwać się publikacjami papierowymi, a w internecie tylko takimi, które nie stwarzają każdemu przygodnemu internaucie możliwości edycji w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca.
Wiem, wiem. Pisze się „chujom”, a nie „hujom”. Ale to nie ja edytowałem ten artykuł na Wikipedii. Quod erat demonstrandum.

Niniejszy wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, ale z dodatkową surówką.

Prorok

Od jakiegoś czasu, ilekroć poszedłem do pobliskiego sklepu, ze stoickim spokojem zapewniałem kibicującego przed telewizorem właściciela, Pana Dzidka, że siatkarze wygrają.
Wczoraj kręcił nosem, że tym razem mi się nie sprawdzi, już przy meczu z Rosjanami był bardzo sceptyczny.
A tu proszę, Polacy zostali mistrzami świata. A ja wyszedłem na proroka. Przynajmniej przed Dzidkiem.
Muszę się jakoś uzbroić w optymizm i spokój we wszystkich sprawach, nie tylko w siatkówce, w której do ekspertów przecież nie należę. Skoro proroctwa siatkarskie tak mi się udały, to może w innych kwestiach też czeka mnie błogie uczucie szczęśliwości i świetlana przyszłość…

Wyrazy obce

Wstyd się przyznać, ale zawsze miałem problem z pełnym zrozumieniem zasad gry w siatkówkę. Może dlatego też trudno mi było docenić to, co dzieje się na boisku, ponieważ w porównaniu z koszem czy piłką nożną siatkówka wydawała mi się mało dynamiczna.
Ale o wiele trudniejsze do ogarnięcia, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w sporej liczbie ocen niedostatecznych na koniec roku, wydają się być dla uczniów (a także dla mnie) kryteria ocen z wychowania fizycznego. Przewertowawszy słownik wyrazów obcych i internet w poszukiwaniu jakże tajemniczego, a najwyraźniej kluczowego w tych kryteriach wyrazu „frekfencja” (czyżby jego synonimem był wyraz „uszestnictwo”?), doszedłem do wniosku, że siatkówka nie jest wcale skomplikowana. Pewnie z siatkufką byłoby jeszcze gorzej.

Kilo Wiejskiej

Od jakiegoś czasu, za sprawą jednego z trzecioklasistów, moja pracownia i mój netbook oznakowane są barwami klubowymi drużyny piłkarskiej o wyjątkowo swojskiej nazwie. Zastanawiałem się nawet już kiedyś, czy oznakowane w ten sposób przez uczniów przedmioty należy traktować jako służbowe albo sponsorowane.

Jakże przyjemnie było zobaczyć imię i nazwisko swojego ucznia i nazwę jego klubu na banerze reklamowym podczas pierwszego meczu na Stadionie Narodowym w Warszawie, z największymi gwiazdami polskiego i międzynarodowego futbolu na pierwszym planie.

Swojskie widoki i treści wyświetlały też telebimy na Stadionie Narodowym. O tym, jak do tego doszło, można przeczytać na nieoficjalnej stronie klubu.

Widząc takie rzeczy cieszę się bardziej, niż gdyby moi uczniowie zostawali laureatami ogólnopolskiej olimpiady języka angielskiego. Robią coś, co kochają, i zostanie im już to w pamięci na całe życie.

Moi kibole

Triumfalny marsz jednej z krakowskich drużyn po mistrzostwo, wszechobecność „orlików” i – co by nie mówić – dobra kondycja polskich przedsiębiorców i ich sentymentalna ochota do wspierania lokalnych drużyn i drużynek sprawiły, że piłka nożna przeżywa renesans wśród moich uczniów i studentów. Mnóstwo wśród nich jest kibiców, a ci, którzy sami grają w klubach, na zdjęciach z boisk i stadionów wyglądają bardziej profesjonalnie niż reprezentacja narodowa na zdjęciach z mojej młodości. Patrząc na te zdjęcia, czytając komentarze pod nimi, obserwując to, z kim chłopaki się zadają i jak dyskutują, mam nieodparte wrażenie, że na stadionie przy Błoniach i na tych wszystkich boiskach uczą się w kilkadziesiąt minut więcej, niż przez cały tydzień w szkole. Nie mówiąc już o tym, że nikt ich tam nie „upupia” i nie „przyprawia im gęby”.
O tych samych chłopakach trąbią na lewo i na prawo media, a w kampanii wyborczej partie po przeciwnych stronach barykady próbują ich sobie przywłaszczyć i wykorzystać ich do swojej propagandy. Dla jednych to opresjonowani bojownicy o wolność i demokrację, uciemiężeni patrioci. Dla innych to pokazowy przykład rzekomej skuteczności aparatu państwowego w walce z bandytyzmem. A to są przecież normalne chłopaki. Lepsze, mądrzejsze, odważniejsze, niż ja byłem w ich wieku. Czasami bardzo bezpośrednie, czasami szczere do bólu, ale widocznie – inaczej niż nas kiedyś – po prostu ich na to stać.
Ostatnio jednego z nich strzygłem, czy może raczej goliłem, kupioną w dyskoncie maszynką, za pomocą której sam od jakiegoś czasu jestem misternie doprowadzany do porządku. To był dla mnie zaszczyt, strzyc tak światłego i mądrego człowieka, cieszyć się jego zaufaniem. Nijak nie pojmuję, czemu uchodzi wśród pamiętających go ze szkolnych czasów nauczycieli za klasowego głupka. Piłka nożna musiała bardzo go odmienić.

Boska komedia

Pan Bóg musi widać nie być kibicem piłki nożnej. Jakże inaczej, skoro dopuścił do zdobycia tytułu mistrza świata w piłce nożnej przez Hiszpanię, kraj diabła wcielonego, piekło na ziemi, nowoczesną Sodomę i Gomorę (toż nawet te nazwy brzmią trochę po hiszpańsku)?
Hiszpanie od pięciu lat mają zalegalizowane małżeństwa homoseksualne, w dodatku związek taki jest uważany za równoważny związkowi małżeńskiemu osób przeciwnej płci i pociąga za sobą te same skutki cywilnoprawne, łącznie z możliwością adopcji i wspólnego wychowywania dzieci. Małżeństwa osób jednej płci do tego stopnia zrównano z małżeństwami heteroseksualnymi, że z formularzy w instytucjach państwowych zniknęły pojęcia „mąż” i „żona”, a zastąpiły je sformułowania „Partner A” i „Partner B”.
Rząd hiszpański planuje pod koniec tego roku przeforsować ustawę o wolności religijnej i wolności sumienia, która usunie symbole religijne z koszar wojskowych, szpitali, internatów i szkół państwowych, a także zrezygnuje z ich używania w czasie pogrzebów państwowych i uroczystości objęcia funkcji publicznych. Ma to służyć stworzeniu „przestrzeni publicznej neutralnej religijnie”, a ustawa nie dość, że broni przed katolicką dominacją praw wyznawców innych religii, to odwołuje się również do wartości ateistycznych, uznaje instytucję sprzeciwu sumienia i zajmuje się prawami „bezwyznaniowców” oraz chroni apostatów. Każdy ma mieć prawo żądać od odpowiedniej instytucji zaświadczenia o porzuceniu wyznania po uprzednim złożeniu stosownego wniosku.
Ułatwiono rozwody i uchwalono niespotykanie liberalną ustawę aborcyjną, umożliwiającą usunięcie ciąży do czternastego tygodnia od poczęcia. Szesnastoletnie dziewczyny mają prawo do przerywania ciąży bez zgody rodziców, ustawa zawiera jedynie wymóg poinformowania ich o zabiegu.
W hiszpańskich szkołach prowadzi się warsztaty „Przyjemność w twoich rękach”, których celem jest pomoc uczniom i uczennicom w odkrywaniu autoerotyzmu. Mówiąc wprost, prowadzi się zajęcia z masturbacji, a państwowe pieniądze przeznaczane są na ulotki, wykłady i warsztaty poświęcone onanizmowi.
W Hiszpanii można być kobietą z męskimi narządami płciowymi i mężczyzną z żeńskimi, ustawa o tożsamości płciowej pozwala bowiem na zmianę płci w akcie urodzenia i wszystkich oficjalnych dokumentach bez konieczności wcześniejszego przeprowadzenia operacji zmiany płci. Wystarczy zadeklarować wolę zmiany płci, przedstawić medyczne zaświadczenie o zaburzeniu tożsamości płciowej i przez dwa lata przechodzić stosowną kurację.
I takim degeneratom pozwolił Pan Bóg wygrać mundial? Ale z drugiej strony, jaki miał wybór? Dać zwycięstwo Holendrom? To by było jeszcze zabawniejsze. Niemcom? Oni wszak nie lubią własnego rodaka – papieża. A Polaków przecież w mundialu w ogóle nie było. A szkoda, to jest jedyna nacja, która umie postawić czterometrowy krzyż przed centralną instytucją publiczną, siedzibą głowy państwa, uczynić z niego symboliczny nagrobek i obstawiać lampkami, a próby jego uprzątnięcia w jakieś godne miejsce odbiera jako oznakę wojny z religią i dumnie staje „w obronie krzyża”. To jest naród, który godnie stawia czoła czyhającym tuż za Sudetami małżeństwom homoseksualnym i zagadnienie to jest właściwie nieobecne w polskiej debacie publicznej. Bez trudu można tu znaleźć fachowe porady instytucji – w tym kościelnych – leczących z homoseksualizmu czy masturbacji. To tu prezydent państwa powiedział w ubiegłym roku, że nie ma w Polsce alternatywy dla katolickiego systemu wartości – słowa, za które w innym kraju musiałby się zapewne pożegnać z urzędem. Tylko w Polsce z pogrzebu głowy państwa można było zrobić ultrakatolicką ceremonię koncelebrowaną przez pół episkopatu, odbierając tym samym prawo do odczuwania patriotyzmu osobom nie utożsamiającym się z katolicyzmem.
Mimo tych wszystkich atutów Polska przepadła w eliminacjach i nie zakwalifikowała się do mundialu. Ale może i dobrze, przynajmniej nie musieliśmy grać w meczach z tymi wszystkimi poganami.