iPhone XS Max to najbardziej rozczarowujący zakup, jakiego w życiu dokonałem. Na drugim miejscu jest Nokia N900, różnica jednak polega na tym, że w przypadku Nokii N900, której premiera miała miejsce 10 lat temu, sam aparat był i pozostaje przedmiotem mojego zachwytu, żal miałem jedynie do firmy Nokia, która postanowiła zarzucić wsparcie dla tego wspaniałego projektu i weszła następnie w skazany z góry na porażkę romans z Microsoftem. Na szczęście, repozytoria Maemo 5 i fora miłośników tego modelu są wciąż żywe, a model ten – dekadę po swoim debiucie – nadal pokazuje, że smartfon może być „debianopodobny”.
W przypadku iPhone’a XS Max Apple szczyci się tym modelem jako kulminacją możliwości smartfona swojej marki, dla mnie – niestety – jest to krok wstecz i zwyczajnie żałuję, że zdecydowałem się na rzekomy upgrade. Przez kilka miesięcy z powodzeniem i satysfakcją używałem iPhone’a 7, ale przeczytawszy w mediach społecznościowych post mojego znajomego, który uznał, iż „zasłużył sobie” przez cały rok akademicki na to, by kupić sobie ten model, doszedłem do wniosku, że ze mną jest podobnie. Wydałem więc wszystko, co zarobiłem na studiach niestacjonarnych w semestrze letnim, by zastąpić iPhone’a 7 iPhonem XS Max, tym bardziej, że udało mi się upolować unikatowy na europejskim rynku model A2104, czyli jedyny na dzień dzisiejszy prawdziwy Dual SIM Apple’a. Myślałem, że uwolnię się od noszenia ze sobą dwóch telefonów.
Gdy popatrzę teraz na położone obok siebie modele iPhone XS Max i Nokia N900, zdumiewa mnie, jaka niewielka jest w gruncie rzeczy różnica między nimi. Zmaksymalizowane do granic możliwości rozmiary ekranu iPhone’a robią oczywiście wrażenie, ale czy naprawdę ten ekran jest o tak wiele większy, jeśli uzmysłowimy sobie, że te telefony dzieli dekada? Czy dla uzyskania takiego ekranu naprawdę warto było zrezygnować z funkcjonalności, które miał iPhone 7 (nie piszę o innych, późniejszych smatfonach Apple, bo ich nie używałem)?
Nie jestem fanatykiem ani sprzętu Apple, ani sprzętu korzystającego z systemu operacyjnego Android czy innych. Przeciwnie, pracując ze studentami informatyki staram się zawsze przytomnie reagować na ich spostrzeżenia dotyczące tego, że oto mam laptopa z Linuxem, Mac OS czy Windowsem, i na pytania o to, czemu wolę jeden czy drugi ekosystem. Zawsze wtedy podkreślam, że – jako informatycy – nie powinni się zamykać i ograniczać. Ja – jako użytkownik – nie ograniczam się.
Ale wiem jedno. W iPhonie XS Max brakuje mi potwornie dwóch funkcji, do których – jako doświadczony użytkownik smartfonów – jestem przyzwyczajony. Pierwsza to coś, co jest standardem wszędzie poza rodziną produktów mobilnych Apple, i co było już w Nokii N900 zaimplementowane w sposób bardzo zaawansowany i umożliwiający personalizację. Zupełnie nie rozumiem, czemu iPhone’y nie są wyposażone w diody LED do różnego rodzaju powiadomień. Gdy ktoś mi mówi, że od powiadomień dzisiaj są smartwatche, to wybaczcie, ale nie po to od dwudziestu lat nie noszę zegarka, by nagle zacząć go nosić, bo się to stało modne. Druga to coś, do czego – paradoksalnie – przyzwyczaiłem się najpierw jako użytkownik Apple, a dopiero później zaimplementowałem to w smartfonach z Androidem, których używałem. Tego zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć, że Apple zrezygnował w iPhone’ach najnowszej generacji z czytnika linii papilarnych. Czuję się jak idiota, gdy próbuję odblokować mojego iPhone’a korzystając z mechanizmu rozpoznawania twarzy w ciemnym pomieszczeniu albo zza okularów przeciwsłonecznych. Nawet w warunkach, w których mechanizm ten działa płynnie i bez żadnych zakłóceń, nie jest tak wygodny, jak rozpoznawanie odcisku mojego palca, które śmigało bez zarzutu w antycznym dziś modelu iPhone 7. Ba, starsze modele iPhone i niektóre modele z Androidem przyzwyczaiły mnie do korzystania z odcisku palca w bankowości internetowej, kupowaniu i instalowaniu aplikacji, a nawet w zwykłym odblokowaniu ekranu smartfona. Ceremoniały, które zastąpiły ten prosty mechanizm w iPhonie XS Max, są bez porównania mniej wygodne.
iPhone’y mają do siebie to, że sprzęt i oprogramowanie są dziełem tej samej marki, nie ma więc mowy o tym, by ten sprzęt był niespójny, chodził topornie, nie był zoptymalizowany wewnętrznie. Ale prawdę chyba mówią ci, którzy głoszą, że za cenę, za którą kupisz dowolnego iPhone’a, kupisz telefon z Androidem bezapelacyjnie lepszy. Oczywiście, można kupić byle co z Androidem i ekscytować się, że Android jest do niczego, ale można też kupić model z najwyższej półki i dość trudno wtedy jest nadal widzieć wyższość iPhone’a w porównaniu z takim modelem.
Największym ciosem dla autorytetu Apple na rynku smartfonów jest dla mnie nie to, jak wypada w porównaniu z modelami porównywalnymi do siebie cenowo, ale jak wygląda w zestawieniu ze smartfonami średniej klasy, w dodatku produkowanymi pod szyldem chińskich, praktycznie no-name’owych brandów. W mojej szufladzie leżą HiSense A2 Pro i YotaPhone 3. Ten drugi wypada w porównaniu z iPhonem XS Max całkiem przyzwoicie, ale też był dla mnie rozczarowaniem. Gdy Rosjanie odstąpili markę Chińczykom, trzeci model YotaPhone’a nie spełnił chyba oczekiwań nikogo, kto był rozpieszczony rosyjskim YotaPhone 2, telefonem najwyższej klasy, porównywalnym w swoim czasie ze smartfonami najlepszych marek. Nic dziwnego, że marka pogrążyła się w nicości.
Oba modele (YotaPhone 3 i HiSense A2 Pro) mają dual SIM, obsługują alternatywnie karty pamięci microSD, mają też – ważną dla mnie w szczególny sposób – funkcjonalność w postaci drugiego ekranu e-ink. Wszystkie te funkcje dla smartfonów Apple są właściwie zupełnie nie do pomyślenia. Główne ekrany tych smartfonów są przyzwoitej jakości, są niewiele mniejsze, niż największe możliwe ekrany iPhone’ów, w przypadku HiSense A2 Pro jakość wyświetlania jest dla mnie – laika – zupełnie porównywalna z iPhone’em XS Max. HiSense A2 Pro w pełni obsługuje NFC bez żadnych udziwnień, płatności mobilne (nie tylko przez Google Pay, ale po prostu przez bankowość internetową dwóch banków, z których usług korzystam) działają bez porównania lepiej, niż na iPhone’ie. Mam żal o chiński bloatware, który jest trudny lub wręcz niemożliwy do usunięcia, ale coś za coś. Są płatne aplikacje w Google Play, z których korzystam, a które nie mają odpowiednika w AppStore. W tej konkurencji remis.
Gdy ktoś tłumaczy, że w iPhonie darowano sobie czytnik linii papilarnych, by zmaksymalizować ekran, można mu pokazać czytnik linii papilarnych w HiSense A2 Pro. Czytnik ten w YotaPhone jest wbudowany w klawisz „Home”, tak jak w iPhonie 7, ale w HiSense A2 Pro czytnik linii papilarnych znajduje się w głównym klawiszu włączania / wyłączania telefonu, przez co osiągnięto nadzwyczajną ergonomię wykorzystania klawiszy telefonu dla poszczególnych funkcjonalności. Telefon umożliwia też daleko idącą personalizację całego szeregu indywidualnych gestów do obsługi rozmaitych funkcji telefonu, w oparciu o rozpoznawanie linii papilarnych, gestów palcami po ekranie telefonu, komendach głosowych. Telefon obsługuje także rozpoznawanie twarzy użytkownika, czyli da się to wszystko pomieścić w jednym urządzeniu średniej klasy. Czemu Apple tego nie potrafi?
Bardzo, bardzo mi jest przykro, że tak się rozczarowałem najznakomitszym modelem iPhone’a. Nie jestem tylko pewien, czy to ja powinienem się z tego powodu wstydzić, czy firma Apple. Głupio będzie, jeśli ten smartfon będzie moim ostatnim smartfonem tej marki.